To miało być pożegnanie

Niezbyt dokładnie pamiętam tamten dzień, bo to było ponad pół wieku temu, miałam jedenaście lat, ale już wtedy prowadziłam pamiętnik i wyjazd do babci mam zapisany pod datą 15 maja. Babcia mieszkała w miejscowości odległej o sto dwadzieścia kilometrów od naszego miasta. Pojechaliśmy tam pociągiem – mama, ja i Tomek, mój starszy brat. 

W pamiętniku zapisałam:

Było chłodno. W pociągu śmierdziało papierosami. Mama siedziała z zamkniętymi oczami. Starsza pani w przedziale jadła kanapki z jajkiem. Zrobiło mi się niedobrze, więc musiałam wyjść na korytarz. Spytałam Tomka, dlaczego teraz jedziemy do babci, skoro nigdy wcześniej tam nie byliśmy. Powiedział, że babcia umiera i chce nas przed śmiercią zobaczyć. Przestraszyłam się. Moja przyjaciółka Marta powiedziała, że jej babcia powiedziała, że spojrzenie w oczy umierającego zwraca na nas uwagę śmierci. To ja patrzeć w oczy babci nie będę. 

Zapiski w pamiętniku obudziły moje wspomnienia. Pamiętam, że z dworca odebrał nas wujek Staszek, brat mamy. Był jedynym członkiem rodziny, którego ja i Tomek znaliśmy. Bo mama dawno temu, zanim poznała naszego tatę, pokłóciła się z rodziną i wyjechała. Na szczęście mieliśmy dziadków ze strony taty.

Wujek przyjechał po nas starym autem, w którym też, jak w pociągu, śmierdziało papierosami. Nienawidziłam papierosów, bo przez nie umarł nasz tata. Prowadził auto paląc, papieros wypadł mu z palców na spodnie, zaczął parzyć, tata stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w nadjeżdżającą ciężarówkę. Zginął na miejscu. Przeżył natomiast jego kolega, który nam o tym opowiedział. Od tamtej pory kiedy widziałam, że ktoś pali w samochodzie, dostawałam ataków paniki. 

Usiadłam z Tomkiem z tyłu, mama zajęła fotel obok kierowcy. Ledwie wujek ruszył spod dworca, kiedy mama spytała, na co choruje babcia. 

– A bo ja wiem – rzucił wujek. – Jak na moje oko zdrowa jest. Ma dopiero siedemdziesiąt osiem lat i jeszcze w zeszłym miesiącu była na urodzinach swojej przyjaciółki. Zlot wiedźm, tak to wyglądało – zaśmiał się krótko. – Były nawet tańce. Dwa tygodnie temu nagle zaczęła mówić, że wkrótce umrze. Napisała testament i zaczęła wzywać wszystkich z rodziny, by się z nimi pożegnać. Rozdaje też rzeczy, żeby, jak twierdzi, nie było potem rodzinnych kłótni…

Jakby było o co, o te kolekcje durnostojek z Zakopanego?

– Tak czy siak, mówimy jej, że przesadza, że przed nią jeszcze wiele lat życia, ale wiesz, jaka jest uparta. A może i coś z głową nie tak, podejrzewamy jakieś otępienie starcze, choć lekarz wyklucza. No i w końcu powiedziała, żebym wezwał ciebie. Nie wiem skąd, ale wiedziała, że mam z tobą kontakt. Chyba chce się pojednać. Tak myślę. 

Usłyszałam prychnięcie mamy.

– Prędzej mi włosy na nosie wyrosną, zanim jej wybaczę – mruknęła. – Musiałaby uznać swoją winę.

Nie wiedziałam wówczas, co było kością niezgody między babcią a mamą. Spojrzałam na brata pytająco, ale on tylko wzruszył ramionami.

Co zrobił jej Ryszard?

Pamiętam dom babci – piętrowy budynek z mrocznym i chłodnym korytarzem. Po jednej jego stronie była wielka kuchnia, a po drugiej ponury salon z ciężkimi meblami, którego najładniejszym elementem były wielkie oszklone drzwi prowadzące do kolorowego ogrodu. Trzy sypialnie znajdowały się na piętrze. W jednej z nich czekała na nas babcia. Siedziała w fotelu niedaleko okna, pamiętam, jak promienie słońca podświetlały jej postać od tyłu.

Mama stanęła dwa kroki od babci, w milczeniu założyła ręce pod piersiami i czekała. 
Ja i Tomek staliśmy po obu jej stronach. Brat patrzył prosto w oczy starszej pani o siwych włosach, ale ja nie mogłam. Nie chciałam, by mnie śmierć zauważyła. Oglądałam wiszące na ścianach dziesiątki zdjęć rodziny.

