Właściwie to nie wiem, dlaczego uparłam się, żeby zobaczyć ją jeszcze w prosektorium. Mogłam zaczekać kilka dni i pożegnać się z babcią Helą w firmie organizującej pochówek. Albo zażądać w dniu pogrzebu ustawienia w kościele otwartej trumny. Babcia przygotowana przez specjalistów wyglądałaby godniej niż w chłodni. Ja jednak pojechałam do niej najszybciej, jak mogłam, zaraz po tym jak dostałam wiadomość o jej śmierci. Do hospicjum, w którym spędziła ostatnie tygodnie życia, już nie zdążyłam. Pozostała więc kostnica.

Miałam wyrzuty sumienia

Szłam prowadzona przez łapiducha śmierdzącym lizolem korytarzem do pomieszczenia z szafą mającą kilka ogromnych szuflad. Facet wysunął jedną z nich i taktownie się odwrócił. A ja zobaczyłam babcię tak, jak zastała ją śmierć – z półprzymkniętymi oczami, potarganymi siwymi włosami, lekko uchylonymi ustami. Wyglądała na jeszcze bardziej kruchą, niż była za życia. Kochana Hela! Po raz kolejny dopadły mnie wyrzuty sumienia, że pozwoliłam jej odejść w obcym dla niej miejscu. Że nie zabrałam jej do siebie. Przecież tyle jej zawdzięczam!

To Hela, a nie wiecznie zajęta mama zajmowała się mną, gdy byłam kilkulatką. Wciąż pamiętam jej opowieści o swojej matce, a mojej prababci – Wiktorii. Co to była za kobieta! Podobno w konspiracji miała pseudonim – Kali. Od hinduskiej bogini zmiany, zniszczenia i wojny.

„Wika już we wczesnej młodości, a więc jeszcze przed wojną, nieźle się dała we znaki swoim rodzicom – wspominała Hela. 

– Tylko sobie wyobraź! Panienka z dobrego domu, która zamiast na lekcje gry na fortepianie biega na drugą stronę Wisły do lunaparku, w którym zbierało się takie towarzystwo, że przechodzi gęsia skóra! To tam poznała Lucjana, aktora z operetki, z którym zamierzała uciec do Paryża, ale na szczęście w ostatniej chwili zainterweniował jej tata”.

Potem przyszła wojna, a Wiktoria – Kali – była w konspiracji. Roznosiła egzekutorom z Armii Krajowej broń do wypełniania wyroków sądu podziemnego. Sama nie strzelała, kobiet wówczas nie dopuszczano do bezpośredniej walki, ale wieść rodzinna niesie, że pewnego razu chciał ją zatrzymać gestapowiec, sięgnęła więc po niesione właśnie na akcję „kopyto” i rozwaliła Niemca. Następnie prababcia przeżyła Powstanie Warszawskie i późniejszy stalinowski terror. Zmarła w wieku 90 lat ze starości. I do końca mawiała, że swoje nieziemskie szczęście zawdzięcza pierścionkowi z oczkiem z autentycznego ponoć meteorytu.

Kompletna bzdura! Ale dobrze brzmiało.

„Przydałby mi się teraz ten pierścionek” – ironizowałam w myślach, wracając do domu. Bo i rzeczywiście – ewidentnie nie miałam ostatnio szczęścia. Córka Monika przechodziła burzliwy okres dojrzewania. Tak burzliwy, że już dwa razy znalazłam w kieszeni jej dżinsów dziwne paragony za alkohol! Próby wytłumaczenia jej, że robi sobie krzywdę, trafiały jednak w pustkę. Ona w ogóle nie chciała ani ze mną, ani z mężem rozmawiać.

Łukasz z kolei, mój mąż, pod ciężarem tych problemów bardzo się od nas oddalił. Stał się zimny i nieczuły (to on stanowczo sprzeciwił się zabraniu babci Heli do domu), wracał z pracy coraz później i w dodatku podchmielony. Tylko patrzeć, jak oświadczy, że odchodzi, skazując mnie na samotne macierzyństwo! No i jakby tego wszystkiego było mało, tydzień temu zwolnili mnie z pracy. Biorąc pod uwagę, że to głównie z mojej pensji się utrzymywaliśmy – różowo to nie wyglądało.

Moc meteorytu jest tylko dla silnych kobiet

Nie było jednak szans, by sprawdzić moc działania talizmanu prababci. Bo ten, po śmierci Wiktorii zaginął. Zupełnie jakby nasza rodzinna Kali zabrała go ze sobą w zaświaty! Sama zresztą powtarzała, że moc meteorytu jest dla kobiet silnych, słabym nic nie pomoże, a niestety jej córka, czyli Hela, jak i wnuczka (moja mama) są do niczego. O mnie Wiktoria się na szczęście nie wypowiadała, bo byłam za mała.

Po powrocie do domu nastrój mi się nie polepszył. Moniki, choć skończyły się już lekcje, nie było. Łukasza – tak samo. W zlewie piętrzył się za to stos brudnych naczyń, w domu panował bałagan, a na bankowym koncie, które sprawdziłam w komputerze, świeciła pustka. Ciekawe, za co mam zrobić zakupy?

