Gdy byłam mała, często słyszałam od mamy, że dziewczyna, która zgadza się być „tą drugą”, nigdy nie będzie najedzona. Dlaczego? Bo normalna rodzina zje pyszny, sycący i gorący obiad, a dla niej zostaną jedynie nędzne ochłapy — zimne, przeżute przez kogoś i mało kuszące.

— Wyjadać po innych? — mawiała mama, przewracając oczami. — No to albo ktoś pości tak długo, że brzuch ssie z głodu, albo ma nierówno pod sufitem. Tak czy siak, lepiej tego unikać jak ognia!

Nie bardzo rozumiałam te obiadowe metafory, ale moja matka nie rzucała słów na wiatr. W najbliższym otoczeniu znała kogoś, kto „podjadał po kimś innym” i robił to po kryjomu. Jej własna siostra, a nasza kochana ciotka Justyna, tak pokierowała swoim życiem, że od dłuższego czasu była kochanką pewnego faceta. Ten gość utrzymywał, że jest bardzo zakochany w Justynie, ale aktualnie nie może zostawić żony, więc musi być cierpliwa i na niego zaczekać. Ta opowieść była tak oklepana, że gdyby pokazali ją w jakimś serialu, to nikt by nie dał wiary, że atrakcyjna, wciąż dość młoda babka marnuje czas, nie mając pewności, czy warto aż tak się poświęcać.

Za młodych lat doskonale pamiętam, jak moja mama namawiała ciocię Justynę, żeby w końcu zostawiła tego faceta i zaczęła myśleć o własnym szczęściu. Odpowiedź, którą usłyszała, była jednoznaczna:

– Gdybyś darzyła kogoś takim uczuciem jak ja, to byś to wszystko pojęła, ale niestety nie możesz, więc gadamy jak widzący i ślepy o kolorach. Przestań mnie męczyć!

Parę razy miałam okazję zobaczyć tego księcia z bajki. Obiekt westchnień cioci Justynki nie grzeszył ani urodą, ani błyskotliwością umysłu, ani nawet sprawnością fizyczną czy zaradnością. Sprawiał raczej wrażenie wychudzonej, niemal dwumetrowej tyczki, z odstającymi uszami i dość dużym nosem. Nie mam bladego pojęcia, co w nim aż tak zachwycało ciocię Justynkę.

Mama nieraz wspominała, że jej zdaniem z Justyną jest coś nie tak i potrzebuje fachowej pomocy. Jednak oprócz tej niecodziennej sympatii, nie sposób było wytknąć jej jakichkolwiek innych wad, więc określenie „wariatka” zupełnie do niej nie przystawało. Wręcz przeciwnie — na co dzień postępowała z głową, zarządzała dochodowym biznesem i uchodziła za osobę o stabilnej psychice oraz zdrowym rozsądku. Ileż razy próbowano znaleźć jej partnera, przedstawiając przeróżnych facetów, którzy mieli sprawić, że ciotka zapomni o tej nieodpowiedniej relacji! Ile razy organizowano rodzinne posiłki, na które niby przypadkiem zapraszano wolnych i chętnych do związku mężczyzn. Wszystko na nic!

Ciotka Justyna wspomagała go nawet finansowo

Justyna była miła i przyjazna, jednak kiedy tylko mężczyzna okazywał chęć nawiązania bliższej relacji, momentalnie stawała się oschła i milcząca. Całą swoją postawą dawała do zrozumienia, że nie ma ochoty na zacieśnianie znajomości. W końcu moja mama dała sobie spokój i jedynie ciężko wzdychała, gdy ktoś wspominał o Justynie i jej miłosnych perypetiach. Czas płynął, a w życiu cioci nic się nie zmieniało: dwa dni w tygodniu były dla niej, a niedziele i święta dla rodziny. Z Karolem spędzali razem urlop, o ile nie wyjeżdżał z bliskimi na tropikalne wakacje pod palmami. Wtedy miała go dla siebie trzy lub cztery dni przed albo po wyjeździe.

Mama zawsze powtarzała, że ciotka dostaje tylko resztki tego, czego nikt inny nie chciał. Ale przecież nie da się zmusić kogoś do jedzenia, zwłaszcza jeśli ktoś akurat lubi to, co dla innych jest niesmaczne! 

Wszystko zmieniło się diametralnie, gdy ciocia Justyna skończyła pięćdziesiątkę. Żona jej ukochanego poważnie zachorowała i po paru miesiącach odeszła z tego świata, a on został sam z dwójką praktycznie dorosłych już dzieci.

Ciocia Justyna bez przerwy wspierała ich z ukrycia, oferując anonimową pomoc finansową i organizacyjną, bo według niej taki był jej obowiązek w tych wyjątkowych okolicznościach. Podobno wyłożyła na to masę pieniędzy, ale naturalnie nic nie notowała, nie zabezpieczała długów, ani nie zapisywała wysokości darowizn. Co więcej, dała Karolowi dostęp do swojego konta bankowego! To właśnie wtedy moja mama i jej kochana siostra Justyna pierwszy raz w życiu ostro się posprzeczały!

