Dłużej nie było sensu tego ciągnąć

Nasz związek chylił się ku upadkowi, więc obchodzenie 25. rocznicy ślubu wydawało się czystą obłudą. Mimo to zorganizowaliśmy przyjęcie, bo przecież nie wypada przyznać przed bliskimi, że nie tylko nie sypiamy razem, ale praktycznie nie rozmawiamy ze sobą.

– Cóż, mamy to za sobą – podsumował mój „ukochany” naszą rocznicową imprezę i tym razem musiałam się z nim zgodzić.

Rok później, powoli zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że może nie jesteśmy aż tak starzy i oboje możemy spróbować rozpocząć wszystko od nowa. Od dłuższego czasu potrafiliśmy się tylko kłócić i mieć do siebie pretensje. Gdzieś uleciało całe ciepło, czułość, a nawet zwykła sympatia.

Miałam wrażenie, że mnie to bardziej dotyka niż jego. Mój mąż sprawiał wrażenie, że zupełnie nie przejmuje się faktem, iż nasz związek praktycznie nie istnieje. On miał swoje zajęcia – pracował, oglądał telewizję, gdzieś sobie wychodził. Ja z kolei bardzo przeżywałam, że nasza miłość się wypaliła. Dla mnie było to życiowe niepowodzenie.

– To może weźmy ten rozwód i nareszcie będziemy wolni – w końcu rzucił Wojtek, gdy po raz kolejny zaczęłam rozmowę o nas.

– Świetny pomysł – powiedziałam.

Doszliśmy do wniosku, że należy się rozwieść w cywilizowany sposób. Nasze dzieci osiągnęły już pełnoletność i były w stanie samodzielnie się utrzymać. My mieliśmy jedynie wspólne mieszkanie, psa i stary samochód. Jako że nigdy nie zrobiłam prawa jazdy, a mój mąż od dawna marzył o posiadaniu kota, kwestia podziału majątku nie stanowiła problemu. Postanowiliśmy uniknąć sądowych potyczek, stwierdziliśmy zgodnie, że zaangażowanie dwóch kosztownych kancelarii adwokackich będzie zbędne.

Miejmy to za sobą

Szukaliśmy tylko kogoś, kto pomoże nam w załatwieniu formalności.

– Co powiesz na to biuro prawne? – zasugerował Wojtek. – Mieszczą się w śródmieściu. Jeśli ci to odpowiada, to zadzwonię i ustalę termin spotkania.

Nigdy wcześniej tam nie byłam. Zapisałam sobie adres i po paru dniach wybrałam się do śródmieścia. Dotarłam pod wysoki wieżowiec i zaczęłam główkować, jak się tam dostać, gdzie pójść, na którym to jest piętrze. Prawie się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam Wojtka idącego w moim kierunku chodnikiem. On zawsze świetnie sobie radził w podobnych okolicznościach.

– Ich biuro znajduje się na piętnastym piętrze, trzeba odebrać identyfikator z głównej recepcji, przejść przez bramki kontrolne, a następnie skręcić w lewo i udać się do wind – był jak zawsze doskonale zorientowany.

Czekając na windę, Wojtek nagle na mnie spojrzał i zapytał cicho:

– Jesteś pewna?

Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdyż w tym momencie zadźwięczał dzwonek i z windy wyłoniła się grupka osób. Weszliśmy do środka. Byliśmy sami w windzie. Obydwoje odczuwaliśmy niepokój. Pomimo że od dłuższego czasu traktowaliśmy się jak obcych sobie ludzi, to właśnie zmierzaliśmy na spotkanie z prawnikiem, by w jego obecności przedyskutować definitywne zerwanie łączących nas małżeńskich więzów.

Piętnaście pięter i koniec naszego małżeństwa

Wpatrywałam się w licznik, który pokazywał kolejne piętra i liczyłam razem z nim: jeden, dwa... siedem... Niespodziewanie winda gwałtownie się zatrzymała. Cyfra oznaczająca ósme piętro zamrugała, a jednocześnie drzwi pozostały zamknięte. Wcisnęłam guzik awaryjnego otwierania... bez skutku. Spojrzałam na Wojtka i dostrzegłam niepokój w jego oczach. Dotarło do mnie, że winda stanęła pomiędzy piętrami.

– Nie denerwuj się, za moment ruszymy – rzucił, siląc się na uspokajający ton, lecz nic takiego nie nastąpiło.

Dobrze, że mogłam na niego liczyć – zawsze trzymał nerwy na wodzy i potrafił działać w kryzysowych momentach. Przyciskiem oznaczonym symbolem megafonu skontaktował się z odpowiednimi służbami. W słuchawce odezwał się przyjemny kobiecy głos.

– Ugrzęźliśmy w windzie – przekazał pani z serwisu wind.

– W porządku, proszę nie panikować i podać mi…

Nie dokończyła mówić, jakie informacje powinniśmy przekazać, gdyż niespodziewanie zrobiło się cicho, a w dźwigu zgasły światła. Wrzasnęłam i instynktownie przytuliłam się do potężnych ramion mojego małżonka. Dobrze, że po chwili zapaliła się awaryjna lampa, a wnętrze windy rozjaśniła niesamowita, błękitnawa poświata.

– Prawdopodobnie zabrakło prądu w całym budynku – mój mąż miał nadal spokojny, opanowany ton. – Ale pogotowie i tak powinno odbierać telefony. Spróbujmy zadzwonić ponownie.

Niestety mimo wielokrotnego naciskania guzika, nie usłyszeliśmy już głosu miłej pani. Telefony komórkowe okazały się równie mało przydatne w tej ultranowoczesnej, metalicznej klatce. Nie pozostało nam nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość i wierzyć, że prędzej czy później ktoś nas stąd wyciągnie.

