Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru sprzed trzech lat. Tomek od samego początku wahał się, którą z nas poprosić do tańca - mnie czy ją. W efekcie bawił się z nami obydwoma... Przyjaźniłyśmy się od czasów podstawówki. Zawsze trzymałyśmy się razem, niczym dwie nierozłączne papużki, ale tamtego wieczoru zdradziłam moją kumpelę.

Coś we mnie obudziło ducha rywalizacji

Flirtowałam z nim, rzucałam zalotne spojrzenia, bawiłam dowcipami i subtelnie sobie z nim pogrywałam. Ona z kolei zupełnie odwrotnie. Piękna i nieprzystępna niczym lodowa księżniczka, skryta i enigmatyczna. To właśnie dlatego od zawsze przyciągała facetów i chyba właśnie to zadecydowało o jej zwycięstwie. W drugiej części imprezy bowiem Tomasz tańczył już tylko z Sylwią. Podjął decyzję. A przynajmniej tak to wtedy widziałam.

Sylwia i Tomek od dłuższego czasu byli już parą oficjalnie, a moja obecność zawsze ograniczała się do bycia w pobliżu. Nic w tym dziwnego, w końcu przyjaźniłam się z Sylwią. Opowiadała mi mnóstwo rzeczy o swoim chłopaku - jaki jest, co lubi robić, a nawet zdradzała pikantne smaczki z ich związku.

Słuchałam wszystkiego z ogromnym zainteresowaniem, zadawałam pytania i drążyłam temat aż do znudzenia. Niby po to, żeby mogła się wygadać, ale prawda była taka, że po prostu szalenie ciekawiło mnie, jak im się wiedzie… Wtedy jednak nie potrafiłam jeszcze otwarcie przyznać, nawet przed samą sobą, że tak naprawdę zauroczenie Tomkiem trwa u mnie nadal.

– Ten facet jest naprawdę świetny– powiedziałam Sylwii. – Ewidentnie mu na Tobie zależy. Trzymaj się go.

– Serio tak sądzisz? – jej twarz rozpromieniał uśmiech.

– No pewnie! Stracił dla Ciebie głowę, nie widzi poza Tobą świata.

Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Wiedziałam to już w tamtym momencie

Podczas naszych spotkań, niezależnie od tego, czy byliśmy sam na sam, czy w liczniejszym towarzystwie znajomych, nie kokietowałam go tak bezpośrednio jak wcześniej. Mimo to, podświadomie cały czas próbowałam mu zaimponować. I przynosiło to efekty. Dostrzegałam, jak na mnie patrzy, w jaki sposób ze mną rozmawia... Zupełnie inaczej niż z pozostałymi dziewczynami.

Jako zaprawiona w bojach uwodzicielka potrafiłam rozpoznać, kiedy ktoś jest mną zauroczony. Przeczuwałam, że ta sytuacja może się nieciekawie skończyć.

Tego pamiętnego wieczoru wybraliśmy się ze znajomymi się do dyskoteki. Sporo ludzi z naszej ekipy skapitulowało dosyć wcześnie, ale my zawsze zostajemy do samego końca. Niestety, w trakcie imprezy Sylwia nagle poczuła się kiepsko i poprosiła, żeby Tomek zawiózł ją do domu. Oboje się zmyli, a ja zostałam na parkiecie sama jak palec. Stwierdziłam, że zakręcę się przy jakimś facecie i spróbuję zapomnieć o nich obojga. Faktycznie, przez chwilę flirtowałam z jednym, potem z drugim, ale gdy po jakichś trzydziestu minutach zobaczyłam Tomka przy barowej ladzie bez wahania olałam całe towarzystwo i pognałam prosto do niego.

Czułam się niesamowicie szczęśliwa, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, dlaczego znów tu jest. A raczej, dla kogo. Przyszedł tu do mnie. Miałam poczucie winy wobec Sylwii, ale przyciągał mnie jak światło przyciąga ćmę. Spędziliśmy tamten wieczór na rozmowach przy koktajlach prawie do świtu, tańcząc przytuleni, zupełnie jakby ona w ogóle nie istniała, jakbyśmy dopiero co nawiązali znajomość...

