Rodzice mojej mamy – babcia Waleria i dziadek Walenty – przeżyli ze sobą sześćdziesiąt dwa lata. I cały czas się kochali i żyć bez siebie nie mogli, choć kiedy byli młodsi, niekiedy tak się kłócili, że podobno aż talerze latały. Ale to dlatego, że babcia była żywiołową kobietą, a nie, że emocje między nimi były złe. Nawet gdy Waleria ciosała Walentemu kołki na głowie, żeby zmienił pracę na lepiej płatną, a on marudził, że ona za dużo wydaje na dzieci, to w ich narzekaniu zawsze czuło się prawdziwą miłość, która ich łączyła.

Po śmierci Walentego Waleria jakby zapadła się w sobie. Przestała się czesać, malować, stroić w ładne sukienki, które mąż co jakiś czas jej kupował. Siedziała w fotelu i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Zaniepokojona mama wezwała naszego zaprzyjaźnionego lekarza. Babcia pozwoliła się zbadać, jednak nie odpowiadała na zadawane pytania. Od czasu do czasu jedynie wzdychała i nic więcej. Lekarz stwierdził, że właściwie babci nic nie dolega, oprócz jej zwykłego nadciśnienia, no i depresji po śmierci męża, z którym była przecież silnie związana.

– Nie możemy oczekiwać, że po tylu latach wspólnego życia w szczęściu pani Waleria nie będzie odczuwać smutku, tęsknoty i przemożnego braku – powiedział. – Dajmy jej czas na żałobę. To naturalne. Trzeba tylko obserwować, czy depresja się nie pogorszy, czy pani Waleria nie zacznie zapominać o jedzeniu, myciu się. Wtedy dopiero trzeba będzie podjąć bardziej stanowcze kroki.

Trzy miesiące po pogrzebie babcia nieoczekiwanie ożyła. Pamiętam, że to była sobota. Kiedy rano przyszła na śniadanie, była uczesana, ładnie ubrana, a w jej ruchach i spojrzeniu widać było dawne ożywienie.

– Witaj wśród żywych, mamusiu – powiedziała mama zdziwiona, ale i zadowolona. 

– Masz ochotę na jajka?

– Mam ochotę na wszystko. Jestem głodna jak wilk. Dominiko… – popatrzyła na mnie. – Zajdziesz do mnie po śniadaniu?

Zobacz także:

– Jasne, babciu.

Kiedy skończyliśmy jeść, poszłam za babcią do jej sypialni. To był duży pokój z wielkim małżeńskim łóżkiem, starą piękną komodą i kącikiem do czytania: dwoma wygodnymi fotelami, lampą i stolikiem do kawy stojącymi niedaleko biblioteczki wypełnionej książkami. W tym kąciku babcia i dziadek spędzali niemal całe wieczory. 

Babcia usiadła teraz w swoim fotelu, a ja zajęłam fotel dziadka. Wiązało się z nim wiele wspomnień – dziadek sadzał mnie na kolanach i czytał mi bajki, snuł opowieści, uczył mnie czytać… Przesunęłam dłonią po pluszowym obiciu fotela.

– Ty też za nim tęsknisz, prawda? – głos babci był cichy, pełen zrozumienia.

– Tak. To przecież ty i on mnie wychowywaliście – przyznałam.

Przecież jej mąż nie żyje! 

To prawda. Moi rodzice cały czas byli zapracowani. Mama stale się dokształcała i awansowała, tata wyjeżdżał, bo pracował w firmie szkoleniowej i prowadził kursy w całym kraju. Miałam szczęście, że byli dziadkowie. Dzięki nim nie czułam się opuszczona, miałam się komu zwierzyć i kogo poradzić. Kiedy dziadek umarł, poczułam się, jakby mi wyrwano kawałek serca.