– Co, jeśli się udusimy? Jeśli skończy nam się tlen! – wykrzyknęłam, czując narastającą falę paniki.

– Spokojnie, to nie jest szczelne pomieszczenie, a szyby wind zawsze mają jakąś wentylację – odparł spokojnym głosem Wojtek. – Damy radę, jestem pewien, że nie pierwszy raz dochodzi tu do awarii. Na bank mają jakieś procedury na takie przypadki…

Ogarniało mnie przerażenie

Zdawało mi się, że w kabinie jest za mało tlenu, a ściany lada moment mnie zgniotą.

– Ratunku! – wrzasnęłam, waląc zaciśniętą pięścią w stalowe drzwi. – Jest tam ktoś? Ratunku! Jesteśmy uwięzieni!

– Haniu… oni wiedzą, że windy nie działają – mój mąż chwycił mnie za ręce. – Niebawem ktoś tu dotrze i nas uwolni.

Niezależnie od tego, czy po drugiej stronie ktoś był, czy nie, do naszych uszu nie dochodził żaden dźwięk. Były dwie możliwości: winda posiadała doskonałą izolację akustyczną lub utknęliśmy gdzieś pomiędzy kondygnacjami. Wizualizowałam sobie naszą kabinę zawieszoną dziesiątki metrów nad powierzchnią ziemi, otoczoną ze wszystkich stron litym betonem.

– Nikt nas stąd nie wyciągnie – zaczęłam mówić, czując, jak nerwy mieszają mi w głowie. – To nasz koniec...

– Nieprawda, nic się nie stanie – mąż przytulił mnie mocno, co przyniosło mi odrobinę pocieszenia. – Wyjdziemy z tego cało. Potem pójdziemy do prawnika, żeby dowiedzieć się, jak przeprowadzić rozwód z klasą. A następnie na ogromną porcję lodów z górą bitej śmietany i owocami, tak jak lubisz. Co ty na to?

Chciałam się uśmiechnąć, ale zamiast tego z oczu popłynęły mi łzy. Ogarniał mnie paniczny strach, że to może być nasz koniec i wiedziałam, że gdyby nie obecność Wojtka u mego boku, to prawdopodobnie leżałabym już nieprzytomna, cała poobijana, z posiniaczonymi rękami i rozwaloną głową. Tylko dzięki niemu nie wpadłam w totalną panikę, jedynie jego mocne ręce podtrzymywały mnie na duchu i nogach – zarówno w przenośni, jak i dosłownie.

W końcu usiedliśmy na podłodze. Bałam się puścić męża nawet na moment, dlatego przysunęłam się tak blisko, by mógł mnie mocno przytulić. Szeptał mi do ucha słowa pocieszenia, a ja starałam się uwierzyć, że sam wcale się nie boi. Nagle znów zaczęłam płakać. Tym razem nie chodziło o to, w jakiej jesteśmy sytuacji, ale o świadomość, że to pewnie ostatni raz, gdy Wojtek mnie przytula. Od teraz będę musiała żyć bez niego. To przerażało mnie bardziej niż myśl o spędzeniu w tej windzie jeszcze paru godzin.

Mieliśmy czas na rozmowę

Trudno mi powiedzieć, kto z nas zaczął, ale zaczęliśmy rozmawiać. W kabinie było mało światła, winda zatrzymała się między piętrami, a my siedzieliśmy blisko siebie i zastanawialiśmy się, kiedy zaczęło się między nam psuć. Nie doszło przecież do żadnego skoku w bok, nie było też wielkiego kryzysu... Czemu więc przestaliśmy się kochać?

– Ja nie przestałem – wyszeptał cicho Wojtek. – Wydawało mi się, że straciłaś mną zainteresowanie … Nie potrafiłem tego wyjaśnić, nie miałem pojęcia jak postąpić, dlatego wyżywałem się na tobie…

– Mnie się wydawało, że masz do mnie pretensje, nieustannie dręczyły mnie wyrzuty sumienia, aż wreszcie zaczęłam się przeciw temu buntować…

Trudno powiedzieć, jak długo nie działała ta winda, ale byliśmy w niej na tyle długo, żeby porozmawiać o sprawach, które od dawna przemilczaliśmy. Przez cały ten czas trzymaliśmy się blisko siebie i wiesz, ciężko jest się gniewać, gdy czujesz, jak bije serce tej drugiej osoby. W takiej sytuacji inaczej się gada, człowiek mówi o tym, co czuje, zamiast zwalać winę na kogoś innego.

W końcu lampy zamrugały i znowu się zapaliły, a winda szarpnęła gwałtownie i zaczął sunąć ku górze. Po kilkunastu sekundach byliśmy na wolności. Nie ulegało wątpliwości, że wcale nie chcemy już dotrzeć na piętnaste piętro. Obydwoje pragnęliśmy czym prędzej wydostać się z tego przeklętego budynku, z ulgą spojrzeć w niebo i zaczerpnąć świeżego powietrza.

Wojtek spytał, czy mam ochotę na te lody z górą bitej śmietany, ale odparłam, że wolałabym coś smażonego i gorącego. Ruszyliśmy więc w kierunku pobliskiej knajpki. Jednak zanim przekroczyliśmy jej próg, chwyciłam go za dłoń i powiedziałam.

– Odnośnie tego, o co spytałeś, zanim weszliśmy do windy…

– Hm, a o co konkretnie pytałem?

– No wiesz, czy jestem pewna… I widzisz, mam! Jestem absolutnie przekonana, że rozwód to nie jest to, czego chcę! Moim marzeniem jest, abyśmy zaczęli wszystko od zera, ale nie w pojedynkę, tylko we dwójkę! Co o tym sądzisz?

– Też tam myślę – odparł, tuląc mnie do siebie z całych sił.