Któregoś dnia zaplanowałam spotkanie z moją koleżanką Luizą – poszłyśmy na kawę do centrum handlowego. Nasza przyjaźń sięgała czasów licealnych i już niedługo miałyśmy świętować trzydzieści lat znajomości.

– W życiu nie zgadniesz, na kogo dzisiaj wpadłam – rzekła Luiza, z chwilą gdy usiadła na krzesełku. – Babę Jagę. Tę czarownicę z naszej szkoły. Serio, miałam taką frajdę, że gdyby nie to, że musiałam iść do pacjenta, to bym zaśmiała się jej prosto w twarz.

– Co masz na myśli? – spytałam. 

Spotkałam ją na szpitalnym korytarzu. Wyglądała bardzo staro, była szczupła. Po ubraniu można było zauważyć, że nie idzie jej w życiu za dobrze... Ale zasłużyła na to. I to w każdym aspekcie. Już nie jest taka zarozumiała i wszechwiedząca, jak kiedyś.

Miałam złe wspomnienia

Kiedyś była to jedna z najbardziej znaczących i znienawidzonych postaci w moim życiu. Stąd to przezwisko – Czarownica. Postać pozbawiona serca, pożerająca wszystko i wszystkich wokół. Przenikała do mojej rzeczywistości i snów. Pełniła rolę nauczycielki chemii i wychowawczyni mojej klasy w liceum. Wiedziałam, że nie wyjdzie z tego nic dobrego, od chwili, gdy mój tata po pierwszym zebraniu powiedział: "Nareszcie ktoś naprawdę zacznie cię uczyć chemii, a nie to, co te ci nieudolni poprzednicy".

Wiedziałam, że nie będzie łatwo, a słowa taty mnie nie uspokoiły. Mój tata czuł potrzebę monitorowania wszystkiego. Jego chęć kontrolowania dotyczyła wszystkiego: domu, członków rodziny, pracowników w swoim przedsiębiorstwie. Nie tolerował odmiennego zdania, nie akceptował bezczynności (a do niej zaliczał odpoczynek i czytanie książek niebędących lekturami szkolnymi). Miał przygotowany plan życia dla każdego ze swoich dzieci i żony.

Miałam zakończyć naukę z chemii i zatrudnić się w należącym do korporacji laboratorium, które zajmowało się produkcją klejów i różnych nieprzyjemnie pachnących budowlanych substancji. To ojciec zdecydował, że zapisze mnie do klasy o profilu biologiczno-chemicznym, a nie literackim, jak bym chciała.

Ojciec nie znosił sprzeciwu

Mój ojciec wówczas tylko na mnie popatrzył z tym swoim chłodnym wzrokiem i powiedział:

– Zdolność oznacza konieczność ciężkiej pracy. Jeśli chcesz leniuchować, śmiało – ta ścieżka jest prosta. Możesz odejść już teraz i nie wracać. Za bezczynność nie ma jedzenia.

Pewnego dnia tata powiedział to też do mojego starszego brata, Macieja, który wtedy miał piętnaście lat i marzył o nauce w szkole muzycznej. Jednak ojciec miał inny plan – widział go na stanowisku dyrektora do spraw finansowych w rodzinnej firmie. Maciek potraktował słowa ojca dosłownie i opuścił dom tak jak był ubrany. Nie zabrał nic więcej.

Po tygodniu przyjechała do domu policja i przyprowadziła mojego brata z powrotem, ponieważ tata zgłosił zaginięcie małoletniego. Następnie ojciec posłał Maćka do czteroletniej szkoły o charakterze wojskowym. Zauważyłam, że podczas naszej pierwszej wizyty tam, Maciek był już innym człowiekiem.

Zmuszałam się do nauki

Uczyłam się więc grzecznie w klasie o profilu biologiczno-chemicznym, a nocami czytałam książki, które kochałam. Za chemią nie przepadałam w ogóle. Nie mogłam jej pojąć. Zadania z tego przedmiotu były dla mnie nie do przejścia. Później, już w nowej szkole, zaczęłam także nienawidzić nauczycielki od chemii. Przypominała mi czarownicę z bajki. Miałam wrażenie, że mój tata jej płaci, aby mi dokuczała. Mimo że była surowa dla wszystkich, to wydawało mi się, że na mnie szczególnie mocno polowała.

