Zakochałem się bez pamięci

Ten list znalazła moja wnuczka. Robiła akurat porządki na strychu, kiedy natknęła się na pudło pełne starych dokumentów. Metryki, odpisy z parafialnych ksiąg, pożółkłe weksle. A wśród nich – list. Wetknięty między kartki notatnika, w którym moja matka przed laty robiła bilans rodzinnych wydatków. List od największej miłości mojego życia, od Basi.

– Jezu, dziadku, nigdy nie widziałam cię takiego bladego – powiedziała zaniepokojona wnuczka, gdy skończyłem go czytać. Dopiero kiedy się odezwała, zdałem sobie sprawę, że wciąż jest w pokoju. – Czy coś się stało?

– Stało się, kochanie, stało... Ale to bardzo stare dzieje.

Przysiadła obok mnie na kanapie i wzięła moją rękę. Ścisnęła lekko na zachętę. Więc opowiedziałem jej tyle, na ile pozwalała mi pamięć.

Jakieś czterdzieści pięć lat temu ja i Basia byliśmy w sobie zakochani po uszy. Odkąd udaliśmy się razem na potańcówkę w liceum, nie widzieliśmy świata poza sobą. Gdzie byłem ja, tam była ona. Każdego dnia odprowadzałem ją do domu, choć mieszkała kawał drogi ode mnie, a ona szyła mi koszule ze wzorów znalezionych w zagranicznych gazetach, żebym się prezentował, jak to mówiła, „najlepiej w całym miasteczku”.

Do dziś dobrze pamiętam, jak pięknie wyglądała latem 1971, gdy siedzieliśmy razem na molo nad zalewem, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Jej ogrodniczki, piegi, zmrużone od słońca oczy za okularami… To była miłość, jaką przeżywa się tylko za młodu, tylko raz w życiu.

Sprzeciwiali się naszemu uczuciu

Niestety moi rodzice nie akceptowali naszego związku. Zwłaszcza mama. Ojciec Basi był znanym w okolicy pijaczyną i awanturnikiem, a moja matka zawsze bardzo przejmowała się tym, „co ludzie powiedzą”. Nie chciała, żebym miał cokolwiek wspólnego z Basią, jakby w każdej chwili moja ukochana mogła się stoczyć – bo w jej żyłach płynęła „zła” krew, bo na pewno odziedziczyła „złe” geny.

Basia też nie miała lekko. Kiedy ojciec był w domu, wiecznie wykłócał się z żoną i szwagrem, a kiedy znikał na dłuższy czas, wszyscy się zamartwiali, czy nie usnął gdzieś na torach. 
Oboje odnosiliśmy wrażenie, że nasze rodziny to obcy nam ludzie, którzy nigdy nas nie zrozumieją. Dlatego pewnego dnia postanowiliśmy spakować się, wsiąść do pociągu i uciec gdzieś, gdzie moglibyśmy być tylko we dwoje, ona i ja. Pragnęliśmy zamieszkać w innym mieście, pobrać się i zbudować swoje szczęście od zera – takie było nasze marzenie.

Tuż przed maturą, w kwietniu, ustaliliśmy, że przez jakiś czas nie będziemy się spotykać, żeby uśpić czujność naszych rodzin. Basia miała mi zostawić list w skrzynce, gdy będzie gotowa do ucieczki – oczywiście bez wspominania o planie. Wtedy po cichu się spakujemy i następnego dnia z samego rana udamy się na stację. Zanim nasze rodziny zorientują się, że nas nie ma, będziemy już daleko stąd, w innej części kraju.

Czekałem na wiadomość, odliczając godziny, minuty, sekundy. Basia pewnego dnia przestała przychodzić do szkoły, ale wierny naszym postanowieniom, nie starałem się dowiedzieć dlaczego. Często zdarzało jej się opuszczać lekcje, gdy w domu działo się nieciekawie, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Kiedy jednak minął tydzień bez żadnych wieści, zacząłem się niepokoić. „Może jej matka dowiedziała się o planach ucieczki i dała córce dożywotni szlaban? Może ojciec zrobił coś niewybaczalnego – na przykład zastawił dom podczas gry w karty i Basia nie miała się gdzie podziać?”. Każda opcja, która przychodziła mi do głowy, była gorsza od poprzedniej. W końcu nie mogłem już dłużej wytrzymać tej niepewności i prosto po szkole zaszedłem do domu Basi.

Zniknęła bez śladu

Drzwi otworzyła mi jej matka. Oczy miała zapłakane, a pod jednym okiem całkiem świeżego siniaka. Nie czekając na moje pytanie, wyjaśniła, że Basia zniknęła przed kilkoma dniami, kiedy w domu wybuchła awantura o pieniądze. Ktoś z okolicy widział ją, jak wsiadała do pociągu. Nikt z rodziny nie wiedział, gdzie jest, i właściwie zdawało się, że nikogo to nie obchodzi. Wróciłem do domu zdruzgotany. Nic mi nie mówiąc, Basia opuściła miasteczko, by zbudować swoje nowe życie. Beze mnie. „Dlaczego? Czyżby kochała mnie za słabo?”

