Paweł przybył do naszej wioski jakieś cztery lata temu, prosto ze stolicy. Nabył grunty, które kiedyś należały do N., odrestaurował zniszczone zabudowania i stworzył tam gospodarstwo agroturystyczne. Na początku mieszkańcy spoglądali na niego z pewną nieufnością. Ciężko im było uwierzyć, że taki młody i inteligentny człowiek dobrowolnie postanowił osiedlić się na takim odludziu. Przecież stąd młodzież zwykle uciekała gdzie pieprz rośnie...

Ludzie zaczęli podejrzewać, że facet coś kręci — zaglądali w okna jego chaty, węszyli i szeptali między sobą, że gość ma pewnie coś za uszami, skoro tak się chowa. Ale on miał to gdzieś. Cierpliwie wyjaśniał zainteresowanym, że ma dość zgiełku i pędu miasta i chce po prostu żyć w spokoju. Ile on musiał chłopom stawiać kolejek w knajpie, żeby w końcu dali wiarę jego słowom!

Po jakimś czasie dali mu spokój, a gdy minęły dwa lata, zaczęli go traktować jak swojego. No bo jak nie swój, skoro i zarobić na turystach pozwalał, i w niedzielę zawsze na mszę przychodził?

Od początku przykuł moją uwagę

Ciągle go gdzieś ścigały, próbowały zwrócić na siebie uwagę… Ale ostatecznie zdecydował się na mnie. Nie posiadałam się z radości i byłam z siebie taka dumna! Praktycznie non stop byliśmy razem, bo uczestniczyłam w prowadzeniu przez niego gospodarstwa. Gdy oświadczył mi się, nawet sekundę się nie wahałam. Wiedziałam, że to jest facet, z którym chcę spędzić resztę swoich dni… Zaplanowaliśmy, że pobierzemy się w październiku kolejnego roku. Identycznie jak jego rodzice i dziadkowie.

– W mojej rodzinie panuje przekonanie, że małżeństwa zawarte w październiku są najsolidniejsze. I chyba coś w tym jest, bo jeszcze nikomu nie przydarzył się rozwód! – chichotał zadowolony.

Mało mnie obchodziło, jaki termin wybierzemy na ślub. Liczyło się tylko to, że pragnął dzielić ze mną każdy dzień. Paweł był wiecznym marzycielem, trudno mu było usiedzieć w miejscu. Głowa pękała mu od różnych koncepcji i zamierzeń. Ciągle myślał o tym, jak ulepszyć nasze gospodarstwo, dobudować coś nowego. Twierdził, że zależy mu na ściągnięciu większej liczby gości, nie tylko w sezonie letnim.

– Przecież muszę jakoś zadbać o utrzymanie rodziny, szczególnie gdy się powiększy. Chcę, żebyśmy mieli co najmniej troje maluchów – powtarzał mi nieustannie.

Regularnie wyjeżdżał na spotkania branżowe dotyczące agroturystyki i przemierzał kraj wzdłuż i wszerz, aby zobaczyć, jakie rozwiązania stosują inni właściciele podobnych obiektów. Byłam dumna, że tak poważnie podchodzi do tematu i planuje naszą przyszłość. W najśmielszych snach nie przyszłoby mi do głowy, że podczas jednej z tych podróży stanie się coś, co postawi pod znakiem zapytania moją wizję naszego wspólnego szczęścia.

Robert, z zawodu fotograf

Przybył do nas w środku lata i przez parę dni odpoczywał, ale także robił zdjęcia okolicznej przyrody. Od rana do wieczora włóczył się z aparatem po całej okolicy. Był niezwykle pogodny i towarzyski. Ze względu na nieobecność Pawła chętnie spędzałam wieczory z Robertem i pozostałymi gośćmi, słuchając jego fascynujących historii. Opowiadał w taki wciągający i interesujący sposób! Mówił o odwiedzonych zakątkach świata, poznanych ludziach. Prezentował nam też swoje fotografie i nagrania. Zupełnie mnie oczarował. Wydawał się być z zupełnie innej, nieznanej mi rzeczywistości.

