Patrzę na swoją córkę, jak w białej sukni przysięga wieczną miłość swojemu jeszcze narzeczonemu, a już za chwilę mężowi i rozpiera mnie duma. Zosia wygląda pięknie, promienieje radością, a Radek ma taką minę, jakby właśnie wygrał milion dolarów. Spoglądam też na swojego męża i ściskam jego rękę. Nasz ślub wyglądał nieco inaczej, ale też był cudowny. Uśmiecham się do wspomnień… 

Miałam już wtedy pokaźny brzuch, w kościele byli jedynie świadkowie i najbliższa rodzina, a mimo to atmosfera była cudowna. Znaliśmy się z Bogdanem zaledwie od kilku miesięcy, ale kochaliśmy jak szaleni. Jak to się stało, że ja, dobrze wychowana panna z dobrego domu, zaszłam w ciążę na pierwszej randce, wywołując niemały obyczajowy skandal na mojej wsi? Cóż… 

Bogdana zobaczyłam pierwszy raz, gdy przyszedł nadać list na pocztę, gdzie pracowałam. To była scena jak z romansu: podniosłam wzrok znad stosu papierów, nasze spojrzenia się spotkały i przeszedł mnie dreszcz. Drżącymi dłońmi naklejałam znaczek na jego list, a gdy wyszedł miałam ochotę się rozpłakać, bo już wiedziałam, że za drzwiami właśnie zniknęła miłość mojego życia i być może nigdy więcej jej już nie spotkam. 

Do tej chwili twardo stąpałam po ziemi, nie w głowie mi były miłostki, pilnie się uczyłam do matury, pomagałam rodzicom na roli, a na poczcie pracowałam, by zarobić na studia. Nie biegałam na zabawy, nie uganiałam za chłopakami, jak większość moich rówieśnic. Miałam jasno określone priorytety. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, spadło na mnie uczucie tyleż silne, co beznadziejne – tak przynajmniej w tamtej chwili myślałam. 

Straciłam głowę dla tego chłopaka! 

Gdy wyszłam z pracy i zobaczyłam go, serce o mały włos nie wyskoczyło mi z piersi. 

– Cześć, jestem Bogdan – powiedział nieznajomy dryblas o dobrym spojrzeniu.

– Marta – wyciągnęłam do niego dłoń.

Zobacz także:

– Słuchaj… – zaczął niepewnie. – Jestem tu na wakacjach u cioci, muszę jej trochę pomóc w gospodarstwie, ale chciałbym też poznać okolicę… Może wybrałabyś się ze mną na spacer? – spytał.

Odruchowo – to był impuls – kiwnęłam głową i kazałam mu przyjść w to samo miejsce za dwie godziny.

Nie poznawałam samej siebie. W normalnych okolicznościach kazałabym mu spadać. W końcu był całkiem obcym człowiekiem, który zapraszał mnie na spotkanie, a przecież nie mogłam być pewna jego zamiarów. Do domu wpadłam jak po ogień, rodzicom wmówiłam, że idę na spotkanie z koleżanką i już po chwili stałam przed lustrem, nie mogąc się zdecydować na kreację. W końcu padło na kwiecistą, letnią sukienkę, którą mam do dziś. 

Na spotkanie szłam z bijącym sercem i uczuciem, którego do tej pory nie znałam. Nie da się opisać mojego podekscytowania. Zabrałam Bogdana na spacer po najpiękniejszych zakątkach naszej okolicy. W jego oczach widziałam, że czuje to samo, co ja. Nikt nigdy wcześniej nie patrzył na mnie w taki sposób. Nie protestowałam, gdy złapał mnie za rękę, ani gdy podczas spaceru objął mnie ramieniem. To była dla mnie najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Nawet gdy usiedliśmy na leśnej polanie, a on zaczął mnie całować, nie usłyszał mojego sprzeciwu. Tam właśnie, na łonie natury, z ledwo poznanym chłopcem, przeżyłam swój pierwszy raz… 

Do domu wracałam jak na skrzydłach. Dopiero przewracając się z boku na bok w łóżku, zdałam sobie sprawę, że sprzeniewierzyłam się wszystkim swoim zasadom. Zdjął mnie lęk, że być może tylko mi się zdawało, że to miłość, że może Bogdan mnie wykorzystał i nigdy więcej go nie zobaczę?

