Śmierć mamy była dla mnie lekkim szokiem. Fakt, kiedy dzwoniła do mnie parę tygodni temu, wspominała, że źle się czuje, ale uspokajała, że to nic poważnego. Wściekałam się na siebie, że jej wtedy uwierzyłam, zamiast pojechać do rodzinnego miasta i to sprawdzić.

Mój mąż, Robert, przekonywał mnie, że na pewno nic się nie dzieje, bo gdyby się działo, to mama by nie owijała w bawełnę. Cóż, nie znał jej tak dobrze, jak ja. A ona przecież mieszkała sama, odkąd pięć lat wcześniej na zawał zmarł mój tata.

Właściwie o wszelkich szczegółach związanych z tym, że mama odeszła, dowiedziałam się od pani Róży, jej sąsiadki i najbliższej przyjaciółki. Obie znały się już 40 lat, a pani Róża była dla niej jak siostra. Nic dziwnego, że to właśnie ona była przy niej, kiedy zrobiło się już naprawdę źle.

– Mówiłam jej, że do ciebie zadzwonię – twierdziła zrezygnowana sąsiadka przez telefon. – Ale nie. Ona się upierała, że nie można cię martwić. Że masz swoje życie, męża i własne sprawy. Aj, pewnie jesteś na mnie teraz zła, Aldonko.

Byłam, ale się do tego nie przyznałam. I bez moich wyrzutów pani Róży było już dostatecznie ciężko. Pewnie czuła się podobnie do mnie, choć to nie jej mama właśnie umarła. Nie miała też powodów do wyrzutów sumienia, które dręczyły mnie, odkąd tylko się o wszystkim dowiedziałam. Obiecałam, że pojawię się na miejscu i zajmę się organizacją pogrzebu. Nie wyobrażałam sobie zresztą, że mogłoby być inaczej.

W momencie wróciły wspomnienia

Robert co prawda bardzo się upierał, że pojedzie ze mną, ale przekonałam go, że lepiej zrobi, zostając na miejscu.

– Niepotrzebnie narobisz sobie zaległości w pracy – stwierdziłam. – Poza tym, myślę, że to będzie taki trochę powrót do przeszłości. Do czasów… dzieciństwa. Spotkać z ludźmi, którzy się z nim łączą, z panią Różą… Ty pewnie czułbyś się nieswojo.

Chyba wciąż nie do końca się ze mną zgadzał, ale ostatecznie uległ. Przyjechałam więc do mieszkania mamy, by załatwić wszystkie sprawy związane z uroczystością pogrzebową. Nie chciałam wielkiej stypy – kto zresztą miałby się na niej pojawić? Miało być malutkie przyjęcie w gronie najbliższych znajomych: ja, pani Róża, jej mąż i pan Kazimierz, dozorca z ich bloku, który zawsze chętnie służył mamie pomocą. Myślałam, żeby szybko takie spotkanie zaliczyć i jak najszybciej o nim zapomnieć. Nie lubiłam rozpamiętywać smutnych przeżyć.

Na szczęście kochana pani Róża we wszystkim mnie wspierała. Ostatniego wieczora przed pogrzebem siedziałyśmy razem w mieszkaniu mamy i przeglądałyśmy jej rzeczy. Kiedy dotarłyśmy do albumów ze zdjęciami, gwałtownie wróciły do mnie wszystkie chwile z przeszłości. Zrobiło mi się potwornie przykro i czułam, że lada moment się rozkleję.

– To nic, kochana – uspokoiła mnie pani Róża, widząc, na co się zanosi. – To nic. Czasem trzeba się wypłakać. A to przecież była twoja matka. I gdyby nie ten jej paniczny lęk przed lekarzami, mogłaby jeszcze długo pożyć. Nawet siedemdziesiątych urodzin nie doczekała.

Na pogrzebie zauważyłam nieznajomą

Byłam wdzięczna pani Róży, że tak się mną zaopiekowała przez te kilka dni. Nawet stołowałam się u niej – ja co prawda nie chciałam się narzucać, ale sąsiadka mamy tylko się obruszyła.

– Przecież ty jak moja rodzona córka jesteś, Aldonko! Jak już nie chcesz u nas nocować, to chociaż zjesz coś porządnego, a nie się będziesz po jakichś knajpach rozbijać.

W końcu nadszedł sam pogrzeb. Oszołomiona tym wszystkim, co się wokół mnie działo, starałam się nie zwracać uwagi na szczegóły. W kościele szło mi nie najgorzej, ale już w trakcie spaceru po cmentarzu oczy niespodziewanie zwilgotniały. Starałam się jednak zachować opanowanie podczas samej ceremonii, chociaż widziałam, że pani Róża płacze. Zaczęłam się zastanawiać, czy to w porządku – że ja, córka zmarłej, robię wszystko, żeby powstrzymywać łzy. Może raczej powinnam dać upust emocjom? Poddać się żałobie?

W pewnym momencie moją uwagę przyciągnęła pewna starsza kobieta. Nie znałam jej. Stała samotnie z brzegu, w zamyśleniu przyglądając się wszystkiemu. Wyglądała na zagubioną. W oczach miała łzy, jakby moja mama była dla niej kimś bardzo ważnym. Jakby jej śmierć mocno nią wstrząsnęła. Postanowiłam podejść do niej po pogrzebie i porozmawiać. Nie podejrzewałam wtedy jeszcze, że należy do mojej rodziny.

