Życie zweryfikowało nasze plany

Marka znałam od początku liceum. Zaiskrzyło między nami niemal od początku. Mimo tego, że byliśmy naprawdę młodz i czułam, że to coś więcej niż tylko szczeniacka miłość. W zasadzie już od pierwszego dnia byliśmy nierozłączni. Często rozmawialiśmy o wspólnej przyszłości. Oboje pochodziliśmy z domów, w których nie działo się najlepiej. Nasi rodzice pili i niekoniecznie interesowali się dziećmi. Marzyliśmy o tym, aby studiować w innym mieście. Wierzyliśmy, że byłaby to nasza przepustka do lepszego życia. 

Kilkanaście tygodni przed maturą rozmawialiśmy o naszych planach na przyszłość. Marek chciał studiować na politechnice, ja marzyłam o pedagogice. Wszystko zmieniła jedna noc, podczas której zapomnieliśmy o zabezpieczeniu. Szybko okazało się, że nasza lekkomyślność nie pozostała bez konsekwencji. Pewnego dnia obudziły mnie silne nudności, które nie mijały przez kilka kolejnych dni. 

„Kiedy powinnam dostać miesiączkę?” – przebiegło mi przez głowę. Szybko to sprawdziłam i okazało się, że okres spóźniał mi się już kilkanaście dni. „O nie, proszę, tylko nie to” – pomyślałam ze strachem.

– Wydaje mi się, że mamy kłopot – powiedziałam Markowi jeszcze tego samego dnia.

Jego przerażenie rosło wraz z każdym kolejnym zdaniem, które wypowiadałam.

– Może to tylko fałszywy alarm – stwierdził pełen nadziei. – Musimy kupić test – powiedział.

Nie byłam zaskoczona

Gdy na teście zobaczyłam dwie kreski, poczułam, jak wali mi się świat. Wszystkie marzenia i plany legły w gruzach. Ginekolog tylko potwierdził to, czego się spodziewałam. Wiedziałam, że już nic nie będzie takie, jak wcześniej. Na szczęście Marek mnie nie zostawił i zachował się tak, jak należy. 

– Damy radę – powtarzał – w końcu nie jesteśmy jedynymi, którzy znaleźli się w takiej sytuacji.

– A co z naszymi planami? Marzeniami? – zapytałam ze łzami w oczach.

– Wszystko jakoś się ułoży – mówił, przytulając mnie mocno do siebie.

Nie byłam jednak tego taka pewna. Szybko okazało się, że miałam się naprawdę czym martwić. To był początek ciąży, nie miałam więc problemu z tym, aby ją ukryć. Zastanawiałam się nad aborcją, ale uznałam, że nie mogę tego zrobić. I nie chodziło tylko o pieniądze, których oczywiście z Markiem nie mieliśmy. Była to kwestia moich wartości i przekonań. 

Uznałam, że powiem rodzicom o wszystkim. Wprawdzie nie byli idealni, ale wierzyłam, że w takiej sytuacji staną po mojej stronie. Niestety, bardzo się pomyliłam. Kiedy patrzyłam na ich wykrzywione gniewem twarze, wiedziałam, że nie jest dobrze. I nagle usłyszałam to, czego nigdy się nie spodziewałam.

– Co ty gadasz? – wrzeszczał tata, gdy oznajmiłam mu, że spodziewam się dziecka. Na jego twarzy malowała się złość.

– Jak mogłaś to zrobić? – dołączyła do niego mama.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Oczywiście mogłam dodać, że kochamy się z Markiem i będziemy wspólnie wychowywać to dziecko. Ale czy to coś by zmieniło? Nie.

– Nie licz na nas. Skoro nie pomyślałaś, idąc z nim do łóżka, to teraz radź sobie sama. Nie stać nas na utrzymanie kolejnego dziecka – usłyszałam. 

– Ale co mam zrobić? Nie mam gdzie pójść – głos mi drżał.

– To już nie nasz problem. Jesteś dorosła. Zbieraj swoje rzeczy i wynoś się – powiedział ojciec.

Mama nie odezwała się słowem, ale patrzyła na mnie ze złością. 

Jak mogli mi to zrobić?

Poszłam do swojego pokoju i z płaczem zadzwoniłam do Marka. 

– Znajdę jakieś rozwiązanie – starał się mnie uspokoić.

Wiedziałam jednak, że jest tak samo przerażony, jak ja. Marek dogadał się z babcią, która zgodziła się nam pomóc. Nie była to sytuacja, o której marzyliśmy, ale nie było innego wyjścia. Ustaliliśmy też, że zrobimy wszystko, aby zdać maturę. To była nasza szansa na to, aby jakoś sensownie poukładać sobie życie. Marek zaczął pracować popołudniami, ja zajęłam się udzielaniem korepetycji. Nie było łatwo. 

Byliśmy zmęczeni i zniechęceni, coraz częściej się kłóciliśmy. Do tego ja cały czas ukrywałam ciążę, co nie wpływało dobrze na moje samopoczucie. Nie miałam żadnego kontaktu z rodzicami, rodzice Marka też zbytnio się nim nie interesowali. Wydaje mi się, że byli zadowoleni, że wyniósł się do babci. 