– Czyś ty oszalała? Co ty wyprawiasz? – darła się matka tak głośno, że bez trudu ją słyszałam, nawet nie przykładając ucha do ściany. – Mało ci, że zmarnowałaś najpiękniejsze lata na tego cwaniaczka? A teraz dalej brniesz w to wszystko, chociaż nie masz żadnej gwarancji, że on w końcu się na coś zdecyduje.

– Karol nie jest żadnym cwaniaczkiem – stanęła w obronie ukochanego ciocia. – Nie jest naciągaczem. Nigdy nie miał wobec mnie żadnych oczekiwań.

– Jasne, że tak, przecież zdawał sobie sprawę, że sama mu wszystko przyniesiesz i jeszcze grzecznie poprosisz, żeby łaskawie to od ciebie wziął! Masz w ogóle świadomość, jak bardzo jesteś przez niego wykorzystywana? Co od niego dostałaś w zamian? Kompletnie nic! Tyle czasu trwałaś lojalnie u jego boku, zawsze gdzieś z tyłu, niewidoczna, za kulisami i zawsze gotowa zrobić dla niego absolutnie wszystko. Nawet kiedy odnawiał swoje mieszkanie, to ty szukałaś specjalistów i ekipy remontowej, to ty przeglądałaś strony w sieci w poszukiwaniu płytek, tapet, lamp i cholera wie czego tam jeszcze. A gdy synek twojego ukochanego narozrabiał i chcieli go wyrzucić ze szkoły, to ty poszłaś błagać o przychylność swoją dawną przyjaciółkę, która przypadkiem była dyrektorką w tym liceum. Czy oni w ogóle ci podziękowali? Dostałaś od nich chociaż jeden, malutki kwiatek? Na pewno nie!

– Niby jak mieliby okazywać wdzięczność, skoro jego syn nawet nie ma pojęcia, że żyję na tym świecie?

Widzisz to, co chcesz widzieć. No a kto ci samochód paskudnie porysował? Te obleśne bazgroły na twoich drzwiach wejściowych to czyich rąk dzieło?

– Policja nie znalazła sprawców. To pewnie robota jakichś tępych chuliganów...

– Ty sama jesteś tępa – moja rodzicielka nie owijała w bawełnę. – Bystra baba już dawno temu połączyłaby kropki, ale ty masz klapki na oczach, bo ci tak wygodnie. No to brnij sobie dalej, ja już nie mam do ciebie cierpliwości.

Następna decyzja cioci Justyny o wzmocnieniu relacji z Karolem mogła wynikać z namów mojej mamy, a może z czegoś zupełnie innego. Tak czy owak, postanowili wyjechać razem na wakacje. Nic szalonego, raptem czternaście dni nad Bałtykiem. Ale mieli nadzieję, że to im wystarczy na ten moment.

Ciężko było w to uwierzyć, gdy okazało się, że wrócili każdy z osobna, w dodatku mocno pokłóceni. Ciocia Justyna nie pisnęła ani słówka na ten temat, ale po jej zachowaniu widać było, że gotuje się ze złości i ma ku temu konkretne powody. Mamcia nie posiadała się z radości, ale cieszyła się przedwcześnie. Po kilku tygodniach dotarła do niej wieść, że facet Justyny wprowadził się do niej, zostawiając swoje lokum dzieciakom, a zabierając ze sobą tylko przysłowiową szczoteczkę do zębów.

– Ciocia albo kompletnie oszalała, albo to początek końca tego nienormalnego układu – stwierdziła matka. – Jak znam życie, pół roku i będzie jasne, o co w tym wszystkim chodzi.

No i wiecie co? Mama w sumie miała rację, choć trochę pomyliły jej się terminy. Ciocia Justynka wykopała Karola z domu i swojego życia już po jakichś czterech miesiącach. Tym razem wynikła z tego ostra rozróba, więc raczej rozstali się już na dobre. Można było bez skrupułów dopytać, o co poszło. Z resztą ciotka i tak wszystkim wokół o tym rozpowiadała.

Już po dwóch tygodniach zaczęła dostrzegać prawdę

Wspominała, że przejrzała na oczy już w czasie wakacji nad morzem, kiedy tak naprawdę po raz pierwszy zaprezentowała się publicznie ze swoją wieloletnią sympatią. Dopiero wtedy, pierwszy raz miała okazję przyjrzeć mu się w towarzystwie innych osób i w różnorodnych okolicznościach. Dotychczas zawsze byli tylko we dwoje, niczym para myszek w norce, a teraz nagle zaskoczył ich nieznany, odmienny świat. Obserwowała, jak Karolek odnajduje się przy wspólnych posiłkach, nad morzem, w kawiarnianych klimatach i podczas zakupów. Doszła do wniosku, że to, co widzi, nie bardzo przypada jej do gustu. Karol pokazał różki. Nie zdawała sobie sprawy, że potrafi być taki samolubny, zaczepny, momentami nawet agresywny i ciągle niezadowolony.

