Wtrącała się w moje życie

Nie miałyśmy ochoty na poważniejsze dyskusje. Nasze życie było poukładane i nie widziałyśmy specjalnie tematów do rozmów. Całkiem niedawno, prawie rok po tym, jak zerwałam z Andrzejem, ni stąd, ni zowąd naszła ją ochota na snucie filozoficznych przemyśleń.

Nie dało się jej wytłumaczyć, aby używała telefonu. Kiedy tylko znajdzie się w pobliżu, od razu wpada bez pytania. Gdy Andrzej mieszkał razem z nami, takie odwiedziny potrafiły wypaść w najmniej odpowiednim momencie. Dochodziło do krępujących sytuacji. Andrzej nie ukrywał swojego zdenerwowania. Teraz mama nie czuje już żadnych oporów. Odczuwa silny impuls, by nieść pomoc biednej, opuszczonej kobiecie, inaczej mówiąc – sobie samej.

– Czemu on zabiera je do nas? Całkowicie nie jestem w stanie pojąć, jak Ty możesz to akceptować – oznajmiła, kiedy tylko zobaczyła, że w sypialni Malwiny przebywają Zosia i Krzyś, pociechy z wcześniejszego związku obecnej dziewczyny Andrzeja. – Nie przepadam za nimi! Z jakiej racji się tutaj zjawiają?

– Mamuś, co ty wygadujesz? Przecież to tylko dzieci. Malwinka je uwielbia.

– To najlepiej pokazuje, Krysieńko, że kiepsko ją wychowujesz. Kto to słyszał, aby eksmałżonek podrzucał kobiecie zostawionej na łaskę losu dzieciaki swojej... konkubiny.

Z ust mojej mamy „konkubina” zabrzmiało ni mniej ni więcej tylko jak „panienka do towarzystwa”. Kompletnie nie umiała zaakceptować naszego rozstania. Do tego dochodził fakt, że Andrzej związał się z jakąś babką, a tamta miała już dzieciaki z zupełnie innym facetem. Dla matki to było za dużo.

Nie miałam do niego pretensji

Faktem jest, że i mnie nie było łatwo. Jednak nie jestem zła na Andrzeja, już od dłuższego czasu nie czułam między nami chemii. Zaczęło się to niedługo po tym, jak na świat przyszła Malwina. Kto wie, może wyglądałoby to jakoś inaczej, gdyby los nie postawił na jego drodze Renaty. Popłakiwałam, ale to zrozumiałam. Pogodziłam się z zaistniałą sytuacją.

Chyba łatwiej mi to przyszło, bo Renata nie była ode mnie młodsza, ani też jakoś szczególnie piękniejsza. Po prostu zakochali się w sobie. Ona zostawiła dla niego swojego dotychczasowego faceta, tatę Zosi i Krzysia. Tak to się wszystko pozaplatało. Ale przecież takie rzeczy się zdarzają. Nie byłam w stanie mieć żalu do Andrzeja, nadal darzyliśmy się sympatią i łączyło nas rodzicielstwo wobec Malwiny.

– Świat się kończy! Niestety, dziecino, ale to wszystko idzie w złą stronę. Te rodziny patchworkowe. Kiedyś coś takiego nie przyszłoby nikomu do głowy. A teraz? Hulaj dusza, piekła nie ma! Powinnaś mieć więcej szacunku do siebie i nie akceptować takich sytuacji!

– Mamuś!

– Mogę się założyć, że nadal obcierasz nosy tym… no wiesz…

– Daruj sobie te obelżywe słowa, naprawdę nie ma takiej potrzeby. Te dzieciaki są naprawdę bardzo fajne. Są ogarnięte i dobrze ułożone. Rozumiem, że masz żal do Andrzeja, ale nie zwalaj tego na te dzieci. To bez sensu. Kompletnie. Malwinka wprost przepada za wizytami u nich, a czasem one wpadają do nas. Wiesz, to takie jakby przyrodnie rodzeństwo. Zwyczajnie się wspieramy.

– Weź mnie nie rozbawiaj. Wspieramy? Ty mu pomagasz i tej lafiryndzie, która podprowadziła ci faceta? I jeszcze usiłujesz mi wmówić, że to całkiem normalne? Twój ojciec przewraca się w grobie przez to, co tu się wyprawia.

