Obracałam długopis w spoconych dłoniach. Był wczesny ranek. Tuż za ścianą spała moja mama. Za pięć minut powinnam ją obudzić, jeśli mamy zdążyć. Serce ścisnęło mi się z żalu, gdy uświadomiłam sobie, że to prawdopodobnie jej ostatni poranek w tym domu. W domu, w którym spędziła większość swojego życia…

Nie mieliśmy innego wyjścia

Po wielu długich rozmowach obie doszłyśmy do wniosku, że to jedyne wyjście. Mama potrzebowała opieki, której ja nie mogłam jej zapewnić. Miałam dzieci, nie mogłam więc rzucić pracy i przeprowadzić się ponad dwieście kilometrów. Z kolei mama nie brała pod uwagę przeprowadzki do mnie. Byłoby ciasno, ale moglibyśmy umieścić córki w jednym pokoju, by w ten sposób zrobić miejsce dla babci.

– Nie ma mowy! – odmówiła bez wahania. – Wspólne mieszkanie na kupie jeszcze nikomu nie wyszło na dobre, uwierz mi!

Patowa sytuacja.

Pewnego dnia mój mąż przyniósł do domu ulotkę. Widniało na niej zdjęcie okazałego budynku i dwójki uśmiechniętych staruszków.

– Nie możemy jej tego zrobić… – jęknęłam. – Musi być jakieś inne wyjście!

– Tylko tak możemy jej pomóc – przekonywał Piotr. – Po śmierci taty została całkiem sama, w dodatku ostatnio usiadła na wózek. Nie da rady funkcjonować bez pomocy.

Musiałam przyznać mu rację. Poważne problemy z kręgosłupem skazały mamę na wózek inwalidzki. I to krótko po tym, jak pochowaliśmy tatę. Mama wydawała się pogodzona z losem i to ona pocieszała mnie.

– Tak będzie najlepiej. Nie chcę być dla was ciężarem, a sama sobie nie radzę. Zawieźcie mnie do ośrodka tak szybko jak to możliwe.

Pomyślałam, że chce mieć to już za sobą, i oczy mi się zaszkliły. Natomiast mama nie uroniła ani jednej łzy.

– Będziecie mogli odwiedzać mnie częściej niż do tej pory, prawda?

Uścisnęłam jej dłonie. Były ciepłe i pomarszczone. Kiedy tak siedziała na wózku, bezbronna i bezradna, nie przypominała już tej energicznej kobiety sprzed lat. Mamy, która ganiała nas po parku i w każdą niedzielę smażyła furę naleśników. Na myśl o tym zrobiło mi się jeszcze smutniej i z trudem opanowałam szloch.

A teraz siedziałam przy stole w kuchni, czekając, aż mama się obudzi i podpisze niezbędne do przyjęcia do ośrodka dokumenty. Wskazówka zegara nieubłaganie odmierzała czas. Wstałam i podeszłam do drzwi sypialni. Zastukałam cicho, a potem lekko pchnęłam. Mama z trudem gramoliła się w stronę wózka.

Pośpieszyłam z pomocą. Ręce mi się trzęsły, byłam w totalnej rozsypce. Dylemat moralny wciąż mnie męczył. Powinnam to zrobić czy nie? To naprawdę najlepsze wyjście?

– Martusiu, nie zadręczaj się już – powiedziała mama, jakby czytała mi w myślach.

– Mamuś, tak mi przykro…

– Niepotrzebnie. Będę miała dobrą opiekę. Tak musi być i już – spojrzała na mnie swoimi jasnymi jak niebo oczami i nieco mi ulżyło.

Opierając się o moje ramię, usadowiła się na wózku, którym sama pojechała do kuchni. Podpisała dokumenty. Ja zaniosłam do samochodu jej bagaże. Ośrodek znajdował się zaledwie trzydzieści kilometrów od mojego domu i faktycznie będę ją mogła odwiedzać znacznie częściej. Choć tyle dobrego.

