Mój brat i ja wychowaliśmy się w cyrku. Takim prawdziwym, w dawnym stylu, z namiotem, końmi i lwami, zapachem trocin. Nasi rodzice byli akrobatami, wykonywali w duecie kilka fajnych numerów. To były piękne czasy. Przez pół roku wędrowaliśmy z miasta do miasta, mieszkając w przyczepie kempingowej, a przez kolejne pół mieszkaliśmy w hotelu bazy cyrkowej. Nasi wujkowie i ciocie, czyli znajomi rodziców, byli klaunami, linoskoczkami, iluzjonistami, treserami.

Jako mali chłopcy byliśmy pewni, że wkrótce i my zaczniemy ćwiczyć swój numer i występować na arenie. Obaj byliśmy bardzo sprawni, a że brat jest ode mnie tylko o rok starszy, bez przerwy rywalizowaliśmy we wszystkich możliwych dyscyplinach. Kto dobiegnie pierwszy, kto dalej skoczy, kto nożem trafi do dziupli.
Jednak kiedy już staliśmy się nastolatkami, wszystko się zmieniło. Bazę cyrkową i państwowy cyrk, w którym pracowali rodzice, zlikwidowano. Oboje musieli przejść na emeryturę. Musieliśmy też się przeprowadzić i zamieszkać w zwykłym bloku, wśród obcych ludzi.

Rodzice bardzo to przeżyli i pewnie dlatego nie zachęcali nas już do pracy w cyrku. Ojciec nawet wspominał coś o studiach, politechnice, lecz żaden z nas nie był tym zainteresowany.

Sam wiesz, że tego fachu nie można uprawiać na siłę

Ja poczułem ulgę. Wolałem zwykły sport, chciałem być trenerem sztuk walki, teraz mogłem bez wyrzutów sumienia pójść swoją drogą. Jednak Jacek, mój brat, pozostał przy chłopięcym marzeniu. Zdał egzamin do szkoły cyrkowej i został akrobatą, tak jak nasi rodzice. Specjalizował się w bardzo trudnym i niebezpiecznym numerze, zwanym latającym trapezem. W pewnym momencie był jedynym polskim cyrkowcem, który potrafił go wykonać.

Jacek umiał też zadbać o swoją karierę i pieniądze. Przepracował wiele lat w cyrkach za granicą, a potem razem z żoną, zresztą świetną żonglerką, założył prywatny cyrk. Oczywiście to nie był już taki cyrk jak z naszego dzieciństwa. Raczej rodzinna trupa występująca z krótkim, niezbyt skomplikowanym programem w ramach rozmaitych plenerowych imprez. Tylko czasem zdarzały się jakieś festiwale, na których Jacek mógł zaprezentować swoje prawdziwe umiejętności.

W naszej rodzinie, w każdym pokoleniu, musi urodzić się dwóch synów. Tym razem padło na Jacka, bo ja mam córkę, w dodatku jedynaczkę. Grzegorz i Hubert byli bliźniakami, na pierwszy rzut oka podobnymi do siebie jak dwie krople wody. Jednak na tym podobieństwa się kończyły. Grześ był typem nieznającego strachu zawadiaki, bezczelnym podwórkowym łobuziakiem, który musiał spróbować wszystkiego i wszystko od razu mu wychodziło. Hubert był delikatny, nieśmiały i wrażliwy. Uczył się o niebo lepiej od Grzesia, był bardzo utalentowany muzycznie. Od przedszkola było widać, że z dwóch synów mojego brata tylko jeden nadaje się na cyrkowca i Jacek też o tym wiedział doskonale.

– Nie zamierzam go do niczego zmuszać! Owszem, byłoby fajnie, gdyby mogli obaj z nami za parę lat pracować, od lat mam nawet wymyślony taki numer, ale Hubert ma zupełnie inne predyspozycje. Zresztą, popatrz. My od małego ze sobą rywalizowaliśmy, nie odpuszczałeś mi nawet na milimetr – przypomniał mi. –Ale potem się skończyło. Ja chciałem być cyrkowcem, ty nie bardzo i jakoś nikt z tego powodu nie cierpiał. Rodzinna tradycja to fajna rzecz, ale z niczym nie należy przesadzać. Opłaciłem Hubertowi naukę gry na pianinie. Jak zostanie muzykiem, to też się przyda w rodzinnej firmie – pocieszał się.

