Spojrzałam za siebie, chcąc wiedzieć, skąd dobiegał dźwięk. Kobieta o smukłej sylwetce stała tuż za mną. W dłoniach trzymała mocno zniszczoną torbę podróżną oraz dwie przepełnione torby foliowe. Uśmiechała się serdecznie, pomimo tego, że nie wyglądała na kogoś szczęśliwego. Pod oczami miała ciemne cienie, była znużona, blada, w niezbyt eleganckim stroju...

 – Mogę posprzątać, ugotować, zająć się chorym, no i ogólnie... – zawiesiła głos i skierowała wzrok w dół.

Stał przede mną facet, który patrzył na nią z miną pełną pogardy. Spędziłam kilka minut na postoju taksówek pod dworcem. Usiłowałam zamówić taksi przez telefon, ale w godzinach szczytu wszystko było już zajęte. W końcu przyjechała jedna taksówka, potem kolejna i nadszedł mój czas, ale ustąpiłam miejsca kobiecie z dużą walizką. Nie jestem pewna, co skłoniło mnie do nawiązania rozmowy z tą wysoką panią.

Widać było, że szuka pomocy

– Pani mieszka gdzieś w okolicy? – zapytałam dość przypadkowo.

– W Warszawie? Nie, nigdzie. Przyjechałam tu tylko... szukam pracy...

– Czyli nie ma pani miejsca, w którym mogłaby pani odpocząć? – zapytałam, by się upewnić, a ona zaprzeczyła, kiwając głową.

Natychmiast zauważyłam, że była biedna jak mysz kościelna, choć prezentowała się nienagannie. Przygarnęłam ją głównie dlatego, by dać jej jeść. Nie mogłam znieść widoku jej wychudzonych policzków i ziemistej skóry. W lodówce nie miałam nic. Przez ostatnie dni byłam u mojej kuzynki Marzenki w Lublinie. Odwiedziłam ją, aby trochę ją podtrzymać na duchu, ponieważ zmagała się z chorobami. „Wróciłam, a tu kolejna nędza” – pomyślałam i w duchu się uśmiechnęłam. Otworzyłam mały pokój, który jest pusty od czasu, gdy mój syn, Marek, wyprowadził się z domu.

– Proszę się tu czuć jak u siebie – rzuciłam okiem na walizkę i bagaże, które nadal trzymała w dłoniach. – Szafa jest niemal pusta, tylko na dnie jednej z szuflad jest kilka drobiazgów. Proszę się spokojnie rozpakować. Łazienka jest tam. Jak pani się nazywa? Ja jestem Zofia – wyciągnęłam do niej dłoń.

Z mocnym uściskiem odpowiedziała, chwytając mnie swoją kościstą dłonią.

– Och, jak mogłam tak zapomnieć... – szybko wyciągnęła z małej, zniszczonej torebki portfel. – Nazywam się Ela, to znaczy Elżbieta... Oto mój dowód osobisty, żeby pani wiedziała... – spojrzała na mnie, a na jej twarzy malowała się radość pomieszana z pokorą. Taką, którą można zauważyć w oczach osób, które życie potraktowało dość surowo.

Czułam, jak żal ściska mi gardło, a oczy zalewają się łzami. Natychmiast poczułam do niej sympatię i... empatię. Moja intuicja mówiła mi, że jest godna zaufania. Miała w sobie coś, co sprawiło, że bez obaw zaprosiłam ją do mojego domu. Wiedziałam, że muszę podać jej dłoń i pomóc jej wydostać się z kłopotów. Byłam pewna na sto procent, że ma problemy, nie potrzebowałam zadawać jej żadnych pytań. Wyglądała jak ktoś, kogo życie mocno doświadcza.

Przez wszystkie lata mojego dorosłego życia pomagałam innym, ale nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim nieszczęściem. Ela przeprowadziła się do mnie w październiku. Moi bliscy twierdzą, że ją adoptowałam. Nie chcę jednak tak o tym myśleć. Po prostu robię to, co mi dyktuje moje sumienie. Kiedy opowiedziałam, że mam współlokatorkę, musiałam znieść wiele komentarzy...

– Zupełnie ci odbiło – powiedziała wtedy Agata, moja najlepsza przyjaciółka. – Jak mogłaś wpuścić całkiem obcą osobę do swojego domu?! Nie masz pewności, czy mówi prawdę – starała się mnie przekonać.

