Kupując segment w innej części miasta, nie mieliśmy pojęcia, że wybraliśmy całkiem niezwykły dom. Najbardziej cieszyłam się nie z większego metrażu, lecz z ogródka. Kawałek własnej trawy zawsze był moim marzeniem.

Ogród, co prawda, był zaniedbany, ja jednak nie mogłam się już doczekać, kiedy urządzę go po swojemu. Z zapałem planowałam, co w nim zrobię, co i gdzie posadzę: pod oknami malwy, aby – jak się wyjrzy – można było włożyć w nie nos. Wzdłuż płotu mnóstwo róż. Posieję też maciejkę, żeby wieczorami pięknie nam pachniała. Na jesieni zakwitną dalie… Jeszcze przed przeprowadzką zgromadziłam cebulki i zastanawiałam się, jak to wszystko skomponować, aby był porządek, i aby kwiaty ładnie wyglądały również pod względem kolorystycznym. 

Kapelusz postanowiłąm zatrzymać

Gdy tylko skończył się remont obydwu łazienek, a ściany przedpokoju schły, kupiłam szpadel, łopatę, grabie i małe pazurki niezbędne przy pieleniu. Narzędzia, które znalazłam w przydomowym składziku, od razu wyrzuciłam na śmietnik. Pordzewiałe, zniszczone. Po co miałam to trzymać?

Powyrzucałam także inne rzeczy. Jakieś kartony, puszki z nasionami chyba sprzed stu lat. Stare pudełka. Ubrania, w których poprzednia właścicielka domu prawdopodobnie pielęgnowała ogród. Był tam także słomkowy kapelusz. Prawie niezniszczony, z przypiętym do niego bukietem margerytek. Żal mi go było wyrzucić, więc położyłam go na ławce niedaleko domu. Może jakaś dziewczynka z sąsiedztwa weźmie go sobie do zabawy?

Pierwszej nocy miałam dziwny sen. Śniła mi się starsza, siwowłosa kobieta. Miała wykrzywioną ze złości twarz, wygrażała mi sękatym palcem. Powtarzała tylko: „Jak mogłaś? Dostałam go od wuja Tomasza! Jak mogłaś?”. Obudziłam się zlana potem, z dziwnym poczuciem winy, ale potem o śnie zapomniałam. 

W pracy miałam urwanie głowy, w domu z kolei ani sekundy na myślenie, tyle było pracy z ogrodem. Chciałam, żeby jak najszybciej był piękny, uporządkowany. W zapamiętaniu ryłam więc szpadlem metr po metrze, starając się poruszyć nieprzekopywaną latami ziemię. Wyciągałam chwasty, obcinałam stare pędy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że aby doprowadzić ten chaos do ładu, muszę wylać wiadro potu. Ale ileż miałam przy tym radości!

Jednak następnej nocy znów przyśniła mi się ta sama staruszka. Miała na sobie, tak jak poprzednio, jasnozieloną podomkę. Tym razem tylko smutno na mnie patrzyła. Siedziała na ławeczce, w ręce trzymała zardzewiałą puszkę z nasionami. Taką samą wyrzuciłam dzień wcześniej na śmietnik! Gdy tylko otworzyłam oczy i przypomniałam sobie sen, aż mnie dreszcz przeszedł. To nie mógł być przypadek!

Wszystko mi poginęło

Natychmiast opowiedziałam sen Karolowi. Mył zęby, parskając przy tym jak koń. Strasznie tego nie lubiłam, ale przez lata zdążyłam się przyzwyczaić…

– Och, to tylko sen – uciął krótko, płucząc usta płynem antyseptycznym. – Ludziom śnią się przecież różne rzeczy.

– No tak, ale dwie noce z rzędu śni mi się ta sama staruszka. Nigdy w życiu jej nie widziałam, a ona zachowuje się tak, jakby miała o coś do mnie pretensje! Najpierw była wkurzona, teraz znów smutna.

– Zdaje ci się – zbagatelizował sprawę Karol. – A jeśli nawet, to co? Kto by się przejmował jakimś głupim snem.

No tak. Mogłam się tego spodziewać. Mój mąż jest inżynierem transportu lądowego. Ten człowiek nie zna nawet terminu „metafizyka”. Choć z drugiej strony, może miał rację ? To mógł być przypadek. W końcu ludzki mózg nie został zbadany nawet w pięćdziesięciu procentach. Kto wie, jakie kryje tajemnice? 

