Od jakiegoś czasu miałam kłopoty z zaśnięciem. Co noc leżałam i wpatrywałam się w sufit, ale sen nie nadchodził. Za to w głowie kłębiły się niezbyt przyjemne myśli, bo jakie inne może mieć samotna, starzejąca się kobieta.

Próbowałam wspomagać się różnymi specyfikami, popijać melisę, liczyć barany. Nic nie pomagało. Nie udawało mi się usnąć przed północą. Zmieniłam więc taktykę. Gdy w telewizji nie było nic ciekawego, stawałam przy oknie i podglądałam nocne życie osiedla.

Strażniczka nocy

Wbrew pozorom późnym wieczorem i nocą wiele się tutaj dzieje. Ostatnio „namierzyłam” grupę nietrzeźwych nastolatków, którzy niszczyli zaparkowane przy krawężniku samochody. Początkowo nie wierzyłam własnym oczom, gdy zobaczyłam, że ukręcają lusterka i tną opony, doskonale się przy tym bawiąc.

Nie byłam w stanie ich rozpoznać, bo mieli na głowach kaptury, ale byłam pewna, że to młodzież z naszego osiedla. Niewiele myśląc, zadzwoniłam na policję, a potem obserwowałam, jak zgarniają tych młodocianych przestępców do radiowozu. „Przynajmniej raz ta moja bezsenność na coś się przydała” – pomyślałam.

Następnego dnia, stojąc w kolejce w osiedlowym sklepiku, z przyjemnością słuchałam komentarzy, których nie szczędzili sąsiedzi.

– Wreszcie ktoś zadziałał w sprawie tych chuliganów – zażywny jegomość, który według moich obserwacji był właścicielem czerwonego seata, z uznaniem kiwał głową. – Miałem szczęście, że mojego nie ruszyli.

– Muszą im kazać zapłacić za szkody. Bo inaczej smarkacze nigdy się nie nauczą! – grzmiała kobiecina, którą kojarzyłam z racji posiadanego przez nią labradora. – Dwie nowiutkie opony przerżnięte – lamentowała. – O tak! – wykonała zamaszysty gest, mający ilustrować cięcie.

Zobacz także:

– Ciekawe, czy ktoś wezwał policjantów, czy akurat przejeżdżali – zastanawiał się chudy sąsiad z trzeciego piętra. – Swoją drogą to skandal, że patrole tu tak rzadko zaglądają…

Chętnie jeszcze bym posłuchała, ale nadeszła moja kolej; kupiłam więc swoje dwie bułki, twarożek, gazetę i wyszłam.

„Gdybyście tylko wiedzieli”, myślałam. Przepełniała mnie duma z właściwego załatwienia sprawy. Oczywiście nie zamierzałam ujawniać swojej roli w szczęśliwym zakończeniu afery. Ci młodzi bandyci na pewno mieli kolegów, którzy w ramach swoiście pojmowanej zemsty mogliby się na mnie odegrać.

Czułam się ważniejsza od reszty

Przez kilka następnych tygodni nudziłam się przy oknie. Na osiedlu wyjątkowo nic się nie działo. Nawet miejscowi pijaczkowie, rezydenci przyblokowego śmietnika, gdzieś się pochowali, aby uniknąć indagacji pojawiających się wieczorową porą patroli straży miejskiej i policji.

Jednak nie zaprzestałam swoich dyżurów przy oknie. Dlatego doskonale wiedziałam, kto z sąsiadów wraca ostatnim autobusem, czyje dzieci kryją się za mizernym drzewkiem i popalają papierosy, a które wymieniają namiętne pocałunki. Już rozróżniałam, którą z zamężnych sąsiadek podwoził pod blok jakiś uczynny kolega, i zanim wysiądzie, długo deliberują w aucie z wygaszonymi światłami.

Polubiłam te nocne obserwacje, a wiedza, której mi dostarczały, sprawiała, że czułam się ważniejsza od reszty mieszkańców osiedla. „Gdybyś wiedział to co ja, nie zadzierałbyś nosa” – z wyższością patrzyłam na niesympatycznego sąsiada, bo byłam niemal pewna, że zdradza go żona. „Na twoim miejscu nie chwaliłabym się tak dzieckiem” – myślałam z ironią, słuchając opowieści kobiety z piątego piętra. „Nie masz pojęcia, że twoja córeczka regularnie obściskuje się na ławce z jakimś obwiesiem, kiedy to niby wyprowadza psa”.

Pewnej nocy, kiedy już poczułam znużenie i właśnie miałam położyć się spać, dobiegły mnie podniesione głosy. Coś jakby: „Co robisz, wariatko, zostaw to!”. Potem rozległ się głuchy łomot, a następnie okrzyk bólu. Chwilę panowała cisza, nim usłyszałam przytłumione nieco, ale wyraźne stęknięcie. Wytężyłam słuch. Hałas dobiegał gdzieś z wyższych pięter. Ktoś, chyba z wielkim wysiłkiem, starał się podnieść coś, co wyślizgiwało mu się z rąk, bo raz za razem słyszałam uderzenie czegoś ciężkiego o podłogę.

„To chyba u tych z dziesiątego” – uznałam. Mieszkało tam młode małżeństwo, które dość często się kłóciło. Byli niedobraną parą. Ona drobna i jakaś taka zahukana, on potężny i nazbyt pewny siebie. Często dochodziło u nich do awantur, raz nawet interweniowała policja. Pamiętam, że po tym zdarzeniu kobieta z tydzień chodziła w ciemnych okularach, mimo pochmurnej pogody.

Nasłuchiwałam dalej. Nocą w bloku jest cicho, a beton dobrze przewodzi dźwięki, więc bez trudu usłyszałam jakieś szuranie, potem dźwięk jadącej windy. Miałam rację, że chodzi o tych z dziesiątego – drzwi od dźwigu na tym piętrze wydają przy otwieraniu charakterystyczny zgrzyt.