– Dobra, już nie mieszaj w to taty.

– Niby czemu? Przeżyliśmy razem całe czterdzieści lat. Bywało różnie, ale nigdy by nas nie zostawił. Przenigdy. Daję ci słowo.

– Kochał do samego końca?

– Ale co to ma wspólnego z całą tą sytuacją? No jasne, że nas kochał, w końcu stanowiliśmy rodzinę, a kiedy jest się częścią rodziny, to obowiązkiem każdego z nas jest troszczenie się o nią i nieodchodzenie. Bez względu na okoliczności. I tata zdawał sobie z tego sprawę.

– Czyli coś się wydarzyło? Jakieś problemy?

– Daj spokój, nie czepiaj się pojedynczych słów. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek zaszło i szczerze mówiąc, nie zaprzątałam sobie tym głowy. Miałam pewność, że to człowiek honoru i zawsze do nas wróci.

– A zatem jednak coś się tam kiedyś wydarzyło, co nie?

Chciała uchodzić za ideał

– Daj już spokój z tym tematem, dobrze? Dawne dzieje. Serce sercem, a życie podąża swoimi ścieżkami.

– Ale o czym ty mówisz? Przecież kochałaś ojca, prawda?

– No jasne, że go kochałam. Miałam jakiś wybór? Jak już powiesz A, to potem musisz powiedzieć B i tak po kolei, aż do Z. Nie można sobie ot tak przeskakiwać, jak konik polny. Myślisz, że ja nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości? Zaznałam. Ale co po uczuciach, kiedy nie ma perspektywy na normalne życie? A twój tata był taki… ułożony, odpowiedzialny, porządny człowiek.

– Mamuś, przed poznaniem taty byłaś w kimś zakochana?

– No i co z tego, że byłam? Tak, chodzi o Stefana. Przystojniak, wszystkie laski na jego punkcie wariowały, a on uparcie twierdził, że liczę się tylko ja. Kilka razy się umówiliśmy.

– I co dalej?

– Na całe szczęście twój dziadek w porę się połapał, o co chodzi i wybił mi z łba tę wielką miłość.

– Jakim cudem?

– Jak to jakim? Po prostu. Spytał, kim on jest i czym się zajmuje. A Stefan grał na saksofonie w jakimś zespole jazzowym. Dziadek stwierdził, że to dla mnie nieodpowiednia partia i zabronił wychodzić z domu, dopóki ta moja miłość nie minie. Popłakałam sobie trochę i w końcu mi przeszło. Poza tym akurat twój tata zaczął się koło mnie kręcić. Właśnie kończył medycynę. Dziadek go bardzo lubił i ostatecznie mnie do niego przekonał. I widzisz, jak fajnie się wszystko ułożyło? Urodziłaś się ty.

– A co z tym facetem grającym na saksofonie?

– Ech, zakończyłam tę relację. Jakie to życie, ciągle był w trasie, na tych swoich występach. To prawie jak bycie żoną jakiegoś wilka morskiego. Co bym ja miała z takiego życia?

– A wiesz może, co się z nim później działo?

– Coś tam słyszałam. Odezwał się do mnie niedawno, ktoś mi tam profil zrobił. Został wdowcem, wyemigrował do Szwecji i chyba ciągle dmie w ten swój instrument. I zobacz, jaki uparciuch, po tylu latach wciąż mnie namawia, żebym go odwiedziła na wakacjach. Ma tam jakiś domek letniskowy i łódeczkę. Ale gdzie ja tam, stara kobieta, będę się jeszcze włóczyć po świecie? Narwany gość. Taki był kiedyś i najwyraźniej nic się nie zmienił.

– Nie wybierasz się tam?

– Jak mam to zrobić? Przecież go praktycznie nie znam. Mam tak po prostu się wybrać?

– No weź, mamusia, zagra ci piękny koncert na saksofonie, na pomoście, pod rozgwieżdżonym niebem...

– Daj spokój. Nie nadaję się do takich romantycznych sytuacji, nie pojadę. Nie ma mowy. Chyba że... nie, raczej nie.

Nie jest w stanie tego zrozumieć

– Babuniu!!! – Malwinka wypadła z pokoju i wskoczyła babci na kolana.

