Stałam dwa metry od niej, gapiąc się szeroko otwartymi oczami na błyszczącą politurę…

– To nie jest ta sama szafa, tylko jakaś bardzo do tamtej podobna, prawda? – spytałam z nadzieją kręcącą się po mieszkaniu koleżankę.

Mańka postawiła na stole tacę ze szkłem i wygładziła palcami nieistniejącą zmarszczkę na obrusie.

– Oczywiście, że ta sama – odparła pogodnym tonem. – Po śmierci babci chciałam ją wyrzucić, ale sąsiad z naprzeciwka uświadomił mi, że to dziewiętnastowieczny zabytek. Wiesz, ile dawali mi za nią przed renowacją? Sześć tysi. Dziś warta jest spokojnie dychę. A może i więcej. Wystawiłam ją niedawno na Allegro. Nie pasuje do tego wnętrza, choć to piękna rzecz.

– Może i piękna, ale przeklęta – mruknęłam, odsuwając się od mebla na bezpieczną odległość, bo ciągle budził we mnie irracjonalny lęk.

Z ust Mańki wyrwało się coś pomiędzy ironicznym prychnięciem a znaczącym chrząknięciem. Posadziła mnie na kanapie i wcisnęła mi w dłoń kieliszek z winem.

– Szczęście, że mój syn tego nie słyszy, bo zaraz wlazłby do środka. On uwielbia straszne historie i lubi się bać. Dziś nocuje u kolegi, ale jak spotkacie się przy następnej okazji i ten mebel nadal będzie tu stał, to bądź tak dobra i nie opowiadaj mu bzdur o duchu z lustra. Obiecujesz?

Zobacz także:

– Okej – bąknęłam.

Nie bardzo miałam ochotę iść do Mańki

Była za kwadrans dziewiętnasta. O dziewiętnastej miała zjawić się reszta gości. Ja zostałam zaproszona nieco wcześniej, bo koleżanka chciała pochwalić się mieszkaniem, włoskimi meblami, plazmą z 3D oraz mężem Zenonem.

Trzymałyśmy się razem przez cały ogólniak. Nie wiem dlaczego. Pewnie w myśl zasady, że przeciwieństwa się przyciągają…
Po maturze nasze drogi rozeszły się na wiele długich lat i nie miałyśmy ze sobą kontaktu. W marcu tego roku Mańka znalazła mnie przypadkiem na popularnym portalu społecznościowym i ucieszyła się z tego powodu jak nie wiem co.  Zaczęła słać alarmujące maile, że powinnyśmy koniecznie się spotkać, pogadać, powspominać dawne dzieje, że zaprasza mnie na kawę, wódkę, spacer…

Nie podzielałam jej entuzjazmu z dwóch powodów. Pierwszy wiązał się bezpośrednio z nawiedzoną szafą należącą do babci Mańki, natomiast drugi z Karolem, chłopakiem, którego kiedyś mi odbiła. O Karola nie żywiłam urazy, bo w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, lecz szafy wciąż jej darować nie mogłam. W końcu jednak dałam się zaprosić się na kameralną kolację  w gronie przyjaciół.

Mańka nigdy nie miała ambicji, żeby zdobyć Mount Everest czy wynaleźć szczepionkę na raka. Chciała wyjść dobrze za mąż i wieść dostatnie życie. Dlatego ani trochę się nie zdziwiłam, że została luksusową kurą domową.  „Jej wybór, jej sprawa – pomyślałam. – Skoro lubi leżeć na kanapie 
i pachnieć, mnie nic do tego”. Wkurzające było jedynie to, że patrzyła na mnie – kobietę bezdzietną i niezamężną – jak na ofiarę losu.

Jakby trzydziestoletnia singielka budziła w niej wyłącznie fałszywe współczucie. Na szczęście znajomi Mańki okazali się fajnymi, normalnymi ludźmi, a ślubny Zenek duszą towarzystwa i świetnym facetem. Obudziła się we mnie nadzieja, że wieczór nie skończy się katastrofą. Niestety – jak to mówią – nadzieja jest matką głupich. Koło dwudziestej drugiej Mańka wpadła w sentymentalny nastrój i zaczęła z rozrzewnieniem wspominać szkolne czasy. Opowiedziała zebranym, jak to zawiesili nas w prawach ucznia za spowodowanie pożaru w toalecie, jak na każdej długiej przerwie wymykałyśmy się z budy na dymka, jak pozwoliłam zamknąć się na kwadrans w trumnie i wygrałam zakład, i jak uratowałam jej cnotę, kopiąc w krocze napastującego ją Waldka z III C. 

