Z Szymkiem trzymaliśmy się razem od przedszkola. Potem szkoła podstawowa, gimnazjum, technikum – zawsze w jednej ławce. Na studia też poszliśmy razem, na politechnikę. Próbowałem się dostać na architekturę, on na informatykę. Zabrakło nam punktów z matury, więc wylądowaliśmy obydwaj na edukacji techniczno-informatycznej. Pierwsza sesja to była totalna porażka. Do drugiej nawet nie podchodziliśmy. Doszliśmy do wniosku, że to nie dla nas. Nasze drogi rozeszły się na prawie cztery lata, choć spotykaliśmy się czasem w barze lub jakieś imprezie.

Ojciec załatwił mi płatne praktyki w agencji reklamowej u swojego kolegi ze studiów; nigdy nie mogłem zrozumieć, jak ktoś po filozofii może działać w tej branży, ale mój nowy szef był naprawdę niezły. Po dwóch latach nauki w dziale graficznym zmieniłem pracę i poszedłem do innej agencji; tę fuchę załatwiłem sobie już sam. Praca w reklamie zaczynała mnie wciągać, chciałem się rozwijać w tym kierunku, bo to była szansa na samodzielność i finansową niezależność. Po kolejnych dwóch latach w nowej firmie dostałem podwyżkę i awans na samodzielnego grafika.

Wtedy też uznałem, że pora wyfrunąć z rodzinnego gniazda. Generalnie mam problem z ważnymi decyzjami i odkładam je w czasie na terminy bardzo odległe, ale… odezwał się do mnie Szymek.

– Stary, jest taka sytuacja – Szymek zaraportował krótko przez telefon. – Rodzice mojej dziewczyny mają do wynajęcia mieszkanie, dwa pokoje. Większy bierzemy my, ale mniejszy może być dla ciebie, jak chcesz. Wchodzisz w to?

– A można obejrzeć? – zapytałem.

– Jasne.

Podał mi adres i pół godziny później zwiedzałem swoje nowe przyszłe lokum. 

Zobacz także:

No, dużo do zwiedzania tam nie było, zwykłe mieszkanie w bloku. Wszystko dokładnie dogadaliśmy; cena za pokój była do przyjęcia, podział obowiązków w mieszkaniu uzgodniliśmy bez problemów, a Majka, dziewczyna Szymka, okazała się bardzo sympatyczna.

Samodzielne życie nie wszystkim służy

Moi rodzice nie sprzeciwili się mojemu pomysłowi, wyglądali nawet na zadowolonych, że wreszcie chcę się usamodzielnić, więc po tygodniu zamieszkałem w swoim pierwszym „własnym” miejscu. Miałem swoją szafę, biurko, wypasiony komputer i materac do spania. Dwuosobowy. Niby niewiele, ale mnie wystarczało w zupełności. Zresztą więcej do „mojego” pokoju i tak by nie weszło, bo liczył sobie raptem dziewięć metrów kwadratowych.

Finansowo też nie było źle. W agencji zarabiałem z premiami do trzech tysięcy na rękę, więc z pensji odkładałem tysiąc miesięcznie. Pół roku później tata polecił mnie jakimś swoim kolegom z prywatnej szkoły, którym składałem raz na dwa miesiące gazetę branżową. Nic wielkiego, ale to też było ekstra tysiąc złotych.

U Majki i Szymka było w tej kwestii znacznie gorzej. Razem mieli może ze dwa tysiące na rękę. Ona cały czas studiowała, a wieczorami dorabiała w osiedlowej kawiarni, ale nie dostawała więcej niż osiemset złotych, i to jak był dobry miesiąc. Szymek miał plany, ale póki co robił za magazyniera w hurtowni pod miastem; pracował w nocy, więc miał na snucie planów dużo czasu, tyle że nic z tego nie wynikało. Nie, przepraszam, mój błąd, wynikało. Mnóstwo kłopotów, także towarzyskich, bo jego plany zahaczały również o mnie.

Zdarzało nam się wieczorkiem usiąść razem, o ile ja coś kupiłem, żeby pobiesiadować, bo im czynsz plus utrzymanie pochłaniały całe zarobki. I wtedy Szymek zaczynał…

– Za dwa, góra trzy lata będę jeździł mercedesem – to był jego ulubiony tekst, a ja zawsze się jeżyłem, bo już wiedziałem, co będzie dalej. – Zobaczycie, dwa, góra trzy lata…

– Stary, przecież pół roku temu mówiłeś dokładnie to samo – czasami nie wytrzymywałem.

