Minęło pięć lat, a ja wciąż mam wrażenie, jakby to zdarzyło się wczoraj. Nie dałam nic po sobie poznać, nie zdradziłam się zwłaszcza przed córką, bo to byłoby dla niej zbyt wiele. Chociaż podejrzewam, że dziecko prędzej by mi uwierzyło niż dorosły człowiek.

Ola miała sześć lat. Była radosnym, aktywnym i komunikatywnym dzieckiem. Czasem aż za nadto. Tyle razy jej mówiłam, żeby nie rozmawiała z nieznajomymi, a ona bawiąc się koło domu, wciąż zagadywała przechodniów. Na szczęście nigdy nic złego z tego nie wynikło. 

Opiekowałam się teściową

Mąż opuścił nas, gdy Oleńka miała raptem dwa lata. Mała nie pamięta taty i rzadko o niego pyta – bardzo się starałam, by nie brakowało jej ojca. Cała ta sytuacja nie byłaby specjalnie wyjątkowa, gdyby nie fakt, że po jego ucieczce za granicę zostałam w dużym domu sama z Oleńką i… teściową – podupadającą na zdrowiu, ponad osiemdziesięcioletnią kobietą, która coraz częściej miała objawy demencji.

Na szczęście, Hanna była mądrą kobietą i kiedy tylko odzyskiwała świadomość, powtarzała, że jej syn zachował się jak gówniarz, a ona do końca życia będzie się wstydzić, że wychowała go na tak nieodpowiedzialnego człowieka. Dogadałyśmy się. Ona ze swojej emerytury dokładała się do naszych domowych wydatków i jakoś ciągnęłyśmy razem ten wózek.

Owszem, zdarzały się dziwne sytuacje. Głęboko wierząca teściowa miała religijnego bzika, który nasilał się, gdy traciła kontakt z rzeczywistością – powtarzała wtedy każdemu, że chce być pochowana ze swoją małą, mocno już zniszczoną Biblią. Podkreślała, że dostała ją w prezencie ślubnym od teściów i pomogła jej przetrwać najgorsze chwile. W ostatnich miesiącach życia bardzo cierpiała. Demencja się pogłębiła, na dodatek zachorowała na raka płuc. Umierała w szpitalu. Pod koniec zapadła w śpiączkę i musiała być podłączona do respiratora.

Córka rozumiała więcej, niż myślałam

Nie chciałam, by Oleńka zobaczyła babcię w takim stanie, ale mała się uparła. Powiedziała, że skoro babcia idzie do nieba, to chce ją zobaczyć ostatni raz. Zobaczyła. Pożegnała się. Nawet delikatny uśmiech zagościł na jej dziecięcej buzi, jakby bez trudu przeszła do porządku dziennego nad nieuchronną śmiercią bliskiej osoby.

Babcia już nie cierpi – wyjaśniła mi, kiedy wychodziłyśmy ze szpitala.

– Olu, tak naprawdę babcia przestanie cierpieć, kiedy pójdzie do nieba. Jeszcze żyje, choć oddycha za nią maszyna.

– Ale ja wiem, że już nie cierpi – odparła z pełnym przekonaniem. – Koleżanka mi powiedziała.

– Koleżanka?

– Tak. Nowa. Niedawno przyszła do naszej klasy.

Nic nie budziło mojego niepokoju

Nie dopytywałam. Wystarczająco dużo miałam na głowie, choć obserwowałam, czy Ola nie zaczynie zachowywać się podejrzanie. Mogła sprawiać pogodne wrażenie, ale nigdy nie wiadomo, kiedy i jak stres się objawi. Jednak wszystko mieściło się w granicach normy – ani choroba babci Hani, ani nowa koleżanka nie miały na nią negatywnego wpływu.

Co więcej, wyglądało na to, że Oleńka znalazła wreszcie swoją pasję: rysowanie. Całymi dniami przesiadywała w swoim pokoju i zużywała kolejne paczki kredek. Idąc za radą psychologów, sprawdzałam, co pojawia się na jej rysunkach. Początkowo nic nie przykuło mojej uwagi – sceny ze szkoły, z weekendowego wypadu na lody, z domu. Jednak stopniowo na obrazkach coraz częściej pojawiała się postać spoza rodziny. Inna dziewczynka – sądząc po wzroście, a tak przecież sześcioletnie dzieci określają wiek, była mniej więcej rówieśniczką Oli.

Zapytałam kiedyś wprost:

– Oluś, kim jest ta dziewczynka z chustką na głowie i w sukience w groszki?

– To moja koleżanka.

– Która? Nie przypominam sobie, żeby Agnieszka czy Kasia tak się ubierały.

– Bo to jest ta nowa. Mówiłam ci o niej.

Pokiwałam głową.

– Rzeczywiście, mówiłaś. A czemu ona na każdym obrazku jest ubrana tak samo?

– Bo tak się ubiera. Codziennie.

– Codziennie tak samo? – zdziwiłam się.

– Tak.

Cóż, w każdej klasie zdarzają się dzieci oryginały. Często zachowują się osobliwie, kiedy dołączają do klasy w trakcie roku szkolnego i miewają problemy z aklimatyzacją. Może matka pozwalała tej małej chodzić w ulubionych ciuchach, może miała kilka takich samych sukienek? Nie zawracałam sobie tym głowy.

To był trudny czas

W międzyczasie nadszedł dzień, kiedy babcia Hania zmarła. Lubiłam ją, dlatego choć się tego spodziewałam, na wieść o jej śmierci dopadło mnie przygnębienie. Pocieszenie znalazłam u Oli, która cały czas powtarzała, że babcia od dawna jest już w lepszym miejscu i że jest jej tam naprawdę dobrze i nie ma, co płakać. No tak, przecież była w niebie.

