Gdy tylko zdarzy mi się spotkać moje dawne koleżanki z klasy, np. podczas wizyty w przychodni, to słucham, jak przechwalają się osiągnięciami swoich mężów. I co ja mam im wtedy powiedzieć? Mój Wacuś od dwóch dekad jest pracownikiem w tym samym zakładzie i choć jemu to odpowiada, to ja marzyłam, żeby poszukał jakiegoś bardziej prestiżowego zajęcia, takiego, którym mogłabym się pochwalić.

Sama skończyłam jako kasjerka w markecie, więc chciałabym, aby przynajmniej mąż piastował jakieś wyższe stanowisko. A w tej sytuacji pozostaje mi tylko ze smutkiem przyznać, że nie dość, że trafiłam na nieudacznika, to w dodatku zafundował mi nieszczęśliwe życie.

Byłam rozczarowana

– Wraca po robocie, siada do stołu i je obiad, a później tylko czyta gazety – skarżyłam się koleżance. – Nawet słowem się do mnie albo do dzieci nie odezwie, a przecież wychodzi z domu, na pewno miałby o czym porozmawiać!

Gdy już skończy czytać swoje gazety od okładki do okładki, to znika w piwnicy, bo ma tam swój kącik majsterkowicza i spędza tam kupę czasu, dłubiąc przy jakichś głupich modelach okrętów, samolotów albo innych rzeczy, które nikomu nie są do niczego potrzebne. I choćbym go błagała na kolanach, żeby zrobił coś pożytecznego, na przykład naostrzył noże, bo już nie da się nimi pokroić chleba, albo przynajmniej wybrał się do ogrodu i przyciął żywopłot... To on tylko pod nosem coś tam mruczy i bierze się z powrotem za swoje hobby, chociaż coraz częściej wątpię, czy nie chodzi o coś innego.

Mieszkamy teraz w naprawdę eleganckiej dzielnicy. Kiedyś to były tu tylko pola i taka zwykła wiocha, ale jak zaczęły się tu robić przedmieścia, to bogacze zaczęli się zjeżdżać, kupować ziemie i stawiać domy. I tak nagle zrobiła się z tego modna okolica! Ale Wacuś tego nie rozumie. On by chciał, żeby wszystko zostało po staremu, jak za dawnych czasów. Bardziej mu pasowały kury latające po podwórzu… Nie dociera do niego, że teraz musi być wszystko tip-top, z równo skoszonym trawnikiem, drewnianą huśtawką, grillem z cegieł i najlepiej mini basenikiem.

– A po co ci, babo, jakiś basen – spytał, jak mu powiedziałam o swoich zamiarach. – Jeszcze kot się nam utopi i będzie problem!

Twierdził, że sąsiedzi to snoby

Ten kot to kolejny powód do zmartwień. Wacław znalazł go, kiedy raz poszedł z dzieciakami na spacer. Nie powiem, fajnie, że go wyciągnął go dosłownie ze śmieci, ale czy od razu musiał go przygarnąć? Jeszcze go Mruczkiem nazwał, a tu sąsiad z lewej chowa persa, co się nazywa Horacy, a sąsiadka z prawej ma teriera, który zdobywa medale na wystawach.

Tylko co ja mogę zrobić, mając przeciwko sobie całą rodzinę? Moje dzieci są kropka w kropkę jak ich tatuś i im pasuje, tak jak jest. Więc sama próbuję i oszczędzam, gdzie popadnie. Raz kupię gipsową figurkę ogrodową, innym razem najnowsze gatunki kwiatów, a jeszcze kiedy indziej piekielnie drogą firankę, byleby tylko to wszystko jako tako wyglądało. Mam nadzieję, iż sąsiedzi to zauważą i pewnego dnia zaproszą na jakieś przyjęcie w gronie lekarzy czy prawników.

No i ciągle truję Wackowi, aby po domu nie chodził jak menel, w brudnych gaciach i starej bluzie od dresu, bo jak któryś z sąsiadów wpadnie, np. ten, co ma salon z autami, to będzie obciach na całą okolicę! Ale Wacuś mówi, że nie spodziewałby się sąsiadów i że to banda snobów.

– Pamiętasz, jak budowali dom? – wspominał wielokrotnie. – Zgodziliśmy się, by przez parę dni korzystali z naszego prądu, a potem, ile było problemów z zapłaceniem rachunku! Bo oni sądzili, że na wsi prąd mniej kosztuje!

– Daj spokój! – westchnęłam. – Ale później przyszli z pudełkiem czekoladek, zgadza się?

– Których termin ważności minął pół roku wcześniej – ripostował Wacek i bez pośpiechu schodził do piwnicy, aby zająć się klejeniem kolejnych modeli.

Niełatwo było z nim żyć

Pewnego razu, kiedy byłam w pracy, ciągle tylko wzdychałam z niezadowoleniem, ponieważ mój Wacuś oświadczył, że jedziemy na wakacje tam, gdzie zawsze, czyli w Bieszczady.

Nie mam zamiaru się zapożyczać, żeby spełniać twoje zachcianki – oznajmił mi stanowczo.

A ja marzyłam o wakacjach w jakimś egzotycznym kraju, może nad Morzem Czerwonym albo gdzieś na Półwyspie Iberyjskim… Przynajmniej miałabym później super tematy do plotek z sąsiadkami, a nie ciągle te górskie wyprawy i chodzenie po Bieszczadach. Nuda na maksa!