Wciąż podkreślała moje braki wiedzy z chemii. Odpytywała mnie podczas każdej lekcji. Uważała za ignorantkę i podkreślała brak zrozumienia. Zmuszała mnie do poświęcania więcej czasu na naukę chemii niż na wszystkie inne przedmioty razem wzięte. Nieustannie dostawałam dwójki, a ojciec na domiar złego wymierzał mi karę za karą.

Zanurzona w lekturze dotyczącej chemii, nie potrafiłam zrozumieć, co właściwie czytam. Niewygodne uczucie w żołądku pojawiało się za każdym razem, kiedy zbliżały się następne lekcje. Mimo to, na koniec roku szkolnego udało mi się uzyskać ocenę dostateczną. Przez to, że nie miałam na świadectwie oceny celującej, spędziłam całe wakacje pracując w firmie mojego ojca, wykonując prace pomocnicze. A potem kolejny rok szkolny przyniósł mi ponowne spotkanie z czarownicą.

To była najgorsza nauczycielka 

Ta kobieta była jak lustrzane odbicie mojego ojca, również wtedy, gdy była naszą wychowawczynią. Prowadziła klasę z niesamowitą surowością. Gdy tylko pojawiała się w drzwiach, natychmiast wszyscy przestawali rozmawiać i zastygaliśmy w naszych ławkach. Mieliśmy najmniej spóźnień i absencji w całej szkole. Potrafiła rozpoznać każde kłamstwo. Bez używania obraźliwych słów potrafiła upokorzyć każdego, kto próbował ją oszukać.

Muszę przyznać – była okropną i niewrażliwą kobietą, ale jednocześnie była świetnym belfrem. Pamiętam moment, kiedy stałam przy tablicy, oblewał mnie strumień zimnego potu, a ja byłam absolutnie niezdolna do rozwiązania problemu, który decydował o tym, czy dostanę "dwóję" na koniec semestru. Od tego zależało też, czy mój ojciec da mi kolejną karę i zabierze moje radio.

Wtedy czarownica podeszła do mnie i spytała o coś związanego z problemem. Nie pamiętam, co to dokładnie było, ale kiedy próbowałam znaleźć na to odpowiedź, nagle zrozumiałam, co powinnam zrobić z tym równaniem, które było na tablicy. Nagle wszystko stało się proste.

Dzięki temu otrzymałam tróję na zakończenie semestru. Był to moment, który odmienił moje podejście do nauki chemii. Gdy zrozumiałam podstawy, dalsza nauka stała się łatwiejsza. Czy czarownica przestała mi dokuczać? Oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie, kobieta uwzięła się na mnie i zaczęła oczekiwać jeszcze więcej...

Nie chciałam o tym pamiętać

– Wiesz, czasami śni mi się, że jest główną bohaterką moich koszmarów – powiedziała Luiza, dramatycznie wykrzywiając się. – Liceum powinno być miłym okresem, a ona zniszczyła nam ten czas. Musieliśmy się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć, jakby nasze życie od tego zależało. Czy pamiętasz, jak zdecydowała, że to ty zapiszesz się na olimpiadę chemiczną i tak cię zmuszała do nauki, że nie mogłaś pojechać na szkolną wycieczkę do Francji?

Doskonale to pamiętałam. Tata, jak zawsze, poparł jej decyzję. Zamiast bawić się z przyjaciółmi w Paryżu, ja siedziałam i się uczyłam. Czarownica została ze mną i dwójką innych uczniów, by przygotować nas do olimpiady. Byłam pełna rozgoryczenia i złości. Wtedy uznałam, że nie dam z siebie wszystkiego, jak chciał mój tata, ale napiszę olimpiadę w takim stylu, by czarownica się za mnie musiała wstydzić. Zrujnuję jej dobrą opinię jako nauczycielki.

Nadal pamiętam moment, gdy stałam przed drzwiami do sali, w której miała się odbyć olimpiada. Drzwi otwarto i moi rówieśnicy z całego regionu skierowali się do środka. Ktoś złapał mnie za ramię. Była to właśnie czarownica.

– Finał oznacza, że otrzymasz stypendium i będziesz mogła studiować na wybranym przez siebie kierunku, na którym wymagana jest matura z chemii. Wówczas będziesz mieć możliwość pójścia tam, gdzie sobie wymarzyłaś, a nie tam, gdzie rozkazał ci twój ojciec. Czy to do ciebie dociera?

I popchnęła mnie w kierunku sali.

