Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na kamienicę z lekko odrapanym frontem. Numer 14 – to tutaj. Na to ogłoszenie trafiłam przypadkiem, w internecie, a właściwie zobaczyła je moja przyjaciółka, która jest zapaloną poszukiwaczką „skarbów”. Kocha starocie, podobnie jak ja, ale ma o wiele więcej cierpliwości i zapału do ich wyszukiwania. Jeździ na pchle targi, nie tylko w kraju, ale i za granicę. A od jakiegoś czasu wyszukuje ciekawe rzeczy także w internecie. 

– Mówię ci, to prawdziwa kopalnia okazji! – twierdzi. 

I faktycznie, często udaje jej się tam znaleźć prawdziwe cudeńka. 

– Jak ty na nie trafiasz? – jestem zawsze w szoku, kiedy pokazuje mi kolejną zdobycz. – Masz niesamowite szczęście! 

– Owszem, trochę mam szczęścia, ale przede wszystkim mam cierpliwość do szukania. Grunt to systematycznie przeczesywać rozmaite fora, na których ludzie wystawiają meble do sprzedania. Można trafić na prawdziwe perełki, szczególnie po starszych osobach. Wiesz, młodzi dość chętnie się pozbywają wielkich i ciężkich mebli sprzed wojny.

Coś takiego mogło się udać tylko Grażynie…

Gustowałam, podobnie jak Grażynka, w starszych meblach. Pewnie dlatego, że właśnie wśród takich się wychowałam. W moim rodzinnym domu stały przepastne kredensy i głębokie fotele, które wprost zapraszały do tego, aby zatopić się w nich z książką. W jadalni stał stół i sześć ciężkich krzeseł. Tylko sześć. Kiedy przychodzili goście, na przykład gdy na święta zbierała się cała nasza rodzina, znosiło się krzesła z całego domu i dostawiało do stołu. Mama zawsze żałowała, że tych zabytkowych nie ma więcej. Przydałoby się dwanaście. 

Grażyna znała te krzesła, bo przyjaźniłyśmy się od liceum i nieraz bywała w moim rodzinnym domu. Pewnego dnia zadzwoniła więc do mnie podekscytowana. 

Zobacz także:

– Słuchaj, ktoś wystawił na sprzedaż identyczne krzesła, jak ma twoja mama! 

– Gdzie? – zareagowałam natychmiast. 

– No, w internecie. Na szczęście facet jest z naszego miasta. 

– Na pewno są identyczne? Wiesz, po sześć krzeseł do tego kompletu pojechałabym nawet na drugi koniec Polski! – byłam rozentuzjazmowana. 

– Nie będziesz musiała – zaśmiała się Grażyna. – Zaraz ci wyślę link do tej oferty, to sobie zadzwonisz. 

Kiedy przyszedł mail od mojej przyjaciółki, na chwilę wstrzymałam oddech, myśląc: „Czy aby na pewno te krzesła będą takie same? Czy Grażyna dobrze je pamięta, nie była przecież u mojej mamy już dobrych kilka lat”.

Ale moja przyjaciółka ma wręcz fotograficzną pamięć. Krzesła istotnie były identyczne, więc od raz chwyciłam za telefon. 

– Może pani po nie przyjechać choćby jutro – poinformował mnie miły męski głos. – Jeśli weźmie pani wszystkie sześć, to nawet dam pani zniżkę – zapewnił. – Zależy mi na szybkiej sprzedaży, bo likwiduję mieszkanie po rodzicach. Może jeszcze coś się pani spodoba? 

Nazajutrz stałam podekscytowana pod starą kamienicą, szukając numeru. A potem weszłam na trzecie piętro, zastanawiając się, jak ja sama zniosę te krzesła. Mąż bowiem akurat tego dnia pracował do późna, a ja się uparłam, że od razu po nie pojadę. 

– Może ja ci pomogę? – zaoferowała się Grażyna, ale nie chciałam jej ściągać spod miasta. 

