– Daj spokój, przecież na dworze jest jeszcze jasno – powiedziałam do Izy, po czym podeszłam do nocnej lampki stojącej na stoliku i zgasiłam ją, nie zważając na to, że córka wyglądała, jakby miała się rozpłakać. – Układankę możesz ułożyć na stole pod oknem, tam wciąż jest dość światła. Nie musisz siedzieć na podłodze.

– Ale ja wolę na dywanie – córeczka błyskawicznie sięgnęła rączką i ponownie zapaliła lampkę.

– Iza, jesteś już dużą dziewczynką i nie wszystko zawsze będzie, tak jak chcesz – chciałam znów wyłączyć światło, ale nagle wpadłam na pewien pomysł. – Chodź, pokażę ci coś w rodzaju drobnej sztuczki…

Musiałam jej to wytłumaczyć

Chwyciłam dłoń Izy i razem poszłyśmy w kierunku elektrycznej skrzynki. Podniosłam klapkę, odsłaniając wirujący w środku czerwony wskaźnik.

– Widzisz tę obracającą się kreskę? Kiedy zapalone są światła, chłodziarka pracuje, a telewizor jest włączony, obraca się ona coraz szybciej i szybciej. Pojedyncze okrążenie to 10 groszy, które musimy zapłacić za energię elektryczną. Gdy zrobi dziesięć takich kółek, uzbiera się złotówka – dokładnie tyle, ile płacisz za swojego ulubionego lizaka...

– Nie rozumiem... – dziewczynka była wyraźnie zaskoczona, wpatrując się jak urzeczona w linię, która wirowała w zawrotnym tempie.

– Właśnie tak to działa! – parsknęłam śmiechem, naciskając przełącznik oświetlenia w korytarzu. – Naciskasz guzik i wskazówka przyspiesza, a jeden obrót to 10 groszy... Ponownie wciskasz przycisk, światło znika, a tarcza zwalnia obroty...

– Czyli za jedną złotówkę dostanę lizaka? – dopytywała dziewczynka, bacznie studiując wskazania urządzenia.

– W zasadzie tak – potwierdziłam. – Dlatego powinniśmy zacząć szanować energię elektryczną, żebyś mogła kupić sobie więcej smakołyków!

Ciągle brakowało mi pieniędzy

Ech, chciałabym, żeby chodziło tylko o cukierki dla małej... Kiedy mój partner postanowił pewnego dnia porzucić rodzinne gniazdko, zapominając o swojej córeczce, zrobiło się ciężko z opłacaniem rachunków. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby górne piętro naszego domu, czyli przestronny pokój z aneksem kuchennym, wynająć jakiejś młodej parze. Dla mnie i Izy musiało wystarczyć skromne mieszkanko na dole – raptem dwa pokoiki i maleńka kuchnia. Ale nawet wtedy ledwo wiązałyśmy koniec z końcem.

Kasa, którą dostawałam od lokatorów z góry, była raczej symboliczna. Tak naprawdę powinnam wynegocjować u nich lepszą stawkę, ale zabrakło mi odwagi, by to zrobić. Doskonale wiedziałam, że oszczędzali każdą złotówkę, aby w przyszłości kupić własne mieszkanie.

– W takim razie mogę już nie włączać tego światła – usłyszałam nagle głos mojej córki, która nadal przyglądała się licznikowi prądu. – W zamian wolałabym dostać lizaka...

Parsknęłam śmiechem, rozbawiona pomysłowością małej. Obie ponownie poszłyśmy do kuchni. Usiadłyśmy razem przy stoliku pod parapetem i zaczęłam pomagać jej w układaniu puzzli.

Od tamtego pamiętnego popołudnia, Iza co rusz przypomina mi, że nie ma potrzeby zapalania światła, mimo że na zewnątrz jest już szaro. Brała swoje zabawki i siadywała z nimi tuż obok okna. Nasza córka pilnowała również, aby w toalecie nie zostawiać zapalonego światła, jeśli akurat nikt z niej nie korzystał.

