Nie wiedziałam, co to za miejsce, ale najgorsze, że nie pamiętałam nawet, jak i kiedy znalazłam się w tej plątaninie korytarzy. Gdzieś z daleka niósł się dźwięk kapiącej leniwie wody, słyszałam też jakieś szepty czy może szuranie.

– Na pewno szuranie – powiedziałam do siebie i mój głos odbił się od ścian, przerażając mnie jeszcze bardziej.

Posuwałam się wzdłuż muru pokrytego liszajami wilgoci, mając nadzieję, że za kolejnym zakrętem znajdę wyjście, ale nie było żadnego. Wciąż tylko rozwidlenia, szepty i głuchy pogłos kroków. I nieodparte wrażenie, że wbrew pozorom wcale nie jestem tutaj sama…

– Jest tu ktoś?! – wrzasnęłam wreszcie.

Obudził mnie mój własny krzyk

Dłuższą chwilę leżałam w przepoconej pościeli bez ruchu, rejestrując tylko znajome punkty odniesienia. Stół w kącie, ciut nad nim migające światełko komputera, fragment neonu za oknem. Z drugiej strony masywna sylwetka szafy, cień obrazu na ścianie i siwak z suszonymi trawami w kącie. Powinnam je wyrzucić, stały już od zeszłej jesieni i jakoś tak nieciekawie się prezentowały. Niczym wielkie kosmate zwierzę czające się w mroku.
Wiedziałam, że muszę wstać, zapalić światło i napić się wody. Uspokoić emocje, odetchnąć rzeczywistością, ewentualnie pomyśleć o wzięciu tabletek, które ostatnio przepisała mi lekarka.

Pół godziny później siedziałam w wannie z gorącą wodą, prawie odprężona, i próbowałam realistycznie ocenić sytuację.

Co się właściwie ze mną działo? To był już chyba piąty taki sen w marcu, a nie było jeszcze nawet piętnastego! A podobno miało mi się poprawić…
Terapeutka, do której wróciłam po latach przerwy, twierdzi, że nie ma powodów do paniki, moje obecne problemy to tylko „echo”. Przeminą z czasem, gdy przyzwyczaję się do myśli, że córka wyszła za mąż i zaakceptuję ten fakt. 

Zobacz także:

Jej związek jest inny niż mój i niepotrzebnie przenoszę lęki z przeszłości, próbując wpasować je w obecny schemat. Jakaś część mnie czuje, że to prawda, nie wierzę nawet, że Robert, mąż Bianki, mógłby być taki jak mój eks. Nie dlatego, żebym ufała zięciowi, co to, to nie, jednak mam głębokie przekonanie, że nie istnieje na świecie drugi łajdak tej miary co Karol.

Ileż ja się nacierpiałam przy nim! Najpierw z miłości – nie mogłam spać ani myśli zebrać, gdy go nie było obok. Potem z dążenia do doskonałości – wystarczył lekki grymas niezadowolenia na mężowskim obliczu i już wyskakiwałam ze skóry, żeby być idealną żoną, matką i kochanką. Cały czas na najwyższych obrotach, niczym sportowiec startujący na olimpiadzie.

A i tak się okazało, że zdradzał mnie od samego początku, nawet w czasie wesela znalazł chwilę na numerek z kelnerką.Gdy w końcu zniknął, pozostawiając mnie z pięcioletnią córką i przekonaniem, że jestem nieudacznicą i kompletną idiotką, wiedziałam, że historia mężczyzn w moim życiu została zakończona.

W małżeństwie Bianki nie dzieje się dobrze

Dużo czasu zajął mi powrót do żywych, oj, dużo. Tym bardziej że Karol, choć mężem był do niczego, całkiem dobrze sprawdzał się jako ojciec, więc długo jeszcze musiałam znosić jego obecność na swojej orbicie. Bianka go zresztą uwielbiała, nie przeszkadzały jej nawet wciąż nowe „ciocie” u boku tatusia, toteż i ja udawałam, że nie ma w tym nic dziwnego.

Pozbierałam się, a nawet odniosłam pewne sukcesy. Mam dobrą pracę, małe lecz oddane grono znajomych, hobby. Skąd więc znów te sny?! I strach przed nimi, który sprawia, że wieczorem na samą myśl o położeniu się spać mam dreszcze.

Teraz też już nie zamierzałam wracać do łóżka. Wyjęłam papiery przyniesione z biura i zabrałam się za rachunki. Coś tam porobiłam, w końcu przysnęłam oparta na łokciu… Potem wstałam, ogarnęłam się i pojechałam do pracy, przejeżdżając po drodze obok mieszkania córki. 
Zaparkowałam za śmietnikiem i długo patrzyłam w okna na drugim piętrze, gdzie powoli zapalały się światła.

„Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, kochanie” – obiecałam.

Drzwi od klatki otworzyły się i wyszedł z nich zięć. Jak zwykle, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach: czarny trencz, dżinsy, skórzana torba.Dla kogo on się tak stroi? Czy facet, który sprzedaje sprzęt AGD, musi wyglądać jak model na wybiegu? I już, ledwo wsiadł do auta, trzyma w łapie komórkę!

„Podobno są takie programy do zainstalowania w telefonie, dzięki którym można śledzić wszystkie połączenia…”.

Nie wariuj, Lauro” – upomniałam się, ruszając. – To tylko złe sny”.

Skoro tak, to dlaczego zaraz po pracy pojechałam do śródmieścia sprawdzić, czy Robert na pewno jest w sklepie? Po co ukryta za murem obserwowałam, jak obsługuje klientkę kupującą lodówkę?

