Był inny niż poprzednik

Wiedzieliśmy, że jest w parafii nowy ksiądz i że przyjdzie do nas po kolędzie. Przyznam szczerze, że nie wyczekiwaliśmy jego wizyty z jakimiś szczególnymi emocjami. Nasz proboszcz – człowiek dość powściągliwej natury – nauczył nas, że kolęda to dość nudny rytuał. Przywitanie, wspólna modlitwa, kilka słów na temat tego, co potrzebne w kościele, i dwa pytania o nas: jak zdrowie i czy dobrze nam się żyje. Potem po obrazku, koperta w teczkę i „Szczęść Boże” na pożegnanie. 

Dlatego byłem przekonany, że nowy ksiądz pójdzie drogą proboszcza, bo i pozostali uznawali jego metody. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy ten niespełna trzydziestoletni duchowny olśnił nas swoją osobowością i szczerym podejściem do bliźniego.

– Złapcie się za ręce do modlitwy – uśmiechnął się do nas na samym początku. – Założę się, że nie macie na co dzień zbyt wiele okazji do tego. Dobrze mówię?

– Dobrze, dobrze, proszę księdza. Ciągle coś do roboty mamy. Ciągle coś nas goni –odpowiedziałem.

– No, właśnie. Dlatego teraz chwilkę postoimy razem, żeby się nacieszyć swoją obecnością. No, łapcie się i odmawiamy pacierz.

Kiedy skończyliśmy się modlić, jeszcze chwilę tak staliśmy, a ksiądz poprosił, żeby się wszyscy przedstawili. Potem powiedział też parę słów o sobie – że ma na imię Marcin i jest z małej miejscowości. Że niedawno otrzymał święcenia, bo dość późno zdecydował się zostać kapłanem. Chciał się najpierw upewnić, że powszechne uciechy nie są dla niego. To były jego słowa! Od razu poczuliśmy do niego ogromną sympatię. Wspaniały, szczery i otwarty człowiek.

Jak to – bez koperty?

Na opowieści o sobie jednak nie poprzestał. Dopytywał, gdzie pracujemy, jak nas w robocie traktują, ile lat mają dzieci, jak im idzie w szkole, czy nikt im nie dokucza, czy lubią się uczyć i w co zazwyczaj się bawią. Żonę otaczał szczególną atencją – wychwalał porządek w domu, zachwycał się, że maluchy takie zadbane, i nie mógł się nadziwić, że małżonka łączy opiekę nad domem z pracą zawodową.

– Ale mąż chyba pomaga? – zapytał.

– Jasne, proszę księdza, to już nie te czasy, że facet po robocie leżał brzuchem do góry – zaśmiałem się.

– I bardzo dobrze, bardzo dobrze. W końcu jest jakaś sprawiedliwość. Ale widzę, że w waszym domu nie o sprawiedliwość chodzi, ale o miłość i wzajemny szacunek

– Staramy się, proszę księdza.

– Jak się ludzie kochają, to wszystko łatwo przychodzi, jakoś tak naturalnie się układa. Nawet jak ma się dwójkę dzieci, tak jak wy. Przepiękne brzdące. Przewspaniałe – zawstydzał Jasia i Martynę. – Ale ja tu gadu-gadu, a muszę iść dalej. Widzę, że kopertę przygotowaliście!

– Tak, proszę księdza, na Kościół – podsunęła mu ją żona.

– Kościół, proszę pani, biedny nie jest, a ja widzę, że wy macie wydatki, że życie was trochę kosztuje. Może zatrzymajcie ją sobie, na pewno przeznaczycie te pieniądze na coś ważnego – powiedział, a mnie zamurowało. 

Długo go przekonywaliśmy

Na początku myślałem, że żartuje, że sobie pokpiwa, ale nie! On był całkiem poważny. Wziął nawet tę kopertę do ręki i ją otworzył. Przy nas zajrzał do środka, pokiwał głową ze zdumieniem i powiedział, że to za dużo. Zarabiamy z żoną nie najgorzej, więc stać nas było na datek. Uparliśmy się zatem, że chcemy dać, żeby wziął całość, ale on nie odpuścił i zaczął nawet z nami negocjować.

– Ale stówa to za dużo! Wyjmę pięćdziesiąt i dacie połowę. Może być? – już wysupływał banknot z koperty.

– Nie, nie, proszę księdza. Niech zostanie – zaoponowałem. 

– Na pewno?

– Jasne. Może ksiądz na biednych da w naszym imieniu. Ale niech zostanie ta stówa. To nie jest jakiś majątek, żeby odkładać.

W końcu się zgodził, ale przy okazji powiedział jeszcze wiele dobrego na temat naszej szczodrości. Po tych miłych słowach wstał, pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł. A myśmy zostali oniemiali. Kiedy już opadły emocje po wizycie, nie mogliśmy się go nachwalić. Że wesoły, serdeczny, szczery, wyrozumiały, troskliwy… Normalnie anioł, nie ksiądz. Kapłan, jakich mało. 

