Do tańca i do różańca

Mój brat, Rafał, jest starszy ode mnie o dziesięć lat. Jest księdzem. Uważam zresztą, że nieco szalonym. Księża powinni być przecież spokojni i rozważni, a temu mojemu braciszkowi ciągle jakieś zwariowane pomysły do głowy przychodzą! Nie mówię o jego posłudze – tam jest taki, jaki być powinien. „Ofiarą” szalonych pomysłów Rafała padam głównie ja, bo on po prostu uwielbia robić mi niespodzianki!

Jako niepoprawny wielbiciel sportów i wyczynów prawie ekstremalnych zawsze uważał, że i mnie tą pasją zarazi. I nie trafiały do niego żadne tłumaczenia – że jestem spokojną bibliotekarką i najbardziej na świecie lubię relaks na kanapie przed telewizorem. Rafał nawet słuchać tego nie chciał!

– Wrośniesz w to krzesło za biurkiem w pracy. Albo, co gorsza, w tę swoją kanapę! Człowiek musi się dla zdrowia ruszać! – mówił i „uszczęśliwiał” mnie kolejnymi propozycjami „miłego spędzenia czasu”.

Spływ kajakowy rwącą rzeką jakoś przeżyłam, choć ledwo co. Rzeka była bowiem naprawdę rwąca, a kajak wywrotny… Pieszą wędrówkę na szczyt Kasprowego Wierchu też przetrwałam, choć potworne zakwasy dokuczały mi chyba z tydzień. Ale kiedy Rafał postanowił zabrać mnie na skałki, abym nauczyła się wspinać, poczułam, że najwyższy czas zaprotestować!

– Nie kręcą mnie sporty wyczynowe – wyrecytowałam dobitnie, patrząc bratu prosto w oczy. – Jestem ci wdzięczna za to, że chcesz zapewnić mi rozrywkę, ale nie zmuszaj mnie do robienia czegoś, czego po prostu robić nie chcę! Kocham cię, ale tym razem mówię „nie”!

Ta tyrada poskutkowała, bo przez wiele miesięcy był spokój. Rafał przestał namawiać mnie na swoje szalone wyprawy.  Aż do tamtej zimy, cztery lata temu…

Miał dla mnie kolejną propozycję

– Kasiu, siostrzyczko – brat przemówił do mnie przy rodzinnym obiedzie tonem, od którego aż ciarki mi po plecach przeszły!

Ten wstęp mógł oznaczać tylko kłopoty… Nie myliłam się! 

– Zabieram cię w góry. Noclegi w Karpaczu już wykupiłem. Nauczę cię jeździć na nartach! Wyruszamy za tydzień – Rafał uśmiechnął się słodko.

Popatrzyłam błagalnie na mamę i tatę… A to zdrajcy! Po minach rodziców poznałam, że Rafał już dawno musiał wtajemniczyć ich w swój plan. Szkoda tylko, że mnie nikt nie zapytał o zdanie!

– Córciu, pojedziecie sobie we dwoje, spędzicie miło czas. Narty to bardzo przyjemny relaks – mama z czułością pogłaskała mnie po ręce.

Miałam ochotę kogoś zamordować, ale przecież nie wypadało pozbawiać życia rodziców ani tym bardziej brata w koloratce… Próbowałam protestować, jednak nikt się tym nie przejął. Zacisnęłam więc zęby i poddałam się rodzinnej presji. „Przynajmniej pooglądam sobie ładne, górskie widoczki zimą ” – pocieszałam się w duchu.

Na miejscu szybko jednak pożałowałam, że dałam się na ten wyjazd namówić! „Przyjemny relaks?! Tak to mama nazwała?!” – burczałam pod nosem wściekła, usiłując włożyć przy wypożyczalni sprzętu narciarskiego okropnie ciężkie i wielkie buciory. Noga w grubej skarpecie nijak nie chciała wcisnąć się do tego plastikowego szkaradztwa!

Ręce mi drętwiały od zimna i wysiłku – mocowałam się z tymi butami chyba z dziesięć minut! Gdy je wreszcie jakimś cudem włożyłam, a Rafał mi je pozapinał, buciska krępowały mi ruchy niczym kajdany! A to był dopiero początek! Musiałam bowiem wejść w nich na szczyt góry, dźwigając w dodatku na ramieniu ciężkie narty!

– Przecież to ośla łączka, a nie żadna góra! – chichotał Rafał.

Dobroduszny kapłan się znalazł! Na dworze było może minus piętnaście, a mnie pot lał się po plecach, niewygodny kask uwierał w głowę, gogle cisnęły w nos!

– Lepiej wrócę do schroniska! Nie chcę jeździć na nartach! – marudziłam.

– Przyzwyczaisz się do sprzętu i będzie dobrze – Rafał był nieugięty. – A teraz proszę: przypinamy narty i uczymy się jeździć – zarządził.

