Ta wiadomość spadła na nas jak grom z jasnego nieba – straciłam pracę! Kryzys dotknął firmę, w której pracowałam i właściciel postanowił zmniejszyć zatrudnienie. Ponieważ miałam najkrótszy staż, poszłam na pierwszy ogień. Strasznie mnie to zdołowało. Nie mieliśmy wprawdzie z Romkiem dzieci, ale zaciągnęliśmy pożyczkę na remont mieszkania. Mąż zarabiał przyzwoicie, jednak rata kredytu była dość wysoka, więc druga pensja była nam potrzebna.

Rozpoczęłam intensywne poszukiwania pracy: przez internet, znajomych, ogłoszenia. Miesiącami rozsyłałam i roznosiłam swoje CV, niestety bez rezultatu. A czas naglił, bo zasiłek dla bezrobotnych przysługiwał mi tylko przez pół roku.

Któregoś dnia w miejskim serwisie ogłoszeniowym natknęłam się na anons pewnej sieci telekomunikacyjnej, pilnie potrzebującej konsultantki do pracy z klientami. Lubię pracę z ludźmi i łatwo nawiązuję kontakty, pomyślałam więc, że mogę spróbować. Ku mojej radości już po dwóch dniach od wysłania przeze mnie dokumentów zadzwoniła miła pani i zaprosiła mnie na spotkanie – jak zapewniała – tylko formalne, bo na pewno zostanę przyjęta. Ucieszyłam się jak nie wiem co. Romek też, choć miał pewne obawy i prosił, żebym dokładnie o wszystko wypytała.

Na miejscu, w starej kamienicy, w małym pokoiku zastałam jeszcze kilka osób, sporo młodszych ode mnie, na oko studentów. Przywitała nas elegancka, pewna siebie dziewczyna, może dwudziestoparoletnia, która przedstawiła się jako Oliwia, i powiedziała, że będzie naszym menadżerem. Z entuzjazmem opisywała zalety pracy w „nowoczesnym call center przodującej na rynku firmy”. „A więc chodziło o telemarketing” – poczułam się rozczarowana.

To miało być „lekkie, łatwe i przyjemnie zajęcie”

Na razie będziemy pracować na podstawie umowy zlecenia, gdyż – jak wyraziła się Oliwia – „nie opłaca się dawać etatu komuś, kto może się nie okazać efektywny”. Kolejne rozczarowanie, ale czy mogłam wybrzydzać? Mina zrzedła mi dopiero, kiedy zobaczyłam stawkę.

– Trzy złote za godzinę?! – zawołałam.

– Ach, nie! To tylko wtedy, gdy ktoś nie pozyska żadnego klienta! – uspokajała Oliwia. – To się praktycznie nie zdarza! Proszę spojrzeć, dalej są wyższe stawki.

Zobacz także:

Z przedstawionej nam tabeli wynikało, że można dostać dziesięć złotych za godzinę, ale pod warunkiem że pozyska się najmniej pięćdziesięciu klientów w miesiącu. Jest też prowizja: gdy podpiszą oni umowę na najwyższy abonament.

– A jeśli ktoś nie zdobędzie tylu klientów? Zarobi marne grosze mimo swoich starań… – miałam wątpliwości.

– Ależ to niemożliwe! – zaprzeczyła Oliwia. – To się wydaje trudne tylko na początku! Po szkoleniu, które za kilka dni przeprowadzę, będziecie państwo mieli taką wiedzę, że bez trudu pozyskacie od kilku do kilkunastu abonentów dziennie! – Zresztą, zaraz poproszę Arka, niech sam opowie. Pracuje u nas ledwie piąty dzień, a już zawarł siedemnaście umów! – zachwyciła się i dodała: – A skoro mamy pracować razem, to może przejdziemy na „ty”? Będzie milsza atmosfera.

Podaliśmy jej swoje imiona. Niezbyt mi się to podobało, bo pozostałe osoby mogłyby być moimi dziećmi, ale pomyślałam, że to pewnie taki firmowy zwyczaj. Oliwia wyszła i po chwili wróciła w towarzystwie wysokiego, chudego blondynka. Arek głosem pełnym zapału opowiedział nam, jak bardzo cieszy go praca w zgranym, sympatycznym zespole i nowocześnie urządzonym biurze, jak fajne i bezproblemowe jest to zajęcie, i – co najważniejsze – dochodowe.

