Nie zrobisz tego, przecież nie pójdziesz tam sama w nocy! – zaprotestowała moja przyjaciółka.

– To mnie odprowadź – odparłam, a Danka spojrzała na mnie jak na wariatkę.

– Chyba żartujesz? I wtedy ja będę musiała sama wracać! Lubię cię, ale nie aż tak, by poświęcać.

Zawsze uważałam ją za strachliwą i przewrażliwioną.

Przesadzasz i tylko panikę siejesz. Zresztą mamy dopiero wieczór. Od kiedy dwudziesta to noc?

– Chyba oślepłaś po tym piwie! Przecież jest ciemno, więc co to jest, twoim zdaniem, jak nie noc?

Wzruszyłam ramionami.

– Słuchaj, jak nie chcesz mnie odprowadzić, to przynajmniej mnie nie strasz. Ja się krzaków nie boję, bardziej przerażali mnie tamci faceci na szosie.

Nie bałam się

Spotkałyśmy się w rynku, stamtąd miałam do wyboru dwie drogi powrotne do domu. Jedną dłuższą, główną ulicą, ale wtedy musiałabym niemal od początku iść w wątpliwym towarzystwie panów w stanie mocno wskazującym na spożycie. Ich pełne zachęty okrzyki mocno wpłynęły na moją decyzję, żeby pójść drugą trasą. Mogłyśmy iść razem z Danuśką, bo dopiero pod jej domem drogi nam się rozchodziły. Skręcałam tam w ścieżkę prowadzącą w stronę mostka i niewielkiego zagajnika. Mieszkałam rzut zaraz za tym laskiem. Danka nie miała zamiaru odpuścić.

– Mówiłam ci przecież, uparta oślico, co opowiadała mi sąsiadka. To niebezpieczne.

– Tak? A niby dlaczego?

– Widziała, że snuł się tam mocno podejrzany typ, w kapturze, łysy, nieprzyjemnie mu z oczu patrzyło.

– Jeśli był w kapturze, to skąd wiadomo, że łysy? – próbowałam żartować, ale nie załapała dowcipu.

– Bo mu spadł kaptur. Podobno koleżanka jej córki uciekła mu w ostatniej chwili. Ona widziała, że jest łysy, zgłosiła to, ale dla policji sprawy jakby nie było, powiedzieli, że nic się nie stało, nie ma powodów do interwencji, że oni znają się na swojej robocie i mają teren pod kontrolą. Będą dalej czekać, dopóki coś się nie stanie. Osobiście wolałabym, żebyś nie musiała robić za dowód rzeczowy w tej sprawie.

Byłam zła, że mnie straszy

– Nie masz nic lepszego do roboty, tylko mnie straszyć? – przerwałam jej. – Przecież wiesz, jaką wyobraźnie mają nastolatki. Facet na taką spojrzy, i już od razu zakochany albo ma lubieżne myśli. Daj spokój, zgadzam się z policją, że jakby napadł albo choć zaczepiał, to co innego. Snuł się, a to nie jest zabronione. Może na spacer wyszedł, na spacerze człowiek się właśnie snuje. Może biedaczek nie tyle jest podejrzany, co przybity kredytem, którego nie potrafi spłacić, bo dał się wrobić w niskie oprocentowanie, które teraz poszybowało. Chyba lepiej, że sobie spaceruje, niż na przykład pije albo bije żonę. Zresztą co mam zrobić, jak już tu doszłam? Przecież nie przefrunę. Ani nie zawrócę. Bez sensu.

Możesz przenocować u mnie – zaproponowała Danka.

– Dziękuję za zaproszenie, ale nie mogę, mam jeszcze trochę pracy.

Jak na piątek wieczór wymówka raczej słaba. Trudno. Od dawna nie miałam wolnego wieczoru, takiego zupełnie luźnego, i już wcześniej go sobie zaplanowałam. Nie powstrzyma mnie żaden łysy, napalony bandzior! Już kupiłam dwa pudełka lodów, pomarańczowe i kawowe, które miałam zamiar zjeść w trakcie ostatniego sezonu mojego ulubionego serialu, oglądanego ciurkiem, na własnej kanapie, we własnym dresie i z gorącym, dla kontrastu po zimnych lodach, kakao we własnym kubku.

– Zastanów się jeszcze.

– Dzięki za fajne spotkanie. Cześć!

Pożegnałam się szybko i ruszyłam przed siebie, nie oglądając się na Danuśkę. Byłam na nią trochę zła. Serce biło mi mocniej niż zwykle. Cholera, jednak dałam się jej nastraszyć. Im bardziej zagłębiałam się między drzewa, tym bardziej rosła moja niepewność. Czułam, jakby mi zamroziło klatkę piersiową, i ten dziwny chłód potęgował strach. Każdy ruch gałązki, każdy szelest powodował, że niemal podskakiwałam i miałam ochotę zawrócić. Ale powiedziałam sobie, że będę silniejsza niż jakieś durne legendy. Kiedyś był dziad z worem, czarna Wołga, duch z pustostanu, a teraz łysy w kapturze.

Czułam się jak w horrorze

Lampy, gęsto rozstawione wzdłuż całej ścieżki, na tyle dobrze rozpraszały mrok, że nie było ciemnych, niebezpiecznych miejsc, niestety wszystko w ich blasku zyskiwało trochę upiorną, żółto-pomarańczową poświatę. Poza ścieżką panowała zupełna ciemność, drzewa zlewały się w czarną masę. Wolałam nie myśleć, kto może się pomiędzy nimi czaić.