Tam się dzieje coś dziwnego

Podróż minęła nam na słuchaniu muzyki. Wreszcie na horyzoncie zamajaczyło niewielkie wzgórze, usiane krzewami róż i innymi kwiatami. Ogród był kolorowy i imponujący. Podniosło mnie to na duchu. Mama także wyglądała na zadowoloną. Kiedy tylko wjechałyśmy na podjazd, do auta podbiegło dwóch sanitariuszy, którzy pomogli jej wysiąść i usadowić się na wózku.

W zadbanych wnętrzach unosił się na korytarzach charakterystyczny zapach środków do dezynfekcji i czegoś nieokreślonego. Specyficzna woń starości. Pokoje były pozamykane i nie spotkałyśmy nikogo z pensjonariuszy w drodze do gabinetu dyrektora.

– Bardzo tutaj spokojnie – zauważyłam, kiedy siwiejący mężczyzna uścisnął mi dłoń. – O tej godzinie nasi podopieczni ucinają sobie drzemkę – uśmiechnął się szeroko.

Dopełniłam formalności, odbyłam miłą pogawędkę z dyrektorem placówki i odprowadziłam mamę do jej pokoju. Nadszedł czas pożegnania. Czułam, że wzbierające we mnie emocje zaczynają mnie przerastać.

– Mamo… – głos mi drżał, a oczy zaszły łzami.

– Martusiu, proszę, jedź już – pogoniła mnie mama, udając dzielną. Miałam wrażenie, że serce eksploduje mi na milion kawałków. – Jedź – powtórzyła z naciskiem.

Cmoknęłam ją w czoło i szybkim krokiem opuściłam ośrodek. Potem rzuciłam się biegiem przez ogród i z trudem łapiąc oddech, dopadłam do samochodu. Musiałam jak najszybciej stamtąd odjechać.

– Coś dziwnego było w tych wnętrzach – opowiadałam mężowi.

– Marta, tak jest w każdym domu starców….

– Nie nazywaj go tak! – zgromiłam go wzrokiem.

– Przepraszam – pogłaskał moje ramię. – Uważam jednak, że za bardzo to przeżywasz. Będzie dobrze. Nikt jej tam nie zrobi krzywdy, przeciwnie, zadbają o nią, w końcu to fachowcy.

Miałam nadzieję, że tak będzie.

Jak to nie wolno tam wchodzić? Dlaczego?

Minęło kilka dni i emocje zaczęły opadać. Mama telefonowała do mnie codziennie, zdając relację ze wszystkiego, co działo się na terenie ośrodka. Wydawał się zadowolona, a to było dla mnie najważniejsze.

Pewnego popołudnia, zaraz po pracy, pojechałam ją odwiedzić. Ogród pachniał obłędnie, a słońce przyjemnie grzało. Wyszłam więc z mamą na zewnątrz, by mogła pooddychać świeżym powietrzem.

– Ten pokój, tuż obok mojego, jest zamknięty na cztery spusty – mama wskazała ruchem głowy rząd okien na drugim piętrze, gdzie mieszkała.

Istotnie, tylko w jednym z okien były zaciągnięte ciemnozielone kotary. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi.

– Martusiu, tam coś musi być – szepnęła konspiracyjnie.

– Co masz na myśli?

– Od dwóch nocy nie śpię. To szuranie i chrobotanie doprowadza mnie do szału – westchnęła.

– Może to jakiś wymagający pacjent – zastanawiałam się na głos. – Porozmawiam z personelem.

Spojrzałam ponownie w stronę okien. Miałam wrażenie, że kotara lekko się poruszyła.

– Kto tam mieszka? – zaczepiłam spacerującą po ogrodzie pensjonariuszkę, pokazując zasłonięte okno na drugim piętrze. Kobieta spojrzała na mnie speszona.

– Nikt. Nikt tam nie mieszka od czasu… – urwała.

– Od czasu czego?

– Nie powinnam z panią o tym rozmawiać. Ten pokój jest zamknięty. Zakazany. Nie wolno tam wchodzić.

– Proszę, niech mi pani powie – spojrzałam na nią błagalnie. – W pokoju obok mieszka moja mama.

Zamknęli go, bo nie było funduszy na remont

Kobieta przestępowała z nogi na nogę; było widać, że się waha. Czy w tamtym pokoju wydarzyło się coś, o czym bała się powiedzieć?

