Dwa lata temu zamknęli restaurację, w której pracowałam jako kelnerka. To był dobry lokal z przyzwoitym jedzeniem, ale zmarł jego właściciel, a rodzina nie potrafiła pociągnąć interesu dalej. I tak stałam się bezrobotna. Wtedy właśnie powiadomiłam wszystkich znajomych, żeby mieli moją sytuację na uwadze i dali mi znać, gdy tylko usłyszą, że ktoś szuka dobrej kelnerki z trzyletnim doświadczeniem.

Po dwóch tygodniach jedna z koleżanek, taka śmieszna Zuza, uprzedziła mnie, że dała mój telefon chłopakowi, z którym chodziłyśmy do liceum. Miał na imię Bartek i podobno szukał kogoś zaufanego. Podeszłam do sprawy profesjonalnie, gdy zadzwonił, byłam rzeczowa i sympatyczna. Bywaliśmy kiedyś razem na imprezach i znaliśmy się, ale nie aż tak dobrze, by teraz pozwolić sobie na nadmierną poufałość.

– Mam problem i właśnie w tej sprawie do ciebie dzwonię. Zuzka powiedziała mi, że ty masz doświadczenie w gastronomii… – Bartek od razu przeszedł do rzeczy.

– No tak. Trzy lata pracowałam jako kelnerka. Ostatni rok byłam szefową zmiany. Kierowniczką sali, jak to się kiedyś ładnie mówiło – wyjaśniłam.

– No właśnie. A ja przejąłem po rodzicach kawiarnię, jedną z trzech, które mamy. No i szukam kogoś, kto pomógłby mi nią zarządzać. Takiego menedżera, który zająłby się wszystkim tym, czym ja nie dam rady. Kogoś, kto miałby głowę na karku i komu mógłbym zaufać.

– No tak, ja wiem, co i jak…

– Właśnie. A mnie rodzice cisną, żebym sobie ze wszystkim sam dał radę. Mam poszukać nowych ludzi i postawić kawiarnię na nogi, bo akurat na tej, która mi się dostała, najmniej zarabiamy. Dlatego fajnie by było, gdybyśmy pogadali i zobaczyli, czy możemy coś zdziałać razem.

Zobacz także:

– Jasne. Kiedy i gdzie mam się zgłosić?

Bartek podał mi adres i umówiliśmy się na następny dzień.

On też szybko zorientował się, że wiem pięć razy więcej od niego

Zjawiłam się na pięć minut przed czasem, żeby wiedział, że jestem punktualna i można na mnie liczyć w każdej kwestii. Już na początku rozmowy utwierdziłam się w przekonaniu, że naprawdę chodzi o pracę, a nie żadne ukryte romanse i tęsknoty ze szkoły. Bartek był rzeczowy, zwięzły i zdeterminowany. Chciał udowodnić rodzicom, że da radę.

Ale z przykrością stwierdziłam, że jeśli matka z ojcem udzielali mu jakichkolwiek nauk w kwestiach prowadzenia lokalu, to chłopak wszystkie przespał. On też szybko zorientował się, że wiem pięć razy więcej od niego. Pod koniec półgodzinnej rozmowy był więc już zdecydowany mnie przyjąć.

– To co? Od jutra? Czy od poniedziałku? – zapytał z uśmiechem, gdy okazało się, że co do wynagrodzenia też się dogadamy.

– A jak wolisz?

– Wolę od jutra.

– Może być – uścisnęłam mu dłoń.

– Super, bardzo się cieszę. Ty pomożesz mi zaimponować rodzicom, a ja będę o ciebie dbał. Stoi?

– Umowa!

Tak się pięknie wszystko zaczęło. Ruszyliśmy nazajutrz, a naszym pierwszym wspólnym zajęciem była rekrutacja kelnerek. No i nieskromnie powiem, że gdyby nie ja, Bartek wybrałby koszmarnie.

– Ta była chyba dobra? – zapytał po rozmowie z jedną z kandydatek. – No co? Nie? Nie była? – przyglądał się mojej mocno sceptycznej minie.

– A widziałeś jej paznokcie?

– Nie widziałem. Że niby jakie? Co z nimi było nie tak?

– Zaniedbane i brudne, no po prostu czarne, jak święta ziemia.

Bartek nie dostrzegał takich drobiazgów. Po pierwsze dlatego, że nie pracował do tej pory w branży, a po drugie był facetem. Nie miał też nosa do ludzi i na pewno wpuściłby do kawiarni jakąś krętaczkę albo cwaniaka z zamiarem zrobienia go na szaro. A tak, razem dobraliśmy fajny zespół.

Szykowałam się do momentu, w którym oznajmi mi tę radosną nowinę

Potem przez długi czas budowaliśmy dobre zasady funkcjonowania kawiarni. Robiliśmy marketing w sieci, zdobywaliśmy klientów, zmienialiśmy kiepskich dostawców, uczyliśmy się parzyć kawę, przechowywać i eksponować ciasta. Wszystko to trochę trwało, ale po pół roku kawiarnia hulała już jak trzeba, a po dwunastu miesiącach robiliśmy takie obroty, że mogliśmy konkurować z pozostałymi kawiarniami rodziców Bartka. Na zarobki nie mogłam narzekać, pracowałam w wygodnych dla siebie godzinach i byłam nieformalnym zastępcą szefa. Wszystko się układało.