Nic nie wiedziałam

– Bożena, a co ty tak wzdychasz? – zapytała moja przyjaciółka, Elżbieta, którą akurat obsługiwałam przy kasie. – Zawsze narzekałaś na tego swojego Wacława, to teraz chyba powinnaś być z niego dumna, co nie?

– Niby dlaczego miałabym być dumna? – zbaraniałam totalnie.

– Serio nie czytałaś? – Elka aż otworzyła oczy ze zdumienia i pokazała mi na taśmie przy kasie czasopismo, za które przed chwilą zapłaciła.

Na całe szczęście akurat w sklepie nie było klientów. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na okładce gazety, to fotka Wacka – no tak, mojego Wacława! – który trzymał model statku. Nad zdjęciem widniał wielgachny tytuł, że podobno wygrał jakiś konkurs ogólnopolski. Ale nie to najbardziej mnie zaintrygowało, lecz czarna czcionka na dole strony. "W kolejnym wydaniu reportaż z mieszkania pana Wacława".

Byłam wściekła

– Jezus Maria, przyjedzie do mnie ekipa z gazety! – wykrzyknęłam głośno i natychmiast wykręciłam numer do Wacława, żeby mu zrobić awanturę, że nic mi nie powiedział.

– Domyślałem się, że zaraz rzucisz się do sprzątania, a przecież oni tylko zejdą do piwnicy. Zresztą nigdy cię to nie interesowało – tłumaczył, ale nie za bardzo go słuchałam, bo już pędziłam do szefowej, oszukując, że okropnie rozbolał mnie brzuch i muszę wyjść wcześniej z pracy.

Co on w ogóle sobie myślał?! Jak ja mam to teraz ogarnąć? Nie zamierzałam zgodzić się na to, aby reporterzy kręcili się po naszych zakurzonych piwnicach. Postanowiłam, że ugościmy ich w salonie, w ostateczności można przynieść parę modeli, a dzięki temu będę miała mniej roboty ze sprzątaniem. Pod wieczór dosłownie padałam z nóg, ale udało mi się nawet doczyścić szyby i pozawieszać świeże zasłonki.

Udało mi się wygospodarować trochę wolnej przestrzeni na regałach, więc poszłam do piwnicy i przyniosłam parę figurek. Niektóre okazały się strasznie delikatne – ledwo je dotknęłam, a już coś odpadło. Pomyślałam sobie jednak, że Wacuś da radę to jakoś naprawić. Zabrakło mi tylko czasu, żeby upiec jakieś ciasto, ale gdy tylko Kaśka wpadła do domu po lekcjach, od razu ją wysłałam, żeby skoczyła do cukierni.

Wszystko poszło nie tak

Kiedy Wacuś dostrzegł zadrapania na swoich modelach, wpadł w prawdziwą furię.

– Masz pojęcie, jak długo je składałem? – darł się wniebogłosy.

Uff, w samą porę do naszych drzwi zapukali reporterzy, bo gdyby nie to, mąż chyba pierwszy raz odkąd go znam, zrobiłby mi karczemną awanturę... Celowo zatrzymałam reporterów w drzwiach na dłużej, aby sąsiedzi zobaczyli, że wchodzi do nas prawdziwa telewizja. Ekipa nie zwracała jednak uwagi na mój dokładnie posprzątany pokój. Powiedzieli, że interesuje ich tylko zrobienie fotek w warsztacie mojego męża. Normalnie ze wstydu nie wiedziałam gdzie się podziać, jak tam weszli, taki tam panował bałagan!

Goście natomiast byli wprost oczarowani tym, co określali mianem "autentycznego uroku" oraz "wyjątkowego klimatu". No cóż, możliwe, że się na tym nie znam. Najgorsze w tym wszystkim było to, że przez to zamieszanie nie miałam nawet czasu, żeby się przebrać. W efekcie, na tych kilku fotkach, na które, jakimś cudem udało mi się załapać, byłam w brudnym dresie! Ale koniec końców i tak nie miało to większego znaczenia. W gazecie i tak opublikowali tylko fotografie Wacława w towarzystwie modeli...

Sąsiedzi się nami zainteresowali

Jednak wszystko ma swoje plusy. Mało brakowało, a dostałabym zawału, gdy rano ujrzałam w drzwiach naszego mieszkania nie kogo innego, jak tylko samego lekarza ze swoją żoną!

– Doszły nas słuchy, że mamy w sąsiedztwie osobę znaną w całej okolicy – odezwał się doktor Majewski. – Ja również trochę pasjonuję się majsterkowaniem, choć jestem jedynie skromnym początkującym, i przyszło mi do głowy, że może byłaby możliwość zerknąć na…

– No pewnie, nie ma żadnego problemu – odparłam z entuzjazmem i natychmiast zawołałam Wacława, by ten oprowadził pana doktora po mieszkaniu.

Natomiast ja z własnej inicjatywy poprosiłam panią doktor, aby zaszczyciła mnie swoją obecnością w salonie. W końcu dama z prawdziwego zdarzenia raczej nie spaceruje po jakichś ciemnych piwnicach, czyż nie? W ramach rewanżu ona z kolei zaproponowała mi wizytę u siebie i mogę wam powiedzieć, że prędzej umrę, niż zmarnuję taką szansę! Kto by się spodziewał, że mój kochany Wacuś będzie tym, który pozwoli mi zaprzyjaźnić się z sąsiadami.

Bożena, 50 lat