Podobno tak jest, że o zdradzie męża ostatnia dowiaduje się zdradzana żona. Nie bardzo w to wierzyłam, bo jak kobieta mogłaby nie dostrzec, że w pobliżu kręci się jakaś rywalka? To niemożliwe! Ja przez pięć lat małżeństwa tak dokładnie poznałam swojego Jarka, że zauważyłabym natychmiast każdą zmianę w jego zachowaniu. A mężczyzna mający romans na boku, nie może zachowywać się tak jak zwykle. Wniosek jest więc taki, że tylko naiwne i zaślepione kobiety dają się oszukiwać! Tak wtedy myślałam… 

Tego dnia Jarek miał później wrócić z pracy. Jak zwykle uprzedził mnie, że będzie dopiero wieczorem, dlatego zamiast obiadu przygotowałam kolację. Niestety, pewnie i tak nie będzie miał apetytu, bo ze zmęczenia mój mąż nie mógł jeść. Od razu szedł do łazienki, a potem po prostu kładł się szybko spać. Współczułam mu – był szefem zespołu, miał do wykonania naprawdę trudne i terminowe zadania, a podlegli mu pracownicy często nawalali, bo byli nieudolni i niestaranni.

Ciągle opowiadał o koleżance z pracy

Ostatnio narzekał na niejaką Beatę, która dostała się do jego działu w wyniku protekcji. Jarek twierdził, że ta dziewczyna jest beznadziejna, bezczelna, doprowadza go do szału, że ma zamiar ją zwolnić, chociaż nie będzie to proste, bo wstawiają się za nią jakieś szychy z samej góry. Żalił się na nią prawie codziennie, aż wreszcie poprosiłam go, żeby przestał o niej mówić. Miałam dość.

– Ciągle tylko słyszę: Beata i Beata – powiedziałam. – Wyrzuć ją i będziesz miał spokój! – dodałam stanowczo.

Tego wieczoru czekałam więc przy nakrytym stole, a Jarka nie było. Kiedy zadzwonił telefon, byłam pewna, że to on, i że chce mnie uprzedzić o kolejnych minutach spóźnienia. Ale to nie był on, tylko moja najlepsza przyjaciółka, która od razu zaczęła się dopytywać, jaką to rocznicę obchodzę dziś z mężem?

– Czemu ja nic nie wiem? Masz przede mną tajemnice? – spytała szybko. – No, ładnie, ładnie, a ja byłam pewna, że wszystko mi mówisz!

– Bo mówię – odpowiedziałam zaskoczona. – O co ci chodzi?

Zobacz także:

– Jak to, o co? Widziałam twojego Jarka z takim bukietem czerwonych róż, że aż mnie zatkało z wrażenia! On ci daje takie kwiaty bez okazji? Niemożliwe! Ale jeśli tak, to ci zazdroszczę. Ile tego było, trzydzieści, czterdzieści? Aż się biedak uginał, kiedy wychodził z kwiaciarni. Cała ulica patrzyła tylko na niego! – szczebiotała przyjaciółka radośnie.

Teraz mnie zamurowało. Nie wiedziałam, co powiedzieć, bo przecież nie dostałam od Jarka żadnych kwiatów i nic mi nie mówił, że ma zamiar je komuś kupować. Musiałam się zatem dowiedzieć czegoś więcej…

– Kiedy to było? – spytałam.

– Dzisiaj. Ze trzy godziny temu, może nawet cztery? Co ty, nic nie wiesz? To nie był bukiet dla ciebie? – moja przyjaciółka błyskawicznie i bezbłędnie wyczuła sytuację. – No, to dobrze ci radzę, kochana, dowiedz się, o co chodzi. Komu twój małżonek ofiarowuje takie piękne kwiaty! Ja bym się na twoim miejscu poważnie zaniepokoiła! Serio! 

Dowiedziałam się tylko, gdzie znajduje się ta kwiaciarnia, przed którą Jarek parkował samochód, ale niestety innych szczegółów moja przyjaciółka nie znała. To był przypadek.

– Jechałam autobusem i wtedy go zobaczyłam – tłumaczyła. – Więcej nic nie wiem, naprawdę!

Byłam pewna, że mój mąż ma romans

Myślałam gorączkowo o całej tej sprawie. Odruchowo spojrzałam na kalendarz i zobaczyłam, że właśnie dzisiaj wypadają imieniny Beaty. Kończył się czerwiec, był ciepły, duszny wieczór, a mnie nagle zrobiło się potwornie zimno… Zaczęłam dygotać i nie mogłam przestać. W dodatku dzwoniłam zębami, co mi się zdarzyło po raz pierwszy w życiu, więc to musiał być jakiś nerwowy atak, bo przecież za oknem było naprawdę gorąco?

