Czekałam na to sanatorium dwa lata. Chociaż wcale nie wierzyłam, że mogłoby mi pomóc. Cóż, starość ma swoje prawa. Łamało mnie w kościach, strzykało w biodrze, rwało w kolanach. Reumatyzm – oznajmiała lekarka i ze współczującym uśmiechem wystawiała kolejne recepty. To właśnie ona zaproponowała sanatorium i dała skierowanie. Ja sama byłam od początku sceptyczna.

– Bo też, Teresko, taka jesteś nieufna – moja przyjaciółka, Beata, namawiała mnie na wyjazd. – Byłam w sanatorium kilka razy i zawsze wracałam zadowolona. Oczywiście, niektóre zabiegi trzeba wykupić, bo w tym pakiecie, to wiesz, prawie nic nie ma. Ale to zawsze jakaś odmiana, inny klimat. No i poznasz nowych ludzi, to ciekawe. Wiesz, że ja podtrzymuję znajomości sprzed kilkunastu lat!

Patrzyłam na nią z zazdrością. Tak, ona bez problemu poznawała nowych ludzi. Dystyngowana, miła, zawsze uśmiechnięta. Właściwie nie wiem, po co jeździła do sanatorium, bo nic jej nie dolegało. Chyba tylko towarzysko. W każdym razie, to dzięki niej wreszcie się zdecydowałam. Nie lubię gór. Już to spowodowało, że wcale ten wyjazd mnie nie cieszył. A jeszcze sama perspektywa przebywania prawie miesiąc poza domem, wśród obcych. I tyle kasy na dodatkowe zabiegi! Lekarka zasugerowała, co powinnam wykupić, żeby ten mój wyjazd miał sens. Hm… Ja tego sensu widziałam coraz mniej.

Ja jestem zgorzkniała?!

– Kochanie, odpoczniesz, zrelaksujesz się, a zabiegi na pewno trochę pomogą – łagodnie perswadował mi mąż. – Owszem, to dodatkowe koszty, ale skoro już jedziesz, nie ma sensu oszczędzać. Ważne, żeby dało ci to jak najwięcej. No i sama zmiana miejsca pomoże. Od dawna jesteś taka zgorzkniała, zmęczona.

Zgorzkniała?! Oczywiście, jak zwykle uważał, że mam humory. Dobrze, pojadę. Ale ciekawe, jak on sobie poradzi z domem? Nigdy nic nie ugotował, pralki nie umie włączyć. Nic dziwnego, że jestem przemęczona, skoro wszystko zawsze było na mojej głowie. A poza tym wyjazd w moim wieku, mam 67 lat, to było jednak dziwactwo i strata pieniędzy. Po co leczyć stare kości, im i tak już nic nie pomoże. No ale klamka zapadła. Uważałam, że teraz nie będzie honorowo wycofać się i zrezygnować z wyjazdu.

Tak więc pojechałam. Ale nawet nie próbowałam wykrzesać odrobiny radości czy entuzjazmu. Raczej chciałam pokazać mężowi, że sam sobie nie da rady. A Beacie, że jej rozrywki sanatoryjne są do bani. Lekarce, że to i tak nic nie pomoże. Byłam więc raczej wściekła niż rozradowana. No i w dodatku, na dzień dobry, dowiedziałam się, że będę miała współlokatorkę w pokoju.

– Ale jak to? – nic nie rozumiałam. – Mam mieszkać z zupełnie nieznaną mi osobą? Przez cały dzień i noc? Musiała zajść jakaś pomyłka, to niemożliwe.

Zobacz także:

– Mamy pokoje dwuosobowe – recepcjonistka tłumaczyła mi to trzeci raz. – Jeżeli chciała mieć pani jedynkę, trzeba było to zastrzec od razu w formularzu. No i takie pokoje są dodatkowo płatne.

Szczerze mówiąc, zastanawiałam się przez chwilę, czy nie zrezygnować z tego pobytu. Ja w jednym pokoju z jakąś obcą babą? Znosić jej gadanie i humory. Już nie mówiąc o całkowitym braku intymności! Takie pomysły są może dobre dla nastolatek, na koloniach, ale nie dla osób w moim wieku!