Moja siostra była zdziwiona, bo sama z pewnością bałaby się zrobić to, co ja zrobiłam, ale zaraz potem stwierdziła, że wypełniłam chrześcijański obowiązek. Mój syn doradzał mi, aby nie podejmować pochopnych decyzji. Oczywiście trzeba pomóc potrzebującej kobiecie,  to nie ulga wątpliwościom. Jednak nie aż do tego stopnia, aby od razu zapraszać ją do swojego domu, narażać się na straty, problemy, a nawet potencjalne niebezpieczeństwo.

– Mamo, skąd masz pewność, że ona niczego złego planuje? – zapytał Marek.

Oczywiście nie miałam pewności, ale co innego mogłam zrobić, aby wesprzeć osobę, której największym problemem w tym momencie był brak dachu nad głową?

Pełniła rolę pokojówki teściów

Podczas pierwszego popołudnia w nowym miejscu zostawiłam Elę samą w mieszkaniu i udałam się do najbliższego sklepu. Po powrocie z zakupów natychmiast przystąpiłyśmy do przygotowywania obiadu. Elżbieta jadła z takim apetytem, że można było zauważyć, iż od dłuższego czasu cierpiała głód. Gdy skończyła posiłek, od razu zaczęła zmywać naczynia.

 – Nie ma takiej potrzeby. Mamy zmywarkę... Ale skoro pani już podjęła się tego zadania, to proszę dokończyć. Potem zapraszam do salonu. Pogadamy, prawda? – dostrzegłam, że jest bardzo spięta, ale gdy zasiadła na sofie, natychmiast zaczęła mówić.

– Pani chce dowiedzieć się czegoś o mnie, tak? – potwierdziłam kiwając głową. – W takim razie, zacznę...

Opowieść ta była naprawdę pełna smutku. Przyjechała do stolicy w poszukiwaniu zatrudnienia i spokojnego zakątka. Dawniej mieszkała z mężem i trójką dzieci u jego rodziców, którzy wyzyskiwali ją do ciężkiej pracy. Jej mąż, o wiele starszy od Eli, był zdania, że skoro jest zdrowa i silna, nie zaszkodzi, jeśli nieco pomoże w prowadzeniu gospodarstwa rodziców. Była posłuszna. Pochodziła z licznej rodziny i od najmłodszych lat doświadczała ubóstwa, więc nie skarżyła się na swój los. Wiedziała, że obok męża czeka ją lepsza przyszłość. On budował dla nich dom obok swoich rodziców.

Gdy budowa dobiegła końca, Ela za oszczędności zgromadzone przez lata pracy w spółdzielni mleczarskiej kupiła nowe łóżko, szafę i meblościankę do pokoju. Sama uszyła firanki. W końcu była panią swojego domu, choć wciąż pomagała teściom w prowadzeniu gospodarstwa tak, jakby była ich służącą. Mimo tego wszystkiego nie narzekała. Dzieci – urodziła w sumie trójkę, dwie dziewczynki i chłopca jedno po drugim – rosły, zdrowo się rozwijały.

Kiedy dzieci poszły do szkoły, sytuacja Eli uległa pogorszeniu. Jej mąż, Romek, który do tej pory od czasu do czasu obrażał Elę lub ją popychał, zaczął teraz regularnie bić swoją żonę. Dzieci często wracały do domu po lekcjach, odkrywając matkę pokrytą siniakami, leżącą w kuchennym kącie czy w komórce na węgiel. Kilka razy trafiała do szpitala.

– Zdecydowałam się na ucieczkę, gdy złamał mi szczękę. Opiekowano się mną w szpitalu powiatowym i kiedy tylko lekarz potwierdził, że wszystko się ładnie goi, opuściłam szpital bez formalnego wypisu. Miałam przy sobie kilka groszy, kupiłam bilet i odwiedziłam ciotkę w Krakowie... Tylko nie miałam przy sobie nic – uśmiechnęła się słabo. – Było lato, potrzebowałam niewiele...

