Nie wiem, jak ci to powiedzieć... – głos Kuby w słuchawce brzmiał smutno – nie udało mi się przebić. Ujechałem ledwie pięćdziesiąt kilometrów, wszędzie zaspy, a te drogi nawet nie są przewidziane do odśnieżania. Niemcy nie spodziewali się takich opadów! Musiałem zawrócić, póki jeszcze mogłem. Ciągle śnieży. Magda, nie dojadę, nie dam rady. Nie będzie mnie z wami w święta. Poradzisz sobie? Halo! Słyszysz mnie?

Milczałam.

Jak ja czekałam na ten telefon! Mąż zawsze dzwonił z drogi. Pracował w Niemczech, ale często przyjeżdżał do domu. Poza nim i synkiem nie miałam nikogo.

Nie miałam rodziców

Wychowałam się w domu dziecka, bidulu, jak mówiliśmy o tym miejscu. Może są gdzieś wspaniałe placówki, które zastępują dom porzuconym dzieciom, ale moja do nich nie należała. Spragnione miłości dzieci dostawały wikt, opierunek i dach nad głową. Nic więcej. A ja tak chciałam, żeby ktoś mnie kochał!

Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłam mała. Zostały mi po nich zaledwie strzępki wspomnień – łagodny głos mamy, kłująca broda taty...  Po tragedii zabrała mnie do siebie babcia, jedyna, jaką miałam, bo nasza rodzina nie była zbyt liczna. Nie wiem, jak długo mieszkałam u Buni, ale doskonale pamiętam dzień, kiedy przyszła do nas pani z opieki społecznej w towarzystwie policjanta. Wezwała ich sąsiadka zaniepokojona moim płaczem.

Płakałam kilka godzin, potem ucichłam. Nie miałam już sił. Od kilku dni nie jadłam, piłam tylko wodę z kranu, którą przynosiłam też leżącej na podłodze babci. Moją opiekunkę i jedyną krewną powalił wylew. Interwencja sąsiadki uratowała nam życie. Bunię zabrano do szpitala, stamtąd do domu opieki, a mnie do policyjnej izby dziecka. Potem trafiłam do bidula…Nie lubię tych wspomnień.

To była szalona miłość

Odkąd wyszłam za Kubę, starałam się do nich nie wracać. Żyję tym, co mam: szczęściem, które przyszło zupełnie nieoczekiwanie. Kuba pojawił się w moim życiu na balu maturalnym. Został zaproszony jako „awaryjne” towarzystwo dla którejś z dziewczyn, jednak to ode mnie nie odrywał wzroku od samego początku. Kiedy zatańczyliśmy po raz pierwszy, między nami przeskoczyła jakaś iskra. Oboje to poczuliśmy, żadne nie potrzebowało słów. To była szalona miłość.

Pobraliśmy się na wariata trzy miesiące później. Podczas skromnej ceremonii w urzędzie towarzyszyło nam tylko dwóch świadków wziętych prawie z łapanki. Kuba słusznie przypuszczał, że jego rodzina nie będzie zachwycona błyskawicznym ślubem. I miał rację. Szczególnie teściowa miała mi za złe usidlenie syna. Dziś, kiedy sama jestem matką, nie dziwię się jej. Gdyby mój mały Antoś wywinął mi kiedyś taki numer...

Teściowie nie przepadali za mną

Pierwszy rok małżeństwa był wspaniały, chociaż w każdej beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu. Kuba kończył studia, więc tymczasowo zamieszkaliśmy u jego rodziców. Starałam się schodzić z drogi teściowej, która nie mogła mi wybaczyć, że zamknęłam Kubie świat, jak to określiła. W tej ciepłej, rodzinnej atmosferze można było mrozić szynki. Na szczęście po latach spędzonych w bidulu byłam do tego przyzwyczajona. Poza tym miłość Kuby rekompensowała mi wszystko.

Kiedy na świecie pojawił się Antoś, teściowie oszaleli na punkcie wnuka. Ja byłam zbędnym dodatkiem do dziecka, kimś, kogo zauważa się tylko w razie konieczności. Niemniej jednak moja sytuacja w domu teściów trochę się polepszyła. A dwa lata później Kuba podpisał kontrakt z niemiecką fabryką, więc mogliśmy wynająć mieszkanie i pójść na swoje. Cieszyłabym się z tego bezgranicznie, gdyby nie konieczność rozstania z mężem. Gdy Antoś skończył roczek, Kuba namówił mnie do podjęcia studiów. Bardzo na to nalegał, nie mogłam więc teraz wyjechać razem z nim.

– Nie myślę o emigracji, Madziu, i ty nie myśl. Nasze miejsce jest tu, przy rodzinie. Zarobię i wrócę. Zainwestujemy we własny interes – objaśniał mi swój plan na życie.

Kuba podchodził do wszystkiego bardzo odpowiedzialnie, myślał za nas oboje. Był dla mnie nie tylko mężem, ale też opiekunem, namiastką rodziców, których mi w życiu zabrakło. Nauczyłam się na nim polegać, może nawet za bardzo. Dlatego teraz ten telefon całkiem podciął mi skrzydła. 

Byłam smutna

Czekały nas z Antosiem samotne święta. Kuba już pewnie zawiadomił matkę, że nie przyjedzie, a ja nie śmiałabym pójść tam bez niego. Teściowie mnie nigdy nie zapraszali. Wszystko omawiali z synem, ja mu tylko towarzyszyłam.