Tuż za nią wyszła Zosia.

– Babciu, poznaj moją prawie siostrę, Zosię. Spójrz tylko, jaka jest śliczna!

Moja mama zerknęła na Zosię bez odrobiny życzliwości.

– Witam – przysiadła w ukłonie dziewczynka.

Z sypialni wyszedł mały Krzysztof.

– Witam panią – grzecznie się ukłonił, niczym prawdziwy dżentelmen.

– A co, własnej chałupy nie macie? Tylko musicie się obcym panoszyć po ich domu?

– Mamusiu, przestań!

– Ja to zaraz wytłumaczę pani. Dzisiaj jesteśmy u Krystyny, bo to wyjątkowy dzień, nasz Lolek ma dzisiaj urodziny i mama od rana pojechała, żeby mu zorganizować imprezę-niespodziankę. Trochę z tym zamieszania, bo będzie sporo gości, my też tam pójdziemy, więc mama musi to ogarnąć tak, żeby Lolek się nie połapał.

– A ten wasz Lolek to kto?

– Jak to kto? Nasz tatuś!

– W sensie ten nasz biologiczny. Bo Andrzej też jest dla nas tatą, ale głównie dla Malwinki, a Lolek jednak bardziej naszym – doprecyzowała Zosia.

– Ja i mama też mamy zaproszenie – Malwina nie posiadała się z radości.

– Pani też może wpaść, bo będzie grał super jazzowy zespół, kumple Lolka i do tego zamówiony jest tort truskawkowy.

– A Andrzej ułożył dla Lolka taki zabawny wierszyk, wczoraj go czytał nam i mamie i wszyscy chichrali się w głos, tylko ja nie do końca wszystko załapałam.

– No i ma być Anita, a ona tak pięknie wyśpiewuje.

– Kim jest ta cała Anita?

– Dziewczyna Lolka.

– Tak, ona jest taka super – na twarzy Krzysia pojawił się uśmiech.

– Już dobrze, dobrze. Dajcie mi chwilę wytchnienia, bo już mi w głowie wiruje od tego gadania o Lolkach.

Całkiem się w tym pogubiła

– Eeee, przecież jest tylko jeden Lolek!

– Tata nie ma na imię Lolek, ludzie po prostu tak na niego wołają.

– Ale babcia musi mieć jakiś upominek dla Lolka!

– Dobra, dobra! Idźcie już sobie. Koniec tematu. Babcia musi pomyśleć nad tym, co powiedzieliście.

Odesłałam maluchy do pokoju Malwiny. Posłałam mamie uśmiech, ale nie odwzajemniła go.

– Jak dla mnie, to zdecydowanie za dużo tych wszystkich atrakcji. Będę się już zbierać do domu.

– Poczekaj chwilkę, Andrzej zaraz tu będzie, żeby zabrać dzieciaki. Chociaż się przywitacie.

– O nie, nie ma mowy! Nie chcę mieć z nim już nic do czynienia. I wcale mi się nie podoba to całe wasze szaleństwo. Ani trochę. Też wymyślili: urodziny Lolka. To jakieś kompletne wariactwo, moja droga.

– Wiesz co, sytuacja nie wygląda tragicznie. Oczywiście, marzyłabym o tym, żeby nasz związek z Andrzejem trwał wiecznie w szczęściu i radości. Ale czasem lepiej być kolorową mozaiką różnych doświadczeń, niż tkwić w toksycznej relacji i się nawzajem dołować.

– Kompletnie namieszaliście mi w głowie, nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Chyba faktycznie się wybiorę na ten pomost i posłucham sobie jakiejś romantycznej melodii. Byle z dala od waszego towarzystwa.

Kiedy opuszczała moje mieszkanie, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Gdy drzwi od windy zasunęły się z cichym szmerem, ja nadal tkwiłam w progu, rozmyślając nad tym, co wpływa na to, co nas spotyka w życiu. Czy to kwestia przypadku? A może z góry ustalonego scenariusza? Czasem zastanawiam się, czy nie zależy to od jakiegoś maluśkiego włącznika, ukrytego gdzieś w naszym umyśle bądź w zakamarkach duszy?

Krystyna, 42 lata