Z okazji świąt postanowiłam przygotować ulubione potrawy moich dzieci. Robiłam tak co roku, więc nie widziałam powodu, by nie zrobić tak i teraz. To, że moja sytuacja się nieco zmieniła, nie miało nic do rzeczy. Kupiłam więc potrzebne produkty i zajęłam kuchnię. Dla córki robiłam ucieraną babkę cytrynową.

– Ucieraj w jedną stronę, nie w obie, bo będzie zakalec – powiedziałam Jadzi, która siedziała na stołeczku i kręciła w makutrze drewnianą pałką.

– A nie możesz zrobić ciasta jak człowiek, w maszynce, ze stopionym masłem? – zaczęła narzekać.

– Nie, bo wtedy smak jest inny. A chcę, by było jak zawsze.

– Nigdy już nie będzie jak zawsze, moja droga – odparła ponurym tonem Jadzia. 

– Jakoś tej twojej Grażynki już tu dawno nie widziałam.

– Zajęta jest. Ma trudny czas w życiu. Biznes nieco kuleje.

Po śmierci mojego męża, przez kilka lat sama prowadziłam naszą firmę. Nic wielkiego, sklepik z artykułami biurowymi i zabawkami na jednym z większych osiedli w mieście. Jakoś sobie radziliśmy. Gdy przyszedł czas, udało się wyposażyć syna i córkę w mieszkania. Co prawda niewielkie, ale zawsze to dla nich jakiś start. My na początku naszego małżeństwa nie mieliśmy nawet tego. Pewnego dnia Grażynka, która pracowała ze mną w sklepiku, powiedziała, że może bym przeszła na emeryturę.

– Masz już sześćdziesiąt dwa lata, czas odpocząć, mamuś – przytuliła się do mnie.

– Nie poradzisz sobie sama – powiedziałam, głaszcząc córkę po włosach.

– Mąż mi pomoże.

Wiedziałam, że Darek bezskutecznie szuka pracy. Takie czasy. 

– Masz już emeryturę – dodała córka.

Uznałam, że ma rację

Ja już wiele nie potrzebowałam. Miałam mieszkanie, no i byłam już stara. A młodzi potrzebowali pracy, pieniędzy, by godnie żyć. No to przepisałam firmę na córkę. A synowi, żeby nie był stratny, dałam działkę. I tak nie miałam siły jej obrabiać. Na emeryturze wcale się nie nudziłam. Często wpadałam do sklepu, by pomóc dzieciom. Podrzucali mi też wnuka, gdy nie mieli czasu. Cieszyłam się, że mały Krzyś lepiej pozna babcię, pokocha ją. Także Franek, mój syn, od czasu do czasu podrzucał mi swoją córeczkę, Kasię. Więc nie byłam sama i nie tęskniłam za pracą. A że pieniędzy miałam mniej?

Byłam przyzwyczajona do wyrzeczeń. Kiedy byliśmy młodzi, bywało, że nie dojadałam, by dzieci mogły się dobrze rozwijać. Nie kupowałam sobie przez rok niczego, by Grażynka mogła mieć buty ortopedyczne, a Franek zajęcia z logopedą. Taka jest dola rodziców. Ale w zamian miałam miłość moich dzieci. Gdy widziałam ich uśmiechy, byłam szczęśliwa. 

– Na świętach będzie cała rodzinka – powiedziałam do Jadźki; wzięłam od niej makutrę i dokręciłam ciasto do końca. – Córka z zięciem, syn z synową. No i wnuki. I będą także moje prawnuki.

– Ile ten najmłodszy ma lat?

– Roczek. Jest słodki.

– Masz jego ostatnie zdjęcia? Bo nie widziałaś go chyba z pół roku.

– Nie, ale jak przyjadę, to pooglądam sobie w albumie. Mają takie na komputerze. Poproszę, by mi wywołali na papierze. No, co masz taką minę?

Właściwie wiedziałam, dlaczego Jadzia jest tak negatywnie nastawiona. Ją jej syn niemal na siłę wsadził do domu opieki. Zabrał mieszkanie, sprzedał, by spłacić swoje hazardowe długi. I ani razu jej tu nie odwiedził, choć ona mieszka tu już sześć lat. Ja jestem tu od roku, a moja rodzina przyjeżdża tu niemal co tydzień, by choć na chwilę mnie zobaczyć. Odbierałam to jako podziękowanie. Bo i jest za co.
Dwa lata temu moja dwudziestoletnia wnuczka zaszła w ciążę.

– Głupia! – piekliła się synowa. – Zakochała się i przestała myśleć. Studia w toku, chłopak bez pracy, nie mają gdzie mieszkać. I ciąża. A jego rodzina mieszka w jakiejś dziurze w górach. I co my zrobimy? Na wynajem nas nie stać. A u nas miejsca nie ma, dwa pokoje i Maciek jeszcze się uczy. Jak za cztery lata wyjedzie na studia, to pokój się zwolni.

Kasia siedziała przy stole, nie odzywała się i tylko ramiona jej drżały.

– Ja mam trzy pokoje, jestem sama, niech wprowadzą się do mnie – powiedziałam. – Czynszu płacić nie muszą, trochę mi pomogą, a ja nie będę sama.

Na co mi pieniądze w domu starców?