Ela pracowała w Krakowie jako sprzątaczka. Miała sporo zleceń. Zapracowała sobie na dobrą opinię: była rzetelna, pilna, dokładna w swojej pracy, pogodna i nie naliczała wysokich stawek... Mogłaby tak dalej żyć. Ale zaczęła odczuwać tęsknotę za dziećmi. Te zdążyły już dorosnąć i się usamodzielnić. Marta i Magda wyszły za mąż, a syn Rafał znalazł zatrudnienie w tartaku. Ela postanowiła zadzwonić do Magdy, aby dowiedzieć się, co u niej słychać...

– Dzieci dowiedziały się, że jestem w Krakowie, i od razu Romek pojawił się u cioci... Ach, szkoda gadać... – Ela machnęła ręką.

Mężczyzna rozpoczął okropną kłótnię, zaatakował swoją małżonkę, ale nie na tyle brutalnie, by uniemożliwić jej powrót do domu na wsi. Wróciła. Ale po zaledwie trzech dniach przebywania we własnym domu, znów trafiła do lekarza z potłuczonymi ustami.

– Musiałam znowu uciec – rękawem przetarła łzy i kontynuowała swoją opowieść.

Pewna krewna zaoferowała Elżbiecie miejsce do życia w Warszawie. Ela zdecydowała się na wyjazd i podkradła mężowi nieco gotówki, a potem ruszyła do stolicy. Niestety, kuzynka nie dotrzymała obietnicy, więc Ela musiała spędzić swoją pierwszą noc na stacji, a kolejne dwie w schronisku dla osób bez dachu nad głową. Od momentu przybycia do Warszawy przemierzała miasto z całym swoim mieniem, w poszukiwaniu pracy i dachu nad głową. Kiedy jednak straciła wszelką nadzieję i zdecydowała się na powrót do męża, spotkała mnie.

Jej dzieci nie dają jej żadnego wsparcia

Już następnego dnia sama, bez jakiejkolwiek prośby, uporządkowała całe moje mieszkanie, przygotowała obiad... Po upływie trzech dni zapytała, czy mogłaby zostać jeszcze jeden lub dwa dni, bo nadal nie znalazła żadnej pracy. Poleciłam ją do sprzątania u mojej szefowej, ta z kolei poleciła ją komuś innemu i tak to się zaczęło kręcić. Nasza relacja rozwijała się lepiej niż przypuszczałam. Nie przeszkadzamy sobie, a wręcz przeciwnie – wzajemnie sobie pomagamy. Ela ma nadzieję, że kiedyś będzie mogła wrócić do swojego domu. Gdyby tylko mogła polegać na pomocy swoich najbliższych... Niestety, jej dzieci nie chcą nawet rozmawiać o rozwodzie rodziców.

– Przysięgałaś tacie, że nie opuścisz go aż do śmierci – przypomina syn.

– Tatuś na pewno się poprawi, a rozwód to grzech – upominały ją córki.

Jej matka również namawia ją, by wróciła do męża. Takie są zalecenia proboszcza...

 – A co jeśli Romek w końcu cię zabije? Widziałaś w telewizji, że takie rzeczy się zdarzają? – zapytałam, kiedy Ela pewnego wieczoru opowiadała mi o swoim planie powrotu do domu na święta i stwierdziła, że jej Romek już się zestarzał, więc pewnie nie będzie już tak mocno bił.

Chociaż nie powinnam ingerować w jej prywatność, nie mogę stać z boku i patrzeć, ja zamierza wracać do tego piekła. Tłumaczę jej, że nie musi akceptować tego koszmaru. Pomimo mojej głębokiej wiary, jestem przekonana, że Bóg z pewnością nie skazałby Elżuni na cierpienie i ból, który jest jej zadawany przez tego sadystę. Delikatnie staram się ją namówić, aby zgromadziła wszelką dokumentację ze szpitali, w których była leczona po brutalnych pobiciach, i złożyła wniosek o rozwód z orzeczeniem o winie jej męża.

Ela ma 48 lat. To dość późno na rozpoczęcie wszystkiego od początku, ale jestem przekonana, że jest to próba warta podjęcia. Kiedy byłam w jej wieku, miałam już rozwód za sobą. Przez wiele lat poddawałam się mężowi – tyranowi, który nie używał przemocy fizycznej, ale codziennie niszczył moje życie. Akceptowałam upokorzenia, ale wreszcie powiedziałam: „koniec”. Nie powinniśmy przekreślać naszego życia i prawa do spokoju z powodu religijnych nakazów. Mam nadzieję, że Ela szybko to zrozumie.