Z pracy urwałam się godzinę wcześniej, bo chciałam już zakończyć grubsze roboty. Jak na złość, nie mogłam nigdzie znaleźć szpadla. Nie było też grabi. Ani całego kompletu rękawiczek ogrodowych!

Przekonana, że mój niefrasobliwy mąż to wszystko gdzieś schował, zadzwoniłam do niego z pretensjami.

– Jakie rękawiczki i szpadel?! Nie mam pojęcia, o czym mówisz – był naprawdę zdziwiony. – Przecież to nie ja się zajmuję ogrodem.

– To akurat wiem – rzuciłam zafrasowana. – Ja się zajmuję, ale ktoś schował mi narzędzia. Jeśli to dowcip, to naprawdę marny!

– Daj spokój, kochanie… – próbował mnie uspokoić. – Przypomnij sobie, czy odruchowo gdzieś tego nie schowałeś?

– Jasne, że nie. W ogóle nie ruszałem twojego szpadla. Spytaj Dominikę. Może ona wzięła. Muszę kończyć, mam tu urwanie głowy.

Rozłączyłam się więc i od razu zadzwoniłam do córki.

– Mamo, daj spokój – ona też była zaskoczona. – Przecież wiesz, że mnie te ogródkowe harce nie bawią. Mam tyle nauki, że mi głowa paruje. Nie wrócę wcześniej niż o dwudziestej. Powtarzam z Kariną geografię, pojutrze są testy. Nie pamiętasz?

Pamiętałam. Moja córka chciała się dostać do najlepszego liceum w mieście. Nie w głowie jej było porządkowanie ogrodu. Tylko kto w takim razie zabrał moje narzędzia?

Szukałam wszędzie. Wreszcie pojechałam do sklepu ogrodniczego i kupiłam cały zestaw jeszcze raz. Byłam tak zła, że z tej złości przekopałam nadprogramowo jeszcze trawnik na froncie domu. Ogród nareszcie zaczął wyglądać porządnie

Zmęczona, nalałam do wanny wody, wlałam cytrynowy płyn do kąpieli… Weszłam do kąpieli z westchnieniem ulgi. Naprawdę solidnie się napracowałam. Na dłoniach miałam odciski. Przymknęłam powieki… 

Czy mi się przywidziało?

Leżałam tak pewnie z dziesięć minut. Kiedy poczułam, że przysypiam, szybko otworzyłam oczy. Tyle czytałam o przypadkach utopienia się w wannie! I wtedy zobaczyłam coś dziwnego: na zaparowanym lustrze odbity był ślad czyjejś dłoni

Boże, co to?! Wyskoczyłam z wanny jak oparzona, pobiegłam do sypialni goła i przerażona. Nie mogłam się uspokoić. Czy mi się w tym letargu coś przywidziało?! A może to naprawdę była czyjaś ręka? Tylko, na litość boską, czyja? Kto wszedł do łazienki?  Wytarłam się prześcieradłem, włożyłam koszulkę i zbiegłam do salonu. Pozapalałam wszystkie światła, włączyłam telewizor, radio i nastawiłam wodę w czajniku. Chciałam, żeby się coś działo, żeby nie było cicho. Cała się trzęsłam. Nie miałam odwagi pójść do łazienki jeszcze raz i sprawdzić, czy mi się jednak nie przywidziało.

Kiedy skulona i otulona kocem siedziałam na kanapie, wszedł Karol.

– A tobie co, zimno? – zapytał na powitanie. – Taki upał! Piękny wieczór, kupiłem piwo. Posiedzimy sobie na świeżym powietrzu?

Powiedziałam mu, co się stało. A właściwie wyjąkałam. Tylko się roześmiał.

– Dłoń, tak? – powtórzył kpiąco, co mnie bardzo zabolało. – A znaku Zorro ten ktoś przypadkiem nie zostawił?

– To wcale nie jest śmieszne! 

– krzyknęłam rozżalona. – Teraz pewnie lustro odparowało, ale ja naprawdę zaczynam się bać. Za dużo tych przypadków. Pamiętasz? Moje sny i dziwna staruszka. Narzędzia zniknęły, choć jestem święcie przekonana, że je zostawiłam w składziku. A teraz jeszcze to.

– Co? Para na lustrze?

– Nie para, tylko odbicie czyjejś ręki.

Karol westchnął.

