Gdy teraz dzielę się z innymi tą historią, wszyscy są rozbawieni są do łez, szczególnie w momencie, kiedy dochodzę do kulminacyjnej części. Faktycznie, ta opowieść ma w sobie coś niecodziennego, a kluczową postacią jest w niej pewien lokalny stróż prawa, który pomimo swojego zawodu i racjonalnych przekonań... stał się egzorcystą.

To nie było mieszkanie marzeń

Historia ta rozpoczęła się dwa lata temu, kiedy zarząd osiedla wystawił na sprzedaż całkowicie zdewastowane mieszkanie dwupokojowe usytuowane na parterze starej, ale dość zadbanej kamienicy. Miejsce to kiedyś pełniło funkcję lokalu, w którym gromadzili się okoliczni pijaczkowie, a jego właściciel przez lata był utrapieniem dla lokalnej społeczności. Ale cena mieszkania była niska i niezwykle kusząca.

Byłam jedną z nielicznych osób, które zdecydowały się je zobaczyć. Doszłam do wniosku, że układ pokoi jest praktyczny i że można tutaj stworzyć idealne miejsce do życia. Pomyślałam, że jeśli zainwestuję trochę czasu i środków w położony tuż za balkonowym oknem ogródek, mogłabym stworzyć urządzić swoją małą oazę spokoju. Miałabym miejsce do siedzenia z książką, opalania się i odpoczynku na świeżym powietrzu. Zachęcona tą perspektywą, postanowiłam walczyć o to mieszkanie.

Chciałam wiedzieć więcej

Zdecydowałam, że przed podjęciem ostatecznej decyzji o przeprowadzce, porozmawiam z potencjalnymi sąsiadami. Samo mieszkanie to jedno, ale sąsiedztwo i ludzie to coś zupełnie innego. Zaczepiłam starszą kobietę, którą zauważyłam przed wejściem do budynku.

– Możliwe, że będę pani nową sąsiadką – powiedziałam z szerokim uśmiechem. – Czy mogłaby mi pani coś opowiedzieć o tej okolicy, o sklepach? Chciałabym wiedzieć, jak się tu mieszka.

– Jasne, ale czy mogłaby mi pani pomóc zanieść te zakupy na drugie piętro?

– Oczywiście – odpowiedziałam i chwyciłam siatki z jej rąk, po czym zaczęłam wspinać się po schodach.

Kilka chwil później zasiadłam w kuchni, podczas gdy pani Zofia przygotowywała herbatę.

– Dobrze się pani tutaj mieszka?

Teraz to już jest prawdziwy raj na ziemi – odpowiedziała gospodyni z ulgą.  – Ale kiedy pan M. mieszkał tu, to lepiej nie mówić. Gdy tylko dostrzegałam go idącego ulicą, natychmiast przechodziłam na przeciwną stronę. Pewnego razu nie zauważyłam go i niemal na niego wpadłam. Na szczęście, akurat był trzeźwy  – opowiadała z przejęciem.

Poznałam opowieść o byłym właścicielu

Kłopot już zniknął, a sąsiadka była zadowolona. Pomyślałam, że i ja znajdę tutaj swoje własne szczęście po latach tułaczki po wynajętych stancjach.

Pani Zofia kontynuowała swoje wspominki:

– Dlaczego tak mnie sąsiadka omija?  – od razu zaczął.

– Nie omijam, po prostu mam różne zajęcia i w jakiś sposób tak się złożyło, że się mijamy.

– A więc, sąsiadko, chciałbym prosić o małą przysługę  – zaczął, drapiąc się po łysiej głowie.

Pani Zosia już zrozumiała, o co biega, więc bez wahania mu odpowiedziała:

 – Ale wiesz, sąsiedzie, moja emerytura jest naprawdę niewielka. Ledwie mi starcza na rachunki, leki i jedzenie.

 – Dlatego chciałem prosić tylko o dwadzieścia, a nie dwieście złotych  – odparł, szeroko uśmiechając się zębami pełnymi ubytków, co sprawiło, że jego rozmówczyni poczuła się trochę słabo.

Więc wyciągnęła te dwadzieścia złotych i wręczyła mu, wiedząc, że sąsiad nigdy nie odda jej długu.

Facet był utrapieniem dla sąsiadów

Dwanaście lat z nim walczyliśmy – mówiła starsza kobieta. – Nie było ani jednego dnia, kiedy przed naszym domem nie stał patrol. W komisariacie już na pamięć znali nasze numery telefonów. Dyżurny nie musiał pytać, kto dzwoni. Wystarczyło, że spojrzał na wyświetlacz i od razu wiedział, że trzeba wysłać patrol, bo M. z kolegami znowu robił problemy w kamienicy. A kiedy sytuacja stawała się naprawdę trudna, wzywaliśmy dzielnicowego S., tak miał na nazwisko. Imię to Stefan. Zabawne, co nie? Ale kiedy go widzieliśmy, zazwyczaj przestawało być do śmiechu. Był naprawdę wysokim i postawnym mężczyzną. Mówił bardzo delikatnym tonem, ale kiedy pewnego razu przekroczył swoje granice, jednym uderzeniem pięści rozwalił stół w melinie i pokonał sześciu pijaków, którzy rzucili się na niego

 – I co dalej? – spytałam.