Lokatorka mnie zaskoczyła

Pewnego wieczora nasza lokatorka, pani Ewa, wpadła do nas z wizytą. Przyniosła córeczce parę książek, a następnie usiadła obok niej przy stole. Krzątając się przy garach, szykując posiłki na kolejny dzień i zarazem kolacje dla małej, zaproponowałam jej filiżankę herbaty. Pogadałyśmy sobie o tym i owym, wiadomo – takie typowe kobiece pogaduchy. Kiedy uporałam się z gotowaniem i chciałam położyć małą do łóżka, pani Ewa nagle westchnęła, spoglądając na mnie jakoś tak z wahaniem...

– Czy coś się stało? – zapytałam.

– Widzi pani, my tu czujemy się naprawdę komfortowo, tak swojsko, zupełnie jak w rodzinie… – zaczęła trochę nieśmiało i włożyła rękę do kieszeni.

Ze zdziwieniem obserwowałam, jak wyciąga z niej 500 zł w jednym banknocie.

– Więc doszłam do wniosku, że chyba powinniśmy dać pani trochę więcej, szczególnie że mój mąż znalazł teraz te pracę…

Chwilę się wahałam, ale właśnie Iza zaczęła bujać się na krześle… Obawiałam się, że lada moment przewróci się na podłogę.

– Jeśli to dla was żaden kłopot, to chętnie skorzystam z propozycji – odparłam. – Sama pani rozumie, nikomu nie jest łatwo…

– No tak, racja – zgodziła się Ewa, kładąc gotówkę na blacie.

Mówiła do mnie coś jeszcze, ale moja uwaga była już gdzie indziej. Grzecznie jej przerwałam, chwyciłam córeczkę i udałam się z nią do łazienki. Dosłownie moment dzielił Izunię od zaśnięcia w moich ramionach.

Dobrze się złożyło

Minęło parę dni i ponownie spotkałyśmy się z Ewą na pogaduchach przy herbatce. Wtedy wpadłam na pomysł, by powrócić do tematu ewentualnego zwiększenia czynszu...

– Proszę spojrzeć, dokładam wszelkich starań, by utrzymać dom w należytym porządku – oznajmiłam. – Lecz pomimo ogromnych wyrzeczeń, wciąż borykamy się z niedostatkiem... Czy przypadkiem odczuwacie Państwo jakieś braki?

– Nic z tych rzeczy, absolutnie nie... – Ewa energicznie zaprzeczyła.

– Czy aż tak bardzo widać, że przechodzę teraz trudny okres? – zapytałam ostrożnie.

– Nie, nie. Tylko... Pewnego razu Iza przyszła do nas, poczęstowałam ją kakao... – Ewa urwała wpół zdania i zamilkła.

– Mam nadzieje, że była grzeczna? – zapytałam zaniepokojona.

Ewa opowiedziała mi historię o tym, jak moja córcia postanowiła nauczyć ją, jak oszczędzać. Wyjaśniła jej, że lepiej zgasić dużą lampę, a zapalić tylko tę mniejszą, a najlepiej po prostu usiąść przy oknie, bo tam jest jeszcze dużo światła z zewnątrz. Powiedziała też, że każde naciśnięcie włącznika to jedno kółko na liczniku, a dziesięć takich kółek równa się cenie jej lizaka...

– Wtedy uświadomiłam sobie, że musi być pani w bardzo trudnej sytuacji, skoro nawet na prądzie pani oszczędza i powinniśmy płacić więcej. To będzie uczciwe  – skonkludowała Ewa, kończąc opowiadanie.

Byłam totalnie zaskoczona. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że moje niewinne dowcipy z tym całym pstryczkiem aż tak mocno odbiją się na mojej córce. I że potraktuje to tak poważnie, że postanowi udzielać lekcji oszczędzania nawet naszej lokatorce. Chyba czas na poważną rozmowę z Izą...

Ale jak to mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo gdyby nie to, to pewnie jeszcze długo zbierałabym się na odwagę, żeby zwrócić się do lokatorów o podwyższenie czynszu. A Iza załatwiła sprawę za jednym podejściem! No i przy okazji namówiła ich do oszczędzania, więc koniec końców wszyscy na tym skorzystaliśmy...

Regina, 35 lat