Nie dodała, że rodzice chłopaka zgłosili sprawę na policję i że miałam z tego powodu nieprzyjemności, a ona wykręciła się sianem. To był pierwszy dzień wiosny…

– W trumnie? – podchwycił Rafał, wschodząca gwiazda ekonomii, wspólnik Zenka i miłośnik, jak sam o sobie mówił, pięknych kobiet. – To ty jesteś szalenie odważną babką – stwierdził z błyskiem w oku i skłonił nisko głowę.

– Szacunek.

– Stare dzieje – mruknęłam z niezbyt szczerą skromnością, bo facet nawet mi się podobał. – Dziś bym tego nie zrobiła.

– Fakt. Numer z szafą skutecznie wyleczył ją z bohaterstwa – wtrąciła z satysfakcją Mańka.

Gdyby siedziała trochę bliżej, kopnęłabym ją w kostkę.

– Z jaką szafą? – zaciekawiła się Zojka, przyjaciółka Mańki.

– A tą tutaj – odparło ochoczo gospodyni i wskazała palcem zabytkowy mebel, o którym na kilka chwil udało mi się zapomnieć. – Kiedyś stała na Wierzbowej, w przedpokoju babci Heleny. Zachodziłyśmy tam z Natalią na szarlotkę i kompot, ale głównie spędzałyśmy tam wagary, zwłaszcza zimową porą. Staruszki często nie było w domu, a ja  miałam klucze. Natalia nigdy tej szafy nie lubiła. Myślę nawet, że trochę się jej bała.

– Dlaczego? – posłał mi pytające spojrzenie Rafałek. – Przecież to tylko stary mebel.

– Bo środkowe drzwi bez przerwy były uchylone, a w wiszącym na nich lustrze odbijały się palta i sukienki. Kiedy wchodziłam do ciemnego przedpokoju, miałam niemiłe wrażenie, że w szafie ktoś się chowa – odparłam zgodnie z prawdą, choć nie całą. – Poza tym, ona teraz jest piękna. Wtedy wyglądała jak stary rupieć.

Upiorna szafa

–  Był pierwszy dzień wiosny, ale tylko na papierze – zaczęła, choć nikt jej nie prosił, Mańka. – Urwałyśmy się z trzech ostatnich lekcji. Pogoda nie zachęcała do spacerów, więc posiedziałyśmy trochę w pizzerii, a potem poszłyśmy do babci. Pamiętam, że w przedpokoju był bałagan. Te drzwi, o których wspominała Natalia, były otwarte na przestrzał, a z wnętrza szafy wysypały się kiecki, garsonki, palta… Część z nich poniewierała się po podłodze. To przez urwany wieszak, taką metalową rurę przytwierdzoną do ścian mebla… Poprosiłam Natalię, żeby pozbierała łachy i ułożyła je na krześle, a sama ruszyłam po wkrętak i śrubki.

Odkryłam przy okazji, że babcia wyszła z domu na dłużej, bo nie znalazłam w kuchni zakupowej torby na kółkach ani portmonetki. Spojrzałam w okno. Na tle ciemnej szyby natychmiast wyświetlił mi się horror z przeszłości…Naprawa wieszaka okazała się trudnym przedsięwzięciem. Śrubki nie chciały się trzymać, ze starych dziurek sypały się trociny. W końcu wpadłyśmy na pomysł, żeby wypełnić otwory kawałkami drewna, na przykład zapałkami.

Mańka wydobyła ze skrzynki z narzędziami odpowiedni sprzęt i wlazła do szafy. Już przy pierwszej próbie wbicia gwoździa w twarde drewno uderzyła się młotkiem we wskazujący palec. Musiało ją strasznie zaboleć, bo zaklęła szpetnie, a potem to już tylko jęczała. Kazałam jej wsadzić palucha pod zimną wodę, a najlepiej obłożyć lodem, co też bez marudzenia uczyniła. To ja powinnam była bawić się w stolarza, bo ona miała dwie lewe ręce. Jednak na samą myśl, że musiałabym wejść w tym celu do szafy, czułam na plecach przejmujące zimno. 

Ten mebel mnie przerażał i nie wiedziałam dlaczego. Nie lubiłam koło niego stać, nie znosiłam na niego patrzeć i drżałam za każdym razem, gdy niechcący go dotknęłam. Przytłaczał mnie, wprawiał w dygot i budził złe emocje. Dziwne, bo inne szafy mnie nie ruszały. Na klaustrofobię też nie cierpiałam, więc sprawa wyglądała tajemniczo.

Wlazłam tam, bo mnie sprowokowała

– No to dupa blada – mruknęła z przygnębieniem Mańka. – Jak znam babcię, to zaraz po powrocie do domu zadzwoni po fachowca.