Wyszliśmy około czwartej nad ranem i ruszyliśmy w stronę mojego bloku, śmiejąc się i kontynuując rozmowę. Bez wahania wszedł ze mną do budynku, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Pocałunki, zainicjowane przez Tomka zaczęły się już w windzie. Nie miałam nic przeciwko temu.

– Wiesz Olu, od razu jak cię ujrzałem, marzyłem tylko o tym… – wyszeptał mi do ucha.

Aż cisnęło mi się na usta: To czemu związałeś się z Sylwią, a nie ze mną? Ale nie chciałam zepsuć tej pięknej chwili.

Jeśli przez moment łudziłam się, że po tym zdarzeniu Tomasz zostawi moją kumpelę i zwiąże się ze mną, to moje złudzenia prysły jak bańka mydlana już po dwóch dobach. Spotkaliśmy się wtedy we czwórkę pod kinem, zgodnie z wcześniejszym planem - ja, Sylwia, Tomasz i jeszcze jeden znajomy, Artur. Tomek sprawiał wrażenie, jakby nic między nami nie zaszło. Był zrelaksowany, pogodny i niczym się nie przejmował. Miał pewność, że będę milczała jak grób.

Po tamtym zdarzeniu nasza relacja przybrała jakąś specyficzną formę. W oczach innych ciągle był z Sylwią, ale po kryjomu to ze mną szalał w łóżku. Czy tylko łóżkowe igraszki nas łączyły? W sumie to tak… mimo że starałam się wykroić jak najwięcej dla siebie z chwil, które wspólnie spędzaliśmy. A to zatrzymywałam go na dłużej, serwując pyszne śniadanko, innym razem przeciągałam nasze schadzki, przygotowując kolejne drineczki i wciągając go w gadki o wszystkim i o niczym

Jak się wtedy czułam? Jak najgorsza żebraczka

Jednak miłość mnie oślepiła. W tamtym momencie tak właśnie opisywałam swoje uczucia, chociaż teraz sądzę, że było to raczej jakieś chore pragnienie odebrania Sylwii poczucia szczęścia i czegoś ważnego. Fakt, że wzięli ślub, nie wpłynął na nic. Przyznaję jednak, że na początku miałam zamiar całkowicie zerwać kontakty. Byłam przepełniona złością, zazdrością i oszalała z rozpaczy.

Gdy moja kumpela pochwaliła mi się pierścionkiem zaręczynowym, zaczęłam symulować nieznośne boleści brzucha, byle tylko czym prędzej stamtąd prysnąć i ukryć się przed jej wzrokiem. Wtedy nie potrafiłam udawać, że cieszę się jej szczęściem. Potrzebowałam samotności, by jakoś przełknąć tę informację.

Poczułam silną potrzebę wyrzucenia Tomkowi wszystkiego, co leżało mi na sercu, ale ostatecznie tego nie uczyniłam. Obawiałam się, że wyjdę na głupią i zostanę przez niego odtrącona… Przecież, tak naprawdę nigdy nie dał mi żadnych obietnic. Od samego początku był ze mną okrutnie szczery. Wyłożył kawę na ławę, a ja zgodziłam się na te zasady. Przypominam sobie, jak kiedyś, po wyjątkowo satysfakcjonujących łóżkowych igraszkach, zapytałam go, niby dla żartu:

– No to kiedy w końcu mogę liczyć na oświadczyny?

– Kochanie! – parsknął śmiechem, klepiąc mnie żartobliwie w pośladek. – Jesteś po prostu boską partnerką w łóżku! Nie śmiałbym sprowadzić cię do roli jakiejś tam małżonki… – ostatni wyraz zabrzmiał z jego ust nieco lekceważąco.

– Zaraz, zaraz, a to żona nie potrafi być wspaniałą kochanką? – nie dawałam za wygraną.

– Nigdy a nigdy! To dwie zupełnie osobne kwestie! – mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Szczerze mówiąc, sądziłam, że to tylko taki żart...

