Mój mąż ma same zalety. Tak uważa moja rodzina i większość przyjaciółek. Niektóre twierdzą nawet, że nigdy nie wyjdą za mąż, bo drugiego takiego mężczyzny nie ma na świecie. „Gdzie znalazłaś taki ideał?” – pytają z zazdrosnym niedowierzaniem. „Przystojny, zawsze dobrze ubrany i jaki porządny! Wasze mieszkanie aż lśni! Poukładane jak w pudełeczku. I to wszystko jego zasługa!” 

No cóż, trudno zaprzeczyć. Krzysztof zawsze lubił porządek. Może dlatego, że jego pasją jest żeglarstwo? Na łódce jest mało miejsca, trzeba dobrze zagospodarować przestrzeń, więc bałagan jest wykluczony, ale w domu?

Już w pierwszym tygodniu małżeństwa poznałam konsekwencje niefrasobliwego zostawiania na wierzchu czegokolwiek. Krzysztof natychmiast to sprzątał, przy czym nigdy nie potrafił powiedzieć, gdzie utknął czytane przeze mnie pismo, opakowanie dopiero co kupionych rajstop, czy nie daj Boże, raport dla szefa, który miałam skończyć w domu. Nigdy nie byłam bałaganiarą, ale widać nie dorastałam do wyśrubowanych norm mojego męża. W naszym domu nie było po prostu czysto, tu było wręcz sterylnie! 

I nie mogło być mowy o tym, żeby jakieś zbędne przedmioty leżały na meblach. Mogliśmy w każdej chwili podjąć angielską królową. Tylko ja marudziłam, bo nie mogłam niczego znaleźć.

Muszę mieć koło siebie idealny porządek – powiedział mi, gdy awanturowałam się o kolejną zaginioną rzecz. 

– Tylko wtedy dobrze się czuję.  

Zrobiłam bilans plusów i minusów tego stanu rzeczy i postanowiłam się przystosować. Nie było łatwo, bo Krzysiek okazał się godnym przeciwnikiem. Wymyśliłam wspaniały schowek na aktualnie używane przedmioty. Wszystko, czego nie zdążyłam odłożyć na miejsce, chowałam do szafy, za ręcznikami. Zawsze mogłam wydobyć stamtąd ulubione pismo i w wolnej chwili skończyć zaczęty artykuł, czy sięgnąć po części garderoby, których, przyznaję z lenistwa, nie chciało mi się odłożyć na miejsce. Wszystko funkcjonowało jak w zegarku. Do czasu, kiedy Krzysztof wziął się za sprzątanie szafy. Moje skarby zniknęły bezpowrotnie. Rozpoczęły nowe życie w nieznanych miejscach, których nigdy nie udało mi się odnaleźć.

Mąż z mopem w ręku kontra kot Marian!

Krzysztof nie tylko mnie utrudniał życie. Nasz kot Marian też nie miał z nim lekko. Mimo zamiłowania do porządku Krzysiek lubił zwierzęta. Toteż kiedy rok temu znalazł pod samochodem skuloną na śniegu kupkę nieszczęścia, bez wahania przyniósł kociaka do domu. Mówiło się co prawda o znalezieniu mu dobrego domu, lecz była to czcza gadanina. Miałam obawy, jak ułożą się stosunki obu panów, ale niepotrzebnie – Marian zawojował nasze serca bez reszty.

Mąż błyskawicznie opracował racjonalizatorski system sprzątania czarnej sierści, którą kot zostawiał gdzie popadło.

– Na mokro lepiej się zbiera – pouczał mnie, przelatując przez mieszkanie z mopem w garści tuż po tym, jak skończyłam odkurzać. 

Ruch mopa zawsze budził w Marianie krwiożerczy instynkt łowiecki, przed którym nie było ucieczki. Krzysiek robił uniki i pląsy godne hiszpańskich tancerzy, ale i tak kończył z kotem uwieszonym na końcówce kija. Odpłacał za to Marianowi w łazience. Kiedy kot szedł odwiedzić swoją kuwetę, Krzysztof rzucał wszystko i szedł w ślad za nim. Stał i czekał chwilę, kiedy będzie mógł posprzątać. Marianowi wcale nie podobało się to towarzystwo. Żądał prywatności, sygnalizując to żałosnym miauczeniem, ale jedyne, co mu się udało osiągnąć, to wycofanie pana na strategiczną pozycję, tuż za drzwi łazienki. Niewiele to mu dawało, bo Krzysztof co i raz dopytywał się Mariana, czy już skończył. Jednym słowem nasz kot przeżywał ciężkie chwile.

