Szybko zdecydowałam się na ślub

Gdy wspominam komukolwiek o tym, że jestem po dwóch rozwodach i trzech nieoficjalnych związkach, a wszystko to z jednym gościem, wszyscy stukają się w czoło lub dopytują, jakim cudem to się wydarzyło.

– No cóż, to jak najbardziej możliwe – odpowiadam wtedy. – W naszym życiu dzieją się przeróżne, zaskakujące sytuacje, więc fakt, że dla mnie liczył się tylko jeden facet, również nie jest niczym nadzwyczajnym. Po prostu czasami tak bywa!

W tym roku kończę czterdzieści osiem lat. Moje pierwsze małżeństwo zawarłam tuż po ukończeniu szkoły średniej. Ledwo co osiągnęłam pełnoletność, a już nie mogłam doczekać się ślubu, zwłaszcza że mój Piotrek planował zacząć studia w innej miejscowości, a myśl o rozłące z moim ukochanym wydawała mi się wprost niewyobrażalna.

– Musimy zamieszkać razem, bo inaczej zaraz jakaś mi go ukradnie – oświadczyłam stanowczo moim rodzicom, nie dając sobie nic wytłumaczyć, że jeśli facet zechce odejść w ramiona innej kobiety, to i tak to zrobi – nie zmieni tego żadne trzymanie go pod kloszem.

Rozpaczałam i robiłam awantury, aż w końcu uzyskałam ich przyzwolenie, choć nie bez zastrzeżeń. Zażądali jedynie, by ślub odbył się wyłącznie w urzędzie stanu cywilnego, a mieszkanie, które nam kupią, będzie zapisane wyłącznie na mnie jako własność sprzed małżeństwa, nieuwzględnioną przy ewentualnym podziale majątku. Moje szczęście było tak wielkie, że przystałam na te warunki bez szemrania. I całe szczęście…

W pierwszych dniach sierpnia powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”. Zaledwie miesiąc później, gdzieś w okolicach końcówki września, zaczęliśmy przenosić nasze rzeczy do świeżo nabytego mieszkania i brać się za jego aranżację. Wraz z nadejściem października mój mąż został studentem, a ja wkroczyłam na rynek pracy. Co prawda mój zakład pracy znajdował się w sporej odległości od naszego gniazdka, a i zarobki nie powalały na kolana, ale gdy dodało się do tego wsparcie finansowe od naszych najbliższych, sytuacja rysowała się całkiem nieźle.  

A przynajmniej tak nam się zdawało, bo rzeczywistość szybko zweryfikowała nasze wyidealizowane wizje. Okazało się bowiem, że realia potrafią być o wiele bardziej bezwzględne niż nasze początkowe kalkulacje i już w środku miesiąca zaczynało brakować nam funduszy na życie.

Przyjacielska przysługa: mieszkanie i seks

Piotr wywodził się z niezbyt zamożnego domu, w którym pieniądze odgrywały kluczową rolę, dlatego gdy tylko wymknął się spod czujnego wzroku swojej matki, nie było mowy o zdrowym rozsądku. Zaspał na wykłady? Nic nie szkodzi – dojeżdżał na uniwersytet taryfą, choć kosztowało go to tyle, co obiad. Usłyszał o jakimś modnym lokalu? Koniecznie musiał tam zajrzeć i sprawdzić, co serwują. Zainwestował w lepszą garderobę, chodził do drogiego fryzjera, zaczął palić szlugi i popijać wykwintne wino.

Niestety, nasze fundusze nie były wystarczające, aby pokryć wszystkie wydatki. To właśnie problemy finansowe dały początek wszystkim nieporozumieniom. Mój mąż zarzucał mi, że moje zarobki są zbyt niskie, ja z kolei byłam zdania, że on szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Niemal każdego dnia wybuchały karczemne awantury z powodu zaległych opłat, kolejnych zobowiązań i pustego portfela. Oboje byliśmy bardzo młodzi, kochałam go w sposób szalony, on chyba również był mną zauroczony, ale samo to nie wystarczało. Kiedy po namiętnej nocy nadchodził ponury poranek i burczało nam w brzuchach, jakoś nie mieliśmy już ochoty na powtórkę z rozrywki następnej nocy.

Nasz związek zakończył się po 12 miesiącach. Sam rozwód odbył się błyskawicznie, sąd nie ustalał, kto zawinił. Gdy tylko ogłoszono wyrok, oboje odeszliśmy w przeciwnych kierunkach. Mój były mąż poszedł umówić się z jakąś ledwo co poznaną dziewczyną, a ja wróciłam do opustoszałego mieszkania, by pogrążyć się we łzach i rozpaczy. Już wtedy było dla mnie jasne, że nie pragnę nikogo innego u swojego boku.

