Miałem być silnym facetem

Pamiętam, jak byłem mały, moi rodzice bez przerwy się kłócili. Zatykałem wówczas uszy i chowałem się do szafy w przedpokoju, żeby nie słyszeć ich krzyków, wyzwisk. Przetrwałem to, bo wymyśliłem sobie niewidzialnego przyjaciela. Wiele dzieci to robi, gdy jest im ciężko. W ciemnościach szafy, wdychając zapach starych płaszczy, szeptałem do niego i opowiadałem mu o wszystkich dziecięcych strachach. W końcu rodzice się rozwiedli. Matka zabrała mnie i wyjechała do swoich rodziców. Ojca więcej nie zobaczyłem, a ona wkrótce drugi raz wyszła za mąż. 

Mój ojczym był człowiekiem surowym. Postanowił zrobić ze mnie mężczyznę. Miałem dziewięć lat i byłem drobnym, cichym chłopcem, a on był trenerem sportowym i wielkim facetem. Musiałem wstawać wcześnie rano i razem z nim biegać na szkolnym boisku. Nie wolno mi było narzekać, mówić, że coś mnie boli. Wieczorami, gdy nie mogłem zasnąć z powodu obolałego ciała, przychodził do mnie niewidzialny przyjaciel. Był jak starszy, wyrozumiały brat. Wiedział, że wolę czytać książki i grać w gry planszowe, że kocham kleić modele statków. Wiedział, że cierpię. Nie śmiał się z moich łez.

A potem wyrosłem i powiedziałem „nie”! Ku memu zdumieniu, ojczym to uszanował. W jakiś sposób mnie kochał.

– To rozumiem. Jesteś wreszcie mężczyzną, Rafał! – powiedział z uznaniem do przerażonego siedemnastolatka, który mu się po raz pierwszy sprzeciwił.

Staczałem się po równi pochyłej

Od tej pory robiłem to, co chciałem. Zdałem maturę, poszedłem na studia i wyprowadziłem się z domu. Poznałem dziewczynę. Zakochałem się w Renacie, a po ukończeniu studiów się z nią ożeniłem. Nie wiadomo kiedy minęło dwadzieścia lat. I pewnego dnia ocknąłem się późną nocą w jednej z tych knajp, w których mężczyźni wypłakują do kufla z piwem swoje żale.

Byłem po rozwodzie, miałem czterdzieści kilka lat i mieszkałem w wynajmowanej kawalerce. Mój ojczym i matka nadal mieszkali w starym domu, ale od lat ich nie odwiedzałem. Kiedyś, w dawnym życiu o coś się pokłóciliśmy. Wstydziłem się. Byłem przeraźliwie samotny.

– Zapłaci pan w końcu? – usłyszałem głos barmana. Przegrzebałem kieszenie. Zabrzęczały jakieś grosze. Ale gdzie miałem portfel? Kartę? Dowód osobisty?

– Ja zapłacę – usłyszałem nagle chłodny, zdecydowany głos. – I zajmę się moim przyjacielem.

Nie znałem tego głosu, ale tamtego wieczoru było mi wszystko jedno. Ktoś mnie podniósł i podtrzymał. Po drodze pozwolił mi zwymiotować w krzakach. A potem położył mnie do łóżka. Gdy się obudziłem, głowa mi pękała. Ledwo podniosłem powieki, zobaczyłem, że na stoliku przy łóżku leżą… portfel, okulary i klucze do mieszkania. Postanowiłem wstać, zdjąć z siebie przepocone ubranie, iść pod prysznic. Jak ostatnio często, zamarzyłem o tym, że nie będę już pił. A przynajmniej nie tak. Nie na umór.

– No, nareszcie, czekam z kawą! – przywitał mnie dobiegający z kuchni głos. 

Zdumiałem się. Kto był w tej obskurnej kawalerce oprócz mnie, nieszczęsnego nieudacznika i pijaka?

– Nie powinieneś o sobie tak źle myśleć… – pouczył mnie głos, jakby czytał w moich myślach – bo nigdy się nie podniesiesz. Ale nie jestem tu po to, by cię pouczać. Jestem twoim przyjacielem. Jedynym, jakiego masz.

Wszedłem do kuchni. Stał tam wysoki mężczyzna. Wyglądał przeciętnie. Czterdziestoparolatek. Nie wiedziałem, kim jest. Uśmiechnął się na mój widok.

– Stary! To ja! Twój najlepszy przyjaciel! Pij kawę. A potem musisz iść pod prysznic.

– Ale ja… nie przypominam sobie…

– No oczywiście, że sobie nie przypominasz. W takim stanie? Weź się, człowieku, ogarnij. Pij tę kawę. Postawi cię na nogi.

