Między mną a Michałem nie zaiskrzyło od razu. Nasz związek rozwijał się stopniowo, stając się z każdym dniem coraz silniejszy. W końcu dostrzegliśmy, że nie umiemy bez siebie żyć.

Podczas naszego ślubu byłam przekonana, że spędzimy razem resztę życia, że nie istnieje taka siła, która by nas rozdzieliła. Teraz mieszkam z rodzicami i planuję złożyć wniosek o rozwód. Nie mogę być z osobą, która próbowała uczynić ze mnie narzędzie do noszenia dzieci i do tej pory nie widzi w tym nic niewłaściwego.

Wszystko zaczęło się, kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć dziecko. Obydwoje bardzo tego pragnęliśmy, więc byliśmy bardzo szczęśliwi. Niestety, niedługo potem okazało się, że mam cukrzycę. Doktor powiedział mi, że jeżeli nie będę przestrzegać zasad, w tym diety i brać leków, mogę nie tylko stracić dziecko, ale także poważnie zniszczyć swój organizm. Byłam przestraszona, ale musiałam podjąć ryzyko.

Dbałam o siebie

Zdecydowaliśmy z lekarzem, że dziecko przyjdzie na świat poprzez cięcie cesarskie. To było najbezpieczniejsze zarówno dla mnie, jak i dla niego. W trakcie ciąży dbałam o swoje zdrowie jak nigdy wcześniej. Zwracałam uwagę na to, co jem, kiedy jem, regularnie kontrolowałam poziom cukru, uczęszczałam na kontrole i modliłam się za pomyślny koniec ciąży. Muszę przyznać, że wtedy Michał był moim największym wsparciem. Usiłował mnie pocieszyć, dodawał mi odwagi, a nawet jadł to, co ja, żeby nie czuć się źle z powodu moich dietetycznych ograniczeń.

W tamtym czasie byłam pewna, że posiadam najcudowniejszego mężczyznę na świecie. Czułam, że jestem dla niego priorytetem. Ale niestety, moje wysiłki nie przyniosły takich rezultatów, jakie oczekiwałam. Poród rozpoczął się miesiąc przed wyznaczonym terminem. Kiedy Michał zabierał mnie do szpitala, nagle opanował mnie strach. W mojej głowie pojawiała się tylko jedna myśl: że podczas porodu wystąpią powikłania i stracę życie. Próbowałam ją odepchnąć, ale wracała jak bumerang, tylko z podwójną mocą. W pewnym momencie strach był tak ogromny, że zaczęłam płakać na głos.

– Co się dzieje? Tak bardzo cię boli? – zapytał mąż.

– Nie, to nie to... Obawiam się, że to koniec, że nie przeżyję tego porodu – szlochałam.

– O czym ty mówisz? Wszystko będzie w porządku... – zaczął mnie uspokajać.

– A co jeśli nie? Musisz mi coś obiecać! Teraz! – wykrzyknęłam zdesperowana.

– Co? – Że jeśli coś pójdzie nie tak, każesz ratować najpierw mnie, a potem dziecko! Nie chcę umierać tak wcześnie! – wykrzyknęłam.

Myślałam, że bez zastanowienia zadeklaruje swoje wsparcie. Powie że to jest naturalne, że nie potrafiłby żyć beze mnie. Natomiast on nie powiedział nic.

– Dlaczego milczysz? – w końcu nie wytrzymałam.

– Jestem zszokowany – odpowiedział.

– Czym konkretnie?

– Myślałem, że najpierw każesz uratować nasze dziecko. Przecież to nasze marzenie.

– Co? Czyli ja już nie jestem dla ciebie ważna?

– Jesteś ważna, oczywiście, że jesteś. Ale...

– Ale co dokładnie?

– Nic, nic. Nie ma sensu o tym rozmawiać! Zakończmy już tę rozmowę. Wszystko dobrze się ułoży – przerwał, parkując przed szpitalnym wejściem.

Zostałam mamą

Kiedy przewożono mnie na salę operacyjną, wciąż nie mogłam pozbyć się z głowy obrazu twarzy Michała. Jego słowa ciągle odbijały się echem: "myślałem, że poprosisz najpierw o ratowanie dziecka". Nie byłam pewna, czy spełni moją prośbę. Na szczęście, udało mi się urodzić bez poważniejszych problemów. To była córka, Gabrysia.

Miesiąc później, kiedy odbieraliśmy ją ze szpitala, była całkowicie zdrowa. Ale ja nie czułam się dobrze. Problemy z cukrzycą nie minęły, dodatkowo miałam kolejne. Pomimo tych trudności nie żałowałam podjętej decyzji. Byłam szczęśliwa, że zostałam matką. Jedyną rzeczą, która rzucała cień na moje szczęście, były wspomnienia rozmowy z mężem, którą prowadziliśmy, jadąc do szpitala.