Teraz, dekady później, moja wnuczka znalazła ten list. Ostateczny dowód na to, że Basia wcale mnie nie porzuciła. To moja matka, przeciwna naszemu związkowi, musiała go przechwycić i schować tak głęboko, bym nigdy go nie znalazł. Czemu nie zniszczyła listu, nie wiem, i już się nie dowiem. Teraz, po tylu latach mogłem go przeczytać – Basia dawała w nim umówiony sygnał do ucieczki. A pod spodem krótkie, rozrywające serce: „Kocham cię nad życie”.

– I nigdy się nie dowiedziałeś, co się z nią stało? – zapytała wnuczka, gdy skończyłem opowiadać. W oczach miała łzy. – Dokąd pojechała?

– Nie wiem. Byłem przekonany, że chciała się odciąć całkowicie od przeszłości, że nie znaczyłem jednak dla niej tak wiele, jak ona dla mnie. Ale myliłem się.

Pogładziłem palcem ostatnie zdanie listu. Teraz miałem dowód, że Basia mnie kochała. Przeżyłem na tym świecie ponad siedemdziesiąt lat, ożeniłem się z przemiłą, dobrą kobietą, spłodziłem dwójkę dzieci, doczekałem się kilkorga wnuków i przed pięcioma laty pochowałem żonę – a jednak ta pierwsza miłość, niespełniona i pełna bólu, nadal wywoływała we mnie huragan emocji.

Nie możemy tak tego zostawić – stwierdziła kategorycznie wnuczka.

Uśmiechnąłem się smutno.

– A co możemy zrobić? Teraz jest już za późno…

– Nigdy nie jest za późno, dziadku – odparła.

Ponad 40 lat za późno

Dotąd niewiele mnie obchodził internet. Dla kogoś w moim wieku to dość obce słowo, a nie bardzo przydatne narzędzie do kontaktu z ludźmi. Moja wnuczka wyjaśniła mi jednak, że bardzo wiele osób korzysta ze stron internetowych. To ona – bazując na informacjach, które jej podałem – znalazła rodzinę Basi w Gdańsku. Zadanie, które wydawało mi się niemożliwe, zajęło jej zaledwie kilka godzin! Kolejny krok należał do mnie.

I pewnej ciepłej soboty ruszyłem na stację, na której mieliśmy się spotkać dawno temu, by rozpocząć nasze wspólne życie. Droga wydawała się dłuższa jakieś dziesięć razy, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Dotarłem na miejsce we własnym tempie, kupiłem bilet i wsiadłem do pociągu. Byłem spóźniony o czterdzieści parę lat, ale jak powiedziała moja wnuczka, nigdy nie jest za późno, prawda? Spędziłem podróż na zwykłych czynnościach – drzemaniu w kącie, czytaniu gazety i niezobowiązującej rozmowie z podróżnymi. Dotarłem na stację Gdańsk Śródmieście o wpół do pierwszej.

Kilka razy zgubiłem się w wąskich uliczkach i musiałem pytać o drogę. W końcu spotkałem uprzejmego studenta, który zmierzał w tym samym kierunku co ja, i pomógł mi dotrzeć na miejsce bez większych problemów. Ktoś z rodziny Basi przywitał mnie w drzwiach – jej syn albo zięć, nie byłem pewny. Wspomniałem tylko, że jestem starym znajomym, i to mu wystarczyło. Zaprowadził mnie do pokoiku na tyłach domu. Siedziała w bujanym fotelu z pręgowanym kotem na kolanach. Basia. Moja miłość.

Poznałem ją mimo srebrnych włosów, mimo zmarszczek i piegów, które zmieniły się w plamy wątrobowe. Tak, to była ona, bez wątpienia. Samotna tak jak ja, odkąd zmarł jej mąż, nierozumiejąca przez te wszystkie lata, czemu nie zjawiłem się na dworcu, czemu nie uciekłem razem z nią. Ale teraz mieliśmy czas. Teraz mogliśmy wszystko sobie wyjaśnić, wszystko powiedzieć. Późno, ale nie zamierzałem narzekać. Nie każdy otrzymuje od losu drugą szansę. Nie każdy może ponownie rozpalić coś, co wypaliło się dawno temu. Uniosła twarz i zauważyła mnie stojącego w progu. Zmrużyła oczy, jak wtedy gdy siedzieliśmy na molo i słońce odbijało się od wód zalewu.

– Stefan? – zapytała słabym głosem.

Podszedłem i chwyciłem ją za dłoń. Przypatrywała mi się, jakby nie była pewna, czy to jawa, czy sen.

– Stefan – potwierdziłem cicho. – Najprzystojniejszy w miasteczku… Nadal chcesz ze mną uciec?

– Uciec? – powtórzyła. – Dokąd?

– Na początek może do kawiarni. Mamy sobie tak wiele do opowiedzenia.

Uśmiechnęła się i, wciąż oszołomiona, pokiwała głową. Wiedziałem, że mimo całej naszej przeszłości, mimo bagażu, jaki każde z nas nosiło na plecach, mimo dręczących nas chorób, będziemy jeszcze mogli udać się gdzieś w podróż. Może niezbyt daleko, może nie od razu, ale tym razem na pewno we dwoje. O nic więcej nie śmiem prosić losu.