Nie wyobrażałam sobie straty babci. Ale ona miała już osiemdziesiąt pięć lat… 

Pocieszałam się, że teraz ludzie potrafią dożywać setki, a ona była całkiem zdrowa i sprawna jak na swój wiek. A teraz, kiedy jej depresja minęła, znów będzie jak dawniej.

– Kochanie, muszę cię o czymś uprzedzić, żebyś się przygotowała. Za trzy miesiące, jedenaście dni i osiem godzin zamierzam się przeprowadzić – powiedziała.

– Dokąd? – zdumiałam się.

Spojrzała w górę.

– Do apartamentu z widokiem na drzewo poznania dobra i zła. Mój Walenty przyszedł do mnie dziś o świcie i powiedział, że już wszystko załatwił. Po tamtej stronie spotkał swoich przyjaciół i rodzinę, którą utracił w czasie wojny, i oni pomogli się mu urządzić. Już nie mogę się doczekać przeprowadzki. Ale na szczęście mam czas, by tu wszystko pozałatwiać, czego ten mój mąż ciamajda nie zrobił. Po prostu wziął i umarł. I jak zwykle oczekuje, że po nim posprzątam.

Jej oczy błyszczały, na twarz wystąpiły rumieńce. Niby narzekała na dziadka, ale w głosie, jak zwykle, była ciepła czułość. Ja natomiast byłam przerażona. Babcia zwariowała.

– Tylko, kochanie, nic nie mów rodzicom. Oni nie zrozumieją. Obiecujesz?

Obiecałam milczeć. 

Poddałam się i złamałam obietnicę

Przez kolejne dni babcia w tajemnicy wprowadzała mnie w tajniki zaświatów. Podobno dziadek przychodził do niej co wieczór i opowiadał jej, jak tam jest. Że prawie jak tutaj, ludzie są mili i mniej mili. Niektórzy cwaniakują, inni chcą mieć lepiej niż reszta i narzekają, że skoro wszyscy jakimś cudem mają z mieszkań widok na drzewo poznania dobra i zła, to jak można czuć się wyjątkowym…

– I wszyscy tam są chrześcijanami? Nawet ci, którzy tu są, załóżmy, buddystami? – spytałam w pewnym momencie. 

Przyznaję, że obawa o zdrowe zmysły babci sprawiała, że jej rewelacje budziły we mnie irytację i opór. Babcia zastanowiła się.

– A wiesz, że muszę spytać Walentego. To naprawdę ciekawe pytanie.

No i na drugi dzień dostałam odpowiedź – że każde wyznanie ma swoje własne niebo! Dostają to, w co wierzą. A jak nie wierzy się w nic, to podobno nawet się człowiek nie zorientuje, że umarł, bo dla niego zaświaty są takie same jak życie. Sielanka, prawda? I babcia to wymyśliła? W tym momencie się poddałam i złamałam obietnicę, że nic mamie nie powiem. Po prostu to było dla mnie za dużo. Miałam w końcu dopiero dziewiętnaście lat. Mama wpadła w panikę, zgodnie z przewidywaniami babci. Jeszcze tego samego dnia umówiła prywatną wizytę u psychiatry. Pojechałyśmy tam we dwie, a ja powtórzyłam lekarzowi bajania babci – że rozmawia z duchem dziadka i wierzy, że umrze danego dnia o godzinie szesnastej.

– I ona twierdzi, że tak naprawdę tam, w zaświatach, będzie samo południe, bo tam zawsze jest samo południe, czas w ogóle nie płynie – zakończyłam relację.

– No, widzi pan, doktorze? – mama aż uniosła ramiona w rozpaczy.

Dochodziła szesnasta, ale zegar zabił dwanaście razy

Lekarz, posiwiały mężczyzna blisko wieku emerytalnego, słuchał nas w milczeniu, robiąc od czasu do czasu jakieś krótkie notatki.