Nawet jeżeli mój brat był w głębi duszy rozczarowany, nie dawał po sobie tego poznać. Pewnie myślał, że nigdy już nie wrócimy do tej rozmowy…
Hubert faktycznie nauczył się nieźle grać na pianinie i gitarze, ale kiedy bliźniacy skończyli piętnaście lat i nadszedł czas wyboru zawodu, okazało się, że obaj chcą zostać cyrkowcami. Jacek był zaskoczony. Zamiast się cieszyć, miał obawy. Zadzwonił nawet do mnie z nietypową prośbą.

– Michał, proszę cię. Porozmawiaj z Hubertem. Zawsze byłeś dla nich ulubionym stryjkiem, a coś czuję, że ze mną i matką nie jest do końca szczery.
On się pewnie dostanie do tej szkoły, jest fizycznie dostatecznie sprawny, poza tym będzie zdawał z bratem, a Grześ jest po prostu świetny. Nas tam wszyscy znają, chłopaki będą mieli trochę łatwiej. Ale ja czuję, że on to robi na siłę. Nie wiem dlaczego, ale tak czuję. Sam wiesz, że tego fachu nie można uprawiać na siłę. Nie chcę, żeby potem żałował.

Pokonał strach, lecz kosztowało go to naprawdę wiele wysiłku

Nie opowiedziałem wtedy Jackowi sytuacji, której świadkiem byłem rok wcześniej. Zabrałem moją córkę i chłopaków na wycieczkę do parku linowego. Poza łatwymi trasami dla dzieci, były tam też bardziej ekstremalne przejścia na wysokości kilku pięter i bodaj najtrudniejsza przeszkoda, tak zwany skok Tarzana.
Trzeba stanąć na platformie umieszczonej wysoko na drzewie, chwycić linę i skoczyć, a potem w odpowiednim momencie złapać siatkę po drugiej stronie tak, by wyhamować i bezpiecznie zejść. Oczywiście jesteś cały czas przywiązany do liny ubezpieczającej, ale taki sus nad przepaścią robi wrażenie. Skok Tarzana wypatrzył oczywiście Grzesiek i uparł się, że musimy tam pójść. Moja córka od razu powiedziała, że nie ma mowy, ja wymówiłem się kontuzją barku, ale Hubert bez mrugnięcia okiem poszedł za Grzegorzem.

Obaj poprawnie wykonali skok, ale widziałem też twarz Huberta, kiedy już zszedł na ziemię.

Ledwo oddychał i był blady z wrażenia. Nie poskarżył się ani słowem, ale widziałem, że z trudem wraca do siebie. Pokonał strach, lecz kosztowało go to naprawdę wiele wysiłku. Pomyślałem sobie, że na szczęście nie będzie musiał zostać akrobatą…

Bliźniacy to chodliwy towar

Po rozmowie z Jackiem odszukałem swoją starą mandolinę i pod pretekstem pomocy w jej nastrojeniu poprosiłem Huberta, żeby wpadł do nas do domu. Poczekałem na stosowny moment, kiedy byliśmy sami.

– Jesteś pewien swojej decyzji? Nie musisz pracować w cyrku. Ja nie zostałem, choć tak jak ty miałem cyrkowców rodziców i brata. Każdy powinien robić to, co umie najlepiej i co kocha. To tylko twoje życie, nie jesteś nic winien dziadkom ani rodzicom. A już z pewnością żadnej, nieszczęsnej, rodzinnej tradycji.

Hubert próbował udawać, że nie wie, o co mi chodzi, ale nie dałem się oszukać. Przycisnąłem go trochę i miałem wrażenie, że mój bratanek ma łzy w oczach.

– Ja tak nie umiem – wykrztusił wreszcie. – Jeżeli Grzesiek potrafi, to ja też. Nie jestem od niego gorszy i nikomu nie pozwolę tak myśleć. Muszę to udowodnić.

