Liczyłem na święty spokój

Musiałem dokończyć doktorat. Wymyśliłem, że ponieważ dotyczy Jaćwingów, to zaszyję się w przytulnym pensjonacie gdzieś w suwalskich lasach. Takie magiczne myślenie. Że może dzięki bliskości resztek ich grodów praca pójdzie mi szybciej. Znalazłem w internecie hotelik, który gwarantował ciszę i spokój.

„Jeżeli szukasz miejsca, gdzie zabawa trwa całą dobę, to nie wybieraj naszego pensjonatu” – napisali na stronie właściciele. Lato zapowiadało się upalnie. A pensjonat leżał tuż nad jeziorem. Kąpiele, kajaki, łowienie ryb – właściwie czemu nie połączyć pracy z przyjemnością? Zarezerwowałem pokój na cały lipiec. Nie rozczarowałem się.

Kończył się drugi tydzień mojego pobytu. Czułem się już bardzo zadomowiony. Znałem po imieniu wszystkich pracowników. Miałem też swoje obserwacje. Podejrzewałem, że włoski kucharz, Paolo po godzinach leczy smutki właścicielki, która była bardzo atrakcyjną wdową po pięćdziesiątce. Recepcjonistka zaś, studentka medycyny, kochała się bez wzajemności w ogrodniku i złotej rączce w jednym. 

W sobotę po południu zasiadłem na werandzie i obserwowałem nowych gości. Najpierw z samochodu na litewskich rejestracjach wysiadła para młodych ludzi. Na moje oko nowożeńcy. Pojawił się też Niemiec – ornitolog. Pod wieczór taksówką przyjechała starsza kobieta. Ustaliłem, że ma na imię Maria i jest emerytowaną nauczycielką łaciny. Wyglądała trochę jak rzymska matrona: siwiejące włosy ściągnięte w kok, okulary, czarna suknia. W niedzielę na śniadanie przyszła też para w okolicy trzydziestki (Anna i Maciej) z dwójką uroczych córeczek.

Podobno była jakąś gwiazdą

Następnego dnia zauważyłem w pensjonacie wielkie poruszenie. 

– Co się dzieje? – zaczepiłem Ludmiłę, młodą Ukrainkę, pokojówkę.

– Nie wiem dokładnie, ale podobno ma się u nas zatrzymać jakaś ważna pani.

„No cóż. Praca nie zając” – pomyślałem i zająłem stanowisko obserwacyjne na werandzie przed pensjonatem. I rzeczywiście, około godziny 16 na parking zajechała limuzyna. Kierowca otworzył tylne drzwi. Z auta wysiadła dama wyglądająca jak uosobienie gwiazdy filmowej. Oczy zakrywały jej wielki czarne okulary. Na rękach trzymała małego pieska w różowej obroży. Nie zdążyła jeszcze wejść na taras, gdy właścicielka, pani Amelia, rzuciła się jej w ramiona. 

– Emilia! Nareszcie, wspaniale cię znowu widzieć! – zawołała na przywitanie i panie zaczęły się ściskać i całować.

– Czeka na ciebie apartament, wszystko jest tak, jak lubisz – szczebiotała Amelia. 

Kobiety zniknęły w domu, a za nimi szofer obładowany tobołkami.

– Koniec przedstawienia – mruknąłem pod nosem i wróciłem do siebie. 

Na piętrze spotkałem Ludmiłę. 

– Widziałem naszego gościa honorowego, ale nie mam pojęcia, kto to.

– Jak to pan nie wie? No co pan, telewizji nie ogląda, gazet nie czyta? – zawołała.

Zniknęła na chwilę w kantorku, po czym wcisnęła mi jakieś czasopismo.

– No ma pan, niech sobie poczyta – oznajmiła z uśmiechem.

Zabrałem je wieczorem na taras. Emilię znalazłem na 7 stronie. Była gwiazdą popularnej mydlanej opery i właśnie rozwiodła się z mężem, bogatym producentem. „Po trzech latach małżeństwa dostała połowę jego majątku” – głosił nagłówek. Jedna z fotografii pokazywała Emilię w wieczorowej sukni z dekoltem. Na jej szyi wisiała imponująca kolia… „Gwiazda stała się właścicielką rodowej biżuterii eksmęża” – głosił podpis.

Te rzeczy kosztowały fortunę!

Następnego dnia nie zjawiła się już żadna gwiazda i nie miałem żadnych wymówek. Musiałem w końcu popracować nad doktoratem. Tego dnia czekały na nas jednak inne niespodzianki. Przy kolacji wstała Anna i poprosiła o uwagę. 

– Proszę państwa, zaginął mój pierścionek zaręczynowy. Gdyby ktoś z państwa go znalazł… Musiał mi się zsunąć z palca. 

Wszyscy jak na komendę zaczęli rozglądać się po podłodze, zaglądać pod stoły. 

– Nie, nie. Tutaj go na pewno nie zgubiłam. Nie mam go od rana – dodała Anna.

Jednak naprawdę nieprzyjemnie zrobiło się dopiero dzień później, przy obiedzie. 