Często miałam ochotę wrócić do niej, ponieważ wciąż nie znałam jego odpowiedzi na pytanie, czy to ja byłabym tą, którą uratowałby najpierw. Jednak zrezygnowałam. Bardzo go kochałam i chciałam wierzyć, że jestem dla niego najważniejsza. 

Naciskał na kolejne dziecko

Kiedy Gabrysia miała dwa lata, mąż zaczął namawiać mnie na kolejne dziecko. Ciągle miałam problemy ze zdrowiem, więc odmawiałam. Ale on nie ustawał i ciągle bardziej naciskał. Kochał naszą córeczkę jak najdroższą księżniczkę, ale marzył mu się też syn. Wieczorami snuł opowieści o tym, jak kiedyś zabierze go na mecze piłkarskie lub ryby. Chciałam, żeby był szczęśliwy i marzyłam o spełnieniu jego marzeń, więc zaczęłam odwiedzać różnych lekarzy.

Chciałam się zorientować, jak następna ciąża i narodziny dziecka wpłyną na moje zdrowie. Lekarze nie mieli dla mnie dobrych informacji. Każdy z nich stwierdził, że mogę próbować mieć dziecko, ale raczej nie powinnam. Dlaczego? Ponieważ jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że moje zdrowie znacznie się pogorszy. Lekarz bez owijania w bawełnę stwierdził, że mogę zapłacić za to życiem. Po ostatnim spotkaniu z nim, podzieliłam się wszystkim z Michałem.

Byłam pewna, że kiedy dowie się, co mi zagraża, weźmie mnie w ramiona i powie, że wystarczy mu nasza córka, że moje bezpieczeństwo jest najistotniejsze. Jednak on zastanowił się przez dłuższą chwilę.

– Te twoje problemy ze zdrowiem... to są tylko domysły, a nie pewność? – zapytał.

– Nie do końca. Istnieje możliwość pomyślnego zakończenia, ale jest ona bardzo mała – odpowiedziałam, zaskoczona, bo nie oczekiwałam takiej reakcji.

– Może więc spróbujesz? Już raz się udało, więc i drugi raz ma szansę się powieść! Ci lekarze zwykle przesadzają – machnął ręką, a ja poczułam, jak ogarnia mnie gniew.

– Czy ty naprawdę nie rozumiesz, co do ciebie mówię? Mogę stracić zdrowie, a nawet życie! Zostaniesz sam z dziećmi?! Nie dasz sobie rady! – krzyknęłam.

– Dam radę. Potrafię się opiekować dzieckiem. A poza tym, nie będę sam. Jeśli coś się stanie, mama mi pomoże! Nie musisz się więc niepokoić – odparł.

Byłam w szoku

Przez jakiś czas nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa.

– Co powiedziałeś? Bo chyba coś źle usłyszałam – w końcu odezwałam się.

– O co ci chodzi? To są tylko luźne przemyślenia. Tak na wszelki wypadek. W praktyce wszystko będzie w porządku. I daj już spokój z tym tematem, bo zaczyna mnie to wkurzać.

– Skończę, gdy wszystko sobie wyjaśnimy. Czyli twoim zdaniem powinnam zdecydować się na dziecko, mimo iż grozi mi to nawet śmiercią?

– Moja matka powiedziała, że tak. Ponieważ przekazanie życia to obowiązek i największa radość kobiety, oczekuje się tego od was.

– Ciekawe, z mamą o tym rozmawiałeś?

– Tak, rozmawiałem. Opowiedziałem jej, co mi kazałaś zrobić tuż przed narodzinami Gabrysi. Była zdenerwowana. Chciała ci zrobić scenę, ale ją powstrzymałem. Nie chciałem, żebyś się dodatkowo stresowała.

– Zdenerwowana? Czym konkretnie?

– Tym, że w przypadku problemów kazałaś najpierw o siebie zadbać, a dopiero później o nasze dziecko. Według mamy to jest samolubstwo. Każda prawdziwa mama stawia swoje dziecko na pierwszym miejscu i jest gotowa poświęcić swoje życie, aby ono mogło żyć.

– Czyli według ciebie nie jestem prawdziwą matką dla naszej córeczki?

– Tak naprawdę jesteś, ale... Zwracasz na nią uwagę, kochasz ją... Ale gdyby wszystkie kobiety tak bardzo bały się o swoje zdrowie jak ty, to dzieci na świecie by po prostu nie było! Powinnaś się nad tym głęboko zastanowić.