Na szczęście, na drugi dzień, po zamknięciu poczty, znów czekał na mnie i spędziliśmy razem całe popołudnie. Od tego czasu w każdej wolnej chwili się z nim widywałam. Jednak wkrótce wakacje zaczęły dobiegać końca i nieuchronnie zbliżał się czas rozstania… Mój ukochany mieszkał w mieście oddalonym od mojej wsi o 300 kilometrów. 

– Obiecuję, że będę pisał i przyjeżdżał, kiedy tylko się da – zapewniał.

– Wiem, ale nie chcę być tu bez ciebie – mówiłam wtulona w jego ramiona.

– Martuś, to chwilowe. A może po maturze złożyłabyś papiery na studia w moim mieście? – spojrzał na mnie z powagą, a ja tylko pokiwałam głową, bo serce rozrywał mi ból i nie mogłam wydusić z siebie słowa. 

Do matury zostawało kilka miesięcy a ja nie wyobrażałam sobie życia bez niego choćby przez tydzień.

Po wyjeździe Bogdana, nie umiałam znaleźć sobie miejsca, choć starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam, by rodzice wiedzieli, jak blisko byłam z chłopakiem, który spędził w naszej wsi zaledwie dwa tygodnie. Na szczęście Bogdan pisał listy, w których zapewniał mnie o swojej tęsknocie i miłości. Tylko jedno nie dawało mi spokoju, byłam ciągle zmęczona, było mi niedobrze i nie czułam się najlepiej. 

– Córuś, jedziemy do lekarza – powiedziała moja mama zdecydowanym tonem pewnego poranka.

– Co? Mamo, ale po co? – wyjąkałam niepewnie.

– Jak na mój gust jesteś w ciąży – spojrzała na mnie badawczo.

– Ale jak to, mamo, to niemożliwe… – próbowałam zaprzeczać, ale czułam, że policzki płoną mi ze wstydu

– Matka wie takie rzeczy, zaufaj mi. Czekałam, aż powiesz mi, co cię łączy z siostrzeńcem pani Jadzi, ale się nie doczekałam. Chyba myślałaś, że o niczym nie wiemy z ojcem – spojrzała na mnie z pobłażaniem. – Nie wiedziałam tylko, że ta znajomość zdążyła się zacieśnić aż tak… – zawiesiła znacząco głos. – Chodź, zobaczymy, czy mam rację – powiedziała, wyciągając do mnie dłoń.

Oczywiście mama miała rację. Z moich wyliczeń wynikało, że w ciążę zaszłam już podczas pierwszej randki. Po powrocie do domu, zanosząc się płaczem opowiedziałam rodzicom o wszystkim, o Bogdanie, o naszym uczuciu i o tym, jak bardzo się teraz boję, bo przecież ciąży nie było w planach. Przekonałam się jednak wtedy, że moi rodzice to wspaniali ludzie. I dość postępowi ludzie, jak na tamte czasy. 

Ojciec westchnął, odłożył fajkę i zaczął przemowę:

– Skłamałbym, gdybym powiedział, że marzyłem o takich okolicznościach zostania dziadkiem, ale widzę jedno rozwiązanie. Zawiozę cię do miasta, a ty przedstawisz sytuację temu gagatkowi. A potem zobaczymy. Jeśli jest przyzwoitym mężczyzną, stanie na wysokości zadania, jeśli nie, sami też sobie poradzimy – mówił, a mama kiwała głową.

– Może ja mu napiszę to w liście…? – wychlipałam, bo nagle zaczęłam się bać reakcji Bogdana. 

Gdy tu był, byłam pewna jego uczuć, ale gdy zniknął z moich oczu, nic nie było już czarno–białe.

– Nie, moja droga, takie wieści przekazuje się prosto w oczy – powiedziała moja mama, trzymając mnie za rękę.