– Czy wszyscy są zdecydowani przyjąć naszą ofertę? – spytała Oliwia tonem stadionowego zapiewajły, rozgrzewającego publiczność przed meczem.

– Odrzucić ją może tylko ktoś, komu się nie chce pracować i woli się obijać! – podbił piłeczkę Arek.

Kto jak kto, ale ja bardzo chciałam, dlatego postanowiłam, że spróbuję. „Jestem wygadana, więc powinnam dać sobie radę, a gdyby mi nie szło, zawsze mogę zrezygnować” – podpisałam zobowiązanie, że za dwa dni stawię się na szkoleniu.

Romek nieco sceptycznie przyjął relację z tego spotkania.

– Hm, wygląda mi to dość dziwnie… – mruknął, ale widząc moją smutną minę, szybko dodał, że we mnie wierzy i możliwe, że osiągnę sukces.

Szkolenie trwało trzy dni i dało nam wiedzę przede wszystkim o tym, jak manipulować rozmówcą, aby namówić go do skorzystania z usług naszej firmy. Oliwia wciąż roztaczała przed nami wizję przyjemnej, lekkiej pracy w superwarunkach i za superwynagrodzenie.

Pierwszego dnia przyszłam do biura pełna obaw, ale i nadziei. Zanim rozpoczęliśmy dyżur, Oliwia pokazała nam aneks kuchenny. Powiedziała przy tym:

 – Tylko nie myślcie, że to będzie: kawka – siku, kawka – siku i tak na okrągło! Przyszliście tu pracować! Wyposażenie i sprzęt są nowe, ich koszt i wasze pensje muszą się szybko zwrócić!

Po tych słowach zaprowadziła nas do sali, w której mieliśmy pracować. Spodziewałam się zobaczyć jasne, miłe miejsce, wygodnie urządzone. Tymczasem był to mały, duszny pokoik z jednym oknem zamkniętym na głucho („bo pomieszczenie musi być wyciszone”). Brudne ściany pokrywały tabele taryf operatora. W rogu stało biurko Oliwii, a za nim wisiała biała tablica do pisania markerami.

Na środku ustawiono osiem boksów ze sklejki, tak ciasnych, że mieściły się w nich tylko monitor, klawiatura, słuchawki z mikrofonem i szczupłe metalowe krzesełko z plastikowym siedziskiem. „To są te komfortowe warunki?” – zdziwiłam się. W drodze do swojego biurka chciałam przywitać się z dziewczyną z sąsiedniego stanowiska, ale spojrzała na mnie wrogo i zasłoniła sobą monitor. Wzruszyłam ramionami i pomyślałam: „Cóż, może ma zły dzień.” Poszłam na miejsce i od razu  wzięłam się do roboty.

To, co Oliwia zachwalała jako lekkie i przyjemne zajęcie, okazało się orką na ugorze, stresującą i frustrującą. Dostałam długaśny spis numerów telefonicznych różnych firm i instytucji, które miałam przekonać do zmiany operatora. Wystukałam pierwszy od góry. Niestety, ledwie zdążyłam się przedstawić, mój rozmówca oznajmił, że nie jest zainteresowany i odłożył słuchawkę. A przecież nie przedstawiłam mu jeszcze żadnej propozycji! Drugi i trzeci – to samo. Większość moich potencjalnych klientów nawet nie chciała ze mną rozmawiać! Po godzinie bezowocnych starań wstałam z niewygodnego, rozklekotanego krzesełka, żeby rozprostować kości i dać ulgę oczom zmęczonym wpatrywaniem się w stary, marnej jakości monitor. Natychmiast znalazła się przy mnie Oliwia i pouczyła surowo:

– Masz dziesięć minut przerwy, ale tylko co dwie godziny! Wracaj do pracy! Zdobyłaś już jakąś umowę?

– Jeszcze nie – odparłam. – Chciałam rozprostować kości, trochę odsapnąć…

Chcąc nie chcąc, wróciłam na stanowisko, ukradkiem zerkając w stronę biurka Oliwii. Zrozumiałam, po co jej ta biała tablica. Wypisała na niej nasze imiona, a przy nich znaczyła kreskami liczbę pozyskanych klientów. Wyniki były widoczne dla wszystkich i pewnie miały nas dopingować do intensywnej pracy.

Po kolejnej godzinie wstałam, by skorzystać z przysługującej mi przerwy. Jeszcze dobrze nie odsunęłam krzesełka, a już nasza „troskliwa” menadżerka zastąpiła mi drogę ze słowami:

 – Wyłącz komputer, kiedy opuszczasz stanowisko, bo ktoś ci podkradnie bazę danych i przejmie klientów!

