Miałam nadzieję, że nasze jedyne dziecko stworzy własną rodzinę, sprawi mi wnuczęta, a ja wraz z mężem pomożemy w ich wychowywaniu. Cóż, Maciek rzeczywiście stworzył rodzinę, ale trochę inną, niż oczekiwałam…

– Mamo, możecie przechować u siebie jedną przesyłkę? – spytał dzisiaj w porze obiadowej.

– Jasne, nie ma problemu. Ale dlaczego jesteś taki przemoczony? – zdziwiłam się, patrząc na syna. – Naprawdę tak mocno pada deszcz?

– Nie, już przestało padać. Po prostu się spociłem. Macie zepsutą windę, a ta przeklęta paczka waży tonę.

– A co to takiego? Prezent-niespodzianka dla Marty? – zainteresowałam się zawartością paczki.

– Tak, niespodzianka, ale nie dla Marty… Ech, mamo, wytłumaczę ci wszystko później. Na razie nie mogę tego zabrać do mieszkania.

Maciek krążył po kuchni jak w transie, chwycił ścierkę, przetarł spocone czoło i kark, cmoknął mnie przelotnie w policzek i tyle go widziałam.

Trzy lata wcześniej mój syn wyniósł się z rodzinnego domu i zamieszkał ze swoją dziewczyną w wynajętym mieszkaniu. Początkowo było mi przykro, ale mąż tryskał radością.

– W końcu wydoroślał i usamodzielnił się, a ty niepotrzebnie się zamartwiasz. To już duży facet. Ma trzydzieści lat, a ciągle jest u mamy pod skrzydłami. Odpuść, Zosiu. Niech posmakuje życia na własną rękę, zarobi parę groszy i nauczy się nimi gospodarować.

Muszę przyznać, że Maciek od razu poradził sobie znakomicie. Nie da się ukryć, że ogromną rolę odegrała w tym Marta. To ona zajęła się zorganizowaniem całego ich domowego życia, ale nie harowała jak ja kiedyś. Prace domowe, przyrządzanie posiłków, robienie zakupów – każde z nich ma swoje zadania. Jednego dnia ty odkurzasz, ja gotuję obiad, kolejnego dnia ty zajmujesz się praniem, a ja wyruszam na zakupy – o to właśnie chodzi.

Marta okazała się sprytna i umiała się urządzić

Nie ma co ukrywać, miała farta, bo trafił jej się chłopak, który już wiedział, co ma robić. Ja za późno załapałam, że faceta trzeba zacząć układać od razu, jak się z nim zamieszka. Jak się tego nie zrobi, to potem nie ma zmiłuj – nawet palcem w domu nie kiwnie.

Kiedyś było podobnie z moim Tadziem. Początkowo obydwoje zasuwaliśmy w pracy i po powrocie do domu padaliśmy ze zmęczenia, ale tylko ja zakasywałam rękawy i zabierałam się do domowych obowiązków. Nie mam pojęcia, czemu sądziłam, że mąż może spokojnie wylegiwać się na sofie, kiedy trzeba było gotować czy posprzątać dom.

Nic dziwnego, że gdy przyszedł na świat nasz synek Maciek, mój facet był już zepsuty i przyzwyczajony do leniuchowania. Dopiero teraz, po ponad trzech dekadach, udaje mi się zagonić go do sprzątania. Czasem nawet coś ugotuje. Ale współczesne kobiety nie chcą być już gospodyniami domowymi.

Długo uczyłam Macieja, jak prać bez pralki, jak posługiwać się żelazkiem czy jak myć okna... Pokazałam mu też co nieco w kuchni, choć przyznaję, że akurat w tym temacie lepiej podszkoliła go Marta. Nieraz robiło mi się smutno, że syn poświęca nam mało czasu i zamiast posiedzieć i pogadać, to wiecznie gna do siebie, bo ciągle ma coś do zrobienia.

Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to dobrze, że Maciej tak wspiera swoją dziewczynę. Pomyślałam, że jak już wezmą ślub i zostaną rodzicami, to Marta będzie mniej wykończona i poddenerwowana niż ja kiedyś. Jednak czas leciał, a oni ani słowem nie wspominali o planach małżeńskich, a co dopiero o dzieciach.

– Mamo, spokojnie, przecież mamy jeszcze sporo czasu. Najpierw musimy znaleźć własne mieszkanie, a potem pomyślimy o reszcie – tłumaczył mi Maciek, a mój mąż starał się wyperswadować mi te wszystkie pomysły z głowy.