Nagle różne drobiazgi zaczęły mi się układać w logiczny ciąg: późne powroty z pracy, ciągłe zmęczenie, unikanie seksu, najpierw nieustanne gadanie o Beacie, a później niechęć do rozmów o niej, bo niby nie ma o kim i szkoda czasu… Ja, głupia, dawałam się na to nabierać! Każdej koleżance powiedziałabym, że coś jest na rzeczy i powinna uważać, a sama byłam po prostu ślepa i głucha!

Najpierw postanowiłam się uspokoić, bo nie ma nic gorszego, niż nerwowe działanie w tak poważnej sprawie. Tym bardziej że oprócz tej jednej informacji o kwiatach kupionych przez mojego męża, właściwie nie miałam żadnych dowodów, że jestem zdradzana! Żeby działać skutecznie, musiałam mieć najpierw pewność.

Jestem w gorącej wodzie kąpana, ale jeśli trzeba potrafię się opanować, tylko muszę dać sobie czas. Dlatego zostawiłam kartkę na stole kuchennym, że boli mnie głowa i dlatego położyłam się wcześniej. „Nie budź mnie. Najlepiej połóż się na kanapie w salonie. Muszę odespać tę migrenę” – napisałam mężowi.

Nie macie pojęcia, jak cichutko i na paluszkach poszedł spać! Do rana nie zmrużyłam oka, więc wydawało mi się, że słyszę sygnał esemesa przychodzącego na jego komórkę, ale nie dam głowy, że tak rzeczywiście było. W każdym razie uświadomiło mi to, że mój mąż ma telefon zawsze przy sobie. Kiedyś rzucał go byle gdzie, a ostatnio szedł z nim nawet do toalety! To była kolejna podejrzana sprawa, którą musiałam przeanalizować.

Dopiero nad ranem zapadłam w twardy sen. Obudził mnie odgłos zamykanych drzwi wejściowych. Jarek wymknął się z domu tak samo, jak do niego wczoraj wrócił: cichutko i bez jakiegokolwiek kontaktowania się ze mną. Nie zainteresował się nawet, czy dobrze się czuję. Właściwie już byłam pewna, że ma romans, i że jeśli natychmiast czegoś nie wymyślę i nie zrobię, odejdzie do tej Beaty! To było jasne jak słońce!

Dowiedziałam się, że wyjechał w delegację

Postanowiłam to, co na moim miejscu zrobiłaby pewnie każda kobieta: obejrzeć rywalkę, ocenić szanse, porównać ze sobą, dowiedzieć się, co planuje, czy naprawdę jest niebezpieczna i chce mi zabrać męża? Czy walka z nią to będzie bój na śmierć i życie, czy tylko mała szamotanina? Nie miałam więc na co czekać. Bez specjalnych przygotowań pojechałam do firmy Jarka. W swojej pracy wzięłam jeden dzień urlopu, żeby się nikt nie czepiał, i po paru minutach byłam przed rozbudowującym się biurowcem, w którym mój mąż pracował od wielu lat.

Wszyscy mnie tam znali, bo uczestniczyłam w licznych zakładowych imprezach, koleżeńskich imieninach i integracyjnych wyjazdach za miasto, więc bez przeszkód weszłam do okazałego biurowca. Na korytarzu spotkałam Anię, koleżankę Jarka, jeszcze z czasów liceum. Pracowali razem od lat, znali się i lubili, a mąż Ani był najlepszym kumplem mojego Jarka. Ucieszyłam się na jej widok, ale ona jakby się speszyła i zawahała…

– O, cześć! A co ty robisz w naszych skromnych progach? – zawołała jakoś sztucznie. – Masz sprawę do nas?

– Szukam Jarka. Jest u siebie?

– Jak to szukasz Jarka? – zapytała zdumiona. – To nie wiesz, że wyjechał? Nic ci nie mówił?

– Wyjechał? – teraz mnie zamurowało. – Gdzie? Kiedy?

– No przed godziną wsiedli z Beatą do samochodu i pojechali do Niemiec. Oczywiście, służbowo… Nic więcej nie wiem i przepraszam, ale szef na mnie czeka, więc muszę lecieć. Zdzwonimy się kiedyś… 

Już odchodziła, jednak nie ze mną takie numery! Za dobrze ją znałam, żeby odpuścić. Zagrodziłam jej drogę.

– Anka, nie ściemniaj! Mów, co wiesz! Po czyjej jesteś stronie?

– Po żadnej! Nie chcę się wtrącać w małżeńskie sprawy, dlatego nic ze mnie nie wydusisz, nawet jakbyś mnie tu trzymała do wieczora. Jedno tylko ci powiem: trzeba było tak długo nie zwlekać, bo wiem, że Jarek marzył o dziecku, a ty opowiadałaś, że jeszcze macie czas. 

