– Werka, czym się tam zajmujesz? – moja matka po raz kolejny w ciągu ostatnich minut wetknęła głowę do mojego pokoju, w którym zaszyłam się jakiś czas temu, marząc o odrobinie ciszy.

Obecnie wykonuję swoje obowiązki zawodowe zdalnie, a w tym momencie musiałam skoncentrować się na ważnym projekcie, którego deadline zbliżał się nieubłaganie. Wielokrotnie tłumaczyłam swojej rodzicielce, że praca z domu w niczym nie ustępuje tej wykonywanej w biurze, także wymaga zaangażowania i czasu, jednak moje słowa zdawały się do niej nie trafiać. Dla osób z jej pokolenia brak przełożonego patrzącego na ręce był jednoznaczny z pełną swobodą. Nie pojmowała, że mi to nie odpowiada i czuła się dotknięta za każdym razem, gdy z przykrością odmawiałam poświęcenia jej uwagi.

Traktuje mnie jak dziecko

Minęły już dwa lata odkąd zamieszkałyśmy pod jednym dachem. Wiem, że nie był to najlepszy pomysł, ale po prostu nie potrafiłam powiedzieć "nie". Mimo swojego wieku, mama całkiem nieźle sobie radzi i nie wymaga jakiejś specjalnej opieki. Doskwierała jej jednak pustka i monotonia dnia codziennego... Zdecydowała się więc wprowadzić do mnie, licząc na stałe towarzystwo i chyba mając nadzieję na powrót dawnych, lepszych czasów. Tych czasów, gdy jeszcze starość nie zepchnęła jej na dalszy plan, a jej zdanie było ważne i brane pod uwagę przez całą rodzinę.

Naturalnie ponownie chciała być dla mnie autorytetem, przed którym czuję respekt.. Przy każdej nadarzającej się sposobności mierzyłyśmy się ze sobą. „Wiele się gada o samotnych, opuszczonych seniorach, do których rzadko ktoś zagląda – zastanawiałam się – ale czy ktokolwiek pokusił się o zbadanie przyczyn takiego stanu rzeczy? Czy winę za osamotnienie i sporadyczne odwiedziny ponosi tylko i wyłącznie brak serca ze strony potomstwa? A jak zapatrywać się na 70-latkę, która utrzymuje, że dorosłe dzieci powinny przybiegać na każde jej skinienie? Co powiedzieć o matce, która żyje życiem dorosłych dzieci, uwielbia wypominać im potknięcia i wtykać nos w nie swoje sprawy?"

– Uregulowałaś już należności? – dopytywała co miesiąc z powątpiewaniem mama.

Nieustannie przyprawiało mnie to o białą gorączkę. Mimo iż dawno już przekroczyłam magiczną "czwórkę" z przodu, moja mama wciąż upierała się, by traktować mnie jak małą dziewczynkę. Uwielbiała również przechwalać się przed sąsiadkami, jaką niebagatelną rolę odgrywa w moim życiu.

– Naprawdę nie mam pojęcia, jak moja córcia poradziłaby sobie beze mnie – opowiadała, a przyjaciółki ze zrozumieniem potakiwały.

Lubi mieć kontrolę

Mama zawsze powtarzała, że nad swoimi dziećmi należy sprawować kontrolę, nie dawać im za dużej swobody i trzymać rękę na pulsie. Robiła ze mnie osobę, która sobie nie radzi i jest całkowicie zależna od matki. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że publicznie wytyka mi błędy. Miała potrzebę poczucia się kimś ważnym, a mogła to osiągnąć jedynie poprzez umniejszanie mojej wartości. Ktoś był zmuszony odgrywać rolę tej mniej rozgarniętej, aby mama mogła mieć przeświadczenie, że jest nie do zastąpienia. 

Gdybym w przeszłości zdecydowała się na ślub, to głównie z jej powodu. Wówczas nie mogłaby tak swobodnie ingerować w moją codzienność. Dla kogoś, kto dorastał w tradycyjnym modelu rodziny, mężczyzna rządzący w domu byłby poważną przeszkodą. To dałoby mi chwilę wytchnienia i tak potrzebnej ciszy.

