Małgosia postanowiła, że wyjedziemy tydzień wcześniej, aby uniknąć korków i bezpiecznie pokonać pięćdziesiąt kilometrów dzielących nas od jej rodzinnej miejscowości. Przygotowania nie obyły się bez konfliktów, a napięcie między nami stale narastało.

Prawdę mówiąc, iskrzyło między nami od samego początku naszego małżeństwa. Nie tylko w sensie erotycznym. Nawet w dniu naszego ślubu Małgosia płakała, mówiąc, że nie chce tego związku. To była moja wina. Wieczór kawalerski przerodził się w kawalerskie przedpołudnie, i ledwo zdążyłem na własny ślub. Nie ukrywam, że składając małżeńską przysięgę, nadal byłem pod wpływem alkoholu.

Jako narzeczeni kilkakrotnie rozważaliśmy zakończenie naszego związku. Jednak im bardziej pragnęliśmy się oddalić od siebie, tym silniej coś nas przyciągało. Jak mówi przysłowie, razem mieliśmy trudności, ale bez siebie było jeszcze gorzej. Po zawarciu małżeństwa sytuacja się nie poprawiła. Nasze spory i konflikty trwały nadal. Nieustannie słyszałem, że wszystkie problemy domowe wynikają z mojego niedojrzałego charakteru. „Kiedy w końcu się ogarniesz?” – pytali żona i moi rodzice.

Jedynie mój teść akceptował mnie bezwarunkowo. Podczas wesela usłyszałem od niego: „Zawsze marzyłem o synu. Małgosia jest moim pierwszym wymarzonym dzieckiem, a ty drugim. Być może dlatego się kłócicie, bo każde z was pragnie dominować nad partnerem. Ostatecznie oboje jesteście zodiakalnymi Lwami, więc iskrzy między wami. Rozumiem to, bo i ja z moją zmarłą żoną nie mieliśmy spokojnego życia. Ale i tak się bardzo kochaliśmy!".

Tak, niektóre pary mogą rozkwitać w konfliktach, ale dla nas coraz bardziej męcząca stała się niekończąca się walka. W pewnym momencie zaczęliśmy zauważać, że więcej nas dzieli niż łączy.

Tamtego dnia, tydzień przed Wszystkimi Świętymi, dotarliśmy do domu moich teściów późnym popołudniem. Otworzyliśmy okna, włączyliśmy gaz i wodę. Małgosia nie chciała sprzedawać tego mieszkania. Twierdziła, że to miejsce skrywa jej najlepsze wspomnienia, a także że gdyby kiedyś miała mnie dość, to właśnie tu zamieszka. Nie lubiłem, kiedy mówiła takie rzeczy.

Mówią, że jak grzebiesz, to się w końcu zakopiesz...

Planowaliśmy pójść na cmentarz następnego dnia. Jednak podczas kolacji znowu się pokłóciliśmy. Małgosia znowu zarzuciła mi, że jestem nieodpowiedzialny i zachowuję się jak student.

– Wydajesz pieniądze na książki, płyty, gry komputerowe. Nie jesteśmy bogatymi ludźmi, musimy oszczędzać.

– Na co mam oszczędzać?

Zmarszczyła brwi.

– Jesteśmy małżeństwem. Chciałabym, żebyśmy byli zjednoczoną rodziną… – powiedziała. – Ale z twoim podejściem… – pokręciła głową.

– Wiesz co, mam dość. Jutro sama pójdę na grób taty.

Wkurzyłem się.

– Nie, to ja mam dość. Jeśli nie chcesz mnie tutaj, świetnie. Wracam do Poznania i zaraz po przyjeździe piszę wniosek rozwodowy – oznajmiłem z wściekłym tonem.

Gdy wstawałem zza stołu, moje spojrzenie przyciągnęło stojący w rogu zegar. Teść, będący zegarmistrzem, troszczył się o jego mechanizm tak jak nikt inny, a zegar był tak precyzyjny, że podobno odmierzał czas niemal co do sekundy. Na tarczy była godzina dwudziesta dwie. W przedpokoju sięgnąłem po płaszcz, kluczyki do samochodu, za sobą zamknąłem drzwi i wyszedłem na ulicę.

Wsiadłem do auta i ruszyłem w drogę powrotną do Poznania. Na szosie zauważyłem znak „Poznań 50 km”. Z uwagi na prowadzone roboty drogowe, musiałem korzystać z objazdów. Podążałem za oznakowaniami, które kierowały mnie przez obwodnicę. Po pół godziny dotarłem do rogatki pewnego miasteczka. Myślałem, że gdy przejadę przez nie, dotrę już prosto do domu.

Byłem zaskoczony, gdy znalazłem się na znajomym rynku przed domem teściów. Światła w ich mieszkaniu jeszcze były włączone. Wyglądało na to, że Małgosia jeszcze nie poszła spać. Wtedy po raz pierwszy zastanowiłem się, kto ponosi winę za nasze konflikty małżeńskie.

– To nie moja wina – stwierdziłem z głęboką pewnością. Nacisnąłem pedał gazu i zmieniłem bieg. Tym razem, gdy wjechałem na objazd, postanowiłem dokładnie śledzić strzałki i drogowskazy, aby nie zgubić się jak wcześniej.

Po piętnastu minutach miałem pewność, że wreszcie udało mi się wydostać z tego labiryntu węzłów drogowych. Jednakże pół godziny później, znalazłem się znowu na rynku przed domem teściów. Co się dzieje? W tamtej chwili, nerwy, które prowadziły do naszej kłótni, mojego wybuchu gniewu i odejścia, już całkowicie mnie opuściły. Zaczynałem po prostu odczuwać zmęczenie. Zatrzymałem samochód przy krawężniku i na moment oparłem głowę na kierownicy.