– Poradzę sobie – zapewniłam. 

– Weź mój samochód – powiedział Wojtek. – Powinny się do niego zmieścić: cztery do bagażnika i dwa na tylne siedzenie. 

No więc miałam do dyspozycji spore kombi, ale nadal nie byłam pewna, czy załaduję do niego krzesła. „Pomoże mi ten facet, który je sprzedaje, czy nie?”. 

Na pierwszy rzut oka wyglądał na sympatycznego gościa. Ciemnym przedpokojem poprowadził mnie do jadalni, w której od razu zobaczyłam „moje” krzesła; identyczne, jak te u mamy i aż westchnęłam na ich widok. 

– Sama pani po nie przyjechała? Ciężkie są… – stwierdził właściciel. – Oczywiście, pomogę je pani poznosić. Pewnie zaparkowała pani przy ulicy, a łatwiej nam będzie je załadować, gdy wjedzie pani na podwórko, mam klucze od bramy. 

Coś mi tam jeszcze opowiadał o tej starej kamienicy, w której się wychował. Ale ja słuchałam tylko piąte przez dziesiąte, bo zajęta byłam oglądaniem krzeseł. Były w idealnym stanie.

– Ktoś musiał o nie bardzo dbać… – powiedziałam.

– Tata je lubił i uparł się, żeby je sobie zostawić, chociaż mama przez lata nalegała, aby je sprzedać – wyjaśnił mi mężczyzna. – Ona wolała lżejsze i bardziej nowoczesne meble. 

Faktycznie, krzesła pasowały do tego wysokiego pokoju w starej kamienicy, ale niespecjalnie do reszty sprzętów. „Chyba niczego ciekawego już tu nie znajdę” – pomyślałam, przypominając sobie zachętę właściciela, żebym obejrzała inne rzeczy. „Ale w sumie, co mi zależy spojrzeć?” – stwierdziłam i zaczęłam się rozglądać. Moją uwagę przykuła komódka, która wyglądała na jakiś orientalny mebel. 

– Pochodzi z Indii – mężczyzna podchwycił moje spojrzenie. – Olejowane drewno, bardzo ją lubię i jako jedyny mebel z całego domu chciałbym ją sobie zostawić – zaznaczył. 

– Rozumiem – powiedziałam.

Mimo to podeszłam do komody i przeciągnęłam ręką po drewnie. Było zadziwiająco gładkie i ciemne, jakby wypolerowane. Na komodzie stała równie egzotyczna kolekcja słoników z jakiegoś kamienia i zdjęcie w drewnianej ramce. Przedstawiało mężczyznę w średnim wieku, ubranego w prochowiec i kapelusz, który chyba nazywa się stetson. Mężczyzna był przystojny niczym Humprey Bogart i wyglądał bardzo stylowo, ale nie dlatego zamarłam na jego widok. 

Ja to zdjęcie dobrze znałam. I znałam tego mężczyznę… 

Ten facet twierdzi, że na zdjęciu jest jego ojciec! „To niemożliwe!” – przebiegło mi przez głowę. „A jednak!”. Odwróciłam się do właściciela mieszkania i zapytałam z ożywieniem.

– Skąd ma pan to zdjęcie?! 

– Zawsze tutaj stało. To mój ojciec w czasach młodości – odparł, nie przeczuwając nawet, jaki zamęt wywoła w moim życiu tym stwierdzeniem.

„Ojciec? Jego? Jak to możliwe?!” – myśli kłębiły się w mojej głowie. Mężczyzna musiał to chyba zauważyć, bo spojrzał na mnie zaniepokojony. 

– Źle się pani czuje? – spytał.

– Ja… nie wiem.. – wyszeptałam i jednocześnie spojrzałam na niego uważnie. 

Był ode mnie trochę młodszy, ale nieznacznie. Wysokie czoło, jasne oczy, lekko odstające uszy, takie jak u tego mężczyzny na zdjęciu, które znałam przecież na pamięć, w które wpatrywałam się nieraz. Było bowiem jedyną pamiątką, jaką miałam po… moim tacie. 