Powinnam się zbuntować

Według mojej kumpeli, brakuje mi stanowczości i dałam sobie wleźć na głowę. Twierdzi, że gdybym pokazała pazur, matka zaczęłaby mnie traktować z szacunkiem.

– Wiesz, chyba o to chodzi. Kocha mnie, ale nie darzy szacunkiem. Dostrzega, jak łatwo może mną sterować. – odparłam zrezygnowana.

– To zwyczajny szantaż – Agata nie przejęła się tym zbytnio. – Gdybyś okazała więcej stanowczości, matka musiałaby zacząć cię doceniać… Chyba o to w tym wszystkim chodzi.

 – Przedstawiasz ją jak jakąś złą wiedźmę, a przecież to w sumie dobry człowiek – zdenerwowałam się. – Jest dla mnie ważna i wiem, że nigdy mnie nie zostawi na lodzie. Ona naprawdę robi to z troski.

 – Tylko że ona nie daje ci szansy, żeby wydorośleć, bo wtedy nie miałaby już nad tobą władzy. Całe jej życie kręci się wokół ciebie i jeśli się zbuntujesz, to straci sens istnienia.

– Strasznie to brzmi, naprawdę!

Im dłużej rozmawiałyśmy, tym częściej jej potakiwałam. 

Koleżanka miała rację

– No racja, zazwyczaj tak to wygląda. Wielka sztuka polega na tym, żeby pozwolić swoim dzieciom pójść własną drogą. Po to, aby pewnego dnia mogły same zdecydować, czy chcą do nas wrócić. Ale nikt nam tego nie zagwarantuje, że będą miały taką ochotę. Dlatego właśnie rodzice za wszelką cenę próbują ingerować w życie swoich dzieci, żeby ciągle być na bieżąco. Zasypują ich masą pytań, ciągle coś krytykują, podają w wątpliwość ich wybory. Chyba nawet nie zdają sobie sprawy, że tak naprawdę wystawiają sobie kiepską opinię. W gruncie rzeczy uważają, że nie przyszykowali swojej córki lub syna do dorosłego życia. Innymi słowy, że nie stanęli na wysokości zadania jako rodzice.

– Jak widzę, dokładnie to rozważyłaś.

– Nie jesteś odosobnionym przypadkiem z takimi kłopotami – Agata spuściła oczy. – Sporo czasu spędziłam na lekturze o tej tematyce, nawet rozważałam pójście do psychologa, bo tak mocno dały mi się we znaki awantury z mamą. Nie masz pojęcia, co się między nami działo!

Zaskoczenie malowało się na mojej twarzy. Mama koleżanki to bardzo sympatyczna starsza kobieta, ciężko mi było ją sobie wyobrazić w roli tej negatywnej postaci.

– Chodzi o to, że musisz wywalczyć swoją niezależność – Agata gestykulowała energicznie. – Gdy tylko to do ciebie dotrze, będzie ci łatwiej. Chodzi o to, żebyś miała prawo do samodzielności. Zastanów się, czy twoja mama pozwala sobie na uszczypliwe komentarze wobec innych? Kontroluje ich życie, ciągle ich sprawdza? Raczej nie, prawda? Bo ona zdaje sobie sprawę, że nie może tak postępować, bo ludzie by się na to nie zgodzili. I najpewniej poczuliby się urażeni. Szanuje to. Ale tobie może nagadać, co tylko zechce. Nie wolno ci się obrazić, bo przecież robi to "dla twojego dobra". Nie przyjmuje żadnych wyjaśnień, nawet ich nie wysłuchuje. W waszej relacji to ona zawsze rządziła i nie widzi żadnego powodu, by cokolwiek zmieniać.