„I to ma być ten zgrany zespół?!” – zjeżyłam się wewnętrznie, ale zrobiłam, jak poleciła. Poszłam do toalety, a potem zaparzyłam sobie herbatę, bo po dwóch godzinach gadania zrobiło mi się sucho w gardle. Gdy wróciłam z  kubkiem do swojego boksu, Oliwia mnie upomniała:

– Przedłużyłaś przerwę o minutę. A przecież mówiłam wam wszystkim, że z trudem wywalczyłam dla was u szefa profesjonalny sprzęt i takie dobre warunki pracy! Gdzie indziej tego nie mają! Ale to wszystko kosztuje i nie stać nas na przestoje!

Poczułam się jak skarcona uczennica, ale w duchu usprawiedliwiłam Oliwię: „Trudno się dziwić dziewczynie. Chce się wykazać, bo pewnie boi się, że wyleci. Sama też jest rozliczana ze wszystkiego”.

Miałam nadzieję, że moja sytuacja w końcu się polepszy

Następne dni wyglądały podobnie, z tym że starałam się jak najrzadziej korzystać z przerw, żeby się nie narażać na wymówki. Niestety, szło mi kiepsko. Nie potrafiłam być namolna i natrętna, jak pewni siebie młodzi, którzy ze mną pracowali, nie udało mi się więc zdobyć żadnego klienta. Po tygodniu Oliwia wzięła mnie na rozmowę, podczas której dała mi do zrozumienia, żebym się bardziej starała, bo firmie nie opłaca się mnie zatrudniać. Nie była już taka miła i przyjacielska jak wtedy, gdy nas szkoliła.

– Pamiętaj, że zajmujesz miejsce pracy! – podniosła głos. – Za ciebie mogłaby przyjść osoba bardziej efektywna i przedsiębiorcza. Zabierz się wreszcie do roboty albo poszukaj innej pracy, jeśli w tej nie dajesz rady. Masz jeszcze tydzień, żeby pokazać, na co cię stać. Jeżeli się nie postarasz, będziemy musiały się pożegnać.

Nie tylko ja miałam trudności ze spełnianiem oczekiwań pracodawców. W zespole panowała duża rotacja. Niemal codziennie ktoś rezygnował, a na jego miejsce zjawiał się ktoś nowy. Oliwia ze swoją białą tablicą oraz rozbudowanym systemem nagan i pochwał napędzała prawdziwy wyścig szczurów. Zamiast „zgranym, sympatycznym, życzliwym zespołem” obiecywanym w ogłoszeniu, nasza ekipa była grupą podejrzliwych, zawistnych i rywalizujących ze sobą nerwusów. Dobrze czuli się tylko ci, którzy bez skrupułów manipulowali rozmówcami, obiecując im gruszki na wierzbie i sprytnie wykorzystywali potknięcia i słabości współpracowników.

Prym pośród tych ostatnich wiódł Arek, bezwzględny, gotowy na wszystko cwaniak, który wiedział, jak podlizać się Oliwii. Tak często go chwaliła i stawiała reszcie za wzór, że w końcu sam zaczął nas traktować równie bezczelnie jak ona. Zaciskając zęby z bezsilności patrzyłam, jak przy milczącej aprobacie naszej menadżerki wyzłośliwiał się nad Irenką, która mogłaby być jego babcią. Próbowała dorobić do skromnej renty, by utrzymać siebie i schorowanego męża. Któregoś dnia Irenka nie wytrzymała tej presji i wybiegła z pracy z płaczem. Więcej jej nie zobaczyłam. Ja także z trudem wytrzymywałam ten koszmar, ale miałam nadzieję, że moja sytuacja w końcu się polepszy, bo udało mi się pozyskać kilku klientów i Oliwia pochwaliła mnie oględnie:

– Wyrabiasz się, Gośka! Kto wie, może jeszcze będą z ciebie ludzie?

Mój mąż był jednak innego zdania. Widząc, jak wykończona jestem po powrocie z pracy, denerwował się:

– Rzuć to w diabły! – mówił. – Jeszcze trochę i nic z ciebie nie zostanie!