Byłam zaskoczona

Edukacja jako droga do wolności? Owszem, czarownica bardzo często o tym mówiła podczas lekcji, ale nikt jej nie słuchał. Żaden z nas nie rozumiał, co chce nam przekazać, bo ciągle powtarzała: "Jestem tylko przewodnikiem, który pokazuje wam drogę. Wy musicie zdecydować, czy nią pójdziecie". Ale tym razem zdecydowała się pokierować moją w bardziej jasny i oczywisty sposób. Jak gdyby wiedziała, że jestem gotowa zaprzepaścić swoją szansę, bo po prostu jej nie dostrzegam.

Postarałam się więc na maxa. Zdobyłam trzecie miejsce i takim cudem poszłam na studia medyczne, a później na psychiatrię. To doprowadziło mojego ojca do szału i sprawiło, że przez kilka lat nie odezwał się do mnie. Nie wspierał mnie podczas studiów, nie dostałam nawet złotówki. Ale wygrałam stypendium, więc byłam samodzielna.

Chciałam się czegoś dowiedzieć

– Czy wiesz, dlaczego trafiła do szpitala? –zapytałam Luizę.

Machnęła jedynie ramionami.

– Dlaczego miałabym się nią w ogóle przejmować?

– To dzięki niej obie osiągnęłyśmy to, o czym marzyłyśmy. Czy pamiętasz, że twierdziłaś jak to nigdy nie zdasz matury z chemii? A jednak zdałaś i to dlatego, że ona zmusiła cię do nauki, podobnie zresztą jak mnie. Ty jesteś teraz lekarzem kardiologiem, a ja psychiatrą. Co więcej, spotkałaś swojego męża, bo dzięki temu pracowałaś w Lekarzach bez Granic. Twoje szczęście osobiste również jest jej zasługą.

– Nieprawda. To zasługa mojej ciężkiej pracy.

– Ale to ona cię do niej namówiła.

Luiza przez chwilę siedziała i nic nie mówiła, myślała o moich argumentach. Kiedy podniosła głowę, widziałam, że zrozumiała. Nasze życie to kombinacja różnych zdarzeń i wpływów różnych osób. A niektóre z tych zdarzeń, i niektórzy z tych ludzi, mają większe znaczenie i  wpływ na nas. Nie zawsze jesteśmy w stanie to zauważyć.

Odwiedziłam ją w szpitalu

Na korytarzu oddziału chorób wewnętrznych leżała pani Maria. Bóle brzucha nie dawały jej spokoju, więc czekała na serię testów diagnostycznych. Luiza miała rację, minione lata odbiły się na jej zdrowiu, wydawała się słaba i wrażliwa. Na jej twarzy widziałam ból. Dzięki staraniom Luizy udało się znaleźć miejsce w przytulnej sali dla czterech osób, a badania pani Marii zostały odnotowane w harmonogramie jako te do wykonania „na cito”. Kiedy weszłam do pokoju i podeszłam do łóżka mojej dawnej nauczycielki, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i powiedziała:

– Basia, wyglądasz niemal tak samo jak w liceum.

– Pamięta mnie pani? Po tylu latach? – była to dla mnie niespodzianka. Usiadłam obok na krześle i złapałam ją za rękę. Już wiedziałam, że jest samotna, że jej mąż nie żyje już od wielu lat, i że nigdy nie doczekała się swoich dzieci. Były tylko te, które wychowała w szkole. – Przecież przez te lata było nas tylu, że to niesamowite.

W jej starzejących się oczach pojawiły się łzy.

– Jedynie ty wysłałaś mi kartkę z podziękowaniem i zdjęcie dyplomu ukończenia studiów... – wyszeptała. – Byłaś jedyną, która zrozumiała, czego chciałam was nauczyć.

– Nie było innej opcji, nie po tym, co mi pani powiedziała tamtego dnia przed olimpiadą – odpowiedziałam, odczuwając, że i w moich oczach zaczynają się pojawiać łzy.

Trzy lata później, miesiąc po swoich osiemdziesiątych urodzinach, pani Maria odeszła. Na jej urodzinach pojawiło się wiele osób, w tym połowa naszej dawnej klasy licealnej. W ramach prezentu wręczyliśmy jej specjalną księgę, w której opisaliśmy, jak duży wpływ na realizację naszych marzeń miała nasza nieznośna wychowawczyni i nauczycielka chemii.

Barbara, 46 lat