Czas pogrzebu i żałoby tuż po nim był trudnym okresem. Choć w ostatnich miesiącach Hanna bardzo rzadko opuszczała swój pokój, dom bez niej zrobił się pusty. Ola nadal zajmowała się rysowaniem, a ja czułam się okropnie samotna. By się nad sobą nie roztkliwiać, już tydzień po pogrzebie wzięłam się za sprzątanie. Wypucowałam cały pokój po Hannie; postanowiłam też zajrzeć na strych. Od dłuższego czasu obiecywałam sobie, że zrobię tam porządki, więc teraz, kiedy praca fizyczna najzwyczajniej w świecie pomagała mi utrzymać równowagę, należało to z pożytkiem wykorzystać.

Nie miałam pojęcia, że babcia Hania zostawiła po sobie tyle pamiątek. Książki, listy, biżuteria, no i oczywiście zdjęcia. Kiedy zniosłam cały ten majdan na dół i zaczęłam go segregować, przysiadłam na chwilę, żeby obejrzeć fotografie. Dokumentowały całe życie teściowej. Na wierzchu były te najnowsze.

Przeszłam przez wspomnienia z ostatnich prawdziwych wakacji Hanny, widziałam wiele zdjęć z teściem (niestety zmarł tuż przed tym, jak poznałam męża), aż dotarłam do czasów jej młodości. Fotografie stanowiły wtedy luksus, więc ten okres życia babci Hanny był najsłabiej udokumentowany. Na samym dnie pudła znalazłam jedną, bardzo starą i mocną pożółkłą fotografię z dzieciństwa mojej teściowej. Przedstawiała dziewczynkę w sandałach, z dwoma warkoczami, chustą na głowie i w sukience w groszki. 

Nie mogłam w to uwierzyć

Chociaż Oleńka nie potrafiła jeszcze namalować nikogo, tak żeby rzeczywiście był do siebie podobny, to zestaw ubrań nie pozostawiał wątpliwości. Moja córka miała w klasie dziewczynkę, która wyglądała dokładnie tak samo, jak Hanna przed kilkudziesięciu laty.

Próbowałam wyrzucić z głowy absurdalne myśli, które same się nasuwały. Przecież świat trzeba odbierać racjonalnie. Tok tych przemyśleń przerwała Ola, która właśnie wróciła ze szkoły i niemal krzycząc, oznajmiła od progu, że mamy gościa. Zdziwiłam się, ponieważ zwykle nie przyprowadzała nikogo bez zapowiedzi. A tu bałagan i nawet obiadu nie zdążyłam dokończyć…

Kiedy weszłam do kuchni, irytację w jednej chwili zastąpił szok. Moja córka krzątała się przy otwartej lodówce, a na krześle siedziała dziewczynka ubrana identycznie jak na fotografii, którą przed chwilą oglądałam. Nawet uśmiechała się tak samo. Zamurowało mnie.

– Hania, czego się napijesz? – zapytała Ola.

– Wystarczy woda – odparła, uśmiechając się dobrotliwie.

– Może coś zjesz… Haniu? – zapytałam ostrożnie.

– Nie, dziękuję – odpowiedziała. – Nie jestem głodna. Nie muszę jeść.

Jasne...

– Hania, zaczekaj tutaj, pójdę do pokoju po rysunki. Zobaczysz, jak ładnie cię namalowałam!

To niewiarygodne!

Ola zniknęła za drzwiami, a w kuchni zapadła cisza. Hania przyglądała mi się przenikliwie. Z jej niebieskich oczu, tak podobnych do oczu babci Hanny, tylko bardziej błękitnych, nie tak wypłowiałych, biły spokój, życzliwość i zupełnie niedziecięca mądrość. Czułam, że dziewczynka czegoś ode mnie chce. Wreszcie się odezwała, jakby z przyganą:

– Zapomniałaś o czymś...

W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co chodzi.

– Biblia – podpowiedziała.

– Jaka Biblia?

Miałaś włożyć tam Biblię.

Oświeciło mnie. Mała Hania przypomina mi o tym, że zobowiązałam się pochować babcię Hannę razem z jej starym Pismem Świętym.

– To ważne – dorzuciła dziewczynka. 

– Więc nie zapomnij. Ja już muszę iść. Proszę, powiedz Oli, że bardzo ją polubiłam, ale nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy. Do widzenia.

Nagle zniknęła

I jak gdyby nigdy nic, wyszła. Bez żadnego słowa wyjaśnienia. To była najdziwniejsza rozmowa, jaką w życiu przeprowadziłam. Zastanawiałam się, jak to nagłe zniknięcie koleżanki wytłumaczyć Oli, ale wcale nie musiałam. Kiedy mała wróciła z rysunkami i zobaczyła, że Hani już nie ma, powiedziała tylko:

– Już sobie poszła, tak? Mówiła, że niedługo będzie musiała pójść gdzieś daleko. Nie chciała powiedzieć dokąd. Szkoda, że nie zobaczyła rysunków.

Hania nie pojawiła się więcej w szkole. Ola nie wyglądała na specjalnie zmartwioną, a ja nie miałam odwagi zapytać wychowawczyni, kim była dziewczynka, która tak szybko, jak się w klasie pojawiła, tak szybko ją opuściła. Biblię zaniosłam na cmentarz i zakopałam pod tują obok grobu teściowej.