– No dobrze, ale niech to zostanie między nami. Mieszkał tam mężczyzna, podobno był opętany. Wzywano egzorcystę, ale nic to nie dało. W końcu zwariował do reszty i zrobił sobie krzywdę.

Dreszcz przebiegł mi po krzyżu. Spojrzałam w dół, na siedzącą na wózku mamę. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w okno.

– Mamo! – szturchnęłam ją lekko. – Obudź się, jedziemy – pchnęłam wózek na ścieżkę.

Duszne powietrze zalegające w budynku przyprawiało mnie o zawroty głowy. Przytłoczona opowieścią kobiety, osunęłam się na krzesło. Otarłam pot z czoła, odsapnęłam i poczułam się nieco lepiej.

– Poczekaj tu na mnie – powiedziałam do mamy i ruszyłam w głąb korytarza. Przywołałam windę i po chwili, w akompaniamencie metalicznych trzasków, dotarłam na drugie piętro. Korytarz był cichy i pusty, pogrążony w półmroku. O tyle dziwne, że na zewnątrz świeciło słońce.

Minęłam pokój mamy i stanęłam na wprost tajemniczych drzwi. Na podłodze pod nimi kładły się długie cienie. Z tłukącym się w piersi sercem podeszłam bliżej i nacisnęłam klamkę…

Postać wpatrywała się we mnie niewidzącym wzrokiem

Ku mojemu zdziwieniu drzwi ustąpiły. Pchnęłam je lekko do środka i moim oczom ukazało się duże metalowe łóżko. Ze ścian płatami odchodziła farba. Na brzegu łóżka siedział wychudzony mężczyzna w rozdartej na piersi piżamie. Nagle gwałtownie odwrócił głowę, a mnie zalała fala przerażenia.

Poczułam, jak tiszert lepi mi się do pleców. Postać wpatrywała się we mnie niewidzącym wzrokiem, jej oczy pokrywało bielmo. Instynktownie zrobiłam krok w tył i wtedy pomieszczeniem wstrząsnął histeryczny śmiech. Zachrypły głos odbił się echem w korytarzu. 

– Co pani wyprawia?! – ktoś chwycił mnie za ramiona.

Potrząsnęłam głową, by oprzytomnieć. Uświadomiłam sobie, że stoję przed zamkniętymi drzwiami i szarpię za klamkę.

– Ten pokój jest zamknięty, nie wolno tu wchodzić – ofuknęła mnie pielęgniarka.

Czułam przenikliwe zimno, dłonie mi drżały i nie mogłam się ruszyć z miejsca.

– Przepraszam – wydukałam. – Pomyliłam pokoje.

– Proszę stąd odejść – kobieta pchnęła mnie lekko, marszcząc brwi, a potem patrzyła, jak się oddalam. Nie odwracałam się, ale czułam jej wzrok na plecach. Nie czekając na windę, zbiegłam po schodach.

– Co się stało? – mama patrzyła na mnie zaniepokojona.

Zapewne nie wyglądałam najlepiej. Przygładziłam zmierzwione włosy, a potem oparłam dłonie o kolana i wzięłam kilka głębokich wdechów. Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, ponieważ zza rogu korytarza wyłonił się dyrektor.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się nam.

Wyprostowałam się, próbując wyglądać jak zwykle. Trudna sprawa, biorąc pod uwagę, że serce waliło mi jak szalone. Byłam przerażona, a w dodatku długimi susami pokonałam kilkadziesiąt schodów. Policzki mi płonęły, a pot spływał po plecach i zlepił grzywkę.

– Mamie przeszkadzają hałasy, które dochodzą z pokoju obok. Nie może przez nie spać – wysapałam.

Dyrektor roześmiał się głośno, co wydało mi się mocno nie na miejscu. Spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Czy w tamtym pokoju coś się stało? – zapytałam, nie spuszczając wzroku z twarzy dyrektora.

Mężczyzna spoważniał.

– Kto pani to powiedział?

– Nieistotne. Chcę wiedzieć.

– Proszę za mną – powiedział i nie czekając na odpowiedź, skierował się do windy.