Minęłam mostek, w połowie zagajnika zaczęłam się zastanawiać, gdzie mogło dojść do napadu. Po kolejnych kilkunastu krokach zobaczyłam przed sobą kobietę, była dość daleko, ale widziałam, że ma jasne włosy do ramion. Uspokojona, przyspieszyłam.

Swój błąd zrozumiałam dopiero, gdy znalazłam się kilkanaście metrów przed nią. Wzrok w tym świetle spłatał mi figla: to wcale nie była kobieta, tylko niski, krępy facet w jasnym kapturze! Nogi się pode mną ugięły, gdy typ zsunął kaptur i pokazała się jego łysa czaszka. Rany boskie! Co robić?!

W panice zaczęłam wrzeszczeć, ale wcale go tym nie odstraszyłam. Przeciwnie, ruszył szybciej w moją stronę. Nie czekałam dłużej, odwróciłam się, chcąc uciec, i potknęłam się na samym starcie. Cud, że ustałam. W chodniku brakowało jednej kostki brukowej i w tej dziurze zaczepił mi się but. Szarpałam nogą, bo łysol się zbliżał, ale but utknął na dobre. Musiałam go ostro szarpnąć, żeby się uwolnić. Jeszcze tylko odwróciłam się, żeby sprawdzić, gdzie jest łysy, i zobaczyłam scenę jak z filmu.

Nie wierzyłam własnym oczom

Trafiłam dokładnie na moment, gdy z nieprzeniknionej ściany drzew wyskoczył wielki, ubrany na czarno facet i ruszył na łysego. Dużo od niego wyższy i szerszy w barach zadziałał z zaskoczenia i bez trudu pochwycił go od tyłu ramieniem za szyję. Łysy bezskutecznie próbował się wyswobodzić.

– Puszczaj! – zażądał zduszonym głosem, po czym dziwnie się szarpnął.

Usłyszałam dziwne trzaski i łysy wylądował na chodniku. W dłoni osiłka zobaczyłam podłużny czarny przedmiot. Domyśliłam się, że to paralizator. Ulga, jaką odczułam, była tak ogromna i tak obezwładniająca, że nawet gdybym teraz musiała uciec, nie dałabym rady. Każda z moich nóg ważyła chyba z tonę. Nie umiałam zebrać myśli, zrobiła mi się taka pustka w głowie, że zwykłe „dziękuję” przekraczało moje możliwości wysłowienia się.

Stałam naprzeciwko mojego wybawiciela, a między nami leżał nieprzytomny łysy. Czułam, że powinnam coś powiedzieć, ale wciąż nie umiałam sklecić nic sensownego.

– Gdyby… Gdyby nie pan, to… – dukałam.

Osiłek nie zwracał na moje wysiłki żadnej uwagi, za to przyglądał się łysemu.

– Ścierwo – wycedził z satysfakcją, po czym kopnął go kilka razy.

To wcale nie był wybawca

Później przeszedł nad leżącym i stanął blisko mnie. Pohamowałam swoją chęć rzucenia mu się na szyję; mógłby to opacznie zrozumieć. Zamiast tego uśmiechnęłam się i zaczęłam jeszcze raz swoją przemowę dziękczynną.

– Gdyby nie… – urwałam, ponieważ głos uwiązł mi w gardle.

To, jak na mnie patrzył, co miał w oczach, to wcale nie była chęć pomocy! Popełniłam koszmarny błąd. On mnie nie obronił, on pozbył się konkurencji! Jak mogłam być tak głupia, tak naiwna?! Czułam się jak mała mucha w sieci wielkiego pająka, która nic nie może zrobić, nijak się uwolnić, może tylko czekać, aż jej oprawca wykona wyrok. Świadomość końca wszystkiego paraliżowała mnie jeszcze bardziej, tak jakby krępowała mnie niewidzialna lina.

Mężczyzna ścisnął boleśnie palcami moją brodą i pochylił się.

– To teraz się zabawimy. Nikt, nawet to policyjne ścierwo, nie będzie nam przeszkadzało – powiedział, wykrzywiając twarz w obrzydliwym uśmiechu. – Myślał, że mnie przechytrzy.

Musiałam się bronić

Uzmysłowienie sobie własnej głupoty nie pomagało. Łzy płynęły mi po twarzy. Wiedziałam, że nie ucieknę, ale nagle coś w środku – może instynkt samozachowawczy – nakazał mi walczyć, nawet jeśli ta walka miała zakończyć się porażką. Podniosłam ręce, żeby uwolnić twarz ze wstrętnego uścisku, i przypadkiem natrafiłam na jego kieszeń. Wystawał z niej twardy przedmiot. Paralizator! Nie musiałam go wyjmować, wymacałam tylko przycisk i zanim bandzior się zorientował w moich zamiarach, uruchomiłam urządzenie. Rozległy się trzaski, facet zaskomlał i puścił moją twarz. Nie czekałam. Wyrwałam paralizator z jego kieszeni, użyłam go jeszcze raz, a kiedy się przewrócił, uciekłam.

Biegłam sprintem aż do samego domu, zatrzymałam się dopiero pod grubą puchową kołdrą w łóżku. Tam organizm mi się wyłączył i po prostu zasnęłam kamiennym snem. Rano znalazłam w telefonie SMS-a od Danki z pytaniem, czy dotarłam do domu. Nie chciało mi się odpowiadać, czułam, że jeszcze się nagadam, ponieważ ta sprawa na pewno będzie miała ciąg dalszy. Choćby taki, że pójdę na policję i złożę zeznania.