Wychował mnie ojczym, drugi mąż mojej mamy. O tym, że nie jest moim biologicznym ojcem, dowiedziałam się przypadkiem, będąc już pełnoletnią osobą. Moi rodzice bowiem zataili przede mną ten fakt, o co zresztą miałam do nich potem ogromny żal.

– Kochanie, twój tata zginął w wypadku samochodowym, kiedy byłam z tobą w ciąży. Wojtka poznałam, kiedy miałaś zaledwie sześć miesięcy i bardzo szybko wyszłam za niego za mąż. Pokochał cię jak własne dziecko i czule się tobą opiekował. To do niego powiedziałaś pierwszy raz „tato”! Nie chcieliśmy ci mieszać w głowie – tłumaczyła mi potem mama. Z jednej strony rozumiałam te argumenty, ale z drugiej – coś się we mnie przeciwko nim buntowało. 

– Mam prawo wiedzieć, kto jest moim prawdziwym tatą! Po kim powinnam nosić nazwisko! – denerwowałam się. – Powiedz mi o nim wszystko – żądałam. 

– Mam tylko jedno zdjęcie twojego ojca… – stwierdziła mama. – Nie lubił się fotografować. 

I wyjęła z szuflady właśnie to zdjęcie – mężczyzny w prochowcu i kapeluszu. Wpatrywałam się potem w nie godzinami, szukając w tym obcym człowieku podobieństwa do siebie. Ale niespecjalnie je znajdywałam. Bardziej wdałam się w mamę i to pewnie zadecydowało, że przez lata nawet mi do głowy nie przyszło, że Wojtek może nie być moim ojcem. 

I pewnie do dziś bym nie wiedziała, gdyby tuż po moich osiemnastych urodzinach nie wygadała się jedna z ciotek. Zwyczajnie zapytała, czy już wiem, czy mi rodzice powiedzieli o wszystkim. Kiedy się zdziwiłam i stwierdziłam, że nie wiem, o czym ona mówi, spojrzała z wyrzutem na moją mamę:

– Ada powinna chyba wiedzieć. No, bo jakby jakieś choroby… 

„O co chodzi? Jakie choroby?” – w mojej głowie zapanował zamęt. Widziałam, że mama ma ochotę zabić ciotkę wzrokiem, ale stało się, zaczęłam się dopytywać. I musiała powiedzieć mi prawdę. O śmierci mojego taty. I o tym, że jego rodzina była niechętna mamie i nie zamierzała z nią utrzymywać kontaktów, tym bardziej, że ich zdaniem zbyt szybko się pocieszyła i wyszła za mąż. 

– Twoi dziadkowie nie palili się do tego, aby cię poznać. A ja uznałam, że tak będzie w sumie lepiej. No wiesz, stworzyliśmy ci z Wojtkiem kochającą rodzinę, nie były nam potrzebne jakieś pretensje i kłótnie. Zresztą, to byli starsi ludzie, oboje dość szybko zmarli. A rodzice Wojtka pokochali cię, jak własną wnuczkę. 

To była prawda. Rodzice mojego ojca, a właściwie ojczyma, rozpieszczali mnie ponad miarę. Lepszych dziadków naprawdę nie mogłam sobie wymarzyć. Wolałam jednak wiedzieć coś o swojej prawdziwej, biologicznej rodzinie. Tym bardziej że ciotka wspomniała coś o chorobach… 

– A, tak pewnie chlapnęła! – mama wzruszyła tylko ramionami i zakończyła temat, twierdząc, że żadnych chorób w rodzinie ojca nie było. Przynajmniej ona o tym nic nie wie. 