Powiedziałam sobie, że pojawię się wyłącznie na ceremonii zaślubin (w końcu byłam druhną Sylwii), a później na dobre zniknę z ich życia. Tak po prostu z czasem przestanę odpisywać, odbierać telefony, przyjmować zaproszenia. Krok po kroku, bez konkretnej przyczyny, usunę się w cień. Bezboleśnie dla nich, choć nie dla mnie. No cóż, nie doceniłam Tomka i jego wyrachowania i nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem od niego zależna...

Impreza była dla mnie nie lada wyzwaniem – przysięga, gratulacje, cała ta otoczka… Już na początku wesela uraczyłam się kilkoma kieliszkami "czystej", żeby choć odrobinę zrzucić z siebie emocje i stres. W nerwowych sytuacjach zawsze ratowałam się wysokoprocentowymi trunkami, ale tego wieczoru trochę przesadziłam. W pewnej chwili zorientowałam się, że potrzebuję odetchnąć świeżym powietrzem, bo alkohol uderzył mi do głowy. Chwiejnym krokiem powlokłam się do pobliskiego parku, kompletnie nieświadoma, że ktoś podąża moim śladem… Kiedy tylko poczułam na karku jego rozgrzany oddech, od razu wiedziałam, że znów dam się ponieść chwili.

– Nie mów, że to co robimy, nie jest ekscytujące? – rzucił, nerwowo ściągając spodnie od garnituru ślubnego.

Owszem, jego kręciło to, że w trakcie własnego wesela zdradza swoją świeżo upieczoną żonę. A najgorsze jest to, że mnie również to podniecało. Przyznaję się do tego bez owijania w bawełnę i nie mam nic na swoją obronę. Może jedynie spożyty alkohol, ale to kiepskie wytłumaczenie, bo w takim razie musiałabym być nieustannie wstawiona przez kolejne dwanaście miesięcy. Bo właśnie tak prezentował się następny rok. Szybki numerek, ukradziony czas, zazdrość mieszająca się z nadzieją, sinusoida uczuć. Teraz nie potrafię pojąć, jakim cudem dawałam radę to wszystko wytrzymywać.

Otrząsnęłam się dopiero gdy Sylwia oznajmiła mi, że jest w ciąży

Promieniała radością, prezentując fotografię testu ciążowego z dwoma kreskami, który zrobiła o poranku. Moja kumpela spodziewała się potomka z facetem, z którym ja romansowałam.

– Tomasz już wie? – zaciekawiłam się.

No pewnie, skacze z radości! – odrzekła rozpromieniona. – Spisze się w roli ojca…

Emanowała takim szczęściem i energią jakby ktoś podłączył ją do prądu

– Nie mam wątpliwości – wydukałam, czując się jak ostatnia małpa.

Tomek odezwał się do mnie tego samego dnia wieczorem.

– Dotarły do mnie słuchy, że niedługo zostaniesz ojcem – rzuciłam uszczypliwie.

– Ha! Niezły numer, co? – parsknął śmiechem. – To jak, spotykamy się tak jak zawsze? – zapytał bez cienia skrępowania.

– Słuchaj! – chyba pierwszy raz podniosłam na niego głos. – Serio nie dostrzegasz w tym niczego niestosownego?

– A co ty taka święta się nagle zrobiłaś? – zadrwił.

– Niedługo przyjdzie na świat twoje dziecko! – zaznaczyłam.

– No i? Podobno to kobiety tracą ochotę na seks, gdy pojawia się potomstwo, a nie mężczyźni – zachichotał. – Więc co to ma wspólnego ze mną?

Zabrakło mi energii, żeby z nim polemizować, więc rozłączyłam rozmowę. Z niewiadomych dla mnie dotychczas przyczyn sądziłam, że to tylko niewinne igraszki. Osobliwa, pasjonująca rozgrywka, która przecież kiedyś dobiegnie końca, bo realne życie nie może tak wyglądać, nie da się bez przerwy pozostawać w zawieszeniu, nieustannie grzesząc.