– Całkiem miła perspektywa spędzenia wieczności – powiedział, kiedy umilkłyśmy. – Jakby człowiek w to wierzył, nie bałby się umierać… Mam pytanie. Czy prócz tych fantazji pani mama gorzej się czuje? Czy jest agresywna, zapomina słów, nie myje się?

– Ależ nie! Wręcz przeciwnie, jest ożywiona, wesoła, zadbana, zupełnie jakby wierzyła, że jej mąż na nią patrzy. Zawsze się starała dla niego. Gdyby nie jej zmyślenia, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zawracać panu głowę.

Psychiatra kiwnął głową.

– Czyli pani Waleria czuje się szczęśliwa. Jeśli zmyślenia czynią z niej osobę pogodną i uśmiechniętą, to po co to burzyć badaniami, tabletkami…Komu to przeszkadza? Każdy z nas ma prawo do swoich prywatnych marzeń o tym, co czeka go po śmierci.

– Ale ona twierdzi, że widzi dziadka, który jej to wszystko opowiada!

– Czy pani ojciec ją wystraszył swoim pojawieniem się? – zapytał lekarz.

– Nie, raczej ją tym uradował.

– To dobrze… No więc proszę machnąć na wszystko ręką i cieszyć się, że mama u schyłku życia znowu jest szczęśliwa.

Właściwie to miał rację. Zezłościłam się na siebie, że spanikowałam. Po prostu trzeba się cieszyć, że babcia nie siedzi ponura i nieszczęśliwa w fotelu. A że ma zwidy? Cóż, póki dają jej szczęście, to ok.

Babcia odeszła

Rodzice też postanowili ułatwić babci życie i przestali się wkurzać, gdy chciała spisać testament, przebrać rzeczy i porozdawać co cenniejsze przedmioty rodzinie. Kiedy chciała, by zaprosili kogoś, żeby się mogła pożegnać (bo przecież przeprowadza się na stałe za trzy miesiące, za dwa, za miesiąc…), to zapraszali, wcześniej uprzedzając daną osobę o fiksacji babci. Wkrótce wszyscy wiedzieli, że babci w głowie się pomieszało.

Pewnego wieczoru przyszłam do babci postawić jej szklankę z wodą na nocnym stoliku. Leżała już w łóżku – taka malutka i samotna. Ścisnęło mi się serce.

Powiedziałaś im, prawda? – spytała.

Zrobiło mi się głupio, ale przyznałam się do złamania obietnicy.

– Martwiłam się o ciebie…

– Niepotrzebnie. Ale widzę, że tak naprawdę mi nie wierzysz. Nie winię cię. Walenty wyjaśnił mi, że rzadko kiedy żywi wierzą w takie rzeczy. Dopiero po śmierci przekonują się, że to prawda. Kiedy wreszcie się spotkamy po tamtej stronie, Dominiko, wtedy mnie zrozumiesz i przeprosisz.

Dwa dni później babcia przyszła na obiad wystrojona w najlepszą sukienkę. Zażyczyła sobie kieliszek koniaku.

– Masz nadciśnienie – powiedziała mama. – Nie powinnaś.

– Teraz mi już nic nie zaszkodzi – odparła babcia wesolutkim tonem.

Po obiedzie ucałowała nas wszystkich serdecznie i poszła do swojego pokoju. Kilka minut później nasz zegar z kukułką zaczął wybijać południe.

– Co jest? – powiedział tata i spojrzał na swój zegarek. – Dwunasta?

Spojrzałam na swój. Dwunasta. A przecież przed chwilą była piętnasta czterdzieści pięć. Zegar w ogóle nie powinien bić. I wtedy mnie olśniło. „Odejdę o szesnastej, ale tam jak zawsze będzie samo południe”.  Pobiegliśmy do pokoju babci. Siedziała w swoim fotelu z ulubioną książką w dłoni. Nie żyła. Kiedy kurant wybił dwunasty raz, znów na zegarkach pojawiła się aktualna godzina.