Jedyną osobą, która od początku nas wspierała, była babcia Marka. Jej skromna emerytura nie pozwalała jednak na wiele. Sama nie wiem, jak udało się nam przetrwać ten trudny czas. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Zdaliśmy maturę, a kilka tygodniu później na świecie pojawiła się nasza córeczka. Marek wpatrywał się w Marysię i zapewniał, że teraz wszystko będzie dobrze.

Wierzyłam, że ma rację

Wspólnie ustaliliśmy, że Marek zacznie studia i poszuka pracy na popołudniową zmianę. Ja miałam zostać z małą w domu i jeśli tylko sytuacja na to pozwoli, też podjąć jakąś pracę. W opiece nad córką pomagała nam babcia. Nasz córeczka była naprawdę grzeczna i nie sprawiała kłopotów. Oczywiście zdarzało się, że żałowałam, że nie poszłam na studia, ale wiedziałam, że nie miałam innego wyjścia. Żyliśmy naprawdę spokojnie. Markowi udawało się łączyć studia z pracą, ja pracowałam kilka godzin w tygodniu jako pomoc w przedszkolu. Nie opływaliśmy w luksusy, ale radziliśmy sobie. Marzyliśmy o własnym mieszkaniu.

Zmierzaliśmy do spełnienia naszego marzenia. Marek otrzymał awans, dzięki czemu zaczął zarabiać więcej.  Mnie zaproponowano skończenie studiów i zostanie opiekunką w przedszkolu. Nadal mieszkaliśmy z babcią Marka, a wszystkie nasze pieniądze odkładaliśmy na własne cztery kąty. Marysia rozwijała się prawidłowo, a nam mimo przeciwności udało się stworzyć prawdziwą rodzinę. Zdecydowaliśmy nawet, że weźmiemy ślub. Wszystko szło zgodnie z planem. Aż do pewnego letniego dnia.

Nie miałam kontaktu z rodzicami

Wiedziałam, że nadal piją. Doszły do mnie plotki, że ich sytuacja mocno się pogorszyła. Mimo upływu czasu nie skontaktowali się ze mną nawet raz. Nie chcieli spotkać się z wnuczką. Czy było mi z tego powodu smutno? Tak. Mimo wszystko to byli moi rodzice. To był jednak ich wybór. Już prawie pogodziłam się z tym, że zniknęli z mojego życia, kiedy pewnego letniego poranka usłyszałam dzwonek do drzwi.

– Przesyłka do pani – oznajmił listonosz, wyjmując z torby dużą kopertę.

– Do mnie? – zapytałam zaskoczona.

Nie miała pojęcia, co by to mogło być. Szybko jednak okazało się, że nic przyjemnego. W kopercie znalazłam informację o rozpoczęciu sprawy sądowej. Moi rodzice oczekiwali ode mnie alimentów. Zrobiło mi się słabo. Rodzice, którzy wyrzucili mnie z domu i odmówili pomocy wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebowałam, teraz sami chcieli ode mnie pieniędzy. W uzasadnieniu była mowa o ich trudnej sytuacji życiowej, wskazano też, że jestem ich jedynym dzieckiem. Nie mogłam uwierzyć w to, co czytałam. Natychmiast zadzwoniłam na numer, którego od dawna nie używałam.

– Co to ma być? – krzyknęłam.

– Musisz nam pomóc – usłyszałam. – Ty sobie radzisz, a my nie mamy z czego żyć.

– Nie trzeba tyle pić! – krzyknęłam i rozłączyłam się.

Nie potrafiłam na nich spojrzeć

W sądzie mówili, że zostawiłam ich na pastwę losu. Każde ich kolejne zdanie wzbudzało we mnie coraz większą złość. „Jak mogą coś takiego mówić? – nie mogłam pojąć. – To jest jakiś absurd”.

Pierwsza rozprawa skończyła się odroczeniem. Na drugiej zeznawali świadkowie: Marek, jego babcia i moi przyjaciele ze szkoły, którzy doskonale wiedzieli, co się działo. Słowo przeciwko słowu. Moi rodzice oświadczyli, że uniemożliwiam im kontakty z wnuczką, powiedzieli, że całkowicie się od nich odsunęłam.

– To wszystko nieprawda – powiedziałam w sądzie.

Sąd miał dokładnie przeanalizować materiał dowodowy i zeznania świadków. Na szczęście uznał, że nie muszę wspierać finansowo moich rodziców. Złożony przez nich wniosek został odrzucony. Czy jestem zadowolona? Nie. Jest mi bardzo przykro, że w ogóle do tego doszło. Mimo tego, że przegrali, wspólnie z Markiem ustaliliśmy, że postaramy się im pomóc.

Postawiłam jednak warunek: muszą zrezygnować z alkoholu. Dlaczego tak zdecydowałam? Bardzo mnie skrzywdzili, ale to są moi rodzice. Nawet jeśli nie jestem przekonana, że nasze relacje da się jeszcze naprawić, nie potrafię się od nich zupełnie odciąć.