Otworzyłem oczy. Byłem półprzytomny ze zmęczenia.

– Tato, Lilka znowu do mnie mówi – dobiegł mnie cichutki głos Kamili.

– Kochanie, wracaj do łóżka – spojrzałem na zegarek w telefonie. Była druga czterdzieści pięć.

– Ale Lilka nie daje mi spać!

– Naprawdę? – udałem rozbawienie. Wyjąłem z rąk córki plastikową lalkę i zwróciłem się do zabawki, marszcząc czoło. – Lilka, bardzo cię proszę, nie denerwuj już Kamili. Pozwól jej spać. Załatwione – oddałem małej lalkę. – Teraz Lilka powinna być cicho.

Kamila nie wydawała się przekonana, ale posłusznie obróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju.

Tęskniłem za moim dzieckiem

Moja sześcioletnia córka od pewnego czasu dziwnie się zachowywała. Zrzucałem to na karb sytuacji rodzinnej. Mijał trzeci rok, odkąd byliśmy z żoną po rozwodzie, a fakt, iż do rozstania doszło z mojej winy, bo sfiksowałem na punkcie blond pustaka o boskim ciele, doprowadzał mnie rozpaczy. Kamilę widywałem raz na tydzień. Do dupy z tym wszystkim.

Następnego dnia mieliśmy iść do zoo. Była niedziela, jedyny mój wolny dzień w tygodniu. Kamila uwielbiała niedźwiedzie i małpy.

– Nie możemy iść – oznajmiła mi przy śniadaniu, gdy smażyłem jajka.

– Jak to? Dlaczego? – zapytałem.

– Bo Lilka mi zabroniła. 

– Daj spokój, słoneczko. Zjedz i idziemy. Umawialiśmy się przecież.

– Ale Lilka… – jęknęła.

– Kamila, proszę.

Mała zaczęła płakać. Co się dzieje do  jasnej cholery? – pomyślałem.

– Córuś…

– Ja nie idę – wydukała, pociągając nosem. – Nie idę. Nie mogę.

– Bo Lila ci zakazała?

– Taaak… – rozbeczała się na dobre.

Przytuliłem ją i obiecałem, że nie pójdziemy do zoo. Kamila się uspokoiła. Siedziała, ściskając w ręce lalkę niczym największy skarb. Dostała ją ode mnie jakiś czas temu. Tania podróbka Barbie, ale córce się podobała. Kupiłem ją na bazarze od Ruska, który handlował wszystkim – pościelą, garnkami, narzędziami i zabawkami. Za lalkę dałem dwie dychy. Czułem się jak sknera, ale z kasą było u mnie licho. Płaciłem alimenty, wynajmowałem mieszkanie, utrzymywałem auto. Stać mnie tylko na chiński badziew za dwie dychy.

Czarna Nimfa?

Zostaliśmy w domu. Najpierw ułożyliśmy puzzle, które Kamila przyniosła ze sobą, a potem oglądaliśmy przygody Psa Barry’ego. Wieczorem odwiozłem córkę do domu. Wracając, zdałem sobie sprawę, iż przez cały dzień nie wypuściła Lilki z rąk.

Kilka godzin później przysypiałem, oglądając telewizję. Jacyś celebryci wydurniali się przed kamerami. Publika szalała. – Dalej, kochani! – wrzeszczał prowadzący. – Brawa dla Ani!

Widownia wyła w ekstazie.

– A ty nie śpij! – krzyknął nagle.

Podniosłem powiekę.

– Nie śpij, kundlu, mówię! – musiałem być naprawdę zmęczony, bo wydawało mi się, że gość mówi do mnie.

– Czarna Nimfa daje ci ostrzeżenie! – gdzieś zniknął uśmiech okraszony blaskiem nienaturalnie białych zębów. Zamiast szczytowych osiągnięć stomatologii estetycznej z jego ust szczerzyły się czarne kikuty. – Nie ty, śmieciu, decydujesz, co mała może robić. Waszą królową jest Czarna Nimfa. Zapamiętaj to sobie. Inaczej pożałujesz.

Śpię? – zacząłem kombinować. A może to ów magiczny stan między snem a jawą, kiedy nie wiesz, że to sen? Obudziłem się o piątej. Co za cholerny sen! Przeleżałem bez ruchu do szóstej piętnaście. 