Zosiu, daj mu spokój z tymi dziećmi, przecież widzisz, że on w ogóle nie myśli o ślubie.

– Serio? No dobra, niech będzie... – odpuściłam i postanowiłam już nie męczyć syna tymi sprawami.

Syn miał założyć własną rodzinę

Mniej więcej trzy miesiące po tym jak nasz syn się usamodzielnił, ja i Tadzio wybraliśmy się na przechadzkę. Idąc obok budynku, gdzie Maciuś miał swoje mieszkanie, zdecydowaliśmy się do niego zajrzeć. Był wyraźnie zaskoczony naszą wizytą.

– Skoro już tu jesteście, to zapoznajcie się z Felkiem – nachylił się i spod siedziska wyszperał szarawego kotka. – Cudo po prostu, no nie?

Rzeczywiście uroczy. Był malutki, a na pleckach miał delikatny puszek zamiast gęstego futerka. Tadek i ja zachwycaliśmy się tym maleństwem i od razu chcieliśmy go wyściskać. Marta jednak trochę się niepokoiła, że „Feluś jest dopiero maluszkiem i może się od nas czymś zarazić”. Chodziło jej chyba o to, że przed chwilą byliśmy na podwórku.

Felek już nie jest małym kociakiem, wyrósł na sporego kota. Niedawno przeszedł zabieg kastracji, a od tego momentu zaczęły się różne problemy zdrowotne. Raz dokuczała mu alergia, innym razem miał kłopoty z oddawaniem moczu, a ostatnio jego oko wyglądało na chore.

– Niestety mamo, dziś nie wpadnę do was z wizytą. Muszę zabrać Felka na pilną konsultację do weterynarza.

Na szczęście krople do oczu – podobno warte fortunę – pomogły kociakowi wyzdrowieć. Mój syn nareszcie przestał panikować, że jego pupil straci wzrok. Parę tygodni później do kociej gromadki dołączył rasowy Masza, kot rosyjski. No po prostu dramat.

– Na co wam następny futrzak?

– Feluś był markotny, a teraz? No sama spójrz, mamuś, jak fajnie się razem bawią.

Dlaczego oni to robią?

Odniosłam wrażenie, że zarówno Maciek, jak i Marta mają prawdziwą obsesję na punkcie swoich futrzaków. Kupili im tyle różnych akcesoriów – pluszaki, zestawy do wspinaczki, tunele i nie wiadomo co tam jeszcze. Moim zdaniem przesadzają z tymi wydatkami na czworonogi. Tylko gadają o tych swoich kocurach, a o założeniu normalnej rodziny ani słowa.

Rok temu zmarła mama Tadka. Mieszkanie po niej odziedziczył nasz syn. Przeprowadził w nim remont, kupił nowe meble – całkiem dobrze mu to wszystko wyszło. Gdy zobaczyłam gotowe mieszkanie, od razu pomyślałam, że to już najwyższy czas na wnuki. Maciek z Martą chyba coś kombinują, bo ostatnio strasznie się ze wszystkim kryją, a Marty to w ogóle od paru tygodni na oczy nie widziałam. Już nawet pomyślałam, że może brzuch jej rośnie i zwyczajnie się wstydzi. No wiadomo, najlepiej by było, jakby najpierw ślub wzięli, ale co poradzisz?

– A co to za paczka? – moje rozmyślania przerwało pytanie małżonka.

– Maciek poprosił o przechowanie. Wiesz co, kochanie? Może Marta spodziewa się dziecka. Ostatnio oni tacy skryci się zrobili. Maciek nawet nie chciał mi zdradzić, co jest w środku tego kartonu. Może jakieś rzeczy dla maleństwa? Co o tym sądzisz?

– Słucham? Jakiego maleństwa? Chyba nie słuchałaś uważnie, mówili przecież, że nie planują dzieci. Ten prezent to nowy drapak dla ich kota, Felusia. Maciek coś o tym wspominał. Ponoć jakiś wypasiony, ma prawie dwa metry, z domkiem, schodkami i jeszcze jakimiś bajerami. Podobno akurat wyhaczył jakąś okazję cenową, ale nie chciał póki co taszczyć tego do mieszkania, bo to ma być niespodzianka na Felkowe urodzinki... Zdaje się, że wypadają jakoś za kilka tygodni.

Zofia, 64 lata