Nieznane mi osoby w różnym wieku – jako dzieci, nastolatkowie, ich zdjęcia ślubne, z dziećmi, z wnukami. Szukałam fotografii mamy, chciałam zobaczyć, jak wyglądała, kiedy była młoda, w moim wieku, ale nie zobaczyłam ani jednej. Pamiętam, kiedyś spytałam mamę, dlaczego nie ma swoich zdjęć z młodości. Powiedziała wtedy, że nieopatrznie zostawiła je w domu dziadków, kiedy odchodziła… 

Usłyszałam cichy głos babci:

– Wybacz, córko, że ci nie uwierzyłam. Ale teraz wiem, że mówiłaś prawdę. Jest mi przykro. I wstyd. I bardzo żałuję, że połowa mojego życia minęła w niesprawiedliwym gniewie. To ciężar, który boleśnie rani moją duszę.

Mama poruszyła się obok mnie, opuściła ramiona, które wcześniej broniły do niej dostępu. Poczułam, jak jej dłoń nerwowo chwyta moje ramię i ściska je, jakby było dla niej kołem ratunkowym. Przysunęłam się bliżej. 

– I co się takiego zdarzyło, że uwierzyłaś? – spytała mama nieprzyjemnym tonem; teraz wiem, że to była drwina. – A może wiedziałaś to przez cały ten czas, tylko twoja duma nie pozwoliła ci się do tego przyznać? Dokonałaś wyboru. Wyrzuciłaś mnie z domu, z rodziny, twierdząc, że fałszywie oskarżam twojego brata, że jestem zepsutą, kłamliwą dziwką, opanowaną przez szatana…

Ona też chciała umrzeć

Dłoń mamy zacisnęła się na moim ciele z taką siłą, że nie udało mi się powstrzymać okrzyku bólu. Natychmiast mnie puściła i przytuliła, przepraszając. Cała drżała.

– Przyjechałam, by spojrzeć ci w twarz ostatni raz, skoro twierdzisz, że umierasz – powiedziała zduszonym głosem, spoglądając na babcię ponad moją głową. – I powiedzieć…

– Rysiek się przyznał – przerwała jej babcia. – Nie wiedziałam wcześniej, naprawdę. Nie usprawiedliwiam się, nie tłumaczę. Powinnam ci była uwierzyć, ale po prostu nie potrafiłam…

– Zostawił list, kiedy umierał? Dlaczego czekałaś dziesięć lat? 

– Nie, nie tak. Przyszedł do mnie trzy dni temu i… 

– Mamo… przypominam, on nie żyje. Nie mógł do ciebie przyjść…

– Dlatego wiem, że umieram – przerwała jej babcia. – Widzę ich, moich rodziców, twojego ojca. Przychodzą do mnie i mówią, że już wkrótce będziemy razem. Że na mnie czekają. To znak, że wkrótce umrę. Tak samo było z moim ojcem. Chorował i tak strasznie bał się śmierci. Aż pewnego dnia spłynął na niego spokój, bo przyszli do niego bliscy. Umarł kilka dni później, spokojnie, z uśmiechem na twarzy. Stąd wiem. Wybacz mi, córko. 

Dopiero wtedy spojrzałam na babcię, bo mówiła takie dziwne rzeczy, jakby opowiadała bajkę. Patrzyła na mamę z żalem w oczach, jej wąskie suche wargi drżały. Po policzkach spływały łzy. Była jednym wielkim błaganiem o wybaczenie. Mama pokręciła głową, wzięła mnie za rękę, dała znać Tomkowi i wyszliśmy bez słowa z sypialni. Potem uprosiła wujka Staszka, by nas odwiózł autem do domu. Nie chciała spędzić tu nawet jednej nocy.

Babcia zmarła nad ranem. Lekarz stwierdził, że dostała niespodziewanego rozległego udaru.

To miała być kara

Wiele lat później spytałam mamę o powód złej krwi między nią a babcią. Mama wyjaśniła, że jej wuj Ryszard znęcał się nad nią, od kiedy była siedmioletnim dzieckiem. Miała siedemnaście lat, kiedy zebrała się na odwagę, by powiedzieć o tym swojej matce. Ta stwierdziła, że to kłamstwo. A kiedy mama zgłosiła sprawę na milicję, wyrzuciła ją z domu za podważanie honoru uczciwego mężczyzny. Stary łajdak nigdy nie zapłacił za swoje czyny.

Mama nie uwierzyła w słowa babci, bo nie wierzyła w życie pozagrobowe. Kiedy została wykreślona z rodziny – zdradzona, jak mówiła – odrzuciła wszystko, co było ważne dla babci i dziadka, między innymi wiarę… Niektórzy by powiedzieli, że właśnie dlatego, że brakowało jej wiary, tak bardzo załamała ją bezsensowna śmierć Tomka. 