– Tak będzie, zobaczysz – zaperzał się wtedy, a potem zaczynał opowiadać…

Zaraz po odejściu ze studiów poznał ekipę ludzi, którzy wkręcili go w dziwny biznes. Miało to przynosić nadzwyczajne zyski.

– Rozumiesz teraz, jak to działa – zapalał się – wtedy dochód może wynieść nawet dwadzieścia pięć tysięcy złotych miesięcznie, ale tu nie ma żadnej górnej granicy. Na spotkania przyjeżdżają ludzie, którzy mówią, że zarabiają nawet sto tysięcy miesięcznie. Wyobrażasz to sobie?

– Nie bardzo – kręciłem głową. – A ty widziałeś te sto tysięcy czy znasz to tylko z ich opowieści?

– Stary, przecież to wynika z rachunku ekonomicznego i prostych obliczeń – strofował mnie. – Zobacz. – Na stole lądowała kartka i długopis, po czym Szymek wyliczał, zapalając się coraz bardziej, a na koniec stwierdzał nieodmiennie: – Ty też powinieneś w to wejść.

Nie powiem, wizje roztaczał szerokie, a ja na początku byłem skłonny się tym zainteresować. Na szczęście zdradziłem się ojcu, a on wybuchnął śmiechem.

Zdrowy rozsądek – tego mi właśnie było trzeba!

Jakiś miesiąc po wyprowadzce wpadłem w niedzielę na obiad; nic tak nie smakuje jak mamy kotlety i rosół w domu rodzinnym. Kiedy po czwartym schabowym stwierdziłem, że nic już nie zmieszczę, ojciec mrugnął porozumiewawczo i przyniósł koniak. Na trawienie. Nalał po lampce mnie i sobie, a mamie tak symbolicznie, bo nie przepadała za tym trunkiem. Wypiliśmy po łyczku, a wtedy pod wpływem impulsu opowiedziałem mu o planach Szymka i o tym, że się zastanawiam, czy by do niego nie dołączyć.

Najpierw się zaśmiał, ale potem spoważniał.

– To oczywiście twoja decyzja, ale…

– Czyli jest jakieś „ale” – westchnąłem teatralnie, a on znów się roześmiał.

– Słuchaj, dżentelmeni nie dyskutują o marzeniach, ale o faktach, więc zastanów się przez chwilę. Jakie są fakty? Szymek zaczął działać zaraz po odejściu ze studiów, prawda? W tym samym czasie, kiedy ty zacząłeś pracować w agencji jako praktykant.

– No i?

– Po dwóch latach przeszedłeś do innej firmy. Rozwijasz się, siedzisz w branży, która też się rozwija i raczej nic nie wskazuje na to, że reklama czy poligrafia kiedyś splajtują. Zarabiasz coraz więcej i coraz więcej jesteś wart na rynku pracy. Za parę lat, jak dobrze pójdzie, będziesz albo zarabiał dwa razy tyle co teraz, albo jeszcze więcej, jeśli starczy ci odwagi, czyli jeśli założysz własną firmę. A Szymek? Gdzie jest teraz? Tyra w magazynie na nocki i ciągle angażuje się dziwny projekt, ale jaki ma z tego zarobek? Mówił ci?

– No... na razie inwestuje w szkolenia i w ludzi… – starałem się bronić przyjaciela. – Wiesz, nie od razu Kraków zbudowano – uśmiechnąłem się.

– Niby tak, ale po czterech, prawie pięciu latach już coś mu powinno zacząć wychodzić, prawda? Ty wróciłeś z wakacji na Majorce, a on i Majka nie byli nigdzie.

– Ale on mnie namawia…

– To mu odmawiaj – poradził ojciec. – A jak racjonalne argumenty nie poskutkują, pokaż mu swój wyciąg z banku.

Robił wszystko, by mnie zwerbować

Od czasu tamtej rozmowy z ojcem stałem się nieczuły na jakiekolwiek argumenty Szymka. Próbował tak i owak, i nie dał rady mnie przekonać. Majka też po jakimś roku zaczęła się wkurzać, bo i ją próbował włączyć do swojej siatki, ale ona podobnie jak ja nie widziała zbyt wielu perspektyw. Szymek jednak był uparty i nie dawał łatwo za wygraną.

Któregoś dnia wieczorem zagadnął mnie niespodziewanie, czy bym nie wyskoczył z nim do pubu. Zdziwiłem się trochę, bo wyraźnie miał ochotę postawić, a w pubie jest drożej. „No cóż, może mu wreszcie zaczęło się jakoś układać...” – myślałem z nadzieją.