Poniedziałek i wtorek w robocie to był horror. Cztery awarie na drugiej kondygnacji, zalane wodą piętro i oblana inspekcja straży pożarnej. Musieliśmy usunąć osiemdziesiąt trzy usterki. Po powrocie do domu dostrzegłem na telefonie siedem nieodebranych połączeń od Beaty. 

– Czym ty ją, do cholery, nastraszyłeś? – wystrzeliła do mnie, gdy tylko odebrała połączenie. – Robisz to specjalnie? Odgrywasz się na dziecku za to, że układam sobie życie?

– O co ci chodzi?

– O co? Od kiedy wróciła od ciebie do domu prawie nie je, budzi się co parę godzin, płacze i mówi, że się boi.

– Czego?

– No właśnie tego chciałam się od ciebie dowiedzieć! Gdy ją zabierałeś, wszystko było w porządku.

– Nie straszyłem jej – odparłem i od razu przypomniałem sobie incydent z wyjściem do zoo. Kamila już wtedy była nakręcona przez tę lalkę. Co to mogło oznaczać? Chciała zwrócić na siebie uwagę? Może z nią pogadam?

– Jeśli okaże się, że to twoja sprawka, sądownie ograniczę ci kontakt z dzieckiem – zagroziła Beata i się rozłączyła.

Moja córeczka była wykończona

To była dopiero zapowiedź kłopotów. Beata zadzwoniła znowu o szóstej rano, by powiadomić mnie, że Kamila jest w szpitalu. Pojechałem tam natychmiast. Na miejscu zastałem byłą żonę i tego jej nowego fagasa.

– Wpadła w histerię i straciła przytomność – wydukała Beata przez łzy. – Nie wiedzą, co to. Wzięli ją na neurologię. To wszystko zaczęło się od jej powrotu od ciebie. Zrobiłeś jej coś? Powiedz! Nie kłam! Może się uderzyła, upadła? Mają zrobić jej rezonans. Powiedz coś, do cholery!

– Nic się nie wydarzyło – odparłem wkurzony jej oskarżeniami. W tym temacie nic się nie zmieniło: jeśli działo się coś złego, winny zawsze byłem ja, sprawca krzywd wszechświata! – Byliśmy na spacerze, potem graliśmy w gry, układaliśmy puzzle. I jeszcze…

– Co? Mów, na litość boską!
– Obudziła się w nocy. Powiedziała, że lalka do niej mówi.

Beata zrobiła wielkie oczy.

– Ten badziew od ciebie? – spytała.

– Płacę ci kupę kasy i tylko na taki mnie stać – nie mogłem się opanować.

Badania trwały cały dzień. Wieczorem lekarz oznajmił nam, że nie wykazały żadnych zmian i zamierzają kontynuować diagnostykę. 
Kamila wyglądała na wycieńczoną. Leżała w łóżku pod kroplówką. Wokół oczu na białej niczym pergamin twarzy pojawiły się ciemne sińce.

– Jak się czujesz, kochanie? – zaczęła płaczliwie Beata.

Stałem z tyłu. Kochaś zajął miejsce po prawej stronie łóżka. Na kołdrze obok Kamili leżała Lilka. 

Może to jej sprawka? – pomyślałem. Może kojarzy się jej z czymś złym? Jakimś snem albo innym wydarzeniem, o którym nie mamy pojęcia? A gdyby zniknęła? Może małej się poprawi?

Wykorzystałem moment, gdy Beata i jej gach byli zajęci Kamilą, i schowałem lalkę pod kurtką. Godzinę później córka nafaszerowana środkami usypiającymi zasnęła, a ja poszedłem do domu. Gdy zbliżałem się do klatki schodowej, wyrzuciłem lalkę do kontenera ze śmieciami.

W nocy nie zmrużyłem oka. Młyn w pracy, dym z Kamilą – to wszystko mnie dobiło. W końcu wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni napić się wody. Gdy byłem w korytarzu, usłyszałem dźwięk telewizora. Wróciłem do pokoju. Znów leciał ten program z wydurniającymi się gwiazdami.

Na fotelu siedziała Lilka. 

Zmroziło mnie. Nie mogłem się poruszyć. Co się dzieje, do diabła?!