Wypiłem. Ożywcze ciepło i energia rozeszły się po moim ciele. Wytrzeźwiałem. Postanowiłem postępować racjonalnie. Ostatnie tygodnie, a może nawet miesiące to nieustające pasmo żalu i chlania. Może wtedy go poznałem? A może znałem go wcześniej? Ze studiów? Mogłem przecież zapomnieć. A jednak był tu i najwidoczniej chciał mi pomóc. Jedyna osoba, jaką ostatnio spotkałem. Nie byłem sam. Uczepiłem się tego rozpaczliwie.

On mi to uświadomił

Zjadłem przygotowane przez niego śniadanie. Wypiłem kolejną kawę. Umyty, ogolony, w czystym ubraniu poczułem się lepiej.

– Powinieneś przestać pić – powiedział życzliwie. – Wrócić do pracy. Wiem, wiem, po to wziąłeś bezpłatny urlop, żeby móc poużalać się nad sobą. To zrozumiałe, że tak robisz. Ale już dosyć, prawda?

Pokiwałem głową. Skąd aż tyle o mnie wiedział?

– Przepraszam, ale ja… nie przypominam sobie i… jak pan ma na imię?

Roześmiał się.

– To zabawne, wiem. Zawsze się z tego razem śmialiśmy. Mam na imię Rafał.

– Jak ja?

– Dokładnie. Zawsze mówiłeś, że jestem lepszą wersją ciebie. Ale to przesada – pokręcił głową. – Mniejsza z tym, przyjacielu. Jestem tu, żeby postawić cię na nogi.

– Ale… skąd pan… skąd wiedziałeś?

– Wiedziałem. Przyjaciel wie takie rzeczy.

Nie było łatwo. Pilnował mnie, żebym nie pił. Tłumaczył długo, cierpliwie, czemu to jest bez sensu. Wysłuchiwał moich zwierzeń o byłej żonie. Wmuszał we mnie witaminy i jedzenie. Przypilnował, żebym wrócił do pracy. A gdy ja pracowałem, on sprzątał, gotował, robił zakupy, prasował koszule. Każdego dnia byłem coraz bardziej zdumiony. Dlaczego?

– Potrzebujesz pomocy.

– A ty nie pracujesz, Rafał? – pytałem.

– Jestem na długim urlopie.

– Ale dlaczego mi pomagasz?

– Mam dług do spłacenia! Już o to nie pytaj. Weź się za siebie. No dalej. Idź na spacer!

Wrócił lęk i chęć napicia się. Walczyłem ze sobą… Byłem coraz silniejszy. Szef wezwał mnie któregoś dnia i szczerze przyznał, że cieszy się, że poradziłem sobie z tym… problemem, dzięki czemu mogę zostać w firmie

– Rafał ocalił mi życie – rozmyślałem, wracając do domu. – Mam przyjaciela. Skądkolwiek się wziął, jestem mu wdzięczny. Teraz będę mógł żyć dalej. I lepiej. Odezwę się do Renaty. Rozwiedliśmy się, ale przecież mamy dzieci. Nie mogę zniknąć z ich życia tak, jak ojciec zniknął z mojego. 

Już nie był mi potrzebny

Ku mojemu zdumieniu, nie zastałem w domu Rafała. Po raz pierwszy od dawna go nie było. Na kuchence czekał jednak na mnie obiad. Zjadłem niewiele. Byłem tak podekscytowany odzyskanym życiem, że nie czułem głodu. Poczułem za to senność. Tak bardzo chciało mi się spać… 

Obudziłem się spocony. Ktoś wszedł do pokoju. Przez moment jeszcze myślałem, że to mi się śni. Wtedy ujrzałem jego twarz. Moją twarz? Nie, twarz… przyjaciela. Już nim nie był. Był… sobą, tyle że dorósł jak ja. I wreszcie go poznałem. Widziałem go przecież tyle razy w wyobraźni. Zrozumiałem, po co wrócił. Jakby jego umysł był moim umysłem, a jego ciało moim ciałem. Wrócił, bo moje życie było mu potrzebne, aby zacząć naprawdę żyć. By stać się widzialnym.

Krótko z nim walczyłem. Odzyskałem siły i byłem zdeterminowany. Na moich oczach zaczął się zmieniać. Ręce dygotały mi jak w chorobie. Patrzył na mnie z nienawiścią i znów był przeciętnym mężczyzną, który mógłby być każdym, także mną. A potem jego kształt rozmazał się i zniknął. Nie było ciała. Tak jak pewnie nie miało być mojego.

Nadszedł świt, a ja nie byłem zdolny do żadnego sensownego ruchu. Bałem się. Wrócił lęk i chęć napicia się, aby zapomnieć. Walczyłem ze sobą. Tak znalazła mnie Renata. Przyszła, bo „rozmawiałem z nią i prosiłem o przebaczenie”. Uczepiłem się tej myśli, że pokonałem demona i mam dla kogo żyć. Dla niej, dla dzieci. Trzymam się tego do tej pory.