Zostawił mnie lata temu

Moja siostra nalegała, żebym zasłoniła twarz ciemnym welonem. Ponoć tak trzeba. I jeszcze dodała, że inni pomyślą, iż szlocham.

– Coś ty?! Z jakiej racji miałabym niby płakać? – zdziwiłam się.

– No jak to? Przecież chowasz swojego małżonka! Kogoś ci najbliższego!

– Gadasz bzdury! – wkurzyłam się jak zwykle, gdy ktoś wspomina o moim ślubnym. – Niby najbliższa mi osoba? Dekadę minęło odkąd go ostatnio widziałam!

– Małżeństwo trwało do końca, więc teraz jesteś wdową. Musisz to uszanować, bo jak nie, to cię obgadają na całą okolicę! Udawaj chociaż, że ci przykro.

– To mam jeszcze jakąś stypę zorganizować?

– No pewnie! Tak każe obyczaj. Przed tym się nie wywiniesz.

Przez dwa lata trwałam u jego boku jako przykładna żonka. Mój mąż zdecydował się odejść, gdy miałam zaledwie ćwierć wieku na karku. Pozostawił mnie w stanie zawieszenia – ani singielką, ani wdową, ani rozwódką. Nie zadręczałam się jednak, bo już miałam serdecznie dosyć jego niewierności, oszustw i matactw. Gorszego łobuza trudno byłoby znaleźć na całym świecie! W ogóle nie zważał na pozory, że puszcza się z każdą chętną.

– Mus to mus – tłumaczył. – Mój dziadek i tata też tacy byli, to u nas tradycja rodzinna.

Zagadnęłam kiedyś mamę męża, czy to się zgadza, ale też nie chciała rzucać oskarżeń wprost.

– A co to ma za znaczenie? Grunt, żeby przynosił pieniądze, dokładał się do domu, nie chlał jak świnia i nie marudził o byle co. Jak ma się wylegiwać na kanapie, to niech lepiej biega po podwórku. Facet pod dachem to jak czyrak na tyłku – rzuciła. – Nie słyszałaś o tym?

– Wyszumi się, wyszaleje w końcu przylezie z podwiniętym ogonem – przepowiadała teściowa. – Siedź cicho i zajmij się sobą. To moja rada.

Zostawił mnie z całym bałaganem

Porzucił salon fryzjerski, zostawiając mi na głowie dwa niespłacone kredyty. Na początku miałam zamiar upłynnić cały majątek, uregulować zaległości i złożyć pozew o rozwód. Jednak zmieniłam zdanie. „Dam radę rozwinąć ten biznes – zdecydowałam. – Gdy tylko stanę pewnie na własnych nogach, poszukam świetnego adwokata i przeprowadzimy podział majątku. Ubezpieczę się na przyszłość. Wszędzie zaznaczę, że spłatą pożyczek zajmuję się osobiście, pokwitowania będą wystawione na moje nazwisko, a każdy wydany grosz skrupulatnie udokumentuję".

W ciągu pięciu lat mój biznes rozrósł się nie tylko o salon fryzjerski, ale też o zielarsko-parafarmaceutyczny sklepik. Zatrudniałam dodatkowo dwie dziewczyny od kosmetyki i jedną specjalizującą się w manikiurze. Patryk, mój genialny fryzjer, cieszył się taką popularnością wśród klientek z całej okolicy, że trzeba było zapisywać się do niego z dużym wyprzedzeniem. Dwa lata później poszerzyłam działalność o ciucholand, ale nie byle jaki – sprzedawałam w nim tylko naprawdę fajne, markowe i modne ciuchy z krótkich serii. Klientki dosłownie szturmowały sklep. Kiedy pojawiał się nowy towar, kolejka ustawiała się jeszcze przed otwarciem.

Zawsze uczciwie wynagradzałam swoich pracowników, dlatego nie miałam problemów z kadrą. Sama zajmowałam się fakturami i księgowością, a w kryzysowych momentach wspierała mnie siostra. Potrzebowałam jednak dodatkowej pomocy w domu. Brakowało mi czasu na porządki i przygotowywanie posiłków. Uwielbiam typowo kobiece prace domowe, ale musiałam skupić się na prowadzeniu biznesu. Więc zaczęłam poszukiwać kogoś, komu mogłabym z czystym sumieniem powierzyć opiekę nad moim mieszkaniem.

Wpadłam na pomysł, że przecież mam pod ręką teściową. Kto będzie lepszy w prowadzeniu domu i gotowaniu? Jest bardzo religijna, co rusz chodzi do kościoła się spowiadać, więc raczej mnie nie okradnie. Zrzędzi i marudzi, ale potrafi rozśmieszyć, no i chyba mnie darzy sympatią.