Oboje z żoną przyznaliśmy, że nie spotkaliśmy jeszcze takiego oryginała, choć znaliśmy dużo dobrych i życzliwych księży. Ten jednak pośród nich wszystkich był najbardziej śmiały, najnowocześniejszy w postawie wobec wiernego. Urzekł nas tym, że nikogo nie udawał, był swobodny i nadzwyczaj szczery. 

Byliśmy pod dużym wrażeniem

– Cudowny człowiek! – powiedziałem do jednego z bliższych mi sąsiadów, gdy po dwóch dniach spotkałem go na klatce. 

Pan Tomasz sam zagaił mnie o wizytę naszego nowego duszpasterza, bo też był nią poruszony.

– Ma pan rację – przyznał. – Zrobił na ludziach piorunujące wrażenie. Cały blok o nim gada. 

– I słusznie. Może kiedy proboszcz się dowie, jaki ma diament na parafii, to go będzie pielęgnował, żeby z nami jak najdłużej został – powiedziałem.

– Wie pan co… Z tym proboszczem to bym uważał. Myślę, że dobrze by było, gdyby wiadomość o tym, jak wygląda kolęda wikarego, za szybko do niego nie dotarła.

– A dlaczego?

– Sam pan mówi, że ksiądz Marcin koperty nie chciał, że odmawiał. A wie pan, że nasz proboszcz należy raczej do tych… skupionych na stronie finansowej posługi – powiedział sąsiad i przysunął się do mnie, jakby miał zamiar wyznać jakąś tajemnicę. 

No i rzeczywiście to zrobił. 

– Czy pan wie, że ten nowy ksiądz w kilku rodzinach nie tylko nie wziął koperty, ale jeszcze tym ludziom z zebranych już pieniędzy dorzucił do życia? Jak tylko zobaczył, że jest kiepsko z kasą, wyciągał z teczki koperty od bogatszych i dawał tym, co potrzebują.

– Co pan mówi?

– Poważnie. Tak po prostu. Widział pan kiedyś coś takiego?

– Niesamowity człowiek!

Niestety znaleźli się malkontenci

Akurat ten sąsiad podzielał moją opinię, że mamy do czynienia z niezwykłym kapłanem, ale wkrótce okazało się, że nie brakuje takich, którym nie pasuje ten rodzaj duszpasterstwa. Ku mojemu zaskoczeniu głosy niezadowolenia pojawiły się wśród grupki zamożniejszych sąsiadów. Nie rozmawiałem z żadnym z nich osobiście, nikt nie poskarżył mi się w cztery oczy, ale o ich dąsach dowiedziałem się z drugiej ręki. Od kolejnego sąsiada.

– Złoszczą się, że ich pieniądze poszły na darmozjadów… – powiedział.

– Tak mówią? „Darmozjady”? – dopytywałem, nie mogąc uwierzyć, że ktokolwiek mógłby tak się o biedniejszych rodzinach wyrazić. – A który to tak powiedział?

– A czy to ważne?

– Ważne, ważne. Jakbym go spotkał, tobym mu nagadał.

– No, wie pan. Są tacy, co wolą, żeby w kościele pojawił się nowy złoty kielich albo obraz. Nie za bardzo im się podoba, że z ich pieniędzy sąsiadów się utrzymuje.

– Szkoda, że mu pan nie wygarnął – zezłościłem się.

– A co by to dało? Zrobiłbym sobie tylko wroga.

– Ale przynajmniej by wiedział, że nie wszyscy tak myślą – powiedziałem, ale zaraz dałem za wygraną, bo sąsiad zrobił krzywą minę i już nie chciałem go denerwować.

Nikt go nie wziął w obronę

Mimo wszystko trzeba było jednak głośno wyrażać swoje zdanie, swoje zadowolenie z postawy nowego księdza. Może gdybyśmy wszyscy dali głos w tej sprawie, to proboszcz by się go nie pozbył? A tak, gdy ludzie milczeli, proboszcz sprawił, że ksiądz Marcin został przeniesiony do innej parafii. Pozbył się go od razu, gdy tylko dowiedział się, że ten młody kapłan nie chce brać kopert od parafian. Że posunął się nawet do tego, by oddać część pieniędzy biedniejszym.

Idę o zakład, że jakiś bogaty egoista, jakiś skąpiec bez żadnego zrozumienia dla nauki Kościoła poszedł na skargę do proboszcza, że za jego pieniądze nowy ksiądz wspiera leni i darmozjadów. „Trzeba dawać wędkę, a nie rybę” – powtarzają tacy mądrale z fanatyczną gorliwością, nie zdając sobie sprawy, że od każdej reguły jest wyjątek. Czasem trzeba po prostu kogoś nakarmić, pomóc mu i tyle. Ksiądz Marcin to rozumiał, ale musiał od nas odejść. 

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że młody kapłan zniknął i nikt się o niego nie upomniał, nikt nie powiedział słowa w jego obronie. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że trafił gdzie indziej i tam pewnie wprowadza swoje metody, zmienia Kościół na lepsze. Bo gorąco wierzę, że on i jemu podobni młodzi, dobrzy, otwarci i wyrozumiali kapłani nie dadzą się uciszyć. I właśnie dzięki nim w Kościele będzie coraz lepiej. Coraz życzliwiej, serdeczniej i przyjaźniej. Taką mam nadzieję.