– Pójdę i sprawdzę. Może wyspecjalizuję się w łapaniu duchów? – zażartował, jednak ja się nawet nie uśmiechnęłam.

Wrócił po minucie.

– Tak jak myślałem – oznajmił. – Nie ma nic. Lustro czyściutkie jak łza.

Teraz ja westchnęłam.

– Bo odparowało, to było przecież z pół godziny temu.

– Oj, już daj spokój – machnął ręką mąż. – Zrobimy jakąś kolację? Bo ja strasznie głodny jestem.

Nie miałam ochoty na nic. Chciałam tylko szybko zasnąć, choć tego też się zaczęłam bać. Przypomniał mi się „Koszmar z ulicy Wiązów”. I Freddy, który się zjawiał, jak tylko któreś dziecko zamknęło oczy.

Wbrew obawom, tej nocy spałam spokojnie, ani razu się nie budząc. Ale przez następne dni bałam się zostawać sama w domu, więc zawsze wracałam dopiero wtedy, gdy Karol kończył pracę. Albo jechałam do domu razem z Moniką, moją przyjaciółką. Ona też uważała, że to, co mi się przytrafiło, jest trochę dziwne, lecz wcale nie byłam pewna, czy tak do końca mi wierzy. Może sądziła, że sama schowałam gdzieś narzędzia? A sny przecież ma się różne. Z kolei odciśnięta na zaparowanym lustrze dłoń? Mogło mi się zdawać, prawda?

Czułam się szczęśliwa

Minął miesiąc. W tym czasie nic się nie wydarzyło. I ja sama zaczęłam zapominać o niepokojących zjawiskach, których byłam świadkiem, o snach z nerwową babcią w roli głównej. Cieszyłam się ogrodem. Posadziłam dużo nowych krzewów, kwitły kwiaty. Dziwiło mnie jednak to, że nie wszystkie się dobrze przyjmowały. Niektóre schły po kilku dniach, choć ich pielęgnacja według specjalistów miała być banalna.

– Begonie się nie przyjęły? – ogrodnik szeroko otwierał oczy. – A zrobiła pani wszystko tak, jak mówiłem? Może ziemia wyjałowiona?

Gdy tłumaczyłam, że ziemi dałam nowej, z nawozem, nie chciał wierzyć. Trudno. Sadziłam nowe rośliny, modląc się w duchu, żeby zaczęły rosnąć.
Ale i tak fajnie było sobie usiąść wieczorem na tarasie z kubkiem herbaty. Pachniały moje rośliny. Jaśmin już co prawda przekwitł, ale róże, których nasadziłam mnóstwo, zapach roztaczały nieziemski! One na szczęście trzymały się mocno.

Patrzyłam w  niebo i czułam się szczęśliwa. Po co jeździć do jakiejś Grecji, Włoch. Trwały wakacje, a ja po raz pierwszy w życiu nie miałam potrzeby, żeby się gdzieś ruszać. Byłam dumna z tego, czego sama dokonałam. „Jeszcze tylko zburzę ten stary składzik na narzędzia – planowałam w myślach. „Pełno tam grzyba. Jeszcze się to do domu przeniesie.”

Tej nocy znów miałam sen. Pojawiła się w nim ta sama staruszka. Niezadowolona zarzucała mi, że chcę zburzyć to, czego sama nie zbudowałam. „I na co tyle konwalii nasadziłaś? – gderała. „Konwalia jak złodziej, wedrze się, wszędzie wlezie, wydusi innych!”. Obudziłam się przerażona. 

Teraz już wiedziałam, że to nie taki zwykły sen. To musiało być przesłanie. Duch kobiety, która kiedyś mieszkała w tym domu, ciągle nie pogodził się z tym, że jej miejsce zajęli inni lokatorzy. Co prawda, nigdy nie widziałam jej na oczy… Dom kupiliśmy od jej córki. Z tego, co mówiła, wynika, że stał pusty przez trzy lata. Nie mogli się zdecydować, co robić: sprzedać, czy wynająć. W końcu, kiedy pilnie zaczęli potrzebować większej gotówki, podjęli decyzję. 

Ale ja trochę o duchach czytałam. Filmów też się przecież naoglądałam. Tu nie trzeba być ekspertem, żeby wysnuć taki wniosek. Ale co miałam zrobić? Ani Karol, ani Dominika nie wierzyli w to, co mówiłam. Nawet moja przyjaciółka patrzyła na mnie dziwnie. Do kogo się zwrócić po pomoc? A może ja zwariowałam? 

