Od ponad dwudziestu lat jesteśmy małżeństwem i rzadko dochodzi między nami do kłótni. Nasz związek od samego początku był oparty na mocnej przyjaźni i tak już zostało. Czasem mój mąż też wychodzi na piwo ze swoimi kolegami z pracy. Nie odczuwam zazdrości, nie mam też żadnych obaw. Razem „bywamy” tylko wtedy, kiedy naprawdę musimy. Na przykład, co roku odwiedzamy naszego dawnego kolegę ze studiów przy okazji jego imienin. Zawsze spotykamy się tam z tymi samymi ludźmi, więc udało mi się do tego przyzwyczaić.

Nie spodziewaliśmy się, że ten piątkowy wieczór przyniesie nam niespodziankę – spotkaliśmy parę, która niedawno przeprowadziła się do naszego miasta. Na nasze szczęście, byli bardzo miłymi osobami i bez problemu wpasowali się w naszą dobrze znaną grupę. Musimy przyznać, że dodali trochę energii do naszej ekipy i było naprawdę wesoło.

Nie miałam ochoty na zabawę

Na koniec spotkania zaprosili nas na drinka następnego dnia wieczorem.

– Nasi znajomi z Londynu przyjeżdżają w odwiedziny, chcielibyśmy przekonać ich, żeby na emeryturę przeprowadzili się do Polski i zakupili dom gdzieś blisko nas. Chcemy, żeby zobaczyli, jakie sympatyczne osoby tu mieszkają! – mówili

Chociaż zdobyli moją sympatię, nie miałam jakiejś wielkiej ochoty na tego drinka. Dwie imprezy jedna po drugiej, to już zdecydowanie przekraczało moje możliwości. Takie szaleństwa nie są dla mnie.

– Rozumiem, że nie masz ochoty, ja też nie jestem w pełni przekonany. Ale zastanów się, ile razy mamy okazję spotykać takich ludzi? Dlaczego nie utrzymać z nimi kontaktu? Są pogodni, mądrzy, dobrze się z nimi rozmawia. Dodatkowo, będziemy tam tylko my i ich znajomi. Czy jest jakikolwiek powód, żebyśmy się nie wybrali?

Janek wyglądał, jakby miał ochotę na iść. Aż dziwne, bo raczej wolał kanapę. Pomyślałam więc, że może jestem nudziarą. Rzeczywiście, dlaczego by nie? Zjemy coś smacznego, napijemy się, na pewno nie będziemy cierpieć. Pojechaliśmy taksówką. Nawet nie sprawdziłam adresu, więc kiedy zatrzymaliśmy się przed olbrzymim domem otoczonym przez jeszcze większy ogród, byłam zaskoczona.

– Może od razu wrócimy? To chyba za wysokie progi na nasze nogi...

– Chyba oszalałaś! Od kiedy duży dom cię martwi?

– No może nie martwi, ale... Spójrz tylko, to jest pałac.

– No i co z tego? Idziemy!

Spotkałam dawną sympatię

Pomimo tego, jak z zewnątrz wyglądał dom, jego wnętrze było naprawdę przytulne. Moje koleżanki zgromadziły się blisko wejścia, wokół jasno oświetlonego bufetu. Dalej, w delikatnym świetle lamp, na dużych, skórzanych fotelach siedzieli mężczyźni. Machnęłam do nich na powitanie i dołączyłam do koleżanek. Zawsze lubię, kiedy mężczyźni i kobiety są oddzieleni na imprezach, bo jakoś łatwiej mi rozmawiać z innymi kobietami. Tylko jednej z nich nie znałam. Była to przyjaciółka gospodarzy.

– Nazywam się Ola – powiedziała mała, chuda blondynka o intensywnie niebieskich oczach, prawie bez śladu makijażu.

Rzadko otwierała usta, jakby była nieco nieśmiała, a kiedy już zaczynała mówić, jej głos był cichy i spokojny, co sprawiało, że wszystkie przekształcałyśmy się w słuchaczki. Było w niej coś niezwykle poważnego, wzbudzającego zaufanie. Od razu mi się spodobała i, kiedy w pewnym momencie zostałyśmy same, czułam się zadowolona, ponieważ rozmowa między nami przebiegała płynnie.

– Czy mogę was przeszkodzić na chwilę i się przywitać – usłyszałam głos z ciemności, zanim jeszcze zobaczyłam, kto do mnie mówi.

– Cześć, Iwo – uśmiechnęłam się.

Od razu cię rozpoznałem.

Tak, ja również. Spoglądał na mnie z uśmiechem, który tak dobrze zapadł mi w pamięć, mimo że minęło już tyle lat... 