– Mogę porozmawiać z kierownikiem, sprawdzić, jak wyglądają rezerwacje – dodała recepcjonistka. – Ale wie pani, zazwyczaj wszyscy na początku obawiają się tego wspólnego mieszkania, a potem nie ma problemu, dogadują się. Całe dni i tak spędzają państwo na zabiegach, terapiach, spacerach, a wieczorami urządzane są różne wieczorki. 

Prychnęłam w duchu. Wieczorki! Tego jeszcze brakowało. Zrezygnowana wzięłam torbę i powlokłam się do swojego pokoju. Wyglądał przytulnie, chociaż niesamowicie skromnie. Dwa łóżka, dwie szafki nocne i szafy, jeden niewielki stoliczek. W rogu telewizor. Znowu się nastroszyłam. Ja wieczorami lubię ciszę, ewentualnie mogę rozwiązywać krzyżówki. Jak trafi mi się jakaś kinomanka…

Przyjechała mniej więcej dwie godziny po mnie. Drobna, uśmiechnięta. 

– Hela jestem, jakże się cieszę – przedstawiła się i od razu zaczęła szczebiotać: – Och, jak to dobrze, nareszcie, myślałam, że już tu nigdy nie przyjadę – świergotała, układając ubrania w szafie. – Pani też tak długo czekała na to sanatorium? Co to się dzieje, że teraz tak trudno wszędzie się dostać. No, ale wreszcie. I niech pani powie, jaki zbieg okoliczności – tylko raz byłam w sanatorium, 20 lat temu i też tu. A pani zna okolice? Jest gdzie spacerować, zabiorę panią na przechadzkę.

Trajkotała i trajkotała. Zadawała pytania i nie czekała na moją odpowiedź. „Trzy tygodnie? Po moim trupie. Muszę od razu dać jej do zrozumienia, że jej towarzystwo nie jest konieczne. I że nie zależy mi na poznaniu jej życiorysu”.

– Tak, pierwszy raz – przerwałam jej zdecydowanie. – I jest to dla mnie trudne. Nie jestem wylewna i nie lubię gór. A w ogóle to miałam nadzieję na pojedynczy pokój, kierownik ma mi coś znaleźć. 

Pani Hela zamarła. Popatrzyła na mnie niemal przestraszona, a mi zrobiło się głupio. Właściwie to nie jej wina, że nie odpowiadają mi warunki. Ale z drugiej strony, kiedy jasno dałam jej do zrozumienia, co myślę o zaprzyjaźnianiu się, zapewne będę miała spokój. I o to mi chodziło.

– Nie chciałam się narzucać – bąknęła zbita z tropu. – Przepraszam. Jestem trochę gaduła, a gdy się denerwuję, to mówię dwa razy więcej niż zazwyczaj. Postaram się zapanować nad sobą.

Wieczór upłynął spokojnie i… samotnie. Po kolacji organizowano wieczorek zapoznawczy, pani Hela nieśmiało mnie zapraszała, ale wykręciłam się. Zdaje się, że tylko mnie tam nie było, bo korytarze przez cały wieczór świeciły pustkami. Wzruszyłam ramionami. Nigdy nie rozumiałam takiego spędu, bezrozumnej chęci poznawania się, bawienia. Ja tam byłam szczęśliwa w łóżku, z krzyżówką. O 22.00 zgasiłam światło. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. 

Zastanawiałam się, dlaczego jako jedyna nie znalazłam towarzystwa

Następnego ranka, tuż po śniadaniu, miałam wizytę u lekarza sanatoryjnego. Jeszcze raz omówiliśmy mój stan zdrowia, planowane zabiegi. Próbował namówić mnie na dodatkowy masaż, ale się oparłam. I tak zostawię tu połowę oszczędności. Zresztą, te zabiegi, na które już się zapisałam zajmą mi całe dnie!