Piotr wrócił do mnie po pięcioletniej przerwie, ale zanim do tego doszło, jeszcze raz dzieliliśmy wspólnie mieszkanie. Miało to miejsce w okresie, kiedy był samotny i znajdował się pomiędzy dwoma swoimi narzeczonymi. Nie wiedział wtedy, gdzie się podziać, więc po prostu zadzwonił do mnie z pytaniem, czy mogę go przygarnąć po starej znajomości.

– To tylko tymczasowo – przekonywał mnie. – Gdy tylko coś sobie znajdę, od razu dam ci święty spokój. Potraktuj to po prostu jako przysługę dla starego kumpla!

Od samego początku, zaraz po tym, jak się do mnie wprowadził niby po koleżeńsku, wylądowaliśmy razem w łóżku. W porównaniu do naszych wcześniejszych zbliżeń, było jeszcze goręcej, bardziej żywiołowo i kreatywnie. Ja wprawdzie od rozwodu byłam sama, ale Piotr przez ten czas nieźle się podszkolił i okazał się świetnym przewodnikiem w tych sprawach. Nasz romans trwał dokładnie osiemnaście miesięcy i sześć dni, aż do momentu, kiedy wyprowadził się do jakiejś kobiety, z którą zaczął robić interesy.  

– Zbyt wiele mogę stracić – oznajmił, gdy prosiłam go, aby nie odchodził. – Ona jest chorobliwie zazdrosna o ciebie. Wiesz, na tę chwilę to ona trzyma stery, więc nie mogę jej podpaść. Ale wiedz, że zawsze będę cię kochał! – zapewnił mnie z pasją.

Po ostatnich wydarzeniach jeszcze trudniej było mi wrócić do normalności. Nie zaliczyłam końcowego roku studiów zaocznych, wyleciałam z fajnej pracy, schudłam na wiór, a do tego wszystkiego ze stresu zaczęły mi wypadać włosy. Chyba tylko dlatego poszłam do lekarza, inaczej pewnie bym tego nie zrobiła. Dobrze, że zostało mi jeszcze trochę oleju w głowie i kazałam sobie pomóc.

Terapia pozwoliła mi wrócić do formy 

Gdy poczułam się lepiej, podjęłam decyzję, by zacząć od nowa i poszukać chłopaka. Czy to w ogóle realne w mojej beznadziejnej sytuacji? Niestety nie! Żaden mi się nie podobał. Wszyscy faceci wydawali mi się nudni albo irytujący. W każdym widziałam jakąś wadę, podchodziłam do nich z dystansem i bez entuzjazmu. Nie było szans na jakąkolwiek relację.

Byłam totalnie załamana, gdy umarł mój tata. To się stało nagle i nie potrafiłam sobie w ogóle poradzić. Ledwo dałam radę się pozbierać, ale musiałam ogarnąć mamę – pomóc jej sprzedać dom, bo teraz był dla niej zdecydowanie za duży, musiałam znaleźć jej nowe lokum, przeprowadzić ją i trochę z nią pobyć. Po wszystkim nagle znowu w moim życiu zjawił się Piotrek. Tym razem na chwilę. Na trzy zwariowane dni i noce, kiedy razem byliśmy na jakimś wyjazdowym spotkaniu branżowym. Ja robiłam deale dla swojej firmy, on dla swojej; cała reszta czasu była nasza! Tamta kobieta zadzwoniła, kiedy żegnaliśmy się na do widzenia...

– No jasne skarbie – rzucił. – Wszystko ogarnięte. Jasne, było fajnie. No jasne, że za tobą tęskniłem… Strasznie, strasznie!

W tamtej chwili dotarło do mnie, że stoją przede mną dwie opcje: mogę odejść i na dobre wyrzucić z pamięci oraz serca wszystkie wspomnienia związane z Piotrkiem, albo zaakceptować fakt, że nie jest on tylko mój, brać to, co mi daje i cieszyć się tym, co między nami jest. Innej możliwości nie dostrzegałam… Podjęłam decyzję w mgnieniu oka, prawie bez zastanowienia.

– Piotrek, posłuchaj – odezwałam się. – Zawsze byłeś, jesteś i pozostaniesz tym jedynym, ale skoro nie mogę cię mieć na wyłączność, niech już tak zostanie.

– Serio? – spytał z niedowierzaniem.

– Zgadzasz się na takie rozwiązanie?