Zatrudniłam ją legalnie jako pomoc domową i odprowadzałam za nią składki, żeby urząd skarbowy nie dopatrzył się żadnych uchybień. Pilnowałam, aby wszystko było jak należy pod tym względem, bo gdzieś z tyłu głowy ciągle liczyłam się z tym, że mąż może wrócić i chciałam mieć zabezpieczenie przed jego ewentualnymi pretensjami. Dałam z siebie wszystko, harując jak wół! Miałam jasno wytyczony plan. Najpierw dorobić się kasy, a później korzystać z życia na maksa.

Robił to, co chciał

W trakcie tych samotnych lat, kiedy zasuwałam jak głupia, zdarzały mi się przelotne miłostki bez zobowiązań. Ale zawsze gdzieś na wyjeździe i z facetami po ślubie, żeby oni też chcieli trzymać język za zębami i nie zakochiwali się we mnie po uszy od pierwszego wejrzenia. Nie jestem jakąś niebywałą pięknością. Po prostu taka przeciętna laska, jakich mnóstwo chodzi po tej planecie, dlatego wielbicieli miałam niewielu. No i mam swoje przemyślenia na temat facetów. Oni przypominają mi osy. Potrafią dowalić tak, że aż się łezka w oku kręci, ale jak im przyłożysz z rozmachem ścierą albo klapkiem, to leżą na plecach i bezradnie machają łapkami. Tylko trzeba mieć pewną rękę i dobrze wycelować!

Od czasu do czasu moja teściowa opowiadała, co nowego u jej synalka, czyli mojego ślubnego.

– W tym roku zmienił już babę chyba z trzy albo cztery razy – wzdychała pod nosem. –Dobrze, że przynajmniej bachorów nie spłodził. Podobno poszedł coś sobie ponacinać, żeby kasy na dzieciaki nie bulić. To się jakoś fachowo nazywa.

– Wazektomia – rzuciłam, a ona na to, że nie o nazwę chodzi, a o efekt.

– Babcią to ja już nie zostanę, ale w sumie to może i lepiej, bo wychowałam faceta, co tylko o sobie myśli i za spódniczkami lata. Jeszcze by się wnuczęta w niego wdały i dopiero byłby dramat.

Mój małżonek zakończył swoje życie w taki sposób, w jaki je prowadził: kochając się... Według opinii medyków bezpośrednią przyczyną zgonu była ciężka niewydolność mięśnia sercowego i obrzęk płuc, które wystąpiły na skutek gwałtownego skoku ciśnienia w komorach serca. Z tego co wiem, zmagał się z problemem nadciśnienia tętniczego, ale nie podejmował leczenia. Jego ostatnia partnerka była w ogromnym szoku. Nie pojawiła się na uroczystości pogrzebowej, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych kobiet. Nie zdawałam sobie sprawy, że było ich aż tak wiele!

Zgromadzone wokół trumny przypominały czerń niebiańskich posłańców. Ciemne kapelusze przystrojone woalkami, a niekiedy też czarne szale, niczym skrzydła furkoczące na wietrze. Różnorodność sylwetek i typów urody – od filigranowych po te bardziej zaokrąglone, blond pasemka, rude loki, ciemne włosy. Najwyraźniej nie miał sprecyzowanego gustu ani upodobań. Jemu podobała się każda przedstawicielka płci pięknej.

Po kilku chwilach zadumy, zajęły miejsca w jednej części kaplicy, zapełniając całą dostępną przestrzeń na krzesłach. Ja z kolei – ta, która jako jedyna przysięgała miłość do grobowej deski, teraz opuszczona, choć wciąż w związku małżeńskim, siedziałam w pojedynkę pod kunsztownym świecznikiem, starając się wyglądać poważnie. Pewnie by mi się ta sztuka udała, gdyby nie ten natręt – mucha. Zaczęła latać nad trumną, głośno bzycząc, wprowadzając zamieszanie wśród kochanek i narzeczonych nieboszczyka.

Cyrk, nie pogrzeb

Któraś z kobiet w pewnym momencie nie mogła już dłużej znieść irytującego dźwięku i poderwała się energicznie, wymachując przy tym rękoma. Można było odnieść wrażenie, że odniosła zwycięstwo nad dokuczliwym owadem, ale ten okazał się niezwykle zawzięty. Gdy ponownie zabrzmiało donośne bzyczenie, do akcji wkroczyła jej towarzyszka i tak oto rozpoczęła się swego rodzaju gonitwa. Obie panie czuły się zobligowane, by udowodnić, że żadna z nich nie da się zdystansować w potyczce z latającym intruzem.

