Przypomniała jej się jakaś bzdura

Telefon zadzwonił kwadrans przed północą, wyrywając mnie z błogiego snu. Spojrzałam na wyświetlacz. Iwona! Już szósty rok mieszkała w Hiszpanii, ale nie straciłyśmy kontaktu. Dzwoniłyśmy do siebie od czasu do czasu, pisałyśmy mejle. Zwykle jednak o normalnej porze.

– Kobieto? Wiesz, która godzina? Boga w sercu nie masz? – ziewnęłam.

– No nie mów mi że smacznie śpisz! – zdziwiła się.

– Pewnie że śpię. Przecież jutro muszę bladym świtem wstać do pracy. Jak zwykle zresztą – przypomniałam jej.

– Ja na twoim miejscu wzięłabym jutro urlop na żądanie i nie ruszała się z domu na krok. Tak na wszelki wypadek – zamilkła na chwilę, a ja wyplątałam się spod kołdry i usiadłam na łóżku.

– A niby dlaczego? 

– Nie pamiętasz? Przecież jutro jest ten dzień – powiedziała z naciskiem. 

– Możesz mówić jaśniej? – nie rozumiałam, a po drugiej stronie słuchawki znów zapanowała cisza.

No… dzień twojej śmierci – wykrztusiła.

– W gwiazdach to wyczytałaś czy miałaś proroczy sen? – zażartowałam, choć wcale nie było mi do śmiechu. 

– Oj, nie udawaj. Przepowiedziała ci to Leokadia. Naprawdę nie pamiętasz? – zawiesiła głos.

Oparłam się o wezgłowie łóżka i zatopiłam się w myślach. Pamiętałam, pewnie, że pamiętałam… Tyle tylko że zepchnęłam tamto odległe wspomnienie na samo dno świadomości. No bo jak inaczej mogłabym normalnie żyć? 

Zaciągnęła mnie do wróżki

Wszystko zaczęło się wiosną, sześć lat temu. Iwona dostała propozycję pracy w Hiszpanii. Była tym faktem jednocześnie zachwycona i przerażona. Zastanawiała się, czy dobrze robi, czy nie powinna jednak zostać w kraju. Tu też jej się całkiem nieźle wiodło, miała chłopaka, więc faktycznie decyzja nie była łatwa. Biła się z myślami kilka dni i w końcu postanowiła iść do wróżki. 

– Mam taki mętlik w głowie, że już nie wiem, co robić. A jak poznam przyszłość, to będzie mi łatwiej wybrać.

– Żartujesz, prawda? – nie wierzyłam.

– Wcale nie. I chcę, żebyś ze mną poszła. Będę się pewniej czuła – odparła, a ja aż podskoczyłam.

– Mowy nie ma! Nie wierzę w takie bzdury. I ty też nie powinnaś – pogroziłam palcem, ale nie zamierzała mnie słuchać. 

– Błagam cię… Co ci zależy… Przecież to chodzi o mnie, a nie o ciebie… – złożyła ręce jak do modlitwy. 

Tak gorliwie mnie namawiała, tak przekonywała, że w końcu się zgodziłam. Co prawda uważałam wszelkiej maści wróżbitów i jasnowidzów za oszustów żerujących na ludzkiej naiwności, ale czego nie robi się dla najlepszej przyjaciółki. Skoro dzięki temu miała się poczuć pewniej… Pomyślałam też, że jeśli z nią pójdę, to przynajmniej będę miała tę wróżkę na oku. I jeśli zacznie wygadywać jakieś bzdury, to przywołam ją do porządku. 

– No dobrze… Masz kogoś konkretnego na myśli? 

– Tak. Leokadię. Koleżanka mówiła, że jest genialna. Musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby zamówić nieodległy termin. Jestem umówiona jutro na osiemnastą – odparła ucieszona. 

– Dobra, w takim razie do jutra – mruknęłam. 

Nigdy w to nie wierzyłam

Gabinet Leokadii znajdował się na drugim piętrze przepięknej, zabytkowej kamienicy. Na drzwiach nie było żadnego szyldu. Gdy weszłyśmy do środka, stanęłam jak wryta. Spodziewałam się scenerii rodem z horroru i co najmniej jednego czarnego kota czającego się w kącie. Tymczasem pomieszczenie było jasne, urządzone z wielkim smakiem. Sama Leokadia też nie przypominała upiornej czarownicy. Wyglądała zwyczajnie. Jedyne, co ją wyróżniało, to oczy. Ciemne, przenikliwe…

– Która z was się ze mną umawiała? – zapytała, jak tylko weszłyśmy. 