Na swoje szczęście mój porządnicki nie wtrącał się do kuchni. Byłam przygotowana na duże ustępstwa, ale gotowanie to moja pasja, kto wie co bym zrobiła, gdyby okazało się, że nie mogę znaleźć miksera… Tego wieczoru postanowiłam upiec kruche babeczki z pysznym nadzieniem z kandyzowanych owoców. Przepis znalazłam na jednym z internetowych blogów i wprost nie mogłam się doczekać, żeby go wypróbować. Rozstawiłam wszystkie potrzebne produkty na kuchennym blacie i zaczęłam rozcierać w palcach zimne masło. Szybko połączyłam je z mąką i zagniotłam kruche ciasto. Byłam tak pochłonięta pieczeniem, że nie zauważyłam, kiedy wszedł Krzysztof.

Usiadł przy stole, postawił przed sobą nieodłączny laptop, przetarł troskliwie ekran i zamiast zająć się surfowaniem w sieci, zawiesił wzrok na zastawionym kuchennym blacie. Zaniepokoiłam się. Nigdy nie próbował tu sprzątać, ale kto wie… Postanowiłam nie opuszczać mojego królestwa ani na chwilę. 

„Wszystkiego muszę pilnować” – pomyślałam. „Przecież to śmieszne! Gdybym go tak nie kochała…”

– Potrafisz stworzyć prawdziwie domową atmosferę – powiedział niespodziewanie, wciągając głośno waniliowy zapach.

Przyjrzałam mu się podejrzliwie. Nie, nie miał zamiaru robić tu porządku. Rozkoszował się po prostu chwilą.

– Widzisz, bałagan nie zawsze jest zły – uśmiechnęłam się do niego przekornie. – Czasem tworzy miły klimat, oznacza, że dom żyje i jest odzwierciedleniem indywidualnych cech domowników.

– Mogę znieść odrobinę bałaganu, ale w granicach normy – zastrzegł Krzysiek. 

– Potem pomogę ci posprzątać – dodał.

„No jasne! Przecież nikt nie zrobi tego lepiej niż ty” – pomyślałam. Ale co tam, inne kobiety dałyby się pokroić za takiego pomocnika, a ja narzekam.

Bałagan też musi mieć jakieś granice

Spędziliśmy uroczy wieczór. Kiedy babeczki wyjechały z pieca, ozdabialiśmy je razem, bawiąc się jak dzieci. Mąż okazał się mistrzem w precyzyjnym wyciskaniu ze szprycy wąskich tasiemek bitej śmietany. Spod jego ręki wychodziły pedantycznie symetryczne zawijaski i girlandy. Nigdy nie widziałam tak pięknie udekorowanych ciastek, ale jakoś nie miałam na nie ochoty. Oglądaliśmy je z podziwem, a nawet uwieczniliśmy na zdjęciu. Cieszyłam się myślą, że jutro pokażę je w pracy koleżankom. Pomoc Krzysztofa przy sprzątaniu okazała się bezcenna, bo nagle poczułam się bardzo zmęczona. Marzyłam o łóżku. Ledwie jednak weszłam do sypialni, senność minęła mi jak ręką odjął.

– Gdzie moja książka? – krzyknęłam, nie panując nad sobą. 

No nocnym stoliku nie było ostatniego tomu sagi, którą właśnie czytałam. Nieopatrznie zostawiłam tom na wierzchu i Krzysztof oczywiście gdzieś go schował. Odwróciłam się do niego z wściekłością, gotowa wydrapać mu oczy, kiedy poczułam, że świat wiruje, a ziemia usuwa mi się spod nóg. Zobaczyłam przerażone oczy męża. Krzysztof złapał mnie i położył na łóżku. Zawrót głowy powoli ustępował, poczułam się lepiej. Mąż, zielony na twarzy ze zdenerwowania, chciał wezwać pogotowie, ale wybiłam mu ten pomysł z głowy. Miałam pewne podejrzenia.

Wizyta u lekarza potwierdziła to, czego się spodziewałam. Będziemy mieli dziecko! Od kiedy Krzysiek dowiedział się, że zostanie ojcem, robi wszystko, żeby mnie nie denerwować. Powściągnął swoją manię sprzątania. Nie chowa moich rzeczy. Twierdzi, że nie przeżyłby drugi raz mojego omdlenia. Książki piętrzą się koło łóżka, a na nich siedzi jak sfinks kot Marian. Spędzamy tak mnóstwo czasu, bo aż do rozwiązania mam leżeć, takie jest zalecenie lekarza. Ostatnio poprosiłam jednak męża, żeby uprzątnął nagromadzone przy łóżku rzeczy. Chyba, tak jak on, lepiej się czuję w uporządkowanym otoczeniu.