Ostatniego wieczoru naszego wyjazdu Robert zaskoczył mnie, chwytając za dłoń i prowadząc do swojego apartamentu. Nie stawiałam oporu. Być może alkohol we mnie szumiał albo chciałam doświadczyć, jak to jest z kimś innym niż Paweł, mój jedyny facet do tej pory... Spędziłam z Robertem całą noc. Nic nadzwyczajnego, żadnych sztucznych ogni czy trzęsienia ziemi. O poranku odjechał, zostawiając na stoliku swój numer.

– Daj znać, gdy kiedyś dotrzesz do Krakowa. Może uda nam się gdzieś wyskoczyć – powiedział.

– Jasne, dam ci znać… – wymamrotałam, mając świadomość, że raczej do tego nie dojdzie.

Mój nastrój był fatalny

Oszukałam mojego ukochanego Pawła, z którym za kwartał mieliśmy stanąć na ślubnym kobiercu. Cały dzień snułam się jak zombie, rozmyślając o tym, co zaszło. Nawet nie miałam odwagi odebrać telefonów od Pawła, bojąc się, że po samej barwie głosu zorientuje się, co jest grane. Wysłałam mu więc wiadomość, że mam urwanie głowy i oddzwonię, jak tylko będę mogła. Tak się męczyłam z tymi rozterkami aż do wieczora. Całe szczęście, że przyjechała nowa grupa wczasowiczów i musiałam się nimi zająć, bo chyba bym oszalała od tych wszystkich przemyśleń.

Kiedy już udali się na spoczynek, sięgnęłam po butelkę wina i opróżniłam ją do dna. Zupełnie nie pamiętam, jak dotarłam do swojego łóżka. Gdy następnego dnia otworzyłam oczy, poczułam się znacznie lepiej. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu się zadręczać i wyrywać sobie włosy z głowy. W końcu nie da się cofnąć czasu. Cóż, tak wyszło. Najistotniejsze, aby Paweł nigdy się o tym nie dowiedział. W związku z tym podarłam wizytówkę Roberta i zdecydowałam, że ten mój erotyczny wyskok zostanie wymazany z mojej pamięci. Po trzech dniach Paweł był z powrotem.

Mój narzeczony niczego nie podejrzewał

Zachowywał się tak kochająco jak zawsze, a ja robiłam wszystko, by zrekompensować mu moją niewierność. Między nami układało się doskonale. Robert prawie zniknął z moich myśli. Z niecierpliwością odliczałam czas do naszego ślubu. Czułam się tak szczęśliwa jak kiedyś. Wszystko trwało do momentu, gdy spóźnił mi się okres. Nie przyszło mi do głowy, że mogę być w ciąży. Pomyślałam raczej o problemach hormonalnych. Już wcześniej zdarzały mi się z tego powodu nieregularne miesiączki, więc byłam przekonana, że historia się powtarza. Nawet nie kupiłam testu ciążowego, bo po co marnować kasę? Byłam pewna, że moja ginekolog przepisze mi jakieś pigułki i sytuacja wróci do normy. Tymczasem lekarka miała dla mnie zupełnie inną wiadomość.

– Moje gratulacje, spodziewa się pani dziecka! Z moich obliczeń wynika, że to już ósmy tydzień – oznajmiła radośnie.

– Jak to? Nie, to chyba jakaś pomyłka… Czy aby na pewno się pani nie myli? – spytałam zszokowana.

– Jestem absolutnie przekonana – odparła z uśmiechem na twarzy.

Poczułam, jak moje kolana miękną

Pani doktor dostrzegła, że dzieje się ze mną coś niedobrego, ale nie miałam ochoty nic tłumaczyć. Z trudem opuściłam gabinet. Opadłam na siedzenie w poczekalni i przez dłuższy moment usiłowałam pozbierać rozbiegane myśli. Informacja o tym, że spodziewam się dziecka, napawała mnie przerażeniem. Nie chodziło o to, że nie pragnęłam tej ciąży. W końcu od dawna śniłam o macierzyństwie. Zresztą wspólnie z Pawłem postanowiliśmy, że niedługo założymy rodzinę, że nie ma sensu zwlekać. Problem polegał na tym, że nie miałam pewności, czy to jego dziecko.