– Ja – przyznała Iwona.

– A więc? – wpatrywała się we mnie. 

– Ja? Ja przyszłam tak sobie, dla towarzystwa – odparłam. 

– W porządku. Mam nadzieję, że nie będziesz przeszkadzać – odparła, wskazując nam miejsca.

– Na początek chcę wyjaśnić, że nie wróżę z kart, kuli czy ręki. Ludzie, którzy stosują podobne metody, to w większości oszuści! Mój dar jest prawdziwy, nie potrzebuję rekwizytów. Wystarczy mi obecność drugiego człowieka – zaczęła. 

– Uhm, akurat! Rekwizyty kosztują. A tak można zaoszczędzić – mruknęłam, a ona spiorunowała mnie wzrokiem.

– Jak zamierzasz kpić, to wyjdź do poczekalni – syknęła gniewnie.

– Przepraszam, już nie będę – poprawiłam się na krześle. 

– W takim razie zaczynajmy… Słucham – zwróciła się do Iwony.

– Dostałam propozycję pracy za granicą i chcę wiedzieć, czy mam ją przyjąć, czy też nie – powiedziała. 

Leokadia skrzyżowała ręce na piersiach, przymknęła oczy i wciągnęła głęboko powietrze. Trwała tak w bezruchu kilka sekund, a potem zaczęła się kiwać w przód i w tył, jak dziecko cierpiące na chorobę sierocą i mamrotać coś pod nosem. Wyglądało to zabawnie, ale powstrzymałam się od złośliwego komentarza. Pomyślałam sobie tylko, że dla pieniędzy ludzie potrafią zrobić wszystko. 

Dla mnie była oszustką

Trwało to dobrych kilka minut. Wreszcie otworzyła oczy. 

– Zdecydowanie wyjechać – powiedziała, patrząc na Iwonę. – Będziesz tam wiodła dostatnie, szczęśliwe życie. Pierwszy rok będzie trudny. Dwa razy bilet powrotny do Polski kupisz, po nocach będziesz płakać za utraconą miłością. Ale potem wszystko się ułoży. Zakochasz się, wyjdziesz za mąż, urodzisz dziecko. Będzie chore, ale wyjdzie z tego. Koniec – oznajmiła.

– Jak to: koniec? Tylko tyle?  – zdenerwowała się Iwona. – A za kogo wyjdę za mąż? Mój chłopak do mnie przyjedzie czy to będzie ktoś inny? No i na co zachoruje moje dziecko?  

– Nic więcej nie mogę ci powiedzieć, bo nic więcej nie widzę. A poza tym zapytałaś, czy masz jechać, czy nie. No to ci odpowiedziałam – odparła.

– No tak… Faktycznie – zreflektowała się przyjaciółka. – Ile płacę? 

– Dwieście złotych – odparła.

Gdy to usłyszałam, aż się zatrzęsłam ze złości. Dwie stówki za kilka banalnych ogólników? To jawne oszustwo. Cyganka na ulicy bardziej by się postarała. Zanim jednak zdążyłam powiedzieć Iwonie, żeby nie płaciła, ta bez słowa podała Leokadii pieniądze.

– No to już postanowione, jadę. Nie ma odwołania – powiedziała z uśmiechem. 

– Bardzo słuszna decyzja – odparła wróżka, chowając banknoty do ozdobnej kasetki, a potem odwróciła się do mnie.

– A ty nie chcesz o nic zapytać?  

– Ja? Nie, dziękuję. Nie dam się naciągnąć. Nie jestem taka naiwna jak moja przyjaciółka – prychnęłam. 

A może boisz się poznać przyszłość? – rzuciła prowokacyjnie, a ja zawahałam się przez chwilę. 

– No dobrze. W sobotę jest kumulacja w dużym lotku. Jedenaście milionów. Niech mi pani powie, jakie padną numery, to odpalę pani dziesięć procent – powiedziałam, nie kryjąc ironii.

– Kpisz z rzeczy, o których nie masz pojęcia – stwierdziła i bez ostrzeżenia chwyciła mnie za rękę. 

Nie chciałam tego wiedzieć

Poczułam chłód. Ostry, przeszywający do szpiku kości. Wyrwałam dłoń i zaczęłam ją rozcierać. 