Pomyślałem sobie wtedy, że choć sam mam brata, nie znam siły związku łączącego bliźniaków. Być może działała tu tajemnicza siła, której potęgi nie jestem w stanie pojąć. Nie miałem prawa nalegać. Jacek też odpuścił. Hubert ponoć podczas jakiejś kłótni zagroził, że popełni samobójstwo, jeśli Jacek nie puści go do szkoły cyrkowej.

Tak jak podejrzewał mój brat, obaj bliźniacy bez problemu dostali się do szkoły. Obaj też ją skończyli. Grzegorz z wyróżnieniem, Hubert bez, ale także jako akrobata. Ludzie nieznający cyrku mogą tego nie wiedzieć, ale bliźniacy to w tej branży bardzo chodliwy towar. Identyczna sylwetka, wzrost, proporcje ciała. W wielu akrobatycznych numerach ta cecha bardzo się przydaje, dlatego Grzegorz i Hubert byli warci dużo więcej razem niż osobno.

Szybko dostali angaż do bardzo dobrego cyrku. Mieli tam wykonywać ten sam efektowny, ale niebezpieczny numer, który był kiedyś specjalnością ich ojca, czyli latać na trapezie. Grześ zresztą nie chciał robić niczego innego, zawsze wybierał to, co zapewniało maksimum adrenaliny. Za dwa tygodnie mieli zadebiutować na arenie w nowym programie. Oczywiście wszyscy byliśmy zaproszeni – dziadkowie, Jacek, moja bratowa i my. Cała nasza cyrkowa rodzina miała zobaczyć jak rodzinna tradycja działa w trzecim pokoleniu.

W cyrku nie ma ściemy

Termin premiery był dla mnie bardzo niewygodny, ale stanąłem na głowie, by tam być. Żona z córką właśnie zastanawiały się, co mają założyć na spektakl, bo to niby tylko cyrk, ale jednak uroczystość, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. W drzwiach stał Jacek, a właściwie cień Jacka. Od razu zorientowałem się, że nie śpi od wielu dni.

– Przepraszam, braciszku. Muszę porozmawiać, bo inaczej oszaleję. Aśka też jest w rozsypce, ale kazała mi przysiąc, że nie dam tego po sobie poznać. Obydwoje udajemy przed chłopakami spokojnych twardzieli, a potem zamykamy się w sypialni i nie śpimy do rana. Ty też masz dziecko, wiesz jak to jest. Gdyby to był solowy występ Grześka, zastanawiałbym się tylko, gdzie zaprosić chłopaków na oblewanie. Ale o Huberta potwornie się boję – wyznał.

– Braciszku, spokojnie, przecież oni to mają przećwiczone tysiąc razy. Sam wiesz, że w cyrku nie ma ściemy. Jak nie zrobisz bezbłędnie sto razy pod rząd, nie wystąpisz. Rodzice zawsze to nam powtarzali – próbowałem zachować zdrowy rozsądek.

– Wiem, że masz rację, ale trening to trening, a występ to występ. Są tacy, których to uskrzydla. Publiczność, światła, muzyka – i dostają kopa. Ale ja znam Huberta. On jest potwornie nieśmiały. W szkole podstawowej bał się odpowiadać na lekcji przed klasą,a jak miał wystąpić w przedstawieniu na Boże Narodzenie, wymiotował w domu przed wyjściem, a w trakcie przestawienia potknął się i wpadł w zaspę z waty. Wszyscy myśleli, że to było wyreżyserowane, ale teraz już nie ma żartów. Ja latałem na trapezie piętnaście lat. Jakbym któregoś dnia zawahał się przez ułamek sekundy, to wiem, że skręciłbym kark.

Musiałem to zrobić, żebyście nigdy nie mieli wątpliwości…

Znam dobrze mojego brata. Czułem, że jest jeszcze coś, czego mi nie mówi.

– Jacek, proszę cię. Ja wiem, kiedy coś ukrywasz. Jest coś jeszcze, prawda?

Jacek westchnął ciężko.