Nie mam pojęcia, jak sobie wyobrażałam finał tego obłędu, chyba w głębi serca jak każda inna łatwowierna: „zły książę przemienił się w dobrego i wszyscy wiedli długie i radosne życie". A tu zły los zakpił sobie ze mnie i bezlitośnie ściągnął mnie z obłoczków, po których snułam się  przez ostatnie trzy lata.

Byłam w fatalnym nastroju. Płakałam przez całą noc. Tym razem jednak to nie przez Tomka. Nie przez to, że mnie nie kochał. Nie z powodu zazdrości czy tęsknoty za czymś, czego nigdy nie miałam. Płakałam, bo czułam do siebie obrzydzenie. W końcu miłość nie jest wytłumaczeniem na wszystko.

A może to nawet nie była miłość, tylko jakieś chore zauroczenie… Po tygodniu otrzymałam telefon od Sylwii. Poinformowała mnie, że była u ginekologa na badaniach i pozytywny test ciążowy był fałszywym alarmem. Okazało się, że to tylko ciąża biochemiczna, czyli dziecko się nie pojawi… Nie da się opisać, jaką poczułam wtedy ulgę. Od razu wiedziałam, co muszę zrobić.

To, że musiałam odejść z ich życia to było pewne, ale tuż przed tym chciałam zrobić coś pozytywnego, coś na kształt prezentu pożegnalnego dla Sylwii - pokazać, jaki naprawdę jest ten jej facet. Szczerze mówiąc, gdyby faktycznie spodziewała się dziecka, to chyba bym się na to nie odważyła, raczej odpuściłabym. Ale jak już wszystko potoczyło się w takim kierunku, a nie innym...

Sylwia wciąż była młoda, miała wiele czasu i dużą szansę, by ułożyć sobie życie u boku kogoś wartościowego.

Właśnie dlatego opowiedziałam jej całą historię

Zaczynając od pierwszego spotkania w klubie, przez nasze sekretne randki, zdradę podczas imprezy weselnej, aż po późniejsze oszustwa. Nie przemilczałam żadnej krzywdy, którą jej wyrządziliśmy. Nie próbowałam też umniejszać swojej roli w tym wszystkim i bezsensownie się tłumaczyć. Pokazałam jej dowody - fotki, wiadomości, nagrania… Pewnie uznacie to za okrucieństwo z mojej strony, że sprawiłam jej przykrość. Zrobiłam to z premedytacją. Dobrze ją znałam i wiedziałam, że choć będzie cierpiała i płakała, to na pewno nie zlekceważy tej sprawy. Ten ból pozwoli jej ostatecznie przerwać tę szopkę i nie da temu facetowi dłużej się wokół niej kręcić. Nie pozwoli na to także mnie.

Zdawałam sobie z tego sprawę. Było dla mnie jasne, że nasza przyjaźń dobiegła końca. Nie istniało inne wyjście. Dopuściłam się potwornego czynu i musiałam zmierzyć się z jego następstwami. Cóż, takie już prawidła rządzą naszym życiem. Naturalnie Tomasz najpierw przyszedł do mnie z wyrzutami, jak mogłam mu coś takiego zrobić, a po paru dniach... zjawił się ze spuszczoną głową, kwiatami i wiązanką pięknych słówek.

– Przez cały czas darzyłem uczuciem tylko ciebie. Ona nic dla mnie nie znaczyła... – wyznał.

Szczerze mówiąc, nalegał, bym porzuciła rolę kochanki i oficjalnie została jego partnerką. Z tej drugiej, stała się pierwszą. Tym razem jednak mimo że marzenie, które pielęgnowałam od lat, wreszcie mogło się ziścić, zdołałam się oprzeć pokusie. On, tylko dla mnie, na wyłączność. Wyrzuciłam go za drzwi, zdając sobie sprawę, że czeka mnie teraz długi okres samotności i wyrzutów sumienia, które mogą trwać miesiącami, a nawet latami. Trudno, najwyraźniej na to zasłużyłam. Ale przynajmniej na sam koniec zachowałam się tak, jak przystało.

Ola, 31 lat