– Niezła sztuczka.  Ale uprzedzam, nie zamierzam za nią płacić. Chodź Iwona, mam już dość tej farsy – odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia. 

– Umrzesz 5 stycznia 2017 roku. Wtedy uwierzysz i nie będziesz już kpić – usłyszałam, gdy byłam przy drzwiach. 

Odwróciłam się. Leokadia świdrowała mnie wzrokiem na wylot. Aż mi ciarki po plecach przeszły. 

– Nie przesadzasz, kobieto? 

– Naprawdę widzę twoją śmierć. Nie chcesz usłyszeć, jak to się stanie? 

– Nie jestem ciekawa – nacisnęłam klamkę i ruszyłam schodami w dół.

Iwona pobiegła za mną. Na dole nagle się zatrzymała. 

– Słyszałaś, co ona ci powiedziała? – wpatrywała się we mnie przestraszona. 

– Słyszałam, słyszałam. I co z tego? Nie wierzę w ani jedno słowo. To psychopatka! Obraziła się za kpiny i chciała mnie nastraszyć. Ale nie ze mną te numery! 

– A jak coś w tym jest? 

– Daj spokój. Jak można umrzeć, a potem uwierzyć i przestać kpić? Z zaświatów? To jakiś bezsens. Zresztą, czym się martwisz. To ja mam się przenieść na tamten świat, a nie ty – roześmiałam się. 

Nadal w to nie wierzyłam

Ani przez moment nie pomyślałam, że w słowach wróżki może tkwić ziarenko prawdy. Miesiąc później Iwona odleciała do Barcelony i więcej nie wracałyśmy do tematu. Aż do dzisiejszej nocy. 

– Halo? Jesteś tam? – wyrwał mnie z zamyślenia zaniepokojony głos przyjaciółki. 

– Jestem, jestem i pamiętam. Ale nie będę przejmować się bredniami jakiejś wariatki. Zamierzam spędzić jutrzejszy dzień normalnie. Rano pójść do pracy, potem na zakupy – odparłam.

– Zrobisz, jak zechcesz, ale nie wszystko, o czym mówiła Leokadia, było brednią. Moja przepowiednia się sprawdziła – nie odpuszczała. 

– Masz na myśli to, że chciałaś wracać dwa razy do Polski? Normalne. Tęskniłaś… Czułaś się samotna…

– Nie tylko. Zobacz, koniec związku z Pawłem, ślub z Antoniem, narodziny Herminia… Pamiętasz, jak dzwoniłam do ciebie zapłakana? Miał wrodzoną wadę serca. Na szczęście szybko ją zdiagnozowano, bo uparłam się przy szczegółowych badaniach… Lekarze patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale nie odpuściłam. No i okazało się, że mam rację. Mały przeszedł operację i jest zdrowy. Tylko jeszcze tego dostatku nie widzę. Ale Antonio zakłada własną firmę, więc kto wie – ciągnęła.

– Błagam cię, przestań. Słuchać tego nie można – przerwałam jej.

– No dobra. Ale obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Naprawdę się o ciebie martwię – powiedziała błagalnym tonem.

– Obiecuję. I tym razem ja zadzwonię. Równiutko o północy. Żeby ci powiedzieć, że wszystko u mnie w porządku – obiecałam i się rozłączyłam. 

Nie ukrywam: słowa przyjaciółki troszkę mnie zaniepokoiły. Nie zamierzałam jednak wpadać w panikę. Czym tu się martwić? Związek Iwony w Polsce nie przetrwał rozłąki. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przepowiedzieć, że Paweł znajdzie szybko pocieszenie w ramionach innej kobiety. Ślub z Antoniem? Moja przyjaciółka to śliczna kobieta, więc nic dziwnego, że znalazła męża. A chory synek? Czysty przypadek. Zresztą teraz mnóstwo dzieci rodzi się z jakimiś wadami. Zasnęłam więc w przekonaniu, że wbrew złowieszczej przepowiedni nic złego mi się nie stanie. 

