Przed rokiem straciłam pracę. Miałam niezłe stanowisko, służbowy samochód i telefon. Uważałam, że będzie mi się szczęścić do końca życia. A jednak pewnego dnia przed moim biurkiem stanął kadrowiec i położył na nim zwolnienie z pracy. Szef potem powiedział kilka oklepanych słówek: że mu przykro, że powinnam zrozumieć, że tak będzie najlepiej, i że na pewno jakoś sobie poradzę… Miałam wrażenie, że właśnie połknęłam granat, a szef wyciągnął zawleczkę. 

Staczałam się na samo dno

Przez następne dwa miesiące próbowałam pozbierać się do kupy, ale zupełnie mi nie szło. Stale tylko pytałam siebie: Za co? Dlaczego? Przecież byłam na każde gwizdnięcie, nie żałowałam wolnego czasu. Zaczęłam popijać alkohol. Zauważyła to Iwona, moja przyjaciółka, i pewnego dnia zabrała mi butelkę.

– Dosyć już tego picia, wystarczy! – orzekła stanowczo, wylewając wódkę do zlewu. – Jeszcze kilka takich miesięcy, a będziesz nałogową alkoholiczką.

– I co z tego, przynajmniej kimś będę – zażartowałam ponuro.

Weź się w garść – Iwona najwyraźniej zaczynała tracić cierpliwość.

– Łatwo mówić dziewczynie, której mąż zarabia tyle, że nie musi nic robić, tylko pilnować kucharki i pani sprzątającej.

Nagle poczułam w sobie dziką siłę i wściekłość Zamiast odpowiedzieć, Iwona podała mi ogłoszenie o międzynarodowym kongresie. Wejściówka kosztowała 500 złotych.

– Już za ciebie zapłaciłam – uprzedziła moje protesty kumpela. – Oddasz, jak zarobisz pierwsze pieniądze.

– Kongres? Co to takiego?

– National Archives Congress, wielka impreza z coachami z całego świata.

– Kim?

Nie miałam nic do stracenia

Moja przyjaciółka wzięła do ręki gazetę i zaczęła na głos czytać notatkę wydrukowaną pod ogłoszeniem.

– Coaching to interaktywny proces szkolenia, który poprzez metody związane z psychologią, pomaga pojedynczym osobom lub organizacjom w przyśpieszeniu tempa rozwoju i polepszeniu efektów działania. Dzięki coachingowi klienci ustalają konkretniejsze cele i podejmują trafniejsze decyzje. Coachowie pracują z klientami w zakresach związanych z biznesem, rozwojem kariery, finansami, zdrowiem i relacjami interpersonalnymi. Jasne? – odłożyła gazetę.

– Kiedy jest ta impreza?

– Jutro po południu.

Poszłam, i tak nic nie miałam do stracenia. W dużej sali siedziało mnóstwo ludzi, którzy niepewnie rozglądali się na boki. Jeśli choć w drobnej części byłam do nich podobna, to zaczynałam sobie serdecznie współczuć. Rozpoczęła się impreza. Wyjaśniono nam, że nie powinniśmy się niczym przejmować. Zwolniono nas z pracy, nie możemy znaleźć zatrudnienia? To co z tego? Drzemie w nas moc tak wielka, że jesteśmy zdolni samodzielnie zdobyć kosmos i zostać nawet prezydentem.

Potem nadszedł moment interakcji z publicznością. Stojący na scenie krzyknął do nas, żebyśmy zawyli niczym stado wilków. Nie zamierzałam się wygłupiać. Inni też, więc wszystko wypadło dość słabo. Wtedy tamten zaczął mówić o naszych szefach, którzy wywalili nas na bruk. O tych wszystkich bezdusznych elegancikach, którzy podeptali nasze uczucia, ambicje i… Nagle ludzie zawyli tak, jakby właśnie z mrocznego zimowego lasu wypadła sfora wściekłych bestii. 

– Auuuu!!! – wrzeszczałam wraz z innymi.

To było jak pranie mózgu

W tamtej sekundzie doświadczyłam krwiożerczego pragnienia dojrzenia w tłumie byłego szefa. Gdyby tak się stało, jak nic dopadłabym drania i przegryzła mu krtań niczym wygłodniały wilk. Jakim cudem ten, kto prowadził tę część spotkania, dostrzegł mnie między publicznością? Nie wiem. W każdym razie zostałam zaproszona na scenę. 

„A co mi tam – przebiegło mi przez myśl. – Za 500 złotych, i to nawet nie moich, przynajmniej się zabawię”.

– Jak masz na imię? – spytał facet i podsunął mi pod nos mikrofon.

– Roma – odparłam, jednak nie odezwały się oklaski, co po raz kolejny mnie utwierdziło w gorzkim przekonaniu, że mama dała mi fatalne imię.