– Cóż, nie mam innego wyjścia. Zgadzam się. – odparłam

– No to dogadajmy szczegóły – momentalnie przystąpił do meritum. – Zero dociekań, pretensji, scen, podejrzliwości, bo zdajesz sobie sprawę, że nie będziesz jedyną. Gdy jesteśmy razem, nie istnieją inne. Kiedy jestem z kimś innym, nie ma ciebie, czyli zero telefonów, sprawdzania, śledzenia i zatrudniania detektywów. Pasuje ci to?

– No jasne, że nie, ale zgadzam się na taki układ. Lepiej mieć cię na takich warunkach niż wcale… – wyznałam otwarcie. – Przekonamy się, jak długo dam radę to ciągnąć.

– Muszę ci też uświadomić, że nie mogę zostać ojcem, mam stuprocentową pewność, więc nawet na to nie licz. To jak, spotykamy się raz w tygodniu, co trzeci weekend spędzamy razem i od czasu do czasu jakieś wypady… Może być?

Ten układ się sprawdzał

Przez kolejne lata tak to właśnie wyglądało i w sumie działało całkiem nieźle. Zarówno ja, jak i on mieliśmy swoje własne życie i różne obowiązki. Ale gdy już udało nam się zobaczyć, liczyło się tylko to, co nas łączyło – ta nasza pokręcona, dziwna miłość od święta. Trudno, musiałam się z tym pogodzić i tyle!

Jakieś dwa lata temu Piotrek wyszedł z propozycją, abyśmy ponownie wzięli ślub. 

– Wiesz co, Gabi, widzę ten szok na twojej twarzy, ale mam serdecznie dość sypiania w obcych łóżkach. Jesteśmy ze sobą tak długo, że zdążyłem się przekonać, że to ty jesteś dla mnie najodpowiedniejsza. Znamy się od podszewki, więc powinniśmy wziąć ślub. Gdyby przytrafiła się jakaś choroba albo inne nieszczęście, to sprawa będzie jasna. Kupimy sobie wygodne mieszkanko, pojeździmy trochę po świecie, odpoczniemy i spróbujemy być ze sobą na co dzień, ciesząc się szczęściem.

Kiedy Piotr poprosił mnie o rękę, bez wahania powiedziałam „tak”. Od zawsze chciałam wyjść za mąż i tylko kretynka odrzuciłaby taką propozycję. Już po ośmiu tygodniach stanęliśmy na ślubnym kobiercu. I wiecie co? Lipa na całej linii. Nagle wszystko się zmieniło, jakby ktoś rzucił zły urok. Masakra, dno totalne. Nuda, klaustrofobia, bezsens – istny horror, mówię wam!

Od świtu do zmierzchu darliśmy na siebie twarze. Ciągle żywiliśmy wzajemne żale o jakieś bzdury. On chciał to, ja tamto; on gustował tak, ja całkiem odmiennie... Sypialiśmy w oddzielnych pokojach, gdyż nie potrafiłam znosić jego chrapania. On za to mówił, że gdy zmywam makijaż i nakładam na skórę tłusty krem, wyglądam na tyle nieatrakcyjnie, że każdemu mężczyźnie odechciałoby się miłosnych igraszek. Ja nienawidzę ryb. Ich smród momentalnie przyprawia mnie o mdłości. A ten mój Piotruś ciągle wcina te paskudztwa, bo niby takie zdrowe są. Potem capi wędzoną rybą na kilometr. Nic do niego nie dociera – on po prostu to uwielbia i koniec gadki. Miałam tego serdecznie dosyć.

– Hej, Piotr – tym razem ja zainicjowałam rozmowę. – Ten pomysł był wyjątkowo nietrafiony. Sam widzisz, że nie pasujemy do siebie. Lepiej się rozstańmy, bo wykończymy się nawzajem. Nie ma sensu tracić nerwów na takie wspólne katowanie się!

No i proszę, drugi raz zostałam rozwódką. Poczułam ulgę. W końcu... Trochę czasu minie, zanim wywietrzę dom na tyle, żeby dało się w nim normalnie oddychać. Dobrze, że nie zdążyliśmy nic razem kupić, a Piotrek miał gdzie się podziać. Aktualnie dajemy sobie chwilę na ochłonięcie i trzymamy się od siebie na dystans. Czasem dobrze jest złapać oddech i dać emocjom opaść. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

Istnieje szansa, że może uda nam się odświeżyć relację i wpaść na jakieś sporadyczne randki? Taki układ był dla nas najkorzystniejszy. W sumie wszystko da się dogadać, jeśli jest zgoda z obu stron.

Gabriela, 48 lat