To, co mówiła, wydawało się absurdalne

– Przepraszam, pani… znała moją mamę? – spytałam niepewnie, gdy inni żałobnicy skupili się na chwilę na sobie.

Kobieta zamrugała, jakby wyrwana z czegoś w rodzaju transu, przetarła oczy i popatrzyła na mnie z zakłopotaniem.

– Mamę…?

– Tak, jestem Aldona, córka Elwiry – stwierdziłam spokojnie.

– A tak, tak – przyznała trochę roztargnionym tonem. – Kiedyś… kiedyś się znałyśmy.

Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem.

– Koleżanka ze szkolnych lat?

Patrzyła na mnie dłuższą chwilę bez słowa. W końcu jej broda zaczęła niebezpiecznie drżeć.

– Ty nic nie wiesz, dziecko. Nic nie wiesz…

– Nie wiem o czym? – spytałam, trochę już zaniepokojona. Bo jaki sekret mogła skrywać w sobie ta obca kobieta, która niespodziewanie pojawiła się na pogrzebie?

– Jestem siostrą Elwiry – przyznała nieznajoma. – Twoją ciotką.

Otworzyłam szerzej oczy.

– Co proszę? – wyrzuciłam z siebie. – Nie, moja mama nie miała siostry. Coś się musiało pani pomylić…

– Zapytaj innych. – Spojrzała wymownie w stronę znajomych mamy, którzy przyglądali nam się z daleka. – Zobaczysz, czy mówię prawdę. A jeśli… jeśli chciałabyś porozmawiać, tu masz mój numer.

Wcisnęła mi kartkę z szeregiem cyfr i odeszła. Przez krótką chwilę miałam ochotę za nią zawołać, ale… przecież nawet nie poznałam jej imienia. Mimo wszystko zasiała we mnie jakieś ziarno niepokoju. I obiecałam sobie, że wszystko to wyjaśnię.

Naprawdę miałam ciotkę!

Podeszłam do sąsiadów, którzy stali razem z panem Kazimierzem.

– Ta kobieta, ta, co już sobie poszła – zaczęłam pośpiesznie. – Twierdziła, że jest siostrą mamy. – Odwróciłam się do sąsiadki. – Pani Różo, to możliwe?

Pytana spojrzała na mnie bezradnie.

– Nie wiem, kochanie – przyznała. – Poznałam twoją mamę, jak się tu wprowadzała. Nie mam pojęcia, kto był w jej życiu wcześniej. Nic… nic nigdy nie mówiła o rodzinie. Dla niej istniał tylko Romek, twój tata.

Jęknęłam z rozczarowaniem.

– No ale może coś mówiła? – dociekałam. – Może pani nie pamięta, a…

– Tak, to młodsza siostra twojej matki, Jagoda – przerwał mi niespodziewanie pan Kazimierz. Wyglądał na zrezygnowanego. – Twoja matka… zabroniła ci o niej mówić. Zresztą, Romek też wolał jej nie wspominać.

Patrzyłam na niego oszołomiona.

– Skąd pan o tym wie?

– Byłem przyjacielem twojego taty jeszcze na studiach – stwierdził z westchnięciem. – Wtedy, jak poznał twoją mamę.

– A ta Jagoda? – drążyłam. – Dlaczego nic o niej nie mówili? Ona… zrobiła coś złego?

Wzruszył ramionami.

– Poszło o Romka – odpowiedział po bardzo długiej chwili. – Kiedy twoja matka przyprowadziła go do rodzinnego domu jako swojego chłopaka, osiemnastoletnia Jagoda się w nim zakochała. Próbowała go uwieść, Romek zapomniał się na chwilę, ale potem bardzo żałował tego, co zrobił. Elwira mu wybaczyła, ale… jej nie potrafiła. Podobnie jak rodzicom, którzy kibicowali młodszej z córek.

Pokręciłam głową.

– Nie znam własnej ciotki, bo ona i mama pokłóciły się o mojego tatę…

Musimy nadrobić stracone lata

Cała ta historia z Jagodą wydawała mi się kompletnie nieprawdopodobna. Mimo wszystko uznałam, że powinnam nawiązać kontakt z ciotką Jagodą.

Ona miała teraz 68 lat, mieszkała sama i nie został jej nikt poza mną. Kiedy trochę pogadałyśmy, zaproponowałam jej, żeby przeprowadziła się do miasta, w którym mieszkałam z mężem. Na razie nie chciałam aż tak zacieśniać naszych więzi, żeby brać ją do siebie, ale obiecałam pomoc przy wynajmie kawalerki. Wydawało mi się, że jej takie wyjście też jest na rękę, bo jednak cała sytuacja wydawała się dość niezręczna.

Od dwóch tygodni ciotka Jagoda mieszka w bloku na jednym z pobliskich osiedli. Wpadam do niej dwa, trzy razy w tygodniu, w soboty umawiamy się na wspólne zakupy, a w niedziele jest mile widzianym gościem u nas na obiedzie. Póki co, nasza znajomość rozwija się lepiej, niż mogłabym przypuszczać. Szkoda tylko, że potrzeba było śmierci mojej mamy, żebyśmy się mogły poznać.