– Co?! Jarek opowiadał, że pragnie dziecka?!

– Mówi się, że panienka dobrze wyczuła jego pragnienia i dała mu to, czego ty nie chciałaś dać. Reszty dowiedz się sama… Oni wracają za cztery dni.

– Wiesz, gdzie dokładnie pojechali?

– Wszyscy wiedzą. To filia naszej firmy, a miasteczko nieduże, bez trudu ich znajdziesz.

Prosto stamtąd pojechałam do mojej przyjaciółki. Kiedy tylko mnie zobaczyła, wyszła wcześniej z pracy.

– Wracamy do domu. Daj kluczyki, ja poprowadzę, ty się nie nadajesz! – powiedziała stanowczym tonem.

Miała rację. Nie bardzo pamiętam, jak dojechałyśmy, wiem tylko, że ona zadzwoniła do mojej pracy i załatwiła dla mnie wolne do końca tygodnia. A potem pozwoliła mi wpaść w wielką rozpacz. Rozkleiłam się i nie mogłam przestać płakać. 

Wszystko jej opowiedziałam. To, że faktycznie nie chciałam mieć dzieci, ale od razu wytłumaczyłam jej też dlaczego. Nikt oprócz Jarka o tym nie wiedział, że w mojej rodzinie były przypadki poważnej choroby, niestety dziedzicznej. Dlatego właśnie podjęłam decyzję i zrezygnowałam z macierzyństwa; to była moja świadoma i w pełni przemyślana decyzja. Nigdy nie oszukiwałam Jarka. Jeszcze przed ślubem poprosiłam, żeby się poważnie zastanowił, czy na pewno chce być ze mną. Znał prawdę, wydawało mi się, że ją rozumie i w pełni akceptuje… Dlatego teraz było mi naprawdę ciężko!

Jarek szybko podjął decyzję

Pojęłam, że to nie jest zwyczajna zdrada, tylko faktyczny koniec naszego małżeństwa. Przez pięć lat dojrzewał do takiej decyzji, sprawdzał siebie, badał, czego naprawdę chce i w końcu zdecydował. Chciał być normalnym, zadowolonym ojcem, a ja mu tego nie mogłam dać. Dlatego wiedziałam, że to koniec! Nie mogłabym z nim dalej żyć.

Miałam żal tylko o jedno: że nie powiedział uczciwie, o co chodzi. Nie wiem, czy byłoby mi łatwiej to znieść, ale może nie czułabym się tak upokorzona i oszukana. Jak on mógł gadać ludziom, że ja nie chcę być mamą, wiedząc, dlaczego tak jest i robiąc z siebie ofiarę mojego egoizmu? 

Wszyscy musieli myśleć, że jestem wygodnicka, nastawiona tylko na siebie, oschła i pozbawiona kobiecych pragnień. Patrzyli na mnie jak na dziwadło, a on na to pozwalał. To mi się wydawało naprawdę podłe! Dlatego nie czekałam na jego powrót. Wysłałam wiadomość, że zgadzam się na rozwód bez orzekania o winie, i że spakowałam już jego rzeczy. Może je odebrać w ustalonym wspólnie terminie. Mnie wówczas nie będzie w domu… 

Ochoczo na to przystał. Klucz wrzucił do skrzynki na listy. Mieszkanie było moje, więc nie mógł mieć do niego żadnych roszczeń. Natomiast zabrał z szafy całą bieliznę pościelową, ręczniki, obrusy, nawet ścierki do naczyń i ekspres do kawy. Machnęłam na to ręką. Nadal nie chcę go widzieć, chociaż nasz rozwód będzie już niedługo. Mnie reprezentuje pani adwokat, więc na szczęście nie muszę być na sprawie. To dla mnie wielka ulga. Natomiast moja przyjaciółka ma ogromne wyrzuty sumienia.

– Gdybym go wtedy nie zobaczyła z tymi kwiatami, może nadal bylibyście razem? – powtarza. – Po co się wtrąciłam? No po co?!

– Myślisz, że odwlekanie tego, co i tak nadejdzie ma sens? Jeśli budowla, podobnie jak związek, ma słabe fundamenty, to wcześniej czy później się zawali. Nasz widocznie nie miał ich wcale. Tylko trochę przyspieszyłaś to, co i tak miało się wydarzyć, trudno… To nie jest wina kwiatów, że dla jednej kobiety są prezentem imieninowym, a dla innej gwoździem do trumny. Tak bywa… – wyjaśniłam jej któregoś dnia. 

– Ale go przecież kochałaś?

– Nadal kocham. Czekam, aż mi przejdzie. Chyba miłość nie jest wieczna. To moja jedyna nadzieja!