Niektórzy mogą myśleć, że w pewnym wieku nie ma sensu gonić za spełnieniem marzeń, a zamiast tego powinniśmy zaakceptować to, co mamy. Niestety, przez długi czas ja również tak uważałam. Mój mąż zawsze traktował mnie złośliwie, ale za to potrafił prowadzić przyjemne rozmowy z innymi kobietami. To sprawiało, że czułam się dziwnie i głupio.

– Ma pani początki depresji – stwierdził doktor. – Mogę przepisać pani leki i zobaczymy, co dalej, albo całkowicie zmienia pani swoje życie.

– Panie doktorze! – odparłam. – Mam już sześćdziesiąt trzy lata, a w małżeństwie jestem od czterdziestu lat... Czy jest tu miejsce i czas na jakiekolwiek zmiany?

– Aby się uratować, zawsze znajdzie się czas i miejsce! Najlepiej pomóc sobie, kiedy wiemy, co jest źródłem problemu. Pozwolę sobie coś pani wyjaśnić... niedawno moja małżonka zdecydowała się na zakup krzesła do swojego biura. Wszyscy jej podpowiadaliśmy, ale ona nie brała naszych rad do siebie. W końcu stwierdziła: to ja będę na tym krześle siedzieć, więc to ja muszę zdecydować, które mi najbardziej odpowiada. Jak znajdę to, które jest dla mnie idealne, wtedy je kupię.

– Racja była po jej stronie! – stwierdziłam.

– Dokładnie. Mówię pani o tym, ponieważ nasze życie jest jak takie krzesło. Jeśli nie pasuje nam, to nawet święty Boże nie pomoże.

W końcu muszę zacząć działać

Podczas tej rozmowy zdałam sobie sprawę, że muszę wprowadzić pewne zmiany, bo inaczej oszaleję. Na początku ustaliłam, co już mam, a czego pragnę, i okazało się, że sytuacja nie wygląda najlepiej.

Miałam mieszkanie, które mi się nie podobało, wykonywałam pracę, która była dla mnie uciążliwa, a moi znajomi byli tak denerwujący, że sama myśl spotkania z nimi sprawiała mi bóle głowy. W dodatku miałam męża, tego samego od czterdziestu lat, śmiertelnie nudnego, jak flaki z olejem i na dodatek zrzędliwego i złośliwego.

Rozumiem, że niektóre kobiety mogą myśleć, że plotę jakieś bzdury, ponieważ wiele z nich pragnęłoby tego, co mnie frustrowało i irytowało. Ale ja na to powiem, że nie można oceniać ludzi i ich potrzeb życiowych według jednego standardu.

Mój mąż jest uprzejmy dla innych, ale dla mnie niezbyt. Na przykład, kiedy jesteśmy w sklepie z warzywami, on uśmiecha się do zupełnie obcej sprzedawczyni tak miło, jak do mnie nie uśmiechnął się od dawna. Gdy pytam go, dlaczego tak się zachowuje, odpowiada, że jestem marudna i coś sobie wymyślam.

Następnie mówi: „Z tobą to zawsze tak jest! Nigdy nie jesteś usatysfakcjonowana. Nie mam ochoty się z tobą sprzeczać!”.

Nie chcę się kłócić, tylko po prostu rozmawiać. Czy to takie dziwne, że czuję się nieswojo, kiedy on tak się śmieje i wygina w stosunku do innych w mojej obecności, a dla mnie ma zawsze na twarzy złą i spiętą minę?

Ostatnio w windzie wrzasnął, że musi iść do domu, bo zapomniałam mu przypomnieć o okularach. Bez nich nie jest przecież w stanie wejść do sklepu, bo nie może odczytać, co jest napisane na etykietach!

Czy naprawdę muszę mu stale o wszystkim przypominać? Kiedy to ja czegoś zapomnę, usłyszę: "No tak, jak zawsze. Gdzie ty masz myśli?". Może to i nie zbyt wielka sprawa, ale zanim gdziekolwiek wyjdziemy, ja już jestem wykończona i nie mam ochoty na nic. Później tylko słyszę: "Znowu wielka dama nie jest zadowolona. Oczywiście, szlachcianka!".

Od dawna marzę o tym, a później śnię, że pakuję rzeczy do walizki i tak po prostu wyjeżdżam. Nie wiem gdzie, ale wiem na pewno, że mojego męża tam nie będzie. Ta myśl napawa mnie wielką radością! Ale kiedy budzę się rano i słyszę, jak szura po podłodze w kapciach i kaszle w łazience, to od razu mam wszystkiego po dziurki w nosie.

Mogło mi się trafić gorzej...

Zwróciłam się o radę do koleżanek z pracy, ale patrzyły na mnie jak na totalną wariatkę.

Wydajesz się być niezrównoważona – oznajmiła w końcu jedna z nich.

– Masz przyzwoitego mężczyznę, rzadko pije, nie pali, ma pracę, nie ugania się za innymi kobietami, a ty nadal nie jesteś z niego zadowolona. Czy na starość zachciewa ci się bohatera z powieści romantycznej? Takich nie znajdziesz! Nawet w filmach z takiego niby półboga często wyłania się człowiek niedbały i nicpoń, a co dopiero mówić o prawdziwym świecie?! Lepiej uważaj, bo w końcu któraś może ci go odebrać, a wtedy dopiero będziesz rozpaczać!

– Mam na siłę być z kimś związana? – zapytałam. – Tylko dlatego, żeby nie być sama?

– Jasne! Bycie samemu to straszne uczucie. Ale co ty o tym możesz wiedzieć?