– Jestem pewien… – zamiast do mnie, facet zwrócił się do publiczności. – Jestem pewien, że w dzieciństwie rodzice niezbyt często cię chwalili, Romo.

Najwyraźniej tak było w wypadku wielu widzów, gdyż niemal wszyscy kiwnęli potakująco głowami. Moi rodzice sprawiedliwie rozdzielali pochwały i nagany, w zależności od tego, na co akurat zasłużyłam. Facet jednak zerknął na mnie tak współczująco, że mimowolnie przytaknęłam.

– Tak, rzeczywiście stale słyszałam, że nic nie potrafię! – wypaliłam.

Gwoli szczerości, gadał tak do mnie mój brat, który stale chciał, żebym bawiła się z nim w Indian, Robin Hooda lub odgrywała rolę konia, gdy on był Zorro.

– Powtórz to słowo – facet pochylił się i wrzasnął mi nad uchem. – Powtórz!

Nic nie potrafię!

– Jeszcze raz.

– Nic nie potrafię! Nic nie potrafię! Nic nie potrafię! – rozdarłam się wniebogłosy.

– Dość, jesteś już wolna – przekrzyczał mnie gość w marynarce. – Uwolniłem cię od demonów przeszłości. Zmieniłem twoje życie. Idź i odnoś sukcesy.

To łatwy zarobek

Sala zaniosła się oklaskami, a ja właśnie pojęłam, w jaką trąbę zostałam zrobiona. Kiedy szłam między rzędami, co i rusz jakaś osoba dotykała mojego ramienia, jakbym była natchniona duchem świętym, a tamci podkradali mi błogosławieństwo, którym zostałam obdarzona. Wtedy zrozumiałam coś jeszcze.  Ludzie żyją w ciągłym tempie, pod presją, w biegu i stałej zadyszce. Oni nie chcą lekcji, jak być tym lub kimś innym. Nie mają czasu na mozół, a nawet nie chce im się stawać kimś innym. Oczekują szybkiego efektu, chcą cudu i gotowi są za ten cud zapłacić ciężkie pieniądze. Tak, ciężkie! 

Po powrocie do domu wyszukałam w internecie, że najlepsi coachowie w Polsce za „osiągnięcie upragnionej harmonii między ciałem a umysłem” żądają nawet 43 tysiące złotych za kilkanaście seansów terapeutycznych. Jeden z takich krajowych magików oferuje, że rozwiąże każdy problem klienta w godzinę, ale trzeba mu za to zapłacić 2 tysiące złotych plus VAT. Spytacie, czy ci ludzie są psychologami i socjologami z dziesiątkami dyplomów najlepszych światowych uczelni? Ależ skąd, to hydraulicy, niedorobieni magistrzy i samozwańczy guru. Dlaczego więc i ja nie mogłabym tak zarabiać? Nie jestem głupia, jestem bystra i mam oko do ludzi.

Zostałem coachem

Umieściłam w internecie ogłoszenie, że jestem coachem. Napisałam: „Ciało znowu złączy się z duchem i uczyni cię silniejszym niż poprzednio. Dzięki mojej pomocy staniesz na szczycie i nikt nie odbierze ci pierwszego miejsca w życiu”. Nie uwierzycie, ale dwa dni później zadzwoniła jakaś kobieta, która chciała jak najszybciej wdrapać się na ten szczyt.

– Pięćset złotych – rzuciłam do słuchawki. – Za godzinę konsultacji.

Byłam przekonana, że klient się rozłączy, ale usłyszałam: „W porządku”.

Od tamtego czasu minął prawie rok, mam wielu klientów. Część z nich do mnie wraca i dziękuje za pomoc. Twierdzą, że dzięki mnie znowu złapali Pana Boga za nogi, że już bez wahania kroczą po zwycięstwo, że nie dali się wyprzedzić w wyścigu szczurów. Ktoś nawet powiedział, że dzięki mnie po długiej chorobie odrodził się do nowego życia.

Powiecie, że oszukuję ludzi i trzepię na tym niezłą kasę. Trochę tak jest. Ludzie chcą i muszą wierzyć, że ich los zostanie błyskawicznie odmieniony. To jak z chorymi, którym wstrzykuje się do żył placebo i wmawia, że dostali właśnie ozdrowieńczą nową medyczną recepturę. Ja napełniam moich klientów wiarą – że potrafią, że są najlepsi, że świat im ulegnie. 

Niekiedy się zastanawiam, czy „życie” moich klientów zostało uratowane dzięki ich własnej wewnętrznej sile, o której nie mieli zielonego pojęcia, czy też dzięki mojemu działaniu? Chcę wierzyć w to drugie.