Ona pokazała mi piekło. Nie chcę tam trafić!

– Naprawdę myślałeś, idioto, że to takie proste? – prowadzący znowu szczerzył do mnie zepsute zęby. – Myślałeś, że Czarną Nimfę można, ot tak, wyrzucić sobie na śmietnik? Prymitywny człowieczek.

Nie pamiętam więcej. Obudziłem się nad ranem cały obolały. Leżałem na podłodze przed fotelem, a na nim niczym na tronie siedziała Lilka.
Wariuję? Co się dzieje? 

Wyjść z mieszkania – to był mój jedyny cel. Ubrałem się i pobiegłem do pracy. Tam przez kolejne godziny niczym zombie bezmyślnie wykonywałem swoje obowiązki.

– Szefie! – usłyszałem. – Szeeefie!

Zbiegłem na półpiętro. Tam blady jak ściana stał jeden z robotników.

– Co jest, Marian?

– Benek spadł z rusztowania!

Zbiegłem na parter. Mój majster leżał na podłodze z rozbitą głową i kością wystającą z prawego uda. Wokół szybko powiększała się kałuża krwi.

– Karetkę! – ryknąłem. – Już!

Pogotowie pojawiło się w kilka minut. Zabrali Benka, który na szczęście przeżył. 

Potem przyjechała policja. Najpierw wszystkich przebadali alkomatem, potem zaczęli maglować ludzi. Gdy skończyli, pojawiła się inspekcja pracy. Beneknie miał na głowie kasku i choć tłukę im do głów, by ich używali, to wypadek z pewnością częściowo pójdzie na moje konto. Nie było szans, byśmy skończyli robotę na czas. Moi przełożeni byli wściekli.

Wróciłem do domu totalnie załamany. Załoga dostała dwa dni wolnego, więc kupiłem kilka piw, by zapić smutki. Przez bałagan w pracy zupełnie zapomniałem o nocnym koszmarze z Lilką. Pewnie wcale jej nie wyrzuciłem, tłumaczyłem sobie. Tylko mi się wydawało z przemęczenia.

Lalka siedziała w fotelu. Wyniosłem ją do korytarza. Wypiłem cztery piwa. Poczułem się, jakbym miał sto lat. Zadzwoniłem do Basi, żeby zapytać, jak się czuje Kamila.

– Widziałeś gdzieś jej lalkę ? – zapytała. – Wszędzie jej szukamy.

– Czy masz na myśli ten badziew ode mnie? – nie mogłem się powstrzymać od złośliwości. – Nie widziałem niestety. A jak mała? Już lepiej?

– Na razie lepiej, ale cały czas rozpacza po lalce. Nie wiem, może zgubiła ją na rezonansie. Poszukam.

Szukaj, szukaj – drwiłem w myślach.

W nocy przyszedł do mnie Benek. Z głowy sączyła mu się gęsta jucha. Utykał, bo z dziury w nodze wystawała kość. W ręce trzymał lalkę. – Szefie, zrób coś – szeptał błagalnie. – Ona pokazała mi piekło. Nie chcę tam trafić. Szefie, błagam, zrób, co chce, bo nie da mi spokoju. Nie wypuści mnie. Skaże na wieczność w tym śmierdzącym lochu. Szefie, tam coś jest. Nie chcę tam wracać.

Co za przeklęte gówno wcisnął mi ten Rusek?

Kiedy się ocknąłem, stałem przy ścianie. Na białej, odświeżonej kilka miesięcy temu powierzchni widniał czerwony napis: TWÓJ BACHOR ZDECHNIE.

Zwymiotowałem. Wszedłem pod prysznic i przez kwadrans stałem w strumieniu lodowatej wody. Potem wróciłem do pokoju. Lilka cały czas siedziała na fotelu.

– Czego chcesz? – zawyłem w jej stronę. – Czego, do jasnej cholery, od nas chcesz?! – odpowiedziała mi cisza.

Rusek! – pomyślałem. To on mi sprzedał ten badziew. Może coś wie i wyjaśni mi, co za przeklęte gówno wcisnął mi za dwie dychy. Odnalazłem go bez trudu. Stał tam gdzie zwykle, a na ladzie piętrzył się wszelkiej maści złom zwieziony z całego Wschodu. Gdy na mnie spojrzał, chyba od razu się domyślił, po co przyszedłem, choć nie odezwałem się słowem. Wskazał na zegarek.