Kilka razy próbowałam obliczyć te nieszczęsne tygodnie. I za każdym razem dochodziłam do wniosku, że to Robert może być tatą. Nie mogłam mieć stuprocentowej pewności, bo przecież żaden medyk nie poda dokładnego dnia zapłodnienia, ale szanse były spore… Dwa tygodnie trzymałam w sekrecie przed wszystkimi informację o swojej ciąży. W końcu jednak zdecydowałam się powiedzieć Pawłowi. Pomyślałam sobie, że ukrywanie tego przed nim dłużej nie ma najmniejszego sensu, bo ja non stop o tym myślę, a prawda i tak niedługo sama wyjdzie na jaw.

Kiedy podzieliłam się z nim nowiną, zareagował dokładnie tak, jak przewidywałam — był wniebowzięty. Natychmiast zaczął snuć wizje pokoju maleństwa, wertować katalogi z dziecięcymi meblami i rozmyślać o wspaniałych chwilach, które nadejdą wraz z pojawieniem się naszego bobasa. I tak mu zostało do teraz.

– Super, że nasz ślub już za chwileczkę. Przynajmniej bez kłopotu wciśniesz się w kreację! – rechocze Paweł, głaszcząc z czułością mój brzuszek.

Bardzo chciałabym móc się z nim śmiać, ale coś mnie blokuje

Od małego słyszałam od mamy, że fundamentem udanego związku małżeńskiego jest prawda. Kłamstwa nie są dobrym początkiem. Jak powinnam więc postąpić? Czy mam wyznać Pawłowi prawdę o moim romansie z Robertem? Powiedzieć mu wprost, że istnieje możliwość, iż to on jest ojcem dziecka? I mieć nadzieję, że jakoś to przełknie i puści w niepamięć? Bo darzy mnie uczuciem, a ono podobno jest w stanie wybaczyć wszystko? Taka szczerość byłaby chyba w porządku, ale...

Nie oszukujmy się. Bajkowe zakończenia spotyka się jedynie w książkach. Jestem przekonana, że w realnym świecie sprawy potoczyłyby się zupełnie odmiennie. Paweł zerwałby zaręczyny i wyrzucił mnie na bruk bez chwili namysłu. I, prawdę mówiąc, trudno byłoby mi go za to winić. No bo który rozsądny mężczyzna chciałby opiekować się potomkiem kochanka swojej żony?! Może powinnam trzymać język za zębami, stanąć na ślubnym kobiercu, doczekać narodzin maleństwa i grać rolę szczęśliwej przyszłej mamy? A w tajemnicy przed wszystkimi zlecić testy genetyczne?

Gdyby Paweł okazał się tatą, to może chociaż wreszcie bym się uspokoiła. Lecz co będzie w przeciwnym razie? Mam mieć nadzieję, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw? A co jeśli szkrab nie będzie przypominał Pawła? Albo mojemu małżonkowi nie uda się zbudować z nim relacji, bo gdzieś podświadomie będzie wiedział, że to nie jego biologiczne dziecko?

A co z tym całym Robertem? Przecież on powinien wiedzieć, że został tatą. Tylko jak mam go odnaleźć, skoro jego wizytówkę podarłam na strzępy? Nie daje mi to spokoju, źle sypiam po nocach. Chodzę cała nakręcona, wszystko mnie drażni. Paweł ciągle się wokół mnie kręci, chce mnie jakoś pocieszyć. Chyba myśli, że to ta moja ciąża tak na mnie wpływa. A ja sama siebie pytam — co robić? Powiedzieć, jak jest naprawdę i zaprzepaścić szansę na szczęście, czy siedzieć cicho i liczyć, że nikt się nigdy nie dowie?

Karolina, 26 lat