Chyba ósmego dnia pobytu zdecydowałam się iść na spacer. Wcześniej odmówiłam pani Heli na tyle zdecydowanie, że ta już nie ponawiała propozycji. Zresztą, miała już grono koleżanek, grały w karty i tak naprawdę, swoją lokatorkę widywałam rzadko. I… czułam się trochę samotna. Ale nie mogłam się przełamać, żeby podejść do kogoś, zagadać.

Szłam więc po ośnieżonej drodze i zastanawiałam się, dlaczego jako jedyna nie znalazłam towarzystwa. Owszem, wszelkie zaproszenia odrzucałam, ale byłam tak negatywnie nastawiona do tego pobytu w sanatorium, że nie miałam ochoty na beztroskie pogaduszki. Od dawna nie czułam potrzeby nawiązywania kontaktów. Wystarczył mąż, dzieci, no i Beata, przyjaciółka sprzed lat. Męczyły mnie nawet zdawkowe uprzejmości wymieniane z sąsiadami na klatce. Zamyśliłam się. „Kiedyś byłam inna. Co się stało? Może Tadek ma rację? Może faktycznie jestem zgorzkniała?”.

Gdy wróciłam do pensjonatu, od razu wpadłam w ramiona pani Heli.

– Martwiłam się o panią! – zawołała. – Tyle godzin! Przecież pani nie lubi spacerów, myślałam, że coś się stało! 

Okazało się, że moje rozmyślania trwały trzy godziny! Nic dziwnego, że czułam się taka zmęczona. Ale z drugiej strony, to sanatorium chyba jednak coś dało – wcześniej nie było mowy, żebym przez tyle czasu mogła spacerować! Zaraz zaczęłyby mnie boleć kolana, kręgosłup…

Widać było, że pani Helenka naprawdę z ulgą przyjęła mój powrót, że faktycznie się o mnie troszczyła. Muszę przyznać, że poczułam coś w rodzaju wzruszenia.

– Przepraszam, ja tak paplę, a pani pewnie zmęczona – zreflektowała się moja sąsiadka. – Już nic nie mówię, idę zresztą na świetlicę, bo dziś znowu wieczorek. Wrócę cicho, żeby nie obudzić. A może się pani skusi – zapytała jakby przestraszona.

– A wie pani, chyba pójdę – usłyszałam nagle swój głos i sama się zdziwiłam. 

– To ja panią zaprowadzę, przedstawię. Zawsze raźniej będzie – zaoferowała pani Helenka.

Wydawało mi się, że w moim wieku już nie wypada... Myliłam się!

Poszłyśmy na ten wieczorek i nie powiem, było miło. Następnego dnia wszyscy mi się kłaniali, po kilku dniach znałam większość kuracjuszy po imieniu. Nagle odkryłam w sobie młodzieńczą duszę. Przypomniałam sobie czasy, kiedy miałam znajomych, kiedy się bawiłam. I zaczęłam zastanawiać się, dlaczego o tym zapomniałam? Czy wydawało mi się, że w moim wieku już nie wypada? A może gdy urodziły się dzieci, a ja poświęciłam im cały swój czas, gdzieś zatraciłam samą siebie? Oddałam się matkowaniu, potem niańczeniu wnuków... Tadeusz miał rację, stałam się zgorzkniała, zasadnicza, oschła. Ale dlaczego?

W dniu wyjazdu byłam znowu nieszczęśliwa. Ale tym razem dlatego, że to już się kończyło, że musiałam wracać. Chyba się bałam, że znowu zamknę się w swoim świecie staruszki. Przysiadłam na łóżku, obok spakowanej walizki i zadumałam się. To śmieszne, że w wieku prawie 70 lat człowiek znowu poczuł, że żyje. Tylko na jak długo starczy mi energii?

– Spakowana? To chodźmy jeszcze na pożegnalny spacer – Hela wpadła do pokoju. – A, pamiętaj dać Eli swój numer. Prosiła mnie, ale wiesz… Mnie nie wypada, sama jej podyktuj. Planujemy spotkać się na herbatce, w marcu. To będą urodziny Ireny, ale sza – nic jej nie mówimy.

„Tak, energii mnie samej może nie wystarczy, ale Hela i Ela zadbają, żeby mi ją dostarczyć!” – zaśmiałam się w duchu.