Była całkowicie zaskoczona, gdy nieuprzejmym tonem odzywał się do obsługi w pensjonacie, faceta z parkingu czy sprzedawczyni w sklepie. Robiło jej się głupio, kiedy pouczał wszystkich naokoło. Mimo że jego uwagi były w sumie słuszne, to sposób, w jaki je przekazywał, czyli z pozycji wszechwiedzącego i nieprzyjemnym głosem, tylko po to, by podkreślić swoją wyższość, był nie do przyjęcia. Jednak absolutnie najgorsze było jego podejście do płci pięknej: pełne pogardy i arogancji. Gapił się na atrakcyjne panny i w obrzydliwy sposób oceniał ich tyłki, biusty i talię, a ciotka Justyna kompletnie nie wiedziała, jak na to reagować. Nigdy wcześniej nie było jej dane poznać tej strony Karola. Opowiadała, jak paskudnie się zachowywał, a to jeszcze bardziej ją denerwowało, bo przy swoim wysokim, szczupłym ciele i cienkich jak zapałki kończynach, sam nie prezentował się najlepiej.

– Już wtedy powinnam była z nim zerwać – wspominała – ale przepraszał, żałował… Wyjaśniał, że pragnął zrobić na mnie wrażenie, że wcale taki nie jest i że przez parę tygodni nie skreśla się wielu lat. Ostatecznie dałam się udobruchać. Przystałam nawet na to, żeby wprowadził się do mnie, byśmy mogli się dobrze poznać.

I tak oto wyszło szydło z worka… Karolek miał w zwyczaju ciskać przepocone skarpetki gdzie popadnie, zupełnie jakby Justyna była jego służącą, która i tak w końcu je pozbiera i upierze. Po kąpieli zostawiał wannę w opłakanym stanie, a widok zlewu upaćkanego pastą do zębów i lustra z zaschniętymi kleksami pianki do golenia wcale mu nie przeszkadzał. Potrafił godzinami oglądać durne filmy dokumentalne o wypadkach samolotów, a do tego, o zgrozo, jarał się discopolowymi kawałkami. Ale to był dopiero początek…

Zwodził obie: małżonkę i kochankę

– Najgorzej było z tym – kontynuowała ciocia – że bezustannie porównywał mnie do nieżyjącej już małżonki. Mało tego, za każdym razem te zestawienia wychodziły na moją niekorzyść. Ona ponoć w ogóle nie zrzędziła, nie zwracała uwagi na detale i nie komentowała bałaganu w łazience. Miarka się przebrała, kiedy stwierdził, że żałuje tych lat, gdy żonie ujmował cząstkę siebie, a ofiarowywał ją mnie, i że dopiero teraz pojął, jaki skarb miał w swoim domu! A to ja, naiwna, go sponsorowałam!

Justynie wytykał, że przy niej wciąż musi zabiegać o jej względy, a żoneczka cieszyła się z tego, co ma, i to jej w zupełności odpowiadało.

– Zawsze myślałam, że to ja musiałam zadowalać się okruchami, a główna porcja była dla niej – podsumowała ciocia. – Ale chyba ani ja, ani ona nie dostałyśmy od Karola nic. Wykorzystywał nas obie. W dodatku ciągle czegoś mu było mało, a my się tak starałyśmy, żeby był szczęśliwy. Nabierał nas tą swoją bezradnością, brakiem przystosowania do codzienności, był taki kruchy i wątły, jakby potrzebował ciągłej opieki, więc na to leciałyśmy. Są takie kobiety, które uwielbiają się troszczyć o swoich facetów, a oni to bezwstydnie wykorzystują, choć tak naprawdę są zaradni, bezwzględni i twardzi. Tacy jak on nigdy długo nie pozostają samotni, na pewno szybko wynajdzie sobie jakąś ciepłą norkę i tam się ulokuje, grając wrażliwego, subtelnego kochanka. No to niech mu się szczęści! Albo lepiej nie.

– Jak zawsze miałam nosa – oceniła opowieść siostry moja mama. – Co prawda da się przywyknąć do jedzenia resztek z obcego stołu, ale w końcu nadchodzi taki moment, że chcemy czegoś smaczniejszego. Jestem przekonana, że po tych suchych nitkach makaronu i ty zapragniesz pełnego, dwudaniowego posiłku z deserem na koniec.

– Oby mi tylko nie zaszkodził po takim głodowaniu – zachichotała ciocia.

– Nie ma takiego ryzyka. Jedz powoli, dokładnie sprawdzaj kartę dań i składniki każdego z nich, wąchaj, próbuj, delektuj się smakiem, wybrzydzaj, kiedy to konieczne, a wszystko będzie okej. Całe szczęście, że wciąż masz niezły apetyt, więc smacznego, siostrzyczko!