Gdy to zobaczyłam, nie mogłam powstrzymać napadu śmiechu. Na szczęście gruby kołnierz mojego płaszcza skutecznie maskował moją reakcję. Trzęsłam się cała, próbując stłumić rozbawienie. W końcu nie dałam rady i niemal pędem wybiegłam z kaplicy. Sekundę później dołączyły do mnie dwie przyszywane małżonki, które również opuściły ceremonię. Schowałyśmy się za potężnym drzewem lipowym.

– Co za komedia! – skwitowała całe wydarzenie drobna blondynka z czarnym beretem na kręconych włosach.

Ciemnowłosa dziewczyna w szarym turbanie szczerzyła białe ząbki.

– Ale mi przykro, że aparatu nie zabrałam – narzekała. – Mogłabym zostać gwiazdą na YouTube!

– Cześć, mam na imię Diana – powiedziała blondynka, wyciągając dłoń na powitanie. – Ze swoim byłym byłam przez czternaście miesięcy, ale on już nie żyje.

– Ja nazywam się Ola – odparła dziewczyna o ciemnych włosach. – Ja z moim chłopakiem jestem od roku, ale on na szczęście wciąż jest wśród żywych!

– Dawaj dymka! – rzuciła Diana, sięgając po paczkę papierosów.

Obie z chęcią pokiwałyśmy głowami na znak zgody, ale że na terenie nekropolii obowiązywał zakaz palenia, dlatego wyszłyśmy za ogrodzenie. Nawet mnie nie zdziwiło, gdy czarna wygrzebała z szykownej kopertówki poręczną flaszkę.

– Mała kolejeczka? – rzekła z charakterystycznym dla siebie uśmiechem.

Ponownie parsknęłyśmy gromkim śmiechem.

Powodów do radości miałam pod dostatkiem

Zdążyłyśmy na ostatnią chwilę na wyprowadzenie trumny, po wypaleniu dwóch fajek i sympatycznej rozmowie. Dostrzegłam tylko zaskoczone i wystraszone oczy mojej siostry, która zastąpiła mnie na początku orszaku żałobnego. „Czyżby i ona była jedną z kochanek Zdzicha? – przemknęło mi przez głowę. – Darzyła go sympatią, nie znosiła, gdy ktoś źle mówił o szwagrze, co lubił sobie pohulać. Teraz ma do mnie pretensje, że nie płaczę jak bóbr, a nawet moja teściowa nie zwraca na to uwagi".

Dlaczego miałabym się smucić? Mąż latami nie interesował się moim losem. Kompletnie go nie obchodziło, jak sobie radzę, co czuję i o czym myślę. On po prostu cieszył się życiem – tak jak lubił i chciał. Nawet umarł przyjemnie, można by mu pozazdrościć. Szczerze mówiąc, czułam ulgę, bo nie musiałam przechodzić przez koszmar rozwodu. Co więcej, świetnie się bawiłam na tej czarnej komedii, a do tego poznałam dwie super laski, które miały podobne podejście do życia. Po dwunastu latach od ślubu zaczynałam wszystko od nowa. Byłam wolna, niezależna, zabezpieczona finansowo i zawdzięczałam to tylko sobie. Miałam mnóstwo powodów do radości!

Organizacją stypy zajęła się moja siostra. Dałam jej wolną rękę, niech sobie zrobi ten wieczór wspomnień. Ja z kolei razem z Dianą i Olą trafiłyśmy do jednego z klubów w mieście. Spędziłyśmy tam niesamowity czas, tańcząc, zajadając pyszności i popijając szampana i kolorowe drinki. Nigdy wcześniej nie czułam się tak fantastycznie. Tak na luzie, tak swobodnie i młodzieńczo!

Gdy Diana uniosła kieliszek, życząc nam wszystkim bardziej udanego i wspaniałego życia, odparłam z uśmiechem:

– To miał być pogrzeb, a wygląda jak impreza weselna!

– Cóż, los lubi zaskakiwać – parsknęła śmiechem Ola o ciemnej karnacji, a Diana dorzuciła:

– Zastanawiam się, czy nasz Don Juan już uwodzi jakieś aniołki.

– A kto powiedział, że poszedł akurat do nieba? Może trafił w zupełnie inne miejsce?

– Bez znaczenia! Nawet w niebie będzie cierpiał. Tam liczy się jedynie uczucie platoniczne, a on nigdy nie przykładał do tego wagi. Interesowało go wyłącznie to, co fizyczne. A zatem ponosi konsekwencje za nasze krzywdy! Sama świadomość tego faktu sprawia mi niemałą satysfakcję.

– Idziemy z tobą ramię w ramię! – wykrzyknęłyśmy zgodnie z Olą. – Jesteśmy tego samego zdania.

Sandra, 35 lat