No i się zaczęło… Nogi mi się tak rozjeżdżały, że byłam bliska szpagatu! Tyłek miałam od upadków obity jak śliwka! Po pół godzinie bolał mnie każdy mięsień, byłam mokra od potu, a te okropne narty wcale nie chciały mnie słuchać!

– Nienawidzę nart! Chcę zdjąć te cholerne buciska i wrócić do pensjonatu! – darłam się do Rafała tak, że chyba cała okolica słyszała. 

A on… tylko się śmiał!

– Nie używa się takiego słownictwa do osoby duchownej – jeszcze sobie żarty ze mnie stroił! – I nie pójdziemy stąd, dopóki nie załapiesz, o co w narciarstwie chodzi. 

I zaczął po raz kolejny tłumaczyć mi, co powinien robić narciarz, żeby zjeżdżać. Zacisnęłam zęby i, klnąc w duchu, postanowiłam posłuchać jego wskazówek. Bo czy miałam jakieś inne wyjście?!

Czyżby zdarzył się cud?

Po kolejnej godzinie trudów ze zdziwieniem jednak zauważyłam, że narty jakby zaczęły mnie trochę słuchać. Sunęłam już pługiem w poprzek stoku. Wprawdzie tempem żółwia i na trzęsących się nogach, ale jednak! Nauczyłam się też z grubsza, jak hamować. Rafał pokazał mi także, jak się skręca. Wychodziło mi to dość rozpaczliwie, ale podjęłam to wyzwanie. I tak długo ćwiczyłam, aż wreszcie skręciłam. Już nie czułam się taka bezradna! Kurczę, muszę to przyznać – zaczynało mi się na tych nartach nawet podobać!

– Super ci idzie! – Rafał mnie w końcu pochwalił. – Załapałaś, o co chodzi, więc zgodnie z umową, to już prawie koniec na dzisiaj. Mięśnie ci muszą odpocząć. Wkrótce idziemy na obiad i grzane wino. Zasłużyłaś!

– A czemu wkrótce, a nie już? – zapytałam, bo na myśl o gorącym obiedzie aż mi coś w brzuchu zaburczało.

– Bo zanim pójdziemy jeść, mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Wjedziemy tym najmniejszym wyciągiem i spróbujesz zjechać z nieco wyższej górki. Tylko raz, obiecuję! To będzie takie przygotowanie do jutrzejszej lekcji – wyjaśnił Rafał.

– No dobra, niech będzie – machnęłam ręką.

Rafał pomógł mi usadowić się na wyciągu. Wjeżdżanie do góry okazało się bardzo przyjemne. Wyszło słońce i takie piękne widoki rozciągały się wokół! Dobry nastrój prysnął jednak jak bańka mydlana, gdy stanęłam na szczycie tej „niewielkiej górki”. Z tej perspektywy wydawała się wręcz pionowa!

– To tylko takie złudzenie, które masz po oślej łączce. Rób dokładnie to samo, co tam i niczego się nie bój. Będę cię asekurował – zarządził Rafał. 

I ruszyliśmy przed siebie. 

Czy ja go zabiłam?

Zsuwałam się spokojnie i nawet jakoś mi to wychodziło. Aż nagle… Tuż za plecami usłyszałam jakiś rumor, krzyki, poczułam uderzenie i zobaczyłam nad głową niebo! Leżałam na stoku jak długa! Na szczęście narty mi się powypinały, więc nogi miałam całe – poruszyłam nimi, dla pewności. A kask ochronił mi głowę, którą łupnęłam z hukiem o stok. Czułam jednak silny ból ręki. Nieco zamroczona podniosłam lekko głowę i rozejrzałam się. Kilka metrów ode mnie leżał jakiś narciarz. Z przerażeniem dostrzegłam jego nienaturalnie wykręconą nogę, na której wciąż tkwiła narta! Gość leżał nieruchomo, oczy miał zamknięte, a pod jego głową, pozbawioną kasku, śnieg robił się czerwony!

– Nic ci nie jest?! – Rafał, który do mnie dojechał, był naprawdę przerażony!

– Ręka mnie boli – jęknęłam. – Ale on… – ruchem głowy wskazałam na leżącego obok mężczyznę.

– Cholera! – wyrwało się Rafałowi mało kapłańskie słowo.

W tym momencie podjechał do nas ratrak. Wyskoczyli z niego ratownicy.

– Ten narciarz nie zdołał wyhamować i wpadł na moją siostrę – Rafał szybko zdał im relację z tego, co się stało.

Jeden z ratowników pochylił się nade mną. Wyginał delikatnie moje ręce, nogi. Założył mi też na szyję sztywny kołnierz.

– Proszę nie wstawać! Wydaje się, że nie ma pani urazu kręgosłupa, ale lepiej dmuchać na zimne – poprosił.