Czułam się rozczarowana

Udałam się do pokoju Gabrysi i zamknęłam drzwi na klucz. Nie chciałam już więcej gadać z mężem, nie chciałam nawet na niego patrzeć. Wtedy pragnęłam mu plunąć prosto w twarz. Aż do świtu nie zdołałam zamknąć oka nawet na chwilę.

Rozważałam to, co powiedział Michał. Im więcej czasu upływało, tym bardziej czułam rozgoryczenie i smutek. Z przerażeniem zrozumiałam, że mój mąż nie jest tak wspaniałym człowiekiem, za jakiego go uważałam, że nie jestem dla niego ukochaną, lecz jedynie narzędziem do urodzenia jego wymarzonego syna.

A co ze mną? Mogę nawet odejść z tego świata, bo przecież teściowa bez problemu mnie zastąpi! To było tak smutne, tak bolesne, że nie mogłam powstrzymać łez. Kiedy jednak przestałam płakać, narodziło się we mnie oburzenie i bunt. O świcie wiedziałam jedno: nie mogę dłużej przebywać pod jednym dachem z tym mężczyzną. Miłość, szacunek, oddanie, którymi go darzyłam zniknęły jak mgła.

Odeszłam od męża

Na drugi dzień Michał, jak to zwykle bywało, poszedł do pracy. Gdy usłyszałam dźwięk zatrzaskujących się drzwi, błyskawicznie nakarmiłam małą Gabrysię, zebrałam nasze najważniejsze rzeczy do walizek, wskoczyłam do auta i pojechałam do moich rodziców. Przed wyjściem, na kuchennym stole zostawiłam list:

"Michał, zgodnie z twoją prośbą, przemyślałam to, co mi powiedziałeś. I uważam, że nie możemy już dalej być razem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że dalej żyję z osobą, która chce uczynić ze mnie narzędzie do rodzenia. Ignoruje mój strach, moje obawy, moje zdrowie i życie. Być może na świecie istnieją kobiety gotowe na wielkie poświęcenia dla jeszcze niezaplanowanego lub nienarodzonego dziecka. Ja do nich nie należę. Jestem człowiekiem, który ma swoje myśli i uczucia. Mam prawo żyć zdrowo i obserwować, jak rośnie moja córka. Cieszyć się byciem matką tutaj, a nie z pośmiertnej perspektywy. I naprawdę nie interesuje mnie, co o tym myślą inni i czego ode mnie oczekują. Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to!".

Nie spodziewałam się, że ten list poruszy mojego męża. Po prostu nie chciałam wyjść bez wyjaśnień. Od tamtej pory minęło już dwanaście miesięcy. Wciąż mieszkam u moich rodziców i prawdopodobnie tak pozostanie. Na szczęście, obydwoje są ze mną, dają mi wsparcie, jak tylko potrafią. Będę im za to zawsze wdzięczna.

Nic nie zrozumiał

Myśli o zgodzie z Michałem stopniowo zastępują plany rozwodowe. Ciężko mi jest odpuścić i zapomnieć o tym, jak mnie zranił. Od tamtej pory kilkakrotnie z nim rozmawiałam, kiedy odwiedzał Gabrysię. I niestety, żadna z tych rozmów nie przyniosła najmniejszych zmian.

Nie mogę zrozumieć, dlaczego mój mąż nie pojmuje, o co mi chodzi. Kiedy próbuję mu to wytłumaczyć, zawsze się denerwuje, krzyczy i jest obrażony. Uważa, że przesadzam, że z małej rzeczy robię wielki problem, że jedno drobne nieporozumienie nie powinno zepsuć naszych wielu lat szczęścia. Twierdzi, że nasza córka potrzebuje nas obojga. Ale to nie jest tylko małe nieporozumienie! Chciałabym zobaczyć, jak by się poczuł, gdyby ktoś wymagał od niego takiego poświęcenia. Jakby to było, gdybym powiedziała mu, że jego życie nie ma znaczenia. A jeżeli coś pójdzie nie po mojej myśli, to na pewno zastąpi go mój tata. Kiedyś nawet go o to zapytałam. A wiecie, co mi odpowiedział? Powiedział, że jest facetem, nie ma możliwości bycia w ciąży, więc takie problemy go nie obchodzą.

Niektórzy pewnie uznają, że moja teściowa i Michał mają rację, uważając mnie za nieczułą egoistkę, twierdząc, że powinnam poświęcić siebie dla dobra rodziny, za wszelką cenę. Tłumaczą to starymi zwyczajami, które zawsze obowiązywały i ustalonym porządkiem świata. To zrozumiałe, w końcu tak nas nauczono. Mamy jednak inne czasy i wolność wyboru.