Nikomu nie pozwoliliśmy zniszczyć naszej miłości

Całą drogę do miasta układałam w głowie, co powiem, wymyślałam różne scenariusze i możliwości odpowiedzi, jakiej udzieli mi Bogdan. Gdy jednak stanęłam przed drzwiami jego mieszkania, wszystkie plany spaliły na panewce. Miałam ochotę stchórzyć i uciec. Gdy Bogdan otworzył drzwi, rzuciłam mu się w ramiona i wydusiłam z siebie od razu, jakbym się bała, że później nie starczy mi odwagi:

– Jestem w ciąży.

Mój ukochany na chwilę zamarł, a potem pogłaskał mnie po głowie i powiedział: 

– To cudownie.

Bogdan chciał mnie zabrać do siebie, ale moi rodzice nie wyrazili na to zgody. Po pierwsze, kiedy mój ukochany byłby w pracy, ja siedziałabym w domu sama, a oni woleli wiedzieć, że jestem pod czyjąś opieką. Po drugie, chcieli, bym skończyła technikum, choćby wieczorowo. Ustaliliśmy zatem, że Bogdan zostanie jeszcze jakiś czas w mieście, będzie zarabiał i odkładał na nasze wspólne życie, ale będzie przyjeżdżał do mnie w każdej wolnej chwili. Tak też się stało. 

Wróciłam na wieś i póki ciąża nie była widoczna, wszystko było w porządku, ale jak tylko brzuch zaczął rosnąć, ludzie wzięli mnie na języki. W sklepie milkły rozmowy, gdy wchodziłam, w kościele pokazywano mnie palcami. Trzeba pamiętać, że te wydarzenia miały miejsce 25 lat temu – „panna z brzuchem” to naprawdę był skandal. A smaczku całej historii dodawał fakt, że uchodziłam za grzeczną dziewczynkę i moi rodzice byli bardzo szanowanymi ludźmi. Podobno niektórzy dziwili się, że nie wyrzucili mnie z domu. Ja natomiast zawsze będę im wdzięczna, że nie oceniali mnie, nie wzgardzili mną, ale bronili jak lwy, gdy ktoś mnie oczerniał. 

Bardzo przeżywałam ostracyzm, z jakim mnie traktowano. Okazało się, że dla niektórych już nie ma znaczenia, kim jestem, liczył się tylko fakt, że będę miała nieślubne dziecko. Czułam się, jakbym popełniła straszną zbrodnię, a przecież moje dziecko było owocem miłości. Owszem szybkiej i zaskakującej, ale miłości. 

– Nie przejmuj się, wkrótce coś innego odwróci ich uwagę i przestaną gadać – powtarzała moja mama, głaszcząc mnie po włosach, gdy płakałam w jej rękaw. 

Bogdan przyjeżdżał do mnie w każdy weekend i gdy zobaczył, jak bardzo jestem obmawiana, wzięliśmy ślub, a on sprowadził się do mnie na stałe i otworzył w naszej wsi warsztat samochodowy. 

Gdy na świat przyszła Zosia, moje życie całkiem się zmieniło, ale były to radosne zmiany. Nawet nie wiedziałam, że mam w sobie takie pokłady miłości. Moja mama miała rację – gdy wzięliśmy ślub, ludzie przestali się nami interesować i znaleźli inne tematy do plotek. Ja zaś nie miałam już czasu przejmować się ludzkim gadaniem. Wszystkiego uczyliśmy się z Bogdanem w przyspieszonym tempie – siebie, wspólnego życia, dorosłości i opieki nad dzieckiem. A jednak nie żałuję, że tak się nasze życie potoczyło. Czasem śmiejemy się z mężem, że wszystko zrobiliśmy na odwrót – najpierw ciąża, potem ślub, a potem dopiero się tak naprawdę poznaliśmy, ale wyszło nam to na dobre, bo dziś kochamy się tak samo jak w dniu, gdy się poznaliśmy.

Wracam do rzeczywistości, gdy mąż szepcze mi na ucho:

– Oni przynajmniej są porządni, najpierw ślub, a potem będzie dziecko – mówi z łobuzerskim uśmiechem. 

Kiwam głową, ale wiem, że nie do końca ma rację. W mojej córce już kiełkuje nowe życie. Jak powiedziała kiedyś moja mama: „Matka wie takie rzeczy”.