Tego typu tłumaczenia przez lata sprawiały, że przymykałam oczy na wszystko, co nie było dobre, co działo się ze mną lub wokół mnie. Wytrzymywałam, póki mój syn był mały. Ale kiedy dorósł, poszedł swoją drogą, następnie wyjechał za granicę i niezbyt zależało mu na tym, czy jestem szczęśliwa, czy nie. Charakter ma po swoim ojcu, który również uważa mnie za wieczną narzekaczkę, więc trudno mi oczekiwać od niego zrozumienia i współczucia.

Nie jestem pewna, ile by to jeszcze potrwało, gdyby nie pewne z pozoru nic nieznaczące wydarzenie.

Mój mąż był chamem i prostakiem

Udaliśmy się z mężem do sklepu z obuwiem, ponieważ potrzebowałam nowych, prostych sandałek na codzienne wyjścia. Już zaraz po wejściu do sklepu zobaczyłam parę, która mi się spodobała: były niesamowicie lekkie, w odcieniu niebieskim, wykonane z cieniutkich, splecionych pasków i osadzone na niskim koturnie.

Poprosiłam o swój rozmiar, ale zanim sprzedawczyni wręczyła mi pudełko, mój mąż wykrzyczał tak głośno, że wszyscy w sklepie na mnie spojrzeli:

– Co to za buty? Przecież nie są dla ciebie! Na twoje stopy takie sandały? Czy ty zwariowałaś? Weź te! – powiedział.

Zanim zdążyłam zaprotestować, wręczył mi okropne, czarne buty tak ciężkie i niekształtne, że aż mną wzdrygnęło.

– Nie chcę tych – powiedziałam – Nie podobają mi się. Chcę te…

– Marzyć każdy może! – roześmiał się złośliwie. – Dwa dekady temu też by ci nie pasowały. Masz za grube nogi!

– Proszę pana, nie przesadzajmy – stanęła w mojej obronie sprzedawczyni. – Żona będzie wyglądać świetnie w tych niebieskich. To jak, przymierzamy?

Nie usłyszałam jego odpowiedzi, bo w tym czasie opuszczałam już sklep. Jak znalazł, przejeżdżała pusta taksówka, którą udało mi się zatrzymać. Wsiadłam do niej i od razu pojechałam do domu.

Gdy przyjechał, byłam już spakowana i gotowa do wyjazdu.

– A ty dokąd się wybierasz? – zapytał, choć wydawał się niepewny, bo prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że przegiął.

– Zamierzasz się wyprowadzić?

– Tak – odpowiadałam całkowicie spokojnie. – Na chwilę zamieszkam u przyjaciółki, a potem znajdę jakieś mieszkanie do wynajęcia, dopóki nie zamienimy naszego dużego mieszkania na dwa mniejsze. Zabiorę połowę pieniędzy z naszego konta. Nie próbuj mnie zatrzymywać, bo i tak ci się nie powiedzie. Mam już serdecznie dosyć – oznajmiłam.

– Niech cię diabli! A idź, gdzie pieprz rośnie! – krzyknął, chyba myśląc, że tym mnie przestraszy. – Jak szybko odejdziesz, tak szybko wrócisz!

Nie próbował nawet za mną gonić. Był pewny, że się zatrzymam, potem rozpłaczę, zamknę się w pokoju, a następnie mi przejdzie i wszystko wróci do normy. Nie ma powodów do zmartwień! Po tak długim czasie małżeństwa, ludzie nie rozchodzą się z powodu kłótni o sandałki – tak na pewno myślał.

Ale jednak się pomylił, ponieważ nie wróciłam...

Tak naprawdę, nie łączy nas już nic

Już od jakiegoś czasu mieszkamy oddzielnie, każde w swoim mieszkaniu. Przez kilka miesięcy nawet się nie spotykaliśmy; wszelkie sprawy związane z nami załatwiali nasz syn i mój prawnik. Obecnie jesteśmy w separacji. Nie jestem pewna, czy dojdzie do rozwodu, wciąż nie podjęłam ostatecznej decyzji.

Jak do tej pory nigdy nie miałam okazji żałować podjętych kroków. Szkoda jedynie, że zdecydowałam się na to dopiero teraz, ale wcześniej nie czułam się gotowa na takie zmiany. Teraz czuję się o wiele lepiej, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Żyję po swojemu, nikt mi nie przeszkadza, nie sprawdza, co robię, nie ocenia, nie próbuje mnie zranić. To daje mi takie poczucie ulgi i komfortu, że nigdy nie chciałabym wrócić do tego, co było. Wreszcie mogę swobodnie oddychać...

Kilka miesięcy temu, przypadkowo napotkałam na ulicy mojego męża. Zatrzymaliśmy się, aby porozmawiać na różne tematy. Ta wymiana zdań była całkiem zwyczajna i pełna spokoju, jak rozmowa dwóch dobrych znajomych. Było oczywiste, że będziemy się spotykać od czasu do czasu, szczególnie ze względu na naszego syna.

Zakończyłam terapię lekową, ponieważ nie jest już mi potrzebna. Radzę sobie bez farmakologicznego wsparcia i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.

Jeżeli teraz ktoś by mnie zapytał, czy zrobiłabym to samo ponownie, bez żadnego wahania odpowiedziałabym, że tak.

Znalazłam w końcu swoje krzesło, dostosowałam się do niego i w końcu jest mi wygodnie. Mój mądry lekarz miał rację, kiedy mówił: jeśli coś ci nie odpowiada lub ty nie odpowiadasz czemuś, wstań i poszukaj innego fotela. Nigdy nie jest na to za późno, obiecuję!