 – Wszyscy alkoholicy zostali zabrani przez karetki – kontynuowała. – Od tamtej pory jedyną osobą, której M. się bał, był nasz dzielnicowy Stefanek. Gdy zatem sytuacja była beznadziejna i nikt już nie mógł uspokoić pijaka, sąsiad z czwartego piętra jeździł samochodem po Stefanka. Niestety, ten dostał mieszkanie na Tarchominie i przeprowadził się z Ursynowa na drugi koniec miasta. Ale na nasze szczęście, przepraszam, Boże, M. odszedł z tego smutnego świata. Amen.

Pani Zofia uniosła oczy ku sufitowi z wyrazem przeprosin do Boga, a następnie sprawnie wykonała na swojej piersi gest krzyża.

Wszyscy odetchnęli z ulgą

– Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Pan Rysiek, który miał poważne problemy z sercem, poczuł się na tyle lepiej, że lekarze musieli trzykrotnie zbadać go, bo nie mogli uwierzyć w wyniki. Od tamtej pory mieszkamy sobie tutaj jak u pana Boga za piecem. Cisza, spokój. Nigdy nie myślałam, że dożyję tak wspaniałych czasów – zakończyła wyraźnie uradowana takim obrotem sytuacji.

Wtedy podjęłam ostateczną decyzję i zdecydowałam się złożyć swoją ofertę. Wygrałam licytację i akt notarialny wyraźnie wskazywał, że jestem właścicielką nieruchomości. Wreszcie miałam swoje własne mieszkanie.

Po zsumowaniu wszystkich wydatków okazało się, że wydałam naprawdę mało. Nawet jeśli weźmie się pod uwagę pieniądze, które musiałam zainwestować w kapitalny remont zniszczonego mieszkania.  W końcu, po dwóch miesiącach prac remontowych, mogłam się przeprowadzić. Przed przenosinami wezwałam jeszcze księdza, żeby poświęcił moje nowe cztery kąty.

Byłam podekscytowana

Mieszkanie było urocze i przyjemne. Kiedy pomyślałam o pachnących kwiatach, które będą zdobić mój balkon, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Po tygodniu wynajęłam ciężarówkę do przewozu mebli i przeprowadziłam się do mojego nowego domu. Jeszcze tego samego dnia spotkałam na klatce schodowej panią Zosię, którą zaprosiłam do swojego odświeżonego mieszkanka.

O mój Boże, jak tu teraz jest ładnie – wykrzyknęła na widok wnętrza. – Pamiętam jak to tu kiedyś wyglądało – przeżegnała się. – Teraz to jest zupełnie inny świat. Musi pani pamiętać, co będzie się pani śniło tej pierwszej nocy na nowym miejscu. Moja mama zawsze mówiła, że ten sen zawsze się spełnia. Mam nadzieję, że będzie to najpiękniejszy ze wszystkich snów – staruszka uśmiechnęła się z życzliwością.

Niestety, okazał się być najgorszym z najgorszych koszmarów, przy których mrożące krew w żyłach telewizyjne horrory to przysłowiowa pestka. Kiedy tylko zegar wybił północ, niespodziewanie się przebudziłam. Zdałam sobie sprawę, że zamiast na mojej rozkładanej sofie, znajduję się w jakiejś brudnej norze, przykryta zniszczonym kocem.

W powietrzu unosił się cuchnący zapach papierosowego dymu, przypalonego obiadu i kwaśny smród zgnilizny. Czy to pleśń, która pnie się po najbliższej ścianie w kierunku czarnego od sadzy sufitu? Na środku pokoju, przy krzywym stole, siedział łysy i brodaty mężczyzna, bez koszuli. Na stole płonęła świeca, a on szukał czegoś w popielniczce z petami. W końcu znalazł niedopałek i podpalił go od płomienia świecy. Poczułam zapach tytoniu, którego od zawsze nie cierpię.

Mężczyzna niespodziewanie mnie dostrzegł.

– Na co tak patrzysz? – warknął ochrypłym tonem, a następnie opluł podłogę. – Połóż się, zaraz do ciebie wpadnę, to sobie trochę pohulamy – skrzywił usta w uśmiechu, ukazując poszarzałe kikuty zębów.

Ze strachu ścierpła mi skóra, a włosy niemal stanęły dęba. Po chwili naprawdę otworzyłam oczy. Spocona i z sercem walącym jak oszalałe. Nie udało mi się już zasnąć aż do świtu. Od tamtej pory ten sam mężczyzna spędzał każdą noc przy stole w moim mieszkaniu, palił niedopałek i zapewniał, że już za chwilę mnie obsłuży.

To było niewiarygodne

Pewnej nocy nie obudziłam się na czas i ta postać poruszyła się w moim kierunku. Zaczęłam krzyczeć histerycznie i wyskoczyłam z łóżka w piżamie. Wtedy się obudziłam. Na korytarzu, otoczona przez przejętych moim wrzaskiem sąsiadów. Opowiedziałam im, co się wydarzyło.