„Sama tam nie pójdę – myślałam. – Po co mają na mnie krzywo patrzeć”. Kiedyś usłyszałam przypadkiem, jak teściowa mówiła, że jestem kulą u nogi jej syna. Nie znosiła mnie, to pewne. „Trudno – uznałam. – To nie pierwsza smutna Wigilia w moim życiu. Zresztą nie jestem sama, mam dziecko!” – ocknęłam się i z czułością spojrzałam na synka budującego coś z klocków duplo.

– Kubusiu, jedź bezpiecznie i nie martw się o nas – powiedziałam do słuchawki, gdy odzyskałam panowanie nad sobą. – Będziemy razem myślami, skoro inaczej się nie da.

– Zadzwonię jutro, w wigilię – obiecał mąż.

Jego głos rwał się w oddali i zanikał, wreszcie połączenie zostało przerwane.

24 grudnia przygotowałam wszystko tak, jakby Kuba był z nami. Choinka pięknie przystrojona, stół uroczyście nakryty białym obrusem, na półmiskach tradycyjne potrawy. Posadziłam Antosia w dziecięcym krzesełku i sięgnęłam po opłatek. 

– Życzę ci, synku... – zaczęłam, łamiąc opłatek na pół, i... nie byłam w stanie dokończyć.

Żal ścisnął mi gardło, oczy napełniły się łzami. Nie mogłam się opanować.

– Mama…? – Antoś od razu wygiął usta w podkówkę.

Z domu wyciągnęli nas kolędnicy

Nie tak miało być! Odwróciłam się, otarłam rękawem twarz i sztucznie ożywionym głosem zarządziłam otwieranie prezentów. To zajęło Antosia bez reszty. Siedziałam obok niego na podłodze i patrząc na porozrzucane strzępy kolorowego papieru, zastanawiałam się, co zrobić dalej. I wtedy usłyszałam chóralny śpiew. Dziecięce głosy głosiły trochę nieskładnie, że przybieżeli do Betlejem pasterze. Kolędnicy! Zerwałam się i podekscytowana podbiegłam do okna

W rzeczy samej –  na ulicy stała grupka dzieci poprzebieranych za pastuszków, z piękną, błyszczącą gwiazdą i turoniem. Towarzyszyła im nauczycielka muzyki, którą poznałam podczas październikowych praktyk pedagogicznych w pobliskiej szkole. Przypomniałam sobie, że słyszałam wówczas o tym pomyśle – żeby w wigilijne popołudnie dzieci chodziły po ulicach i kolędowały. Uczniowie bardzo się do tego zapalili. 

Nagle poczułam na sobie ciepłe łapki Antosia. Zaintrygowany przydreptał za mną i domagał się otwarcia drzwi balkonowych. 

Poczekaj, tylko narzucimy kurtki – powiedziałam i po chwili, oboje ciepło opatuleni, bez przeszkód podziwialiśmy wokalne popisy młodocianych kolędników. 

Sąsiedzi też stali w oknach i na balkonach i wszyscy się uśmiechali. Antek zatupał nóżkami.

– Antoś tez kce piewać! – oznajmił mi. 

„Właściwie, dlaczego nie?” – pomyślałam. Szybko ubrałam synka, wzułam kozaki i pobiegliśmy za kolędnikami. 

Chodziliśmy od domu do domu, razem śpiewając i dzieląc się dobrą nowiną. Patrzyłam na roześmianą buzię synka i czułam, jak jego szczęście rozgrzewa mnie od środka. Z tego wszystkiego nawet się nie zorientowałam, jak stanęliśmy przed domem teściów.

„Bóg się rodzi, moc truchleje” – huknęły dzieciaki. W otwartych drzwiach stanęła matka Kuby.

Nogi same zaprowadziły nas do teściów

– Bacia! – krzyknął radośnie Antek i dziarsko ruszył w stronę babci.

Zza jej pleców wyłonił się teść. Ogarnął wzrokiem sytuację i tak jak stał – wyszedł na śnieg. Ujął mnie pod ramię i delikatnie, acz stanowczo wprowadził do domu.

– Świetny pomysł z tym kolędowaniem – powiedział, pomagając mi zdjąć kurtkę. – Siedzieliśmy z matką sami jak zmurszałe pnie. Wigilia to nie jest czas na samotność. Trzeba być razem – uśmiechnął się.

O dziwo, spędziłam wtedy całkiem miły wieczór, a kiedy zadzwonił Kuba, rozmawialiśmy z nim wszyscy naraz, przekrzykując się głośno jak prawdziwa rodzina.

W tym roku zasiądziemy do Wigilii w komplecie. Już od kilku dni teściowa i ja okupujemy kuchnię. Uparła się, że nauczy mnie przyrządzania potraw według rodzinnych przepisów. To chyba oznacza, że w końcu mnie zaakceptowała, chociaż stara się tego za bardzo nie okazywać. Pewnie nigdy mnie nie pokocha, ale chyba zrozumiała, że stałam się jej rodziną. Mimo że nadal jest dla mnie szorstka – mam wrażenie, że mogę na niej polegać tak jak na jej synu. Są do siebie bardzo podobni.