– To chyba dobrze, nie?

– Dla jej portfela? Nie za bardzo. A ty byś nie mogła spróbować? 

O ile wiem, radzisz sobie z młotkiem lepiej ode mnie – przymilała się. – Karmnik dla ptaków kiedyś zbiłaś i kwietnik na Dzień Matki… W tonie głosu mojej kumpeli pojawiły się błagalne nutki, lecz w oczach błysnęło coś, czego nie lubiłam – prowokacja.

– Oj, wybacz – dodała po chwili z szelmowskim uśmieszkiem. 

– Zapomniałam, że boisz się tego mebla jak diabeł święconej wody. Swoją drogą, ciekawe, skąd ten lęk… Ty, może starzy zamykali cię za karę w ciemnej komórce albo coś w tym guście, a potem wyparłaś to ze wspomnień?!

– Dobra, już wystarczy – wściekła weszłam jej w słowo i chwyciwszy młotek w dłoń, z duszą na ramieniu wlazłam do szafy.

Mańka tłumaczyła się potem, że to miał być kawał. Ja twierdzę, że chciała mnie upokorzyć i przestraszyć. Kiedy ktoś cierpi na arachnofobię, to nie wrzuca mu się za kołnierz kosmatego pająka, a ona, zamykając mnie w szafie, tak właśnie postąpiła: jakby wsadziła mi pod bluzkę olbrzymią tarantulę.

Celowałam właśnie młotkiem w łepek gwoździa. Nagle zawiasy w drzwiach złowieszczo zaskrzypiały, sekundę później zgrzytnął klucz w zamku i zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć – otoczyły mnie egipskie ciemności…Nie od razu wpadłam w panikę. W pierwszym momencie strasznie się na Mańkę zezłościłam. Miałam zamiar zwyzwać ją małp, naprzeć na drzwi ramieniem i zwyczajnie je wyważyć, lecz w ostatniej chwili poszłam po rozum do głowy. Uznałam, że nie dam jej tej satysfakcji. Bo pewnie właśnie tego się po mnie spodziewała: histerii i wrzasków.

– Bardzo śmieszne. Bardzo – powiedziałam. – Ciekawe, kiedy ci się znudzi? A swoją drogą, to świnia z ciebie, nie koleżanka. Poczekaj. Pogadamy sobie jutro, jak będziesz chciała odpisać zadania z matmy. Moja groźba nie zrobiła na Mańce żadnego wrażenia. Tkwiła po drugiej stronie drzwi i milczała.

Słyszałam tylko jej oddech i coś, co brzmiało jak tłumiony z wysiłkiem nieprzyjemny chichot. Nie sądziłam, że w zwykłej szafie może być tak ciemno i tak ciasno. Przy najmniejszej zmianie pozycji mojego ciała jej deski jęczały i trzeszczały upiornie. Starałam się zachować spokój. Pocieszałam się myślą, że to przecież nie katakumby, i że mogę utorować sobie drogę na wolność zwykłym kopniakiem. Na niewiele to się zdało.

Czułam, że moje serce zaczyna wariować, że rwie mi się oddech, że łażą mi po plecach mrówki, ciało obsypuje się gęsią skórką, zmysły wyostrzają, a włosy na karku, jeden po drugim, stają dęba… Nigdy tak bardzo się nie bałam i było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie – okropne doświadczenie, bo nie wiedziałam, czego się boję, a lęk przed nieznanym jest po stokroć straszniejszy niż w obliczu realnego niebezpieczeństwa.

Wiem, co widziałam, tak było naprawdę! W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że szansa na wyważenie drzwi minęła bezpowrotnie. Strach dosłownie spętał mi ręce i nogi. Nie mogłam się poruszyć. We wnętrzu szafy na drzwiach wisiało duże, kryształowe, nadszarpnięte zębem czasu lustro. Najpierw pochłaniał je gęsty mrok, lecz kiedy mój wzrok przywykł nieco do ciemności, zaczęłam dostrzegać gładką powierzchnię szkła i ledwie widoczne, zbłąkane refleksy światła. Może odbijały się w nim moje kolczyki, a może błyszczące z przerażenia oczy.

– I co? Robisz w gacie? Masz dość? – spytała przez drzwi rozbawiona całą tą sytuacją Mańka.

Nie odpowiedziałam, bo w lustrze ukazała się właśnie dziwna, jasna smuga. Wyglądała jak dym z papierosa – przynajmniej na początku, a potem przybrała kształt… rozczapierzonej dłoni . Tak, brzmi to absurdalnie, ale we wnętrzu lustra tkwiła czyjaś ręka! Napierała na szkło, jakby ten ktoś chciał się z niego wydostać…

Usłyszałam cichutkie brzęczenie, dźwięk przypominający delikatne drżenie szyb w oknach, kiedy ulicą przejeżdża tramwaj albo kiedy w ziemię uderza piorun. Zaraz po nim rozległ się szept – taki niewyraźny, dobiegające z oddali głos.