– Jest. Ale strasznie idiotyczne… Kiedy chłopcy się urodzili, dałem się, idiota, namówić Aśce na horoskop. No wiesz, taki wyliczany na podstawie godziny i minuty urodzin. Wyszło coś dziwnego. Przez dwadzieścia jeden lat będę miał synów bliźniaków, a potem już nie. Nie wiem, jak to rozumieć, a oni mają właśnie dwadzieścia jeden lat. Mam głupie myśli. Michał, co mam zrobić? Zamknąć go jutro w domu, upozorować wypadek, zadzwonić na policję, że w cyrku jest bomba? Wtedy na pewno odwołają spektakl.

Pomysł z bombą był pewnie najlepszy, ale obaj dobrze wiedzieliśmy, że niczego takiego nie wolno zrobić. Hubert do końca życia nie darowałby tego Jackowi. Musieliśmy usiąść na widowni, opanować emocje i wierzyć, że nic złego się nie wydarzy.

Dzień premiery dłużył się niesamowicie. Kiedy wchodziliśmy w tłumie widzów na widownię, miałem sucho w ustach. Oczywiście robiłem wszystko, żeby moja żona, córka i nasi rodzice niczego nie zauważyli.

Pierwsze numery programu przeleciały jak na filmie. Grupa żonglerów, ekwilibrystyczny duet na jednokołowych rowerach, tresura kucyków, znikająca kobieta… W końcu konferansjer zapowiedział najbardziej niebezpieczny element programu, a na scenę wbiegli Hubert i Grzegorz.

Z doskonale zsynchronizowanymi gestami, identycznie ubrani, dla obcych byli nie do odróżnienia. Ja jednak wiedziałem dobrze, który jest który i że wcale nie są do siebie aż tak bardzo podobni.

Zamknąłem oczy, ale zaraz zmusiłem się, żeby je otworzyć. Kiedy Grzegorz i Hubert kolejny raz mijali się w powietrzu, chwytając rozpędzone trapezy, widownia klaskała i piszczała z podekscytowania, a ja zaciskałem dłonie na krzesełku.

Raz, drugi, trzeci. Aż nagle poczułem spokój i absolutną pewność, że nic złego się nie stanie. Hubert nie był gorszym akrobatą od Grzegorza. Cokolwiek czuł, był profesjonalistą, pewnym i bezbłędnym tam, gdzie wymagało tego zadanie. Kątem oka zobaczyłem moich dumnych rodziców i płaczącego Jacka. Aśka, też zapłakana, próbowała go uspokoić.

A potem nastąpił wielki finał. Wszyscy uczestnicy spektaklu długo kłaniali się widowni, a potem wrócili za kulisy. Tylko Hubert został na arenie. Patrzył w naszą stronę. Ludzie już wychodzili z namiotu, kiedy zeszliśmy na arenę. Zrozumiałem, że Hubert czeka na Aśkę i Jacka. Może powinienem był się wycofać, ale było już za późno. Hubert rozpiął kostium, jakby chciał go z siebie jak najszybciej zrzucić.

– Mamo, tato, chcę żebyście to wiedzieli już dzisiaj. Podpisałem kontrakt na pięć miesięcy, wykonam to, do czego się zobowiązałem i nie zostanę tu ani dnia dłużej. Musiałem to zrobić, żebyście nigdy nie mieli wątpliwości. Teraz mogę już powiedzieć prawdę. Nie będę cyrkowcem. Będę muzykiem. Grzegorz będzie musiał znaleźć sobie nowego partnera, ale zrobi to bez trudu, bo to najlepszy akrobata na świecie.

Oszczędzę wam opisywania morza rodzinnych łez i tym podobnych rzeczy. Gdyby kamień spadający z serca mojego brata był prawdziwy, na końcu świata usłyszelibyście huk. Hubert dotrzymał słowa, dokończył sezon bez wpadki i kontuzji, ale żadne pieniądze nie były w stanie dłużej zatrzymać go w cyrku.

Mój bratanek gra dzisiaj w bluesowej kapeli i na jego występy chodzimy już z prawdziwą przyjemnością. A co do horoskopów, może nie są do końca głupie, ale to przecież my, ludzie, nadajemy im właściwy sens.