Wtedy usłyszałem cichy szept w mojej głowie: – Kto jest odpowiedzialny za konflikty, które toczysz z własną żoną? O co tak naprawdę w nich chodzi?

– Nie jestem pewien, o co chodzi kobietom. Ale to nie moja wina – powiedziałem, choć trochę mniej przekonany, i ponownie ruszyłem w drogę. Szczerze mówiąc, nie chciałem zagłębiać się w przyczyny naszych problemów małżeńskich. Wiecie – jak kopiesz, to się w końcu zakopiesz. A czasami nie znajdziesz tam skarbu, który cię interesuje.

Wcisnąłem bieg i przyspieszyłem. Tym razem postanowiłem objechać problematyczny obszar, kierując się w przeciwnym kierunku niż poprzednio. Po pokonaniu kilkunastu kilometrów planowałem skręcić w bok i ominąć labirynt dróg z przeciwnej strony. Droga wydawała się być pusta. Jechałem prosto, a na drodze nie było żadnych samochodów. Miałem nadzieję, że do domu dotrę przed północą, nie spiesząc się. Spojrzałem na zegarek, ciekaw, ile czasu zajęło mi to krążenie wokół. Okazało się jednak, że mój zegarek wskazywał godzinę dwudziestą dwie – taką samą, jaką pokazywał stojący w rogu zegar, gdy opuszczałem mieszkanie teściów.

Na zdjęciu uśmiechał się do mnie teść!

Na horyzoncie pojawiły się przedmieścia. Zacząłem zwalniać, bo jechałem trochę za szybko i nie chciałem dostać mandatu od policji. Pięć minut później zdałem sobie sprawę, że znalazłem się na rynku, który jest mi dobrze znany, i znowu mijam dom teściów! W tym momencie zrozumiałem, że coś jest nie tak. Jak to możliwe, że trzykrotnie wróciłem w to samo miejsce? A ten zegarek, który się zepsuł dokładnie wtedy, gdy opuściłem Małgosię. Zatrzymałem samochód przy krawężniku. A może to jakiś znak, że powinienem wrócić do żony? Postanowiłem iść na górę. Najwyżej wyrzuci mnie z mieszkania.

– Nie udawaj, że chcesz do niej wrócić – warknąłem sam na siebie. Jednocześnie pomyślałem, że wcale tak nie czuję, ale ten drugi, zły i niepoprawny zakapior wciąż podsuwał złe pomysły.

– Zamknij się i już więcej się nie odzywaj – mruknąłem z irytacją. Nagle przemknęła mi myśl, że nie wytrzymałbym, gdyby mojej ukochanej coś się stało. Skąd taka myśl przyszła mi do głowy? Pędem wbiegłem do bramy, a potem po schodach na pierwsze piętro. Drzwi były uchylone. Wydawało się, że gdy za sobą nimi zamachnąłem, zamek odskoczył, ale Małgosia tego nie zauważyła. Wszedłem do środka.

– Małgonia?! – zawołałem, lecz nie otrzymałem odpowiedzi. Wbiegłem do dużego pokoju, ale żony tam nie zastałem. Gdy otworzyłem drzwi do sypialni, zobaczyłem Małgosię leżącą na podłodze. Podbiegłem do niej, potrząsnąłem za ramię, ale była nieprzytomna. Natychmiast zadzwoniłem po karetkę. Dziesięć minut później lekarz klęczał przy żonie. Karetka zabrała ją do pobliskiego szpitala.

Zanim mogłem ruszyć za nimi z domu, spojrzałem na zegar. Jego wahadło rytmicznie poruszało się w prawo i lewo, a na cyferblacie wskazywały godzinę dwudziestą pierwszą. To niemożliwe, przecież krążyłem po drogach wokół miasteczka przez co najmniej trzy godziny! Instynktownie rzuciłem okiem na swój zegarek. Wskazywał identyczny czas. Wtedy zauważyłem zdjęcie wiszące na ścianie – teść uśmiechający się z niego w sposób dwuznaczny.

Kiedy dotarłem do szpitala, dowiedziałem się, że moja żona odzyskała przytomność. Lekarka wyszła, aby porozmawiać ze mną. Wyjaśniła, że omdlenie musiało być spowodowane silnym przeżyciem emocjonalnym.

– Na pana miejscu nie narażałabym żony na takie stresujące sytuacje – powiedziała lekarka. – Zwłaszcza że jest w czwartym miesiącu ciąży.

Ciąża? Będę ojcem? To był dla mnie prawdziwy szok... Ale gdy ten pierwszy szok minął, ogarnęła mnie fala radości i czułości. W oczekiwaniu na moment, gdy będę mógł zobaczyć żonę, wreszcie przyznałem się sobie do winy.

Małgosia wielokrotnie powtarzała mi, że nadszedł czas, abym dorósł do nowych obowiązków i nowego życia. Faktem jest, że chciałem przedłużyć swoją młodość i broniłem się przed dorosłością i odpowiedzialnością. Ale teraz nie miałem wyboru. Co więcej – pragnąłem tego. Krystian ma teraz dziesięć lat i co roku razem z nami odwiedza grób dziadka. Nigdy nie powiedziałem Małgosi o moich przygodach z krążeniem po drogach w labiryncie. To nasza, moja i teścia, tajemnica.