Żeby zająć czymś głowę i zagłuszyć ogarniające mnie ponure myśli, wzięłam się do sprzątania. Ani się obejrzałam, jak zrobiła się dwudziesta druga! Moniki wciąż nie było, telefonu nie odbierała, przysłała mi łaskawie esemesa, że jest u koleżanki i odrabia lekcje. Już w to wierzę! Łukasz z kolei w ogóle miał wyłączoną komórkę. Zrobiłam więc sobie herbatę, zjadłam kromkę czerstwego chleba i zapadłam się w fotelu z książką. Zmęczona i przygnieciona stresem ani się spostrzegłam, jak zapadłam w sen.

Przyśniła mi się – oczywiście – babcia Hela. Taka jak za życia. Skromna, cicha, niemal przepraszająca, że żyje. Na jej twarzy jednak, zamiast zwyczajowego zatroskania, malował się niespotykany spokój. Promieniała szczęściem, uśmiechała się, śmiało patrzyła mi w oczy. Chciałam ją uściskać, przeprosić za to hospicjum, ona jednak mnie uprzedziła, oznajmiając radosnym głosem:

– Patrz! Pierścionek bogini Kali! Ha, ha! Znalazłam go tutaj! Proszę, weź go. Tobie bardziej się przyda!

Babcia podsunęła do mnie rozprostowaną dłoń z leżącym na niej pierścionkiem, a ja wyciągnęłam rękę, żeby go wziąć. Stałyśmy metr od siebie, ale nie byłam w stanie go dosięgnąć. Gdy tylko prostowałam ramię, Hela nie tylko się oddalała, ale i zaciskała palce!

– Weź go! – napominała mnie wesoło jak dziewczynka, która przekomarza się z koleżanką. – No weź! Nie widzisz? Trzymam go w dłoni!

„W dłoni” – brzmiały mi jeszcze w uszach jej słowa, kiedy nagle się przebudziłam, bo zachrobotał zamek. Drzwi się otworzyły i do mieszkania wkroczył mąż. Od razu poznałam, że znów jest podpity. Zamiast jednak, jak zawsze, zamknąć się w pokoju, zrobiłam coś innego. Coś, na co nigdy dotąd się nie zdobyłam.

– Wynocha! Nie chcę cię tu więcej widzieć! Jutro wieczorem zgłoś się po swoje rzeczy! – i wypchnęłam go z powrotem na schody. Był tak zaskoczony, że nie zdążył zaprotestować. A ja zamknęłam drzwi na zasuwkę, której nie da się otworzyć z zewnątrz.

Do rana nie zmrużyłam oka. Z powodu przegonienia Łukasza, z niepokoju o córkę i… Tak, ten dziwny sen miałam wciąż w pamięci. Co miał oznaczać? Czy babcia Hela naprawdę próbowała mi coś przekazać, czy tylko mój zestresowany mózg płatał mi figle?

Tego nie ma prawa tu być!

– Chcę ją jeszcze raz zobaczyć! – oznajmiłam nazajutrz rano w przedsionku prosektorium, a pracownik spojrzał na mnie jak na wariatkę.

– Proszę pani, to nie sala widzeń! Tu się nie wchodzi z ulicy. No, chyba że jest się martwym.

Nie dałam się jednak spławić. Tak nalegałam, tak na niego naciskałam, że w końcu wzruszył ramionami i mnie wpuścił. – Tylko 5 minut! – zastrzegł obrażonym głosem i odsunął szufladę, w której spoczywała babcia.

Spojrzałam na nią po raz drugi od czasu jej śmierci. Wyglądała dokładnie tak samo jak wczoraj. W niczym nie przypominała wesołej staruszki z mojego snu.
„Co tutaj robię? – dopadła mnie wątpliwość. – Po co właściwie przyszłam?”.

I wtedy zauważyłam jej prawą piąstkę. Czy wczoraj dłoń też była zaciśnięta? Przyjrzałam się… nachyliłam… Między palcami coś błyszczało!

– Chcę zobaczyć, co babcia tam ściska – oznajmiłam stanowczo.

– Nie ma mowy! Nie będę dla pani widzimisię wyłamywał trupowi palców! – zaprotestował pracownik prosektorium.

– Więc ja to zrobię! – odparłam i, zanim zdążył mnie zatrzymać, ujęłam dłoń babci.

Szczęka mu opadła, kiedy pod moim dotykiem jej palce łatwo się otworzyły.

– Rany! Przecież to kilkudniowe zwłoki! W dodatku z lodówki. Ciało powinno być… – zamilkł gwałtownie, wpatrując się okrągłymi ze zdumienia oczami w pierścionek, który wydobyłam z jej piąstki. – Tego… – zająknął się. – Tego nie ma prawa tu być! Osobiście ją obejrzałem, kiedy ją przywieźli!

– Dziękuję panu – powiedziałam, po czym pocałowałam Helę w lodowate czoło i czym prędzej uciekłam.

Mąż czekał na mnie przed domem.

– Wybacz mi – wypalił. – Narobiłem masę głupot. Ale wszystko sobie przemyślałem i…

– Zobaczymy, może ci wybaczę – przerwałam mu, sięgając po klucz. – Porozmawiamy o twoim powrocie… wkrótce.

Niemal na nosie zatrzasnęłam mu drzwi i zajrzałam do pokoju córki. Uf! Monika wróciła. Spała w swoim łóżku. Szybko sprawdziłam jej dżinsy. Nic w nich nie było.

– Wszystko będzie dobrze – wyszeptałam, sama już nie wiem, czy do siebie, czy do ducha babci Heli. A potem wsunęłam na palec pierścionek z meteorytem.