Rzuciłam się do okna i przywarłam nosem do szyby. Po chwili zauważyłam drobną postać ciągnącą coś z trudem. Teraz już miałam pewność: to była kobieta z dziesiątego, poznałam ją po kurtce obszytej futerkiem. Co rusz przystając i ocierając pot z czoła, targała przez trawnik jakiś nieforemny, podłużny wór. Tobół musiał być zrobiony z jakiegoś koca czy poszwy, bo w świetle latarni widziałam na nim wzór w kolorową kratę. I musiał być bardzo ciężki, ale się nie poddawała.

Po paru sekundach odpoczynku ruszała dalej. Nieco dłużej się zastanawiała, kiedy trawnik się skończył i musiała pokonać asfaltową uliczką. Próbowała zarzucić sobie ciężar na plecy, ale to zdecydowanie przerosło jej możliwości, więc po paru nieudanych próbach zrezygnowała i pociągnęła stawiający opór tobół, przesuwając go milimetr po milimetrze. W końcu zniknęła mi z oczu; najprawdopodobniej skręciła w stronę kontenerów stojących za blokiem.

Chwilę zajęło mi przeanalizowanie tego, co zarejestrował wzrok. „Zabiła męża!” – olśniło mnie. „ I teraz ciągnie gdzieś jego zwłoki”.

I co ja mam zrobić?

Sercem byłam po stronie tej nieszczęsnej kobiety. „Skoro zabiła, widać musiała, nie dała rady dłużej znosić jego dominacji. Ale z drugiej strony – morderstwo to jednak morderstwo. Czy nie powinnam zawiadomić policji?”.

Gryzłam się tym długo. Tamta zdążyła się pojawić ponownie, tym razem już bez tobołu. Obserwowałam, jak zgarbiona wchodzi do naszej klatki, potem usłyszałam dźwięk ruszającej windy, szczękniecie drzwi przy wysiadaniu na dziesiątym. Potem dobiegł mnie szum lecącej wody. „No jasne, zaciera ślady. Na pewno zostało dużo krwi...”– dywagowałam.

„Co tu robić?” – zastanawiałam się gorączkowo. „Dzwonić? Nie dzwonić? Donieść, nie donieść?”. Mimo wszystko lubiłam tę cichą kobietę. Zawsze była uprzejma. Mówiąc mi „dzień dobry”, uśmiechała się nieśmiało i nigdy nie traktowała mnie z góry, jak niektórzy z naszego bloku. W końcu się przemogłam i postanowiłam sprawdzić, czy zostawiła na śmietniku zwłoki swojego męża. Ubrałam się i uzbrojona w latarkę oraz telefon cichutko wymknęłam się z domu. Dla pozoru zabrałam worek ze śmieciami.

„Jeżeli będą mnie pytać, po co wyszłam w nocy, powiem, że poszłam wyrzucić śmieci, bo śmierdziały” – wymyśliłam sobie pretekst. Drżąc z zimna i z emocji, ruszyłam w kierunku śmietników. Kiedy dotarłam do altany, w której stały kontenery, czułam się bardzo nieswojo. Trzęsącymi się ze zdenerwowania dłońmi z trudem otworzyłam zamek.

Poświeciłam po wnętrzu latarką i dopiero po chwili, w najodleglejszym kącie, zauważyłam kraciasty wzór. Tobół tkwił pod ścianą, wsunięty między kubły. Na myśl o tym, co zawiera, żołądek podszedł mi do gardła, ale się przemogłam. Musiałam mieć pewność, zanim zawiadomię policję. Ostrożnie podeszłam i nasunąwszy na dłonie rękawiczki, rozsupłałam węzeł zawiązany na kraciastej poszwie na kołdrę. Rozchyliłam ją nieco i poświeciłam...

Gdy zobaczyłam kłąb szmat, pierwszą moją myślą było, że zabójczyni obwiązała trupa, żeby śladów krwi na chodniku nie zostawiać. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to, co jest w środku, nie przypomina kształtem człowieka, a raczej jakąś kanciastą bryłę. Zdecydowanym ruchem szarpnęłam za szmaty. Pod nimi kryła się jakaś plastikowa płaszczyzna. Uwolniona od usztywniających ją gałganów poszwa miękko opadła i moim oczom ukazał się… stary telewizor, taki z wystającym tyłem!

Nie wysnuwam pochopnych wniosków

Zrobiło mi się słabo, kiedy pomyślałam o wstydzie, jakiego bym sobie narobiła, dzwoniąc na policję. A potem zaczęłam się histerycznie śmiać, wyobrażając sobie ekipę przyjeżdżającą niby do ukrytych w śmietniku zwłok, by na miejscu odnaleźć stary telewizor.

Wracałam do domu i ustalałam sobie prawdopodobny przebieg wydarzeń w mieszkaniu sąsiadów. Kobieta pewnie chciała, żeby mąż wyniósł grata, jemu się nie chciało, więc sama postanowiła się go pozbyć. A ponieważ takich sprzętów oficjalnie nie wolno wyrzucać na śmietnik, czego musiała być świadoma, odczekała do nocy, żeby nikt jej nie widział.

Nadal lubię obserwować życie osiedla, ale teraz, pomna doświadczeń tamtej nocy, staram się nie wyciągać pochopnych wniosków z tego, co widzę. Już nie snuję wizji na temat romansującej sąsiadki, kiedy widzę, że zbyt długo zwleka z opuszczeniem samochodu, którym ktoś ją podwiózł. Przecież to może być jej brat, kuzyn albo dobry znajomy, z którym coś tam jeszcze omawia, całkiem niewinnie…