– Przyjdź o osiemnastej – powiedział ze wschodnim akcentem. – Tu.

Nie wróciłem do domu. Siedem godzin tułałem się po mieście, żeby wrócić na targ o umówionej porze.

– Wiesz, po co tu jestem, prawda?

Przytaknął.

– Co jest w tej lalce? Jakiś pieprzony demon? Człowieku, coś ty mi wcisnął? – zasypałem handlarza pytaniami.

Rusek rozejrzał się wokół. Było pusto. Inni sprzedawcy już dawno zdążyli się spakować i odjechać.

– Nie wiem – odparł. – Dopadło mnie tak samo jak ciebie. Mówi, że jest Czarną Nimfą i żywi się dziecięcymi lękami. Moje dwie córki ledwo żyją ze strachu. Muszę sprzedać trzysta lalek, by je uwolnić od klątwy.

Oniemiałem.

– To jakiś haracz? Skąd się w ogóle biorą te lalki? – zainteresowałem się.

– Nie wiem – Rusek był wyraźnie rozbity  i zdenerwowany. – Kiedy powiedziałem jej, że to zrobię, na drugi dzień odnalazłem pod drzwiami pięć pełnych kartonów. Sprzedaję je już od miesiąca.

– I zarażasz inne dzieci?

– Ratuję swoje. Ty też tak zrób, dobrze ci radzę. To jedyny sposób, żeby się od niej wyswobodzić.

Musiałem odetchnąć. To był jakiś absurdalny koszmar. Ale dział się na jawie, a moje dziecko przecież cały czas leżało w szpitalu.

– Musisz mi dokładnie opowiedzieć, co mam zrobić, by uratować swoje dziecko – zwróciłem się do handlarza zrezygnowany.

– Powiedz jej, że zgadzasz się na zasiew. Mnie kazała tak zrobić. A potem zobaczysz, co się wydarzy.

Rusek zaczął pakować swój towar do samochodu.

– Ile ci jeszcze zostało? – zapytałem.

– Trzydzieści osiem – odparł. – Modlę się, by sprzedać je jak najszybciej.

Po chwili odjechał, zostawiając mnie na parkingu. Stałem tam dobrą godzinę. Wypaliłem z pięć papierosów. W końcu wróciłem do domu.

Miałem gdzieś tę kasę, chciałem uratować córkę

Ta noc była spokojna. Żadnych gnijących gospodarzy programów, żadnych wizji połamanych pracowników. Może dlatego, że poprzedniego wieczoru, patrząc Lilce prosto w plastikowe oczy, powiedziałem na głos, iż zgadzam się na zasiew.

Kartony z lalkami znalazłem w samochodzie. Zajmowały cały bagażnik i tylną kanapę. Wniosłem towar na górę. Naliczyłem sześćset sztuk lalek. Kurde, ile ja to będę sprzedawał? – przemknęło mi przez głowę.

Uaktualniłem swoje dawno nieużywane konto na Allegro. Założyłem nowe konta na dwóch innych. Przez kilka godzin ślęczałem, by stworzyć jak najatrakcyjniejszy opis. Przejrzałem trochę aukcji chińskiego szmelcu, który po przeczytaniu kilku słów wydaje się być szczytem luksusu.

Ustanowiłem cenę na dwadzieścia złotych. 

Dobra oferta. Szybko naliczyłem, że jeśli sprzedam towar, zarobię dwanaście tysięcy. Miałem gdzieś tę kasę, chciałem uratować córkę. Pieniądze przeleję na cele charytatywne.
Czarny zasiew rozprzestrzenia się niczym zaraza, pomyślałem z lękiem i wyrzutami sumienia. Ile lalek będą musieli upchnąć rodzice dzieci przeze mnie zakażonych? A jeśli nie wpadną na takie rozwiązanie jak ja, a ich dzieci umrą w męczarniach?
Nie chciałem o tym myśleć. Byłem zdołowany i wycieńczony. Ale gdy w nocy rozległo się jedno ciche piknięcie, od razu chwyciłem smartfona. Serce podeszło mi do gardła. Właśnie sprzedałem pierwszą lalkę.