„Chryste! Mam omamy!” – pomyślałam w popłochu. 

Jednak to nie były zwidy

W lustrze obok ręki zmaterializowała się utkana z dymu twarz z pustymi dziurami zamiast oczu i ruszającymi się ustami… Te usta oddychały i zostawiały na szkle obłoczki wilgotnej pary. Dłoń przebiła się jakimś cudem przez szkło. Poczułam chłód; przejmujące, mrożące krew w żyłach zimno. Wtedy Mańka, zaniepokojona moim milczeniem, gwałtownie otworzyła drzwi szafy. Potem spotkałam się z babcią koleżanki

– Mówię wam… – opowiadała z przejęciem Mańka zebranym przy stole biesiadnikom. – Wyglądała jak upiór, ledwie zipała  i trzymała się za szyję. W życiu nie widziałam, żeby ktoś tak zbladł! Te jej wybałuszone oczy! Słowo honoru, czyste szaleństwo. 

Posłała mi rozbawione spojrzenie i mówiła dalej:

– Głupio mi się zrobiło, że doprowadziłam ją do takiego stanu, no ale młoda byłam i durna. Wyciągnęłam ją z szafy siłą, zaczęłam przepraszać, a ona bredziła coś bez ładu i składu, że zjawa mieszkająca w lustrze chciała ją udusić. Czujecie? DUCH Z LUSTRA! Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać… W każdym razie Natalia prysnęła z mieszkania babci jakby się paliło, a potem nie odzywała do mnie przez miesiąc.

– Wcale się nie dziwię – odezwał się surowo Rafał. – Zachowałaś się skandalicznie, naprawdę.

– Serio, coś próbowało cię udusić? – zaciekawiła się Zoja.

– Miała napad paniki – odpowiedział za mnie Zenek. – Prawda?

– Prawda – skłamałam, bo gdybym zaprzeczyła, ci ludzie wzięliby mnie za nawiedzoną wariatkę.

Nie wspomniałam też, że kilka dni po zdarzeniu umówiłam się z babcią Mańki w parku i o wszystkim jej opowiedziałam. Nie chodziło mi o to, żeby poskarżyć się na koleżankę. Chciałam zapytać, czy z szafą nie wiążą się jakieś dramatyczne wydarzenia z przeszłości.

– Może i wiążą, ale ja nic na ten temat nie wiem – odparła starsza pani. – Ojciec kupił ją zaraz po wojnie na targu. Pochodziła pewnie
z szabru, ale wtenczas nikt się takim drobiazgami nie przejmował. Coś mi się kojarzy, że mama się strasznie zdenerwowała, bo znalazła na dnie szafy rdzawe plamy, znaczy ślady krwi i otwory po kulach. Tata te fragmenty podłogi wymienił i potem był spokój. Tyle pamiętam. Wiesz, dziecko, ja w takie rzeczy nie wierzę, ale mój mąż – świeć panie nad jego duszą – też tej szafy nie lubił, a moja córka, matka Mańki, najchętniej porąbałaby ją na drobne kawałki.

Sprzedała ten mebel w wielkim pośpiechu

– Proponuję wypić zdrowie pięknych pań–  zmienił temat ślubny Mańki, a ona poleciała do kuchni, dokroić mięsiwa na zakąskę. Jedynym pozytywem tamtego wieczoru okazał się Rafał, który poprosił mnie o numer telefonu, obiecał, że niebawem zadzwoni, i słowa dotrzymał. Spotykamy się od miesiąca i jest bardzo miło. To właśnie on doniósł mi tydzień temu, że Maria sprzedała szafę jakiemuś kolekcjonerowi z Gdańska, i że zrobiła to w wielkim pośpiechu.

– Zgadnij za ile? – spytał.

– Za dziesięć tysięcy?

– Gdzie tam. Za dwa! Kamil, wiesz, jej synek, po coś sięgał do szafy i zwaliła mu się na głowę górna półka. Zenek zawiózł go szpitala na prześwietlenie, bo chłopak bił się w piersi, że coś zimnego złapało go za rękę. Na szczęście tomografia niczego nie wykazała. Maluch nabił sobie guza, a reszta to zdaniem lekarzy – dziecięce fantazje.

–  Pewnie tak – mruknęłam, choć bez przekonania.

Cóż, w świetle tego, co sama przeżyłam w koszmarnym meblu, wszystko wydawało się możliwe.