Wróciły wspomnienia

Byłam wtedy świeżo po rozpoczęciu nauki w liceum, mój Boże, nawet jeszcze nie skończyłam piętnastu lat! Nie znałam tam nikogo, bo wszystkie moje przyjaciółki z podstawówki poszły do innych szkół. Byłam trochę przestraszona, zastanawiając się, do kogo mam podejść jako pierwszego, co powiedzieć, jak się zachować. I właśnie wtedy zauważyłam przed sobą Iwa – uśmiechniętego, opalonego, zrelaksowanego blondyna z gęstymi włosami spadającymi na błękitne oczy.

Wyglądał jak jakiś bóg, w mocno dopasowanych niebieskich jeansach i białej bluzce, która podkreślała jego opaleniznę. Wysoki, szczupły, niesamowicie przystojny i niezwykle pewny siebie. Był prawie dorosły, bo uczęszczał przecież do czwartej klasy! Czego niby mógł chcieć ode mnie – dziewczyny, która przede wszystkim była świadoma swoich pryszczy, zbyt okrągłej buzi i niezbyt gęstych włosów?

Szybko się to wszystko potoczyło. Iwo był moim pierwszym chłopakiem, z którym oficjalnie „chodziłam”, towarzyszył mi w spacerach ze szkoły do domu, umawialiśmy się na randki, często odwiedzaliśmy kawiarnie. To z nim pierwszy raz się całowałam i to ja zdecydowałam, że chcę z nim zerwać. Początkowe zauroczenie szybko zmieniło się w łagodne, a następnie coraz bardziej intensywne znużenie. Pocałunki nie przynosiły już oczekiwanej ekscytacji, a mój dawniej uwielbiany chłopak okazał się być zupełnie inny, niż początkowo myślałam.

W sumie, nie ma co ukrywać, byłam po prostu zbyt młoda, aby związać się na poważnie. W nowej szkole spotkałam wiele nowych osób i nawiązałam nowe przyjaźnie, jak to w tym wieku bywa. A wręcz okazało się, że nie jestem wcale taka beznadziejna, jak o sobie myślałam. Co nie znaczy, że całkowicie pozbawiłam się swoich kompleksów, bo pojawiły się nowe.

Był bardzo bogaty

Iwo pochodził z rodziny wyjątkowo zamożnej, mającej dobre kontakty i pozycję w ówczesnym ustroju. Jego rodzice niedawno powrócili z pracy w ambasadzie. Posiadali oni duże, luksusowe mieszkanie, przy którym nasze wyglądało jak jakaś nora. Mieli również jasno określone plany na przyszłość swojego dziecka, jak na przykład studia zagraniczne. Wszystko to sprawiało, że czułam się tam bardzo nieswojo. Kiedy matka Iwa na mnie patrzyła, czułam się skrępowana i bałam się nawet odezwać, a jego tata chyba w ogóle nie traktował mnie na poważnie.

Zakończyliśmy nasz związek po kilku miesiącach, a decyzję podjęłam ja. Nie mogłam zapomnieć jego smutnej miny. Był w czepku urodzony, zawsze miał szczęście, nikt mu niczego nie odmawiał. Byłam okrutna i nie miałam wyrzutów sumienia. Wiedziałam, że nic do niego nie czuję. Gdy skończył szkołę i zdał maturę, straciliśmy ze sobą kontakt.

Czasem żałowałam, że podjęłam taką decyzję. Później miałam jeszcze kilka innych związków. Ostatecznie wybrałam Janka, ponieważ wydał mi się najbardziej podobny do mnie pod względem charakteru, mieliśmy podobne zainteresowania i dobrze się rozumieliśmy.

Zdałam sobie sprawę, co straciłam

Ludzie mawiają, że są takie chwile, kiedy w ułamku sekundy możemy przypomnieć sobie całe nasze życie. Teraz wiem, że to prawda, bo w ciągu zaledwie kilku chwil przypomniały mi się różne momenty z ostatnich trzydziestu lat. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie w przepełnionej sali gimnastycznej, rozmowy przy oknie na korytarzu podczas przerw szkolnych, wizyty w kawiarni, która już dawno nie istnieje, spacery w chłodne popołudnia, niezdarnie wymieniane pocałunki pod blokiem, czerwone gerbery owinięte w celofan, które dawał mojej mamie. Wszystko to wydało mi się nagle tak bliskie, jakby miało miejsce dopiero wczoraj.

– Wyglądasz tak samo jak kiedyś.

– Ty również...