Czułam pewien niepokój

Obudziłam się o szóstej rano. Niestety, nie czułam się już tak pewnie, jak kilka godzin wcześniej. Choć ze wszystkich sił starałam się myśleć rozsądnie, wyobraźnia zadziałała… „A może jednak coś w tej przepowiedni jest?” – kołatało mi się po głowie. Na wszelki wypadek pojechałam do pracy taksówką. Nie jestem najlepszym kierowcą, a pogoda była paskudna. Padał marznący deszcz i drogi zrobiły się bardzo śliskie. Mimo że to nie ja prowadziłam, przejazd przez miasto kosztował mnie mnóstwo nerwów. Non stop krzyczałam do taksówkarza, żeby uważał, bo ktoś w nas wjedzie. Przerażał mnie każdy mijający nas samochód, każdy klakson. Do firmy weszłam spocona i czerwona ze strachu. 

– Co ty jesteś dzisiaj taka podminowana? Lewą nogą z łóżka wstałaś?– zagadnął mnie Michał, kolega z działu. 

Lubiłam go, często żartowaliśmy, ale tamtego poranka nie miałam jakoś ochoty na pogaduszki. 

– Nie. Wszystko w porządku – ucięłam krótko.

– Na pewno? Przecież widzę, że coś jest nie tak – naciskał. Obrzuciłam go niechętnym spojrzeniem.

– Nie masz pilnej roboty? – zdenerwowałam się.

– Mam. Jak wszyscy.

– No to się nią zajmij i nie zawracaj mi głowy – burknęłam. 

Dyskretnie sprawdziłam, czy nogi krzesła dobrze się trzymają, kątem oka zerknęłam na sufit, czy nie odpada z niego kawałek tynku, a potem włączyłam komputer i wsadziłam nos w ekran. Nawał obowiązków sprawił, że zapomniałam o słowach wróżki. Stukałam w klawiaturę jak oszalała, próbując uzupełnić zestawienia na popołudniowe zebranie. Koło dwunastej tak mnie już bolały palce i oczy, że postanowiłam zrobić sobie przerwę na kawę.

Gdy po kwadransie wróciłam za biurko, zauważyłam, że komputer jest wyłączony. Naciskałam klawisz, próbując go uruchomić, a tu nic. 

– Cholera jasna! Musiał nawalić akurat teraz?! Nie wyrobię się ze wszystkim! – zaklęłam, a Michał zerwał się z krzesła. 

– Spokojnie, nie szalej tak od razu. Może to tylko kabel się poluzował? Takie rzeczy się zdarzają. Pozwól, że sprawdzę  – zaproponował. 

– Nie ma potrzeby. Poradzę sobie – odparłam, nurkując pod biurko w poszukiwaniu przedłużacza, w którym tkwiły wszystkie wtyczki. 

Rzeczywiście wyglądało na to, że jedna z końcówek była uszkodzona i nie tkwiła w gniazdku tak solidnie jak powinna. Nie zastanawiając się, chwyciłam za nią i… zapadłam w ciemność. 

Jednak mówiła prawdę

Ocknęłam się na podłodze. W biurze panował ożywiony ruch. Słyszałam krzyki i lament. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą zatroskaną twarz Michała. 

– Co się stało? – wykrztusiłam.

– Uff, żyjesz. Całe szczęście… Nie ruszaj się. Karetka zaraz przyjedzie – powiedział łagodnie.

– Ale co się stało? 

– Prąd cię kopnął. Ale nie martw się, teraz już wszystko będzie w porządku – uśmiechnął się. 

W szpitalu spędziłam kilka dni. Badania niczego niepokojącego nie wykazały. Jedynym śladem po porażeniu prądem była czerwona blizna ciągnąca się od palców po bark. Od lekarza dowiedziałam się, że gdyby nie błyskawiczna reakcja Michała, nie byłoby mnie już na tym świecie. 

– Porażenie prądem spowodowało zatrzymanie akcji serca. Szczęśliwie kolega zachował zimną krew i natychmiast przystąpił do reanimacji. Zaledwie pół minuty później zaczęła pani samodzielnie oddychać – tłumaczył mi. 

– To znaczy, że umarłam i urodziłam się na nowo? – dopytywałam się. 

– Można tak powiedzieć. Będzie miała pani co opowiadać dzieciom i wnukom. Nie każdej osobie udaje się wrócić z zaświatów – roześmiał się. 

Śmiałam się razem z nim, ale moje myśli uparcie wracały do dnia, w którym odwiedziłam z Iwoną wróżkę Leokadię. Niełatwo było mi to przyznać, ale ta kobieta się nie myliła. Piątego stycznia 2017 roku umarłam i wróciłam do świata żywych. Jeszcze w jednym miała rację: teraz już nie uważam, że wszystkie wróżki to oszustki żerujące na naiwności ludzi.