Zadomowiła się u mnie błyskawicznie

W mojej głowie odżyło wspomnienie, w jaki sposób doszło do naszego wspólnego mieszkania. Pewnego razu mama nocowała u mnie. Jak to miała w zwyczaju, nie zapytała mnie o zgodę, najzwyczajniej w świecie zdecydowała za nas obie. Moje mieszkanie uważała za swoje… Z pojedynczej nocy zrobiło się kilkanaście, aż w końcu mama niezauważalnie u mnie została. Wiedziałam, że czuła się samotna i miałam z tyłu głowy, by jej zaproponować wspólne mieszkanie na jakiś czas, ale sprawy przybrały inny obrót. Jej własne mieszkanie przez pół roku świeciło pustkami, a ostatecznie je wynajęła i u mnie zadomowiła się na stałe.

Wprost nie do pojęcia, że zabrakło mi odwagi, by powiedzieć "nie". Jak tu oznajmić własnej rodzicielce, iż nie mam ochoty dzielić z nią dachu nad głową? Teraz bardzo tego żałuję. Powinnam była zadbać o siebie. Należało jasno przedstawić swoje racje. Pewnie zostałabym okrzyknięta niewdzięcznicą, ale cieszyłabym się swobodą. Nie twierdzę, że wypieram się troski i wsparcia wobec mamy. Po prostu nie zamierzam rezygnować z własnego życia, ot co...

– Moim zdaniem dobrze by było, żebyś z matką pogadała – zasugerowała ostatnio Agatka, gdy kolejny raz prosiłam ją o wskazówki.

– Serio sądzisz, że to przyniesie jakiś skutek? – zapytałam sceptycznie.

– Raczej nie, ale od czegoś trzeba zacząć. Czeka cię jeszcze sporo pracy, musisz twardo walczyć o swoje. Spokojnie tłumacz, co ci nie pasuje, co ci się nie widzi. Mama będzie zaskoczona, więc nie oczekuj, że od razu to zrozumie. Prędzej czy później jednak coś do niej przemówi, zobaczysz, ja to przeszłam. Nie poddawaj się, trzymam kciuki.

Mama się obraziła

Wszystko się rozkręciło. Początkowo moje pretensje nie zrobiły na mamie większego wrażenia. Wiadomo, że czasami dzieciaki mają niewyparzony język i trzeba to jakoś przetrzymać. Później rozpętała się regularna afera, łącznie z płaczem. W końcu się na mnie obraziła. Nie próbowałam dążyć do pojednania. Kiedy przez dwa tygodnie konsekwentnie trwała cisza, mama zaczęła do mnie zagadywać, jakby nic się nie wydarzyło. Przy okazji usłyszałam, jaką niewdzięczną córką jestem.

– Słuchaj mamo, musisz zrozumieć, że już wyrosłam z wieku dziecięcego, mimo że ty ciągle upierasz się, by podchodzić do mnie jak do jakiejś małolaty – oznajmiłam jej wtedy, nie tracąc opanowania w głosie.

I powtarzałam jej to za każdym razem, gdy nadarzyła się sposobność. Skończyły się czasy jej bezwzględnego panowania. Nie dawałam już sobą pomiatać. A ona kompletnie nie rozumiała, co jest grane.

– Chyba mi cię ktoś podmienił, Werka! – łapała się za głowę z niedowierzaniem.

Myślałam, że coś się zmieniło

Przez parę miesięcy trwały przepychanki, aż w końcu do niej dotarło. Zaczęła odnosić się do mnie z większym szacunkiem i mniej ingerować w moje sprawy. Nie mam pojęcia, czy udało mi się ją do tego przekonać, czy po prostu nie miała innej możliwości. Tak naprawdę, to nieistotne – ważne, że podziałało. Poczułam ulgę. Od teraz będzie tylko lepiej.

Dzisiaj rano, na kilka minut przed tym jak miał zadzwonić budzik, mama wsadziła głowę do mojego pokoju.

– Pobudka, bo jak zwykle zaśpisz do roboty! – zawołała energicznie.

Miałam ochotę jej powiedzieć, że przecież nadal pracuję zdalnie i jestem na tyle ogarnięta, że sama wiem, kiedy powinnam zwlec się z łóżka, ale tylko opadłam bezwładnie na poduszkę. Nie miałam energii, żeby się z nią sprzeczać.

Weronika, 42 lata