Zbita z tropu poszłam za nim. Po chwili znowu znalazłam się na drugim piętrze, a oszalałe ze strachu serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Nie mogłam złapać tchu, gdy klucz z metalicznym jękiem obrócił się w zamku. Zacisnęłam powieki, spodziewając się drastycznego widoku.

– Nie może być mowy o żadnym hałasie – drzwi lekko skrzypnęły. Z wnętrza doleciał zapach zatęchłego powietrza. Nikt tu chyba od dawna nie wietrzył.

Otworzyłam powoli oczy. Łóżko, pusta szafka nocna, panele na podłodze i odmalowane na biało ściany. Nic więcej. Odetchnęłam z ulgą.

– Pokój jest po prostu pusty. Więc nie wiem, co pani mama słyszała, ale na pewno nie dobiegało stąd. Starsi ludzie w różny sposób zwracają na siebie uwagę bliskich… – czy on sugerował, że mama wymyśliła nocne hałasy, bym bardziej się nią przejmowała? – Prosiłbym, aby nie niepokoiła pani więcej mojego personelu w tej sprawie.

I znowu nie czekając na moją odpowiedź, dyrektor po prostu odwrócił się na pięcie, by po chwili zniknąć za rogiem korytarza.

Co tu się dzieje? Poklepałam się nerwowo po policzkach. Zwariowałam? Na spółkę z mamą? Ona ma omamy słuchowe, a ja zwidy? Za dużo tych przypadków. Tego dnia żegnałam się z mamą przepełniona niepokojem. Widziałam wprawdzie na własne oczy, że pokój obok był pusty, niemniej wizja ociekającego krwią staruszka z bielmem na oczach nie dawała mi spokoju. Przewijała mi się w głowie wciąż i wciąż.

On tu jest

– Biorą ciężkie pieniądze. Mogliby zrobić gruntowny remont po czymś takim – zauważył Piotr, gdy mu o wszystkim opowiedziałam po powrocie do domu.

– Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy – odpowiedziałam.

– To o co chodzi? Taka tragedia mogła się zdarzyć wszędzie. Mało to świrów chodzi po świecie? – jak zwykle mój mąż spłycił wszystko do granic możliwości.

Kochałam go, ale czasem zupełnie nie potrafiłam się z nim dogadać. Resztę przemyśleń zostawiłam więc dla siebie. Miałam na nie całą noc, bo nie mogłam zasnąć. A gdy udało mi się zapaść w drzemkę, rozdźwięczał się telefon. Spojrzałam na zegarek. Druga trzydzieści w nocy. Potem na wyświetlacz. Mama!

Odebrałam pośpiesznie.

– Mamo? Co się stało?

W słuchawce słychać było tylko trzaski i miarowe sapanie.

– Mamo! – krzyknęłam.

– Tu… tu jest… jest tak pięknie, te kwiaty są takie kolorowe – usłyszałam.

Zerwałam się na równe nogi. Wiedziałam już, że w tym cholernym ośrodku dzieje się coś bardzo niedobrego. A moja mama znalazła się w epicentrum tego zła. Musiałam ją ratować. Szybko wciągnęłam dżinsy, nie zdejmując nawet piżamy. Na górę narzuciłam bluzę i w biegu chwyciłam kluczyki do auta.

Łamiąc wszystkie przepisy, dotarłam na wzgórze. Zaparkowałam samochód przed bramą. W blasku księżyca ogromny budynek sprawiał upiorne wrażenie. Kotary w pozasłanianych oknach zdawały się poruszać miarowo, jakby cały dom oddychał. Furtka była zamknięta, więc wspięłam się po płocie i przeskoczyłam na drugą stronę. W oknie pokoju na drugim piętrze ujrzałam twarz.

– Mamo! – krzyknęłam i biegiem rzuciłam się do drzwi wejściowych.

One również stawiły opór. Owinęłam łokieć bluzą i uderzyłam w przeszklenie. Posypały się odłamki. Sięgnęłam dłonią do środka i otworzyłam drzwi. Jakaś pielęgniarka próbowała mnie zatrzymać, ale odtrąciłam ją i wbiegłam na schody.