– Proszę państwa, herr Frank nie może znaleźć swojego zegarka. Gdyby ktoś z państwa go znalazł, proszę o pilną informację – w imieniu niemieckiego gościa głos zabrała właścicielka.

Pani Maria była mniej subtelna. Przy śniadaniu oznajmiła wszystkim:

W pensjonacie grasuje złodziej. Jestem pewna, że moje perły były w walizce, a dziś ich nie ma. Nie mogłam ich zgubić, bo nawet ich nie wyjmowałam.

Zapadła krępująca cisza.

– To na pewno jakieś nieporozumienie. I wszystko da się wyjaśnić – próbowała załagodzić pani Amelia. – Proszę się nie denerwować. Sprawa się rozwiąże…

Cały dzień wszyscy chodzili jak struci. Pracownicy szeptali coś po kątach. Przed kolacją poszedłem na spacer po lesie. Nagle na drodze zobaczyłem samotną postać ciągnącą walizkę za sobą. Ludmiła?

– Halo, pani Ludmiła? Co się stało? – zawołałem, a dziewczyna odwróciła się. 

Miała mokrą od łez twarz…

– Wyrzucili mnie – chlipała. – Pani znalazła w moim pokoju te skradzione rzeczy…

Powiedziała, że nie wezwie policji, bo musi chronić reputację pensjonatu. Ale wyleciałam. Nie dostałam wypłaty za ostatni miesiąc. Co ja teraz zrobię?

– Pani Ludmiło, to jakieś nieporozumienie, przecież wiem, że pani nie jest złodziejką. Wszystko się wyjaśni.

– Ja nie mam żadnych oszczędności. Nie mam nawet na bilet do domu. Każdą złotówkę słałam mamie. Ona się opiekuje moją córeczką. Żyją z tego, co im przyślę.  

Wiedziałem, że to nie ona

Nie znałem tej dziewczyny dobrze, ale nie wydawała mi się złodziejką. Zresztą musiałaby być strasznie głupia, żeby to, co ukradnie, trzymać w pokoju w pensjonacie. Coś tu zdecydowanie nie pasowało.

– Pożyczę pani trochę pieniędzy, proszę wynająć pokój w miasteczku. Może jeszcze wszystko się ułoży. Niech pani się nie martwi i da mi trochę czasu – zaproponowałem i wcisnąłem zapłakanej dziewczynie zwitek pieniędzy w dłoń.

Podczas kolacji wszyscy siedzieli z kamiennymi twarzami.

– Drodzy goście. Proszę się nie martwić, wszystko się wyjaśniło. Znalazły się i pierścionek, i zegarek, i perły. Przepraszam za te incydenty i życzę miłego wypoczynku – przemówiła do nas po kolacji pani Amelia. – Zapraszam na wino na tarasie.

Bomba wybuchła po śniadaniu. Pani Emilia zadbała, by o kradzieży usłyszał nie tylko pensjonat, ale cały las.

– Ta suka ukradła całą moją kasetkę z biżuterią! – wrzeszczała. – Wezwijcie policję, muszą ją złapać!

Widocznie przyjaciółka opowiedziała jej, że złodziejką była pokojówka. Pani Amelia razem z włoskim kucharzem próbowali uspokoić Emilię.

– Po co policja? Policja nie pomoże. Znajdziemy tę dziewczynę, proszę się nie martwić – przekonywał kucharz.

Machnąłem ręką i poszedłem nad jezioro. Wziąłem kajak i zacząłem myśleć. Drobne kradzieże, wrobienie Ludmiły – to tylko zasłona dymna. Prawdziwym celem złodzieja były klejnoty Emilii. Z pokojówki zrobili kozła ofiarnego. A skoro tak, to prawdziwy złodziej nigdzie się nie będzie śpieszył. Może się czymś zdradzi? Miałem zamiar obserwować wszystkich dużo uważniej niż dotychczas. Jaćwingowie będą musieli zaczekać.

Coś mi nie pasowało

Późnym wieczorem znalazłem na tarasie zacieniony stolik w rogu. Siedziałem i czekałem. Nic się nie działo. Już miałem się poddać, gdy usłyszałem głos. Ktoś rozmawiał przez telefon po włosku. Radziłem sobie z tym językiem całkiem nieźle, więc nastawiłem ucha. Udało mi się rozpoznać głos kucharza, ale niestety, nie to, co mówił. W końcu pojawił się na tarasie. 
Rozejrzał się i wszedł do środka.

Poszedłem za nim. Zniknął za drzwiami sali kominkowej, a ja schowałem się za firanką. W drzwiach pojawiła się… pani Maria! Dziwne. Jaki powód do spotykania się o tej godzinie mogła mieć ta dwójka? W nocy nie zmrużyłem oka. Siedziałem na balkonie i obserwowałem wejście. Nad ranem musiałem zasnąć. Obudził mnie warkot silnika. W samą porę! Pani Maria właśnie wsiadała do taksówki.