Wzięłam jej słowa za dobrą monetę, bo tak chciałam, bo było mi to potrzebne dla odzyskania równowagi. Nie chciałam myśleć o tym, że przez lata żyłam w kłamstwie. Wierzyłam, że rodzice zataili przede mną prawdę dla mojego dobra, a potem mama opowiedziała mi już wszystko, uczciwie. 

A tutaj nagle, po kolejnych dwudziestu latach, zderzyłam się z następną tajemnicą. Dlaczego w tym mieszkaniu, w którym stało sześć krzeseł, identycznych jak w jadalni w moim rodzinnym domu, znalazłam także zdjęcie mojego taty? A w dodatku ten miły mężczyzna twierdził, że to jego ojciec?! 

Przeżyłam w tamtym momencie taki szok, że zwyczajnie uciekłam. Zapłaciłam, z pomocą właściciela wpakowałam krzesła do samochodu i ruszyłam z piskiem opon, ścigana jego zaniepokojonym spojrzeniem. Musiałam wyglądać jak wariatka. Walczyłam ze wzburzeniem i z chęcią rozpłakania się w głos. Po kilku kilometrach poczułam jednak, że dłużej nie dam rady. Zaparkowałam więc na poboczu i zadzwoniłam do męża. 

Najpierw muszę chyba wyjaśnić sprawę z mamą

Szlochając, usiłowałam mu wytłumaczyć, co się stało, ale on nic nie rozumiał. Oprócz tego, że jestem zdenerwowana i uznał, że w związku z tym nie powinnam prowadzić, bo to dla mnie niebezpieczne. 

– Przyjadę po ciebie – powiedział. 

Nie wiem, jak to załatwił z szefem, ale wyszedł z pracy, wziął taksówkę i faktycznie kwadrans później był przy mnie. Mocno mnie przytulił. Płakałam mu na ramieniu, mówiąc nieskładnie, jak bardzo czuję się oszukana, aż w końcu co nieco pojął. 

– Słuchaj, nie widzę innego wyjścia, jak tylko to, żebyś powiedziała o wszystkim swojej matce. Chyba od niej powinnaś zacząć – podsumował, kiedy go zapytałam, czy nie powinnam wrócić do tego mieszkania w starej kamienicy i spróbować wszystko wyjaśnić z mężczyzną, który sprzedał mi komplet krzeseł. 

Jeśli sądziłam, że moja mama będzie szła w zaparte, że zacznie udawać, iż nie wie, o co chodzi, i nie ma pojęcia, że gdzieś na świecie istnieje jeszcze jedna kopia zdjęcia mojego ojca, to się myliłam. Ona poddała się w chwili, gdy zobaczyła krzesła, które wnieśliśmy do jej domu z moim mężem. Miały być niespodzianką i prezentem na jej urodziny, które ma za miesiąc, ale uznałam, że dam jej je od razu i z miejsca się z nią rozmówię.  Na ich widok zwyczajnie oklapła. 

A potem spojrzała na mnie z niepewnością i niepokojem tak wielkim, że po prostu nie mogłam na nią krzyknąć, nie umiałam. Jakimś cudem znalazłam w sobie mnóstwo spokoju i powiedziałam: 

– Powiesz mi wreszcie prawdę, mamo? 

– Wszystko jest prawdą, oprócz tego, że twój prawdziwy ojciec zginął w wypadku. On w nim nie zginął, tylko potrącił człowieka. Na pasach. A to dlatego, że był pijany… To o tej chorobie wspomniała ciotka, chorobie alkoholowej.

Walczył z nałogiem i wiedziałam o tym już w momencie, kiedy za niego wychodziłam za mąż. Ale cóż, kochałam go bardzo. Wierzyłam, że go wyleczę, że on dla mnie się zmieni. A jeśli nie dla mnie, to dla ciebie. Przecież chciał dziecka, zawsze to deklarował. Tylko że kiedy już byłam z tobą w ciąży, to nagle ojcostwo go przerosło. Uderzył mnie raz, potem drugi. Na trzeci nie czekałam. Wyprowadziłam się do rodziców, a twój ojciec na dobre zaczął pić, co się źle dla niego skończyło.