Drzwi „zakazanego” pokoju na drugim piętrze były otwarte na oścież. Ktoś wołał za mną, bym się zatrzymała. Zdążyłam jednak dotrzeć do celu. Stanęłam w progu pokoju i zamarłam.

W środku była moja mama. Siedziała na wózku i nuciła coś pod nosem. Wydawała się taka spokojna i radosna. Dopiero po chwili dostrzegłam, że trzyma w dłoniach coś błyszczącego. Srebrzysta powierzchnia odbijała światło księżyca. Wózek lekko się poruszył. Koła obróciły się, skrzypiąc cicho. Mama uniosła rękę do góry. Trzymała w niej kawałek stłuczonego lustra.

Zamachnęła się i w tej samej chwili przypadłam do niej, wytrącając jej ostry odłamek z dłoni. Z brzękiem uderzył o ścianę, pękając na pół. Nagły przeciąg z hukiem otworzył okno i na nasze głowy posypał się grad odłamków szkła. Zasłoniłam mamę własnym ciałem. Czułam, jak ostre krawędzie ranią mi kark. Tak jakby tysiące szpilek wbijało mi się pod skórę. Nie myśląc wiele, chwyciłam wózek i wypchnęłam mamę na korytarz.

– Tutaj nie wolno wchodzić! – krzyczała pielęgniarka o rudych, kręconych włosach. Dwie inne przykucnęły pod ścianą, zakrywając usta dłonią. Musiały być w szoku po tym, co zobaczyły.

– To jak znalazła się tam moja mama? – nie panując nad sobą, popchnęłam pielęgniarkę tak mocno, że upadła na podłogę.

Mama nigdy więcej nie wróciła na wzgórze

Mama ukryła twarz w dłoniach i zaniosła się płaczem. Objęłam ją ramieniem, nie zwracając uwagi na leżącą kobietę.

– Może pani mi powie, co się dzieje? To pani próbowała się tam wczoraj dostać, prawda? – wysyczała wściekle ruda pielęgniarka, gramoląc się niezdarnie z podłogi.

– Nie wiem, co tu ukrywacie, ale to coś krzywdzi ludzi! – odparowałam.

– Ona ma rację… – odezwała się cicho roztrzęsiona młoda sanitariuszka. – Ten dom już dawno powinien spłonąć. Razem z tym pokojem.

Potem przeżegnała się i uciekła. Patrzyłam na nią zszokowana.

– Wynoście się stąd wszyscy! – krzyknęła ruda.

Nie musiała mi tego powtarzać. Pchając wózek z oszołomioną mamą, opuściłam budynek. Wszystkie jej rzeczy zostawiłam w środku. Nie zamierzałam po nie wracać. Jedyne, czego pragnęłam, to znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Odchodząc, spojrzałam za siebie. Podarta kotara powiewała w oknie pokoju na drugim piętrze. Wewnątrz zamajaczyła postać pielęgniarki. Rude włosy były rozwiane, a zimne spojrzenie utkwiła gdzieś w oddali. Przez moment wydawało mi się, że widzę w niej tego przerażającego mężczyznę. W uszach zadźwięczał mi jego histeryczny śmiech.

Spojrzałam na mamę. Wykrzywiona grymasem bólu z całej siły przyciskała pięści do uszu. Zaczęłam szlochać z przerażenia. Trzęsącymi się dłońmi otworzyłam drzwi auta, a potem z trudem posadziłam mamę na siedzeniu pasażera. Żwir zachrzęścił pod kołami, gdy ruszyłam gwałtownie.

Mama nigdy więcej tam nie wróciła. Następnego dnia dowiedzieliśmy się z gazet, że dom spokojnej starości na wzgórzu spłonął doszczętnie tej nocy. Za pożar odpowiadała awaria instalacji elektrycznej. Na szczęście udało się ewakuować mieszkańców i personel. Zginęła tylko jedna pielęgniarka. Kobieta o rudych włosach. 

Kim była naprawdę? Co skrywał zamknięty pokój? Nigdy się tego nie dowiem. I nawet nie chcę wiedzieć. Najważniejsze, że zdążyłam ocalić moją mamę.