Nastąpiła niezręczna cisza. Staliśmy tam jak zaczarowani – cała trójka. Atmosfera wokół nas stała się gęsta. Jego żona przyglądała mi się intensywnie, a napięcie rosło. Jej uprzednia serdeczność i ciepło zniknęły. Dopiero wtedy zauważyłam, jak bardzo jesteśmy do siebie podobne wizualnie. Czy ona też to zobaczyła? Czy znała moją historię? A jeśli tak, to którą wersję?

To było miłe spotkanie

Co mogło wydawać się bardziej naturalne w takim momencie, niż szczera, długa rozmowa o tym, co nas spotkało, kim jesteśmy teraz, jak potoczyło się nasze życie. Jednak ta rozmowa nie miała miejsca, a przynajmniej nie tak, jakbyśmy chcieli. Była tylko mała, bardzo formalna pogawędka pod czujnym okiem żony przez cały czas.

– ...tak, ukończyłem studia w Kolonii, nie wróciłem do Polski później, pracuję w międzynarodowej firmie, dzisiaj w Londynie, jutro, kto wie, może w Dubaju czy Buenos Aires...

– Ja pracuję w firmie wydawniczej, literatura piękna...

– Zawsze byłaś zakochana w książkach.

I to właściwie było tyle. Po chwili Iwa znowu wciągnęło męskie towarzystwo. Reszta nie zauważyła co się dzieje. Jakoś przetrwałam ten wieczór. Przy pożegnaniu z Iwem i jego żoną nie byliśmy zbyt serdeczni, nie wymieniliśmy uprzejmości.

– Jak już się tu przeniosą, do czego stale próbujcie ich przekonywać, będziemy się częściej widywać – paplał gospodarz pod wpływem alkoholu, ale jego kumple nie kontynuowali tematu.

Pokłóciłam się z mężem

Awantura między mną a mężem zaczęła się jeszcze w taksówce. Nie mam pojęcia, o co poszło. O to, czy za oknem pada deszcz, czy mżawka? Coś podobnego byle tylko wyładować narastającą złość. Skąd się wzięła? Z żalu, że nie jestem bogatą żoną jeżdżąca po świecie u boku Adonisa? Że spędzam czas na czytaniu książek, zamiast pić szampana w klasie biznes? Czy na pewno chodziło mi tylko o snobizm? Czy może to było coś znacznie głębszego – nagła, głęboka potrzeba doświadczenia innej wersji mojego życia?

Gdy wróciłam do domu, nalałam sobie whisky, opróżniłam szklankę jednym haustem i poprosiłam o kolejny drink, a potem o jeszcze jeden. Janek patrzył na mnie zdziwiony, bo zwykle prawie nie piję.

Nie kłócimy się często, zazwyczaj jesteśmy spokojni i unikamy konfliktów. Ale tej nocy, jakby wszystko, co przez lata gromadziło się we mnie, wreszcie się uwolniło. Wyglądało na to, że mój mąż także miał coś do wyrzucenia z siebie. Rzucaliśmy w siebie słowami, starając się zranić jak najbardziej, czasem bez celu, czasem z niezwykle precyzyjnym zamiarem. Powiedziałam mu coś, czego nigdy nie chciałabym powiedzieć nikomu. I również usłyszałam od niego coś, czego na pewno nie chciałabym usłyszeć...

Coś we mnie pękło

Nad ranem, z oczami spuchniętymi od łez i jeszcze nieco niepewna na nogach, podeszłam do komputera. Próbowałam znaleźć jak najwięcej informacji o swoim byłym. Korzystałam z wyszukiwarek, przeglądałam portale społecznościowe... Nie odpuściłam, dopóki nie poznałam wszystkich szczegółów o jego rodzinie, dzieciach, miejscu pracy. Przeglądałam z zaciekawieniem każde dostępne zdjęcie. Na Facebooku wysłałam mu zaproszenie do znajomych. Odnalazłam jego adres e-mail i napisałam do niego z prośbą o spotkanie. W mojej głowie ciągle powracała jedna myśl – to, że się spotkaliśmy, nie mogło być przypadkiem. To musiał być jakiś chichot losu, jakiś znak czy wręcz wskazówka od wyższej siły. Sygnał, którego nie możemy zignorować.

Za 15 minut przyszła odpowiedź. „Możemy się spotkać jeszcze dziś, jeśli masz na to czas i ochotę. Mamy sobie bardzo dużo do opowiedzenia, kochanie”.

Kochanie? Czy on mnie nadal kocha? Przeszłości już nie zmienię, ale przecież zawsze mogę rozpocząć w życiu zupełnie nowy rozdział...