W tym czasie dwóch jego kompanów zajmowało się nieprzytomnym. Głównie tą jego nieszczęsną nogą.

– Połamana w kilku miejscach. I głowa rozbita – dobiegły mnie strzępki ich rozmów.

Po chwili dojechał drugi ratrak. Ułożyli mnie i nieprzytomnego na dwóch noszach i ostrożnie zwieźli na dół. Stamtąd karetka zabrała nas do szpitala. Jakąś godzinę później leżałam w izbie przyjęć z zabandażowaną ręką, gdy wpadł rozgorączkowany Rafał.

– Cześć, siostra! Rozmawiałem z lekarzem. Tobie raczej nic poważnego nie jest, zwichnęłaś rękę. W każdym razie z nart w tym roku już nici… Zostaniesz w szpitalu do jutra, na obserwacji. Gorzej z tym chłopakiem. Jest już przytomny, ale oprócz złamanej w kilku miejscach nogi i rozbitej głowy, doznał też wstrząsu mózgu. Kask miał niezapięty i mu spadł, zanim biedak łupnął głową w ziemię.

Rafał wyrzucił z siebie potok słów. Po czym usiadł przy mnie i powiedział ze skruszoną miną:

– Kasiu, przepraszam! Miałem nadzieję, że narty ci się spodobają… Nie sądziłem, że to się tak skończy!

– Przecież to nie twoja wina. A te narty… Chyba mi się, mimo wszystko, spodobały! – uśmiechnęłam się do brata. 

Dobra strona nieszczęścia

Następnego dnia Rafał przyjechał odebrać mnie ze szpitala. Był w sutannie.

– Zajrzymy jeszcze do tego nieszczęśnika – zaproponował. 

Zrozumiałam, że ma na myśli narciarza, który na mnie wpadł. Nie miałam nic przeciwko. Przecież ten człowiek nie spowodował kraksy celowo. To był wypadek! Mężczyzna wyglądał jak siedem nieszczęść – zagipsowany, z zabandażowaną głową. Na nasz widok zrobił się biały jak ściana. Zdziwiło mnie to. Nie mógł nas poznać! Po wypadku i w czasie transportu do szpitala był przecież nieprzytomny. Okazało się jednak, że chodzi o coś zupełnie innego…

– To ze mną jest aż tak źle?! – wyszeptał z przerażeniem. – Lekarze mówili przecież, że będę żył… A jednak księdza wezwali! – przymknął załzawione oczy.

Zachowaliśmy się z Rafałem okropnie, wiem, ale nie wytrzymaliśmy po prostu… Ryknęliśmy śmiechem! Na szczęście Tomek – bo tak miał na imię ten pechowy narciarz – uśmiał się równie serdecznie jak my, kiedy mu z Rafałem wyjaśniliśmy to zabawne nieporozumienie. 

– A ja myślałem, że ksiądz do mnie z ostatnią posługą przyszedł – chichotał.

W ogóle Tomasz okazał się bardzo sympatyczny. Przepraszał mnie chyba ze sto razy! Tłumaczył, że też jest początkujący, narty go „poniosły”, nie wyhamował i spowodował tę naszą kraksę.

– Ksiądz mnie z tego rozgrzeszy? Ja naprawdę nie chciałem… – popatrzył na Rafała z taką miną, że znów ryknęliśmy śmiechem. 

Zanim się pożegnaliśmy, Tomek poprosił nas o numery telefonów. Okazało się, że mieszka w W., tak jak my!

– Jestem wam winien, a szczególnie tobie, coś na przeprosiny – popatrzył na mnie jakoś tak ciepło. – Jak tylko wykaraskam się z tego gipsu, zadzwonię do was i się umówimy – obiecał.

I słowa dotrzymał. Kiedy jego noga wróciła już do sprawności, zadzwonił i zaprosił mnie oraz Rafała do restauracji. A potem do kina… Ale tam zaprosił już tylko mnie! Po kinie poszliśmy na długi spacer, a następnego dnia do kawiarni… Uczucie między mną a Tomkiem rozwijało się błyskawicznie! Chłopak okazał się inteligentny, zabawny, czuły. I – wbrew temu, co się stało na stoku – bardzo odpowiedzialny.

Rok później wzruszony Rafał udzielił nam ślubu. W podróż poślubną pojechaliśmy do Karpacza, gdzie pod okiem mojego brata doskonaliliśmy się w narciarstwie. Rafał uczył Tomka głównie, jak radzić sobie, kiedy narty „poniosą”.

– Żebyś już chłopie nie musiał ludzi taranować! – śmiał się.

już trzecia zima, którą ja, Tomek i mój brat spędzamy wspólnie na nartach, które wprost pokochałam! Tylko Rafał coś znowu przebąkuje o skałkach. Może się jednak skuszę na wspinaczkę, kiedy przyjdzie wiosna? Od kiedy mam blisko Tomka, nie boję się już przygód.