Zerwałem się i pobiegłem po rower. Wiedziałem, że samochód musi jechać naokoło, ale przez las mam szansę dotrzeć do miasteczka w tym samym czasie. Pedałowałem jak szalony. Udało się. Wyjechałem z lasu w tym samym momencie, w którym na drodze wjazdowej pojawiła się taksówka. Auto zatrzymało się przy kawiarni. Przystanąłem za drzewem.
Z taksówki wysiadła… obca kobieta. Młodsza i inaczej ubrana. Przyjrzałem się jej uważniej.

To była jednak Maria, ale w czasie drogi musiała się przebrać. Zniknęły koczek, okulary i czarna sukienka. Ubrana była w dżinsy i luźną koszulkę. Rozpuszczone włosy spływały jej na plecy. Do tego okulary przeciwsłoneczne, klapki i kolorowy plecaczek. W tej chwili nie dałbym jej więcej niż 36 lat. Zajęła miejsce w kawiarnianym ogródku. Po chwili przysiadł się do niej młody mężczyzna z brodą. Podszedłem bliżej. Maria wyjęła z plecaczka sporą paczkę i przekazała ją swojemu towarzyszowi. Byłem pewien, że to biżuteria Emilii. Zacząłem komórką pstrykać zdjęcia. I nerwowo myśleć: „co dalej?”

Uznałem, że dopóki nic nie wymyślę, nie mogę tracić z oczu paczki. Gdy więc para się rozstała, poszedłem za facetem. Maria wsiadła do czekającej taksówki i odjechała w stronę pensjonatu. Tymczasem brodacz zrobił to, czego się obawiałem: odjechał w siną dal. Pstryknąłem zdjęcie rejestracji i kawałek pojechałem za nim rowerem. Skręcił na na Augustów, po czym zniknął mi z oczu.

Mogli zatrzymać auto pod każdym pretekstem

Nie miałem wyjścia. Popędziłem na komisariat. Przerażonemu dyżurnemu chaotycznie próbowałem wyjaśnić, że musi posłać patrol, który zatrzyma samochód brodacza. Pod byle pretekstem. Trzeba koniecznie sprawdzić, co jest w paczce, którą wiezie. Krzyczałem, machałem rękami. Złodzieje. Biżuteria. Pensjonat. Uciekają. W końcu zorientowałem się, że dyżurny nic nie rozumie, i pewnie ma mnie za wariata. Wziąłem głęboki oddech i spokojnie jeszcze raz opowiedziałem w skrócie, co się dzieje. Pokazałem zdjęcia. 

– Panie sierżancie, ci złodzieje skrzywdzili niewinną dziewczynę. Zniszczyli jej życie. Musimy jej pomóc – zakończyłem. 

Dyżurny popatrzył na mnie przenikliwie i w końcu podniósł słuchawkę: 

– Do wszystkich patroli na szosie w kierunku Augustowa. Poszukiwany szary renault laguna. Konieczne jest zatrzymanie i przeszukanie. W samochodzie jest paczka z przemyconymi z Litwy narkotykami.

Sierżant zobaczył moje zdziwienie. 

– Mogliśmy dostać anonimowy telefon. To wystarczy, żeby móc przeszukać wskazane auto. Walka z handlem narkotykami ma priorytety. A jak przy okazji złapiemy złodziei, to świetnie – wyjaśnił.

Czekając na wieści, poprosiłem, żeby policjanci pojechali do pensjonatu i poprosili na rozmowę Marię i kucharza. Żeby nam się przypadkiem nie wymknęli. Do dziś ciężko mi uwierzyć, że wszystko się udało. Patrol namierzył samochód brodacza. Policjanci zajrzeli do paczki leżącej na siedzeniu. Nie znaleźli narkotyków, ale szkatułkę pełną biżuterii. Tak się złożyło, że chwilę wcześniej lokalna policja dostała zgłoszenie o kradzieży. Wygląd szkatułki znalezionej w aucie odpowiadał opisowi podanemu przez Emilię. Marię i Paola policjanci zabrali z pensjonatu na komisariat. 

– Niewdzięcznik, zdrajca! – kucharza odprowadziły do radiowozu krzyki Amelii.

Na miejscu oboje zaczęli się natychmiast nawzajem oskarżać. Przy okazji wyśpiewali wszystko. Plan kradzieży narodził się w głowie kucharza po przeczytaniu tego samego artykułu, który pokazała mi Ludmiła. Znajomy paser skontaktował go z Agatą T., zawodową złodziejką (imię Maria było fałszywe). To ona wpadła na pomysł wrobienia Ludmiły.

– Ona naprawdę nie wyjechała? Jest tutaj? Bogu dzięki, bo miałabym straszne wyrzuty sumienia! – Amelia odetchnęła z ulgą, gdy przyznałem się, że zatrzymałem pokojówkę w Polsce. – Oczywiście, że może wrócić. I na pewno dostanie zaległe pieniądze. Proszę jej powiedzieć, jak bardzo mi przykro i głupio.

Dziewczyna wróciła do pensjonatu tego samego wieczoru. Ściskały się z Amelią i popłakiwały przez dobry kwadrans. Wieczorem opowiedziałem gościom całą historię. Przez chwilę byłem bohaterem. A następnego dnia, chciał nie chciał, musiałem się zabrać do moich Jaćwingów. Czasu miałem coraz mniej.