– Wygląda na to, że ten łotr M. nawiedza panią – stwierdził mieszkaniec parteru. – Musi teraz odpokutować.

– Ale czemu w moim domu?

– Wciąż jest przekonany, że to jego miejsce. Możliwe, że nawet nie zdaje sobie sprawy, że nie żyje – oznajmiła pani Zosia. – Podobno udławił się we śnie, więc nie jest świadomy, że umarł. Tutaj powinniśmy wezwać egzorcystę.

Kolejnego dnia zaprosiłam księdza, który za odpowiednią ofiarę na cele kościelne, zgodził się znów poświęcić mieszkanie i odmówić w nim modlitwę. Opuścił je z przekonaniem, że wszystko jest już jak należy. Niestety, kolejnej nocy koszmar powrócił i znowu uciekałam na korytarz. Następnie zgłosił się bioenergoterapeuta, który reklamował się również jako egzorcysta świecki, ale i on nie poradził sobie z duchem pana M. Duch z każdą nocą zbliżał się do mnie coraz bardziej, a ja w tym mieszkaniu czułam się cała sparaliżowana. Zaczęłam obawiać się, że gdy w końcu do mnie dotrze, to nie wiem... Opęta mnie?

Próbowałam unikać snu, ale zawsze, kiedy nadchodziła północ, ogarniało mnie tak intensywne zmęczenie, że oczy same mi się zamykały. Zupełnie tak, jakby coś siłą zanurzało mnie w objęcia Morfeusza, żebym śniła.

Miałam dość

Pewnego dnia spotkałam się na schodach z panią Zosią.

– Pani Magdo, wygląda pani na bardzo zmęczoną – zauważyła.

– Wie pani, już mam dość. Chyba wystawię to mieszkanie na sprzedaż i wyprowadzę się. Gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego człowieka. Znaczy upiora.

– Zamierza pani odejść? Czyżby tak bez walki?

– Bez walki? Byli tutaj kolejno: ksiądz i bioenergoterapeuta, którzy nic nie wskórali. Co jeszcze niby mogę zrobić?

– Może pani poprosić sąsiada z czwartego piętra, aby zabrał panią do dzielnicowego Stefanka. Może on będzie w stanie coś poradzić? On zawsze radził sobie z tym pijakiem – pani Zosia wpadła na szalony pomysł.

– Ależ pani Zosiu, policja nie zajmuje się sprawami duchów. Dzielnicowy zwyczajnie mnie wyśmieje.

– Co pani straci? Takie urocze mieszkanko. I ten wymarzony ogródek za oknem. Może pani spróbować.

"Prawda – pomyślałam – szkoda byłoby zmarnować nieruchomość z takim potencjałem".

W końcu poprosiłam sąsiada, żeby zabrał mnie do tego Stefanka, obiecując pokryć koszty paliwa. Pan Grzegorz zawiózł mnie do domu byłego dzielnicowego.

To była ostatnia deska ratunku

Ten, zaskoczony widząc go na swoim progu, zaczął mówić:

– Ale przecież M. nie żyje, panie Grzegorzu – wydukał.

– To prawda, ale jego duch powraca i próbuje zakłócić nocny spokój tej pani, która kupiła po nim mieszkanie – powiedział, wskazując na mnie.

– Ale co ja mogę zrobić? – zdziwił się policjant, zerkając na mnie z niewyraźną miną.

– Ten łotr bał się pana za życia – nie ustępował sąsiad z czwartego piętra. – Więc może i po śmierci się przestraszy? Nic panu nie zaszkodzi. Nikomu nic nie powiemy.

Funkcjonariusz policji spojrzał na mnie badawczo i najwyraźniej dostrzegł w moim spojrzeniu prośbę, bo westchnął, pokręcił głową i założył swoją mundurową kurtkę. Pojechaliśmy do mojego domu. Policjant usiadł wygodnie w fotelu w pokoju, a ja położyłam się na kanapie. Myślałam, że zasypianie w takiej sytuacji będzie dla mnie trudne, ale okazało się, że nie. Ponownie poczułam, jak sen ciągnie mnie w swoje ramiona. I znowu Mroczek zapalał papierosa i zbliżał się do mnie. Ale nagle coś go zatrzymało w miejscu. To tubalny krzyk policjanta.

– Jeśli jeszcze raz cię tu zobaczę, draniu jeden, to nawet w piekle nie będziesz mógł się przede mną ukryć! Uciekaj stąd, a już!

Upiór najpierw spojrzał na dzielnicowego, a potem wyraźnie spanikował i zwyczajnie... zniknął. Obudziłam się cała spocona.

Funkcjonariusz Stefanek wyjaśnił, że kiedy tylko usłyszał mój krzyk i zauważył, jak zaczynam się wiercić na łóżku, zdał sobie sprawę, że duch M. nawiedził dom. I, jak przystało na służbistę, zaczął działać.

Trudno w to uwierzyć, ale M. nigdy więcej nie dał już o sobie znać. A ja spokojnie mieszkam w swoim wymarzonym mieszkanku.