Wtedy właśnie, po jakichś czternastu, piętnastu miesiącach pracy, Bartek dowiedział się, że rodzice będą przekazywali mu pozostałe dwie kawiarnie. To była bardzo dobra wiadomość, bo wydawało mi się, że teraz to ja zostanę pełnoprawną kierowniczką punktu, w którym pracowaliśmy do tej pory razem. Przyznaję, że Bartek nigdy nic mi nie obiecał, niczego wprost nie zadeklarował, ale przecież nasze dotychczasowe relacje sprawiały takie wrażenie.

Szykowałam się do momentu, w którym oznajmi mi tę radosną nowinę. Byłam tak pewna swego, że kiedy poprosił mnie na oficjalną rozmowę, szłam odebrać awans dumna jak paw. I mało nie padłam, gdy dowiedziałam się, że on nie tylko nie chce mnie awansować, ale zamierza zwolnić.

– Justyna, posłuchaj, trudno mi to powiedzieć, ale musimy się rozstać. Przykro mi bardzo – Bartek patrzył na mnie tak, jakby nie układało nam się od początku.

– Co? Bartek, nie wygłupiaj się – roześmiałam się, nie mogąc uwierzyć.

– Nie wygłupiam się.

– Poważnie mówisz? Że co? Że mnie zwalniasz? – dopytywałam zszokowana.

– Tak. Chciałem ci podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś. Dam ci, oczywiście, trzymiesięczną odprawę…

– Ale dlaczego chcesz mnie zwolnić? Zawaliłam coś? – drążyłam.

– Nie. Nic takiego. Ale czuję, że formuła naszego duetu już się wyczerpała. Już nie ma w nim takiej energii jak kiedyś.

– Dlaczego? Wszystko idzie jak trzeba!

– Owszem, ale ja bym chciał iść do przodu. Dlatego szukam nowych rozwiązań, nowych możliwości, Świeżej krwi! O właśnie, świeżej krwi nam trzeba!

Bredził, więc mogłabym się z nim spierać, ale z drugiej strony, co by to dało? Nic. On już podjął decyzję i niezależnie od prawdziwych powodów, sprawa była przesądzona. Nie chciał mnie już i jedyne, co mogłam zrobić, to odejść z honorem, nie ronić łez, nie wszczynać awantury. No i odeszłam, choć było mi bardzo przykro. Czułam się naprawdę wykorzystana. Zostawiłam w tym miejscu serce, harowałam, jakbym była na swoim, a on mnie wywalił, bo potrzebował świeżej krwi. Dobre sobie!

Cały czas zastanawiałam się, o co naprawdę mu chodziło? Dlaczego się mnie pozbył? No i wkrótce okazało się, że ta świeża krew, której potrzebował, to była po prostu swoja krew, czyli rodzina. Po miesiącu od zwolnienia dowiedziałam się od Zuzki, że Bartek na moje miejsce przyjął kuzynkę. Tata kazał mu ją zatrudnić, bo wujek z ciocią prosili, żeby znalazł jej jakąś ciepłą posadę. A nasza kawiarnia hulała aż miło, nie trzeba było przy niej już wiele robić. Wystarczyło pilnować codziennych obowiązków i rytuałów.

Traf chciał, że dwa miesiące po zwolnieniu spotkałam Bartka na imprezie

– No i rodzice się z niego trochę śmiali, że ty za niego wszystko robisz – wygadała się Zuzka, która nie była najlepszą powiernicą tajemnic. – Tylko nie mów nikomu, że ci powiedziałam… – dodała.

Traf chciał, że dwa miesiące po zwolnieniu spotkałam Bartka na imprezie, którą urządzał nasz wspólny znajomy. On chyba nie wiedział, że ja tam będę i strasznie mu się głupio zrobiło, gdy mnie zobaczył. A ja, jak to ja, gdy tylko się trochę wstawiłam, poszłam z nim szczerze o wszystkim pogadać. Właśnie wtedy dotarła do mnie ważna nauka dotycząca życia zawodowego. Lekcja zawodowej mądrości i pokory.

– Jak mogłeś mnie wywalić, żeby przyjąć kuzynkę? – pytałam. – Mieliśmy dobry układ, tak nam się dobrze pracowało, a ty wolałeś wziąć dziewczynę po znajomości? – naskoczyłam na niego nieco wstawiona.

– Ej, a ciebie jak przyjąłem? Justyna, przecież ty też dostałaś robotę po znajomości! Możesz mieć do mnie pretensje, że cię zwolniłem, ale nie rób mi wyrzutów, że wziąłem kuzynkę. No co? Nie mam racji?

Miał rację, a mnie zatkało. Zamilkłam, machnęłam ręką. Teraz już wiem, że przejrzyste, formalne układy są znacznie lepsze od tych rodzinno-koleżeńskich. Szef powinien być dla pracownika obcy i jedno do drugiego powinno mówić „proszę pana, proszę pani”. Na takich zasadach buduje się lepsze i zdrowsze relacje zawodowe. Jak się ktoś zwolni albo zostanie zwolniony, to przynajmniej nie ma przyjacielskiego rozczarowania. Aż tak bardzo rozstanie nie boli.