Lubiła zielony kolor

Zadzwoniłam do kobiety, która sprzedała nam dom.

– Dzień dobry pani, mówi Krystyna… Pamięta mnie pani? – zaczęłam. – Chciałam o coś spytać. To może zabrzmi dziwnie, ale… jak wyglądała pani mama?

– A dlaczego pani o to pyta? – była zaskoczona. – Co się stało?

– Właściwie nic... – zająknęłam się. – Chodzi o to, że kilka razy śniła mi się starsza pani, która chyba nie była zadowolona z tego, że przerabiam ogród według własnego pomysłu.

Po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. Kobieta chrząknęła.

– No tak. Mama nie lubiła, gdy chciałam jej pomagać w ogrodzie lub coś zrobić po swojemu. Była na tym punkcie bardzo czuła. Ale to przecież nie znaczy…

– A jak wyglądała pani mama?

– Była siwa. Zupełnie siwa. I ubierała się na zielono. Lubiła ten kolor.

Podziękowałam i rozłączyłam się.

Drżącymi rękami wpisałam w wyszukiwarkę: duchy, egzorcysta, pomoc. Mnóstwo tego wyskoczyło. Czytałam przez godzinę, szukając osoby, która wzbudziłaby moje zaufanie. W końcu zobaczyłam zdjęcie miłego blondyna. Krzysztof. Z wykształcenia jubiler, lecz również „pomaga w przypadkach trudnych, zagubionym duszom znaleźć właściwą drogę”. 

„Jezu, co ja robię?” – spytałam samą siebie, ale wykręciłam numer Krzysztofa. Miał ciepły, niski głos. O wszystko mnie wypytał. No i nie wyśmiał. Powiedziałam i o nowym domu z ogrodem, i o dziwnych snach, o śladzie na lustrze, narzędziach, które jakby diabeł ogonem przykrył.

– Muszę do pani przyjechać – orzekł. – Chcę zobaczyć to miejsce. 

Ona nie chce odejść

Dwa dni później, gdy Karol był w pracy, a Dominika w szkole, pan Krzysztof, egzorcysta, przyjechał do mnie. Miło się przywitał. Razem ze mną, w skupieniu obchodził wszystkie pokoje. Potem wyszedł do ogrodu. Wędrował między rabatkami, czasem przystawał, zamykał oczy i chwilę tak stał, bez ruchu. Gdyby nie to wszystko, co przeżyłam, pewnie bym się z tego zdrowo pośmiała!

W końcu usiedliśmy w ogrodzie. 

– Pani Krystyno – powiedział. – Nie zwariowała pani. Tu naprawdę jest duch. Ta osoba ma trudność w opuszczeniu tego miejsca. Trzeba jej pomóc, bo inaczej ani pani, ani ona nie zaznacie spokoju.

Zgodziłam się na wszystko. Cztery dni później, kiedy dom znów był pusty, egzorcysta przystąpił do dzieła. Miał ze sobą specjalne świece i zioła. Cały obrządek trwał ponad trzy godziny. Egzorcysta okadzał dom, palił świece, modlił się. Nic niezwykłego się nie stało. A ja nie wiadomo dlaczego, wyobrażałam sobie, że ukaże się zjawa albo usłyszę jakieś głosy. Panowała cisza przerywana tylko szeptami pana Krzysztofa. Gdy skończył, umył dokładnie ręce. Usiadł zmęczony na krześle. Wszędzie unosił się gorzki zapach palonych ziół.

– Już dobrze – powiedział. – Duch jest wdzięczny, że pomogliśmy mu znaleźć właściwą drogę. Ale… – zawahał się przez moment. – Miał dziwną prośbę. Żeby pani nie sadziła więcej konwalii.

Uśmiechnęłam się. Już nic nie mogło mnie zdziwić.

Wieczorem, kiedy Karol wrócił, co chwilę pociągał nosem.

– Ty też to czujesz? Jakby ktoś rozlał krople walerianowe – stwierdził.

– Tak, rzeczywiście to ja je rozbiłam – powiedziałam wdzięczna, że sam mi podsunął wytłumaczenie.

W nocy, we śnie, przyszła do mnie staruszka. Już mi nie wygrażała. Uśmiechała się miło. „Dziękuję. I pamiętaj o konwaliach. Bo to taki szkodnik. Wszędzie się wedrze…”