Niestety, na miejscu okazało się, że pierwsze dwa piwa kupiłem ja, a kiedy wylądowaliśmy przy stoliku, dosiadło się do nas dwóch jego kumpli. Na szczęście napoje mieli swoje, więc im już nie musiałem stawiać, ale jak zaczęli gadać, od razu się zorientowałem, że to nie jest zwykły wypad do pubu, tylko spotkanie rekrutacyjne.

Zwłaszcza jeden z nich, starszy nieco od nas, którego Szymek przedstawił mi jako swojego mentora, zaczął z grubej rury. Wyjął jakieś wykresy i zastrzelił mnie pytaniem:

– Gdzie chciałbyś być za pięć lat?

– Gdzieś daleko od was – wypaliłem bez namysłu, trochę chamsko w sumie, ale on się tylko zaśmiał.

– Nic z tego, mój mały – powiedział protekcjonalnie. – Masz wielkie szczęście, że nas spotkałeś. A od najlepszej okazji w życiu nie możesz uciec.

– Nie mogę? To zobacz – wstałem, zostawiając trzech kolesi z otwartymi gębami, i wyszedłem.

Szymek dotarł do domu dwie godziny później i… zrobił mi awanturę.

– Jak ty się zachowujesz?! Wystawiasz mnie na pośmiewisko! Wiesz, co powiedział mój mentor? Że jestem niepoważnym człowiekiem.

– Tu się muszę z nim zgodzić. Jesteś niepoważny. Nie dlatego, że się władowałeś w to wszystko, ale dlatego, że jeszcze mnie próbujesz wkręcić.

– Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi... – zawiesił znacząco głos.

– Ja też tak myślałem – powiedziałem twardo. – I dlatego wolałbym, żebyś mnie już więcej nie stawiał w takiej głupiej sytuacji. Bo mogę już drugi raz nie być taki grzeczny.

Od tego niefortunnego spotkania nasze stosunki stały się chłodne. Przy którejś z kolei kłótni Szymek zażądał, żebym się wyprowadził, po czym wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. Zostawił mnie mocno wkurzonego, a Majka po jego hałaśliwym wyjściu wybuchnęła płaczem.

– Ja już z nim dłużej nie wytrzymam! – zawołała. – Ciągle słyszę o tym mercedesie za dwa lata, i tak już piąty rok mija…

– Tak ci zależy na tym mercedesie? – zdziwiłem się.

– Idiota jesteś! Na Szymku mi zależy. A raczej zależało. Bo teraz to już sama nie wiem…

– Wiesz co? Pogadajmy na spokojnie.

Przegadaliśmy pół nocy. Okazało się, że obojgu nam do niedawna zależało na Szymku, oczywiście z różnych względów, ale jemu chyba zależało tylko na biznesie bez perpsektyw.

– Gdyby choć połowę tego wysiłku włożył w budowanie naszego związku – powiedziała Majka ponuro – to już byśmy byli po ślubie.

– Gorzej, gdyby połowę tego wysiłku włożył w jakąś normalną pracę, to już byście byli po ślubie i we własnym mieszkaniu – podsumowałem.

– Ale on jest niereformowalny…

– Nie, mój ojciec mówi, że po prostu zrobili mu pranie mózgu, mamiąc obietnicą dochodu.

– Tu jesteśmy zgodni – przytaknęła. 

– To co, wyprowadzisz się?

– A co mi zostaje? Tak się nie da mieszkać. Musiałbym wkręcić się w tej dziwny układ razem z nim, bo inaczej awanturom nie byłoby końca. A na to nie mam ochoty.

– Może nie będzie tak źle. Słuchaj, mam jedną koleżankę, która szuka jakiegoś mieszkania. Może się wprowadzić choćby od zaraz…

– Na moje miejsce?

– Nie – powiedziała głucho. – Na miejsce Szymka. Między nami chyba już skończone, ja też mam serdecznie dość takiego chorego układu.

– No to Szymek się załamie… – stwierdziłem.

– Nawet nie wiem, czy zauważy – parsknęła. – Czy ja wyglądam jak mercedes? 

Kiedy byłem następnego dnia w pracy, Majka rozmówiła się z Szymkiem, po czym spakowała go i wystawiła za drzwi. Jej koleżanka okazała się więcej niż fajna i po miesiącu zostaliśmy parą, Majka znalazła na studiach normalnego chłopaka, bez wypranego mózgu. Jej rodzice postanowili sprzedać mieszkanie, więc wszyscy wyprowadziliśmy się do dużej willi parę ulic dalej, gdzie było do wynajęcia całe poddasze. A Szymek… zniknął z naszego życia. Może mu się udało, a może wciąż czeka na swojego mercedesa…