Istotnie, po dwóch tygodniach pracy przy telefonie nękały mnie bóle pleców, karku i głowy, a oczy piekły niemiłosiernie mimo stosowania kropli. No i to napięcie, które powodowało, że byłam istnym kłębkiem nerwów. Ale zaparłam się.

W trzeci z rzędu czwartek przyszłam na drugą zmianę. Oliwia podsumowywała właśnie wyniki pracy pierwszej.

– Coraz lepiej, Monika! – zwróciła się protekcjonalnym tonem do bladej, roztrzęsionej studentki o półprzytomnym spojrzeniu. – Jeśli dalej będziesz sobie tak dobrze radziła, to przejdziesz na stawkę godzinową pięć złotych, a w przyszłości, kto wie, może nawet wyciągniesz dychę? Plus, oczywiście, dwadzieścia pięć złotych prowizji od łebka.

Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i służalczo spojrzała na Oliwię. I w tym momencie mnie olśniło. Zawróciłam z drogi do swojego biurka, wyprostowałam obolałe plecy i stanęłam przed menadżerką.

– Posłuchaj, Oliwio! – powiedziałam stanowczo. – Rezygnuję! Mam dość tego wyzysku. Zwłaszcza w tak nędznych warunkach, w zaduchu i ciasnocie! Proszę mi wypłacić, co do tej pory zarobiłam!

W pokoju zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Na twarzy Oliwii wypłynął rumieniec, a w jej oczach zamigotała wściekłość i chyba coś jeszcze. Czyżby… strach?

– Czyś ty zgłupiała?! – wrzasnęła. – Teraz chcesz zrezygnować?! W środku tygodnia? A kto cię zastąpi na telefonie? Sprzęt ma stać niewykorzystany, bo ci coś nie pasuje?! Przestań zgrywać ofiarę i załóż słuchawki.

Owszem, wzięłam słuchawki, ale tylko po to, by wcisnąć je Oliwii do ręki i ogłupiałą posadzić ją na moim miejscu.

– Skoro tak ci żal niewykorzystanego sprzętu, możesz mnie zastąpić – uśmiechnęłam się promiennie.

– Jaaa?! – Oliwia zrobiła się purpurowa. – Ja mam ciebie zastąpić?!

– A czemu nie? – spytałam, nadal się uśmiechając. – Przecież sama mówiłaś, że to taka miła, lekka praca w komfortowych warunkach. Czemu więc miałabyś nie spróbować tego miodu? Odpoczniesz kilka godzin od menadżerowania. Zawsze to jakaś odmiana. Podobno przyjemna…

Zatkało ją! Patrzyła na mnie pustymi oczami lalki, a ja bezlitośnie ciągnęłam dalej:

– Wiesz, bardzo mi ciebie żal. Wydaje ci się, że robisz oszałamiającą karierę. Tymczasem jesteś tylko marionetką. Przełożeni odwalają brudną robotę twoimi rękami. Myślisz, że rządzisz, a tak naprawdę wykonujesz pracę obozowego strażnika. Jak się nie wykażesz odpowiednimi wynikami, to cię wykopią, i tyle!

Powiodłam wzrokiem po pokoju. Byli ci z pierwszej zmiany i ci, którzy przyszli już na drugą. Wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu. Nie wiedziałam, jak je zinterpretować – jako aprobatę czy przyganę, ale nie zawracałam sobie tym głowy. Może chociaż jednej osobie uświadomię, co tak naprawdę się tu dzieje. Coraz bardziej pewna siebie, powiedziałam tylko:

– Chcecie, to bierzcie dalej udział w tym wyścigu szczurów. Ja się już nie dam zgnoić!

Odwróciłam się i wyszłam. Na ulicy z ulgą wciągnęłam w płuca chłodne powietrze. Byłam wolna!

Wkrótce dostałam zarobione pieniądze. Było tego tyle, że ledwie zwróciły mi się koszty dojazdów i wydatki na leki przeciwbólowe i krople do oczu. No cóż, potraktowałam to jako opłatę za lekcję życia, która wiele mnie nauczyła.

Od niedawna pracuję w małej firmie. Też nie zarabiam kokosów, ale szef mnie szanuje, a między pracownikami panuje życzliwa atmosfera. Teraz wiem, jak to jest ważne. Żyjemy z Romkiem skromnie, ale bez stresów. Jestem szczęśliwa. Dlatego postanowiłam opisać moją przygodę, bo mam nadzieję, że uchroni to kogoś przed poniżeniem i wykorzystaniem. Bo najważniejszy jest szacunek do samej siebie.