Miał szczęście w nieszczęściu, że ten człowiek nie zmarł, ale do więzienia i tak poszedł, na dwa lata. W tym czasie się z nim rozwiodłam, wymogłam także na nim, że za połowę majątku, który w sumie wcale mu się nie należał, zrzeknie się ciebie i da nam spokój. Uwierz mi, byłam pewna, że tak będzie dużo lepiej, i dla mnie, i dla ciebie. Nie chciałam, żebyś miała z tym człowiekiem do czynienia. To, z jaką łatwością się ciebie wyrzekł, było dla mnie potwierdzeniem, że dobrze zrobiłam. 

– I nigdy nie próbował potem się ze mną skontaktować? – zapytałam. 

– Skłamałabym mówiąc, że nie… – powiedziała mama. – Przyszedł, gdy miałaś jakieś dziesięć lat. Powiedział, że jest już innym człowiekiem, że przeszedł terapię, nie pije, założył rodzinę. Spytał, czy może cię zobaczyć i poznać cię ze swoim synem. – W końcu to jej brat! – twierdził. 

Ale ja mu odmówiłam. Zrozum, nie chciałam wywracać do góry nogami twojego świata.

– Nie wywróciłaś go wtedy, wywrócił się teraz – podsumowałam. – Widocznie jednak było mi to pisane, aby poznać prawdę.

Ale czy tę prawdę powinnam przekazać swojemu bratu? Bo teraz wiedziałam, że ten człowiek, pan Marcin z ogłoszenia, jest synem mojego ojca. 

– Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz – powiedział mój mąż. 

Dla mnie był świetnym tatą

Zadzwoniłam ponownie pod numer z ogłoszenia, udając, że jednak chcę coś jeszcze kupić. Nie chciałam bowiem tak trudnej sprawy wyłuszczać przez telefon. 

– Świetnie! – ucieszył się pan Marcin. 

Wzięłam ze sobą zdjęcie mojego prawdziwego ojca, jego akt urodzenia i mój akt, jeszcze z czasów, gdy byłam uznana za jego córkę. I pojechałam. To była długa rozmowa, Marcin bowiem nie wiedział, że ma siostrę. Ojciec najwyraźniej nie chciał mu komplikować życia, skoro moja mama nie zgodziła się, aby mnie poznał. 

– Wiem, że tata siedział w więzieniu, że miał kiedyś żonę, która się od niego odwróciła. Nie miał do niej pretensji, mówił raczej, że miała rację, bo był dla niej okropny, i że rozwód z nią był dla niego jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Dla mnie był świetnym tatą. Nie pił. Nigdy nie widziałem, aby wypił chociaż kropelkę, nawet z okazji rozmaitych uroczystości. Mawiał, że alkoholikiem jest się przez całe życie:

– Pamiętaj, synu, jak odpuszczę, to znowu popłynę. A ja już sobie nie mogę pozwolić na zniszczenie drugiej rodziny. Dostałem od losu kolejną szansę i ją wykorzystam – mawiał. – Był prawym człowiekiem. I jakoś nie umiem mieć do niego pretensji, że zataił prawdę o tym, że mam gdzieś siostrę. Ale także bardzo się cieszę, że panią… że ciebie poznałem – usłyszałam od Marcina. – Mamy sporo lat do nadrobienia. Mam nadzieję, że to zrobimy.

Ja także miałam taką nadzieję. I mimo że okazało się, iż Marcin teraz mieszka za granicą, to utrzymujemy stały kontakt. Z każdym dniem coraz lepiej się poznajemy. To zabawne, ale dopiero dzięki niemu wiem, ile jednak mam w sobie z mojego biologicznego ojca. Nie chodzi o zewnętrzne podobieństwo, ale różne gesty i o charakter. Już nie jest dla mnie tylko mężczyzną z jednej fotografii. Na szczęście!