Nie muszę chyba opisywać radości, jaka wybuchła. Zostałam uściskana, obcałowana. Czułam się jak najważniejsza istota na świecie.
Młodzi wzięli ślub i wprowadzili się do mojej sypialni. Ja przeniosłam się do mniejszego pokoju gościnnego. Stołowy był wspólny. Rok po narodzinach mojej prawnuczki Kasia znów zaciążyła. Znów była awantura, ale tym razem Kasia się postawiła i powiedziała, że ona antykoncepcji nie będzie używać, bo to grzech. Zamknęła tym samym buzię swojej matce. Jednak problem pozostał – dwoje dzieci w jednym pokoju z rodzicami?

– Jak znam Kaśkę, na dwóch dzieciakach się nie skończy – powiedział Krzyś, syn Grażynki. – Ona zawsze marzyła o wielkiej rodzinie. Także, babciu, szykuj się na niezły ścisk. I harmider.

Zaczęłam się zastanawiać. Ani u córki, ani u syna po prostu nie było dla mnie miejsca, a ja, przyznam, byłam już zmęczona jednym niemowlakiem, którym też musiałam się opiekować, „skoro babcia i tak jest w domu”. Miałam dość. Załatwiłam więc sobie miejsce w DPS-ie. Dom jest pięknie położony na skraju miasta, w parku. Czekałam kilka miesięcy, aż zwolniło się miejsce. W międzyczasie przepisałam mieszkanie na wnuczkę. Przecież i tak tam nie wrócę.

I znów była radość, uściski, przytulania. Kiedy przeprowadzałam się do DPS-u, wszyscy mnie pakowali, przeprowadzali. I tylko Jadzia, która mieszkała w pokoju obok – miałyśmy wspólną łazienkę – wieszczyła ponuro:

– Zobaczysz, babcia z oczu, to i z myśli.

Przez ponad pół roku moja rodzina udowadniała zgorzkniałej kobiecie, że nie ma racji. Wpadali do mnie raz na dwa tygodnie, a Krzyś nawet częściej.

– Pewnie – marudziła Jadzia – bo na tym zarabiają. Ja nie dostaję tyle emerytury, ile ty wydajesz na prezenty i kieszonkowe. Dobrze jest być bogatą babcią.

Biedna kobieta, myślałam

To straszne mieć rodzinę, która pamięta o tobie tylko dopóki masz coś, co możesz im dać. Z drugiej strony, lubiłam dawać. Czułam się potrzebna, gdy mogłam pomóc. Dlatego, kiedy podczas poprzedniej wigilii wypłynęła sprawa planów Krzysia na założenie firmy komputerowej, ucieszyłam się, że mogę go wspomóc swoimi oszczędnościami. Zwłaszcza że przecież jego kuzynce dałam mieszkanie. A po co mi tyle pieniędzy w domu starców?

To, co sobie zostawiłam, starczy mi do końca życia. Jednak miesiąc później okazało się, że potrzebne jest więcej, a rodzina była spłukana. Wysupłałam więc resztę tego, co miałam. W końcu miałam jeszcze emeryturę, mieszkanie, opiekę. Co więcej potrzeba siedemdziesięciopięcioletniej kobiecie u kresu jej życia? Tylko kochającej rodziny.

– Mam złe przeczucia, Teresko – powiedziała Jadzia, gdy pakowałam do kosza babkę cytrynową dla Grażynki. – Jakby co, to wiesz, gdzie jest twój dom. Tu wszyscy cię kochamy. I tutaj przecież też będą święta.

– Jesteś kochana, naprawdę – ucałowałam ją w pomarszczony policzek. – Ale wszystko będzie dobrze, jestem pewna. Bawcie się dobrze. Oni są inni, oni sobie przypomną!

Ciężki kosz z jedzeniem do taksówki włożył nasz dozorca. Starość zaczynała mnie doganiać, ale ciało to nic. Liczy się pogoda ducha. Do domu Grażynki dojechałam tuż przed dziewiątą rano. Wiedziałam, że świąteczne przygotowania nie zaczną się wcześniej niż o dziesiątej, zawsze tak było.

– O, mama – powiedziała córka, gdy otworzyła drzwi. – Masz ciasto? Cudownie, będzie jak zawsze!

Wzięła ode mnie kosz z jedzeniem. Pomogłam. Przed 18 byli już wszyscy. Potem było jak zawsze – dzielenie się opłatkiem, życzenia, jedzenie, rozmowy i śmiechy. Jak zawsze, ale i całkiem inaczej. Miałam wrażenie, że jestem niewidzialna. Że już jest tak, jakbym nie żyła. Nikt do mnie nie zagadał. Nikt się nie uśmiechnął. Tylko dwuletnia Inga dała mi pluszowego mikołaja. O dwunastej poprosiłam syna, by zadzwonił po taksówkę, bo chcę wrócić do domu.

W taksówce się popłakałam

– Już? – zdziwił się. – Mama źle się czuje? 

Nie czekając na odpowiedź, wyjął komórkę.

– A może ty mnie odwieziesz? Taksówka kosztuje  – poprosiłam cicho.

– Mam zostawić rodzinę na godzinę? W święta? Mamo, co ty. Niech będzie, zapłacę za taksówkę. Hej! – zawołał – babcia wychodzi!

Rodzina podziwiła się, że już, pomachała mi rękami i znów zajęła się sobą. W taksówce się popłakałam. Kiedy przyjechałam do ośrodka i weszłam do pokoju Magdy, Jadzia wstała z trudem z krzesła, podeszła do mnie i objęła.

– Nie płacz, Teresko. Taka jest kolej rzeczy. Jeśli masz coś do zaoferowania, jesteś kimś. Jeśli nie…

– Nieprawda – wyszlochałam. – Oni po prostu… oni sobie przypomną, zatęsknią.

Mijają tygodnie, a ja wciąż czekam.