Mój brat miał dwadzieścia pięć lat, kiedy zginął podczas zawodów paralotniarskich. Niespodziewane boczne uderzenie wiatru, błąd pilota, i całe życie poszło na marne. Tomek był świetnym chłopakiem, dopiero co poznał dziewczynę, w której się zakochał. Przyszła na zawody, pierwszy raz, i może był zbyt spięty, może za bardzo chciał wygrać, zachwycić dziewczynę. Może… 

Mama kochała nas oboje i pewnie gdyby to mnie się przydarzyło, zareagowałaby tak samo. Widziałam, jak tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, po prostu gaśnie. Traci wolę życia. Nic, co jej mówiłam ja, żadne rozmowy z przyjaciółmi, z psychologiem, żadne techniki przechodzenia żałoby nie działały. Osuwała się w otchłań rozpaczy i bólu. W końcu, niemal rok po wypadku, rzuciła pracę i skuliła się na kanapie, pogrążając w depresji

Kilka dni później, kiedy wróciłam z zajęć, zastałam mieszkanie puste. Strach ścisnął mi trzewia. Zaczęłam szukać mamy, obdzwaniać jej znajomych, przyjaciółki. Zrozumiałam, że już zdecydowała. Pojechała gdzieś. Nie wiem dlaczego, od razu pomyślałam o domu babci Ireny. To było tak, jakby ktoś szepnął mi do ucha. Mama dostała go w spadku, ale nigdy tam nie wróciła. Stał i niszczał od lat. Zadzwoniłam do narzeczonego i pojechaliśmy tam jego samochodem. Po dwóch godzinach wpadłam do domu babci, pewna, że zaraz będę musiała wzywać pogotowie. Albo policję. 

Była to dla mnie ważna lekcja

Ale mama wciąż żyła. Siedziała w salonie, przed stołem i patrzyła z uśmiechem na oszklone drzwi wiodące do ogrodu. 

– On tu był – powiedziała z zachwytem w głosie, gdy zauważyła moją obecność. – Przyszedł i powiedział, że jeszcze się spotkamy, ale nie teraz, bo mam misję do wypełnienia. Ludzi do uratowania… – spojrzała na mnie, a w jej oczach była prawdziwa, głęboka radość. – Oni tam są, po drugiej stronie zasłony, i czekają na nas, wiesz? Nie miałam racji, nie wierząc mamie. 

Mama zmieniła się od tego wydarzenia. Wiele razy w życiu została zdradzona i zraniona, cierpiała po stracie ukochanego męża, po śmierci syna. Każde takie bolesne doświadczenie tworzyło w niej kolejną warstwę goryczy, smutku, gniewu. Teraz to wszystko zniknęło. Złagodniała, pojaśniała od wewnątrz. Myślę, że wreszcie stała się kobietą, jaką powinna była zawsze być – pełną nadziei i radości. 

Zaczęła też poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę wiadomo o życiu po śmierci. Znalazła wiele historii ludzi, którzy niedługo przed śmiercią twierdzili, że odwiedzają ich zmarli bliscy i zapewniają, że nie trzeba się bać…

– Nie wiem, czy Bóg istnieje – mówiła mi mama. – Nikt w tych opowieściach nie wspomina o Bogu, tylko o tym, że to nie koniec. Że jest coś jeszcze. To nie musi być Bóg. To może być nawet coś większego.

Mama umarła w wieku 79 lat. Nie było mnie przy niej, więc nie wiem, czy przed śmiercią odwiedzili ją zmarli bliscy. Mieszkałam wtedy za granicą i nie mogłam przyjechać, bo sama byłam chora. Potem przez wiele lat męczyły mnie wyrzuty sumienia, że umierała bez najbliższych, w otoczeniu obcych ludzi.  

Ale teraz wiem, że ona nie miała mi tego za złe. Rozumiała sytuację. No i przede wszystkim tak naprawdę nie umierała sama. Wiedziała, że tam, dokąd idzie, czekają na nią ci, za którymi tęskniła – mąż, syn. To oni byli przy niej do końca, dodawali jej odwagi. Nie bała się śmierci, wręcz przeciwnie, już nie mogła się jej doczekać

Skąd to wiem? Sama mi to powiedziała kilka dni temu. Siedziałam w fotelu niedaleko otwartych drzwi na taras. Jestem już bardzo słaba, choroba spustoszyła mój organizm. Ale umysł mam żywy, niezmącony lekami. Patrzyłam, jak wiosenny wiatr porusza białymi długimi firankami. Wtedy ją zobaczyłam: stała w drzwiach w blasku słońca. Podeszła do mnie i powiedziała, że czas się zbliża. Że oni tam – ona, mój zmarły mąż, ojciec, brat – nie mogą się mnie doczekać. 

„Więc to prawda” – pomyślałam. Bo, szczerze mówiąc, mimo słów babci, potem mamy, tak naprawdę nie wierzyłam, że śmierć nie jest końcem. Mogłam mówić, że dopuszczam tę możliwość – bo kimże jestem, żeby kategorycznie coś takiego wykluczyć – ale nie czułam tego. 

Dopiero gdy zobaczyłam mamę w tej słonecznej poświacie, coś się we mnie przebudziło. Jakby w mojej mrocznej duszy ktoś przekręcił włącznik światła i nagle już jasno to widziałam: to dopiero początek. Myślę, że pewne rzeczy trzeba po prostu samemu przeżyć, by uznać ich istnienie. Kiedy Adrianna, moja córka, przyjdzie mnie jutro odwiedzić, opowiem jej o wizycie babci i o tym, żeby nie była smutna, gdy wkrótce umrę. Przecież jeszcze się spotkamy.