Tak naprawdę jestem przekonana, że w małżeństwie mojej córki nie dzieje się dobrze. I nie chodzi tu o labirynt bez wyjścia, w którym błądzę każdej nocy, lecz o atmosferę w domu Bianki: te wszystkie czułe spojrzenia, trzymanie się za rączki, usuwanie kurzu spod stóp… Czasem odnoszę wrażenie, że nawet córka jest tym wszystkim zniecierpliwiona! A może też czuje fałsz w dowodach oddania, którymi obsypuje ją mąż bez żadnego umiaru?

Nigdy nie rozmawiałam o tym z Bianką, nie poruszę tematu pierwsza. Powtarzam jej tylko, że w razie kłopotów zawsze może na mnie liczyć, nic więcej zrobić nie mogę. Nawet nie wpadam do niej zbyt często, chyba że oboje wyjeżdżają i ktoś musi zająć się kotem. Jak już chcę pogadać, wolę odwiedzać ją w bibliotece, gdzie pracuje; przynajmniej mój zięć się tam nie kręci!

Właśnie… Pora się wybrać. Przez to niedosypianie nocami przeczytałam już wszystkie wypożyczone książki! Podjechałam więc wieczorem, Bianka coś dla mnie znalazła, pogadałyśmy.

– Nie wyglądasz najlepiej, mamo  – stwierdziła córka nagle. – Źle się czujesz?

– Nie, skarbie, mam tylko kłopoty ze snem. Już byłam u lekarki, to minie  – zapewniłam niemal zgodnie z prawdą. 

– Chyba zacznę znów chodzić na basen…

– Też bym chętnie poszła  – westchnęła. – Robert musi jechać na pogrzeb i będę sama. Niestety, już obiecałam przyjaciółce, że pomogę jej w przeprowadzce.

– Robert jedzie na pogrzeb? Czyj?

– Zmarła jego chrzestna z Częstochowy – wyjaśniła córka. – Powinnam mu towarzyszyć, ale nienawidzę cmentarzy!

I niewątpliwie księciunio doskonale o tym wie… Sprytnie to sobie wymyślił!

– Przyjął to na klatę – zapewniła mnie teraz. – A ja się nawet cieszę, że mogę wpaść do Magdy w sobotę. Przewieziemy graty, a potem pogadamy przy winku, zostanę u niej na noc. Będzie fajnie!

Czyli na co dzień wcale fajnie nie jest…Dużo można wyczytać między słowami, jak już człowiek nauczy się słuchać.

Ej, przecież miało nikogo nie być w domu!

Bardzo mnie kusiło, żeby się dowiedzieć, czy chrzestna Roberta faktycznie zmarła, czy też gagatek uśmiercił Bogu ducha winną kobietę tylko po to, żeby mieć alibi. Pamiętałam ją z wesela, bardzo miła osoba, i nawet sporo rozmawiałyśmy, więc zaraz po powrocie do domu przejrzałam notes z adresami i numerami telefonów. Niestety… Co za gapa ze mnie! A wystarczyłoby zadzwonić na przykład w sprawie kaktusów, których nasiona mi obiecała, i już miałabym dowód!

Cóż, zawsze mogłabym zatelefonować do teściowej Bianki. Tyle że ona akurat jest taka wyniosła, z pretensjami, ledwo ją znoszę. Podejrzewam, że z wzajemnością. Postanowiłam, że odpuszczę, jeśli prześpię spokojnie noc. Taki zakład z losem. Jak znów się będę mordować wędrówkami po labiryncie, to łapię komórkę i mam w nosie dobre wychowanie!

Było jednak całkiem dobrze – może w wyniku tajemnych działań losu, a może dlatego, że wieczorem poszłam na długi spacer, aż do śródmieścia.
Za to z czwartku na piątek i z piątku na sobotę prawie nie zmrużyłam oka. W dodatku, co skonstatowałam z przerażeniem, mój koszmar się rozwijał. W ostatnim momencie przed obudzeniem dotarłam w ciemnościach do drzwi 

i wiedziałam, że to jedyna droga wyjścia. Ciemność za mną gęstniała od szmerów i szeptów, a ja miotałam się, krzycząc i szarpiąc za klamkę.
Do czego to wszystko doprowadzi? Już dziewczyny w pracy pytały, czy nie jestem czasem chora. Tłumaczyłam, że mam kłopoty ze snem, prawdopodobnie z powodu menopauzy, ale jak długo dam radę oszukiwać wszystkich? Jak długo znajdę siły, by wstać rano, ubrać się i zająć obowiązkami?

W sobotę odsypiałam do południa nocne wędrówki, potem trochę poczytałam i postanowiłam jechać na pływalnię. Zawsze lubiłam ten sport i pokonywanie basenu już nieraz uratowało mi życie. Tym razem też było fajnie, człowiek w wodzie jest taki lekki! Jakby nie dotyczyła go grawitacja i wszystkie inne ziemskie problemy…

Wracając do domu, przejeżdżałam przez osiedle Bianki i z przyzwyczajenia spojrzałam na jej okna. Świeci się?! Cały mój luz szlag trafił w jednym momencie. No bo przepraszam, kto pali światło w mieszkaniu, skoro piękny Robert jest podobno na pogrzebie, a moja córka nocuje u przyjaciółki?

W ostatniej chwili zdążyłam skręcić w uliczkę i po chwili już parkowałam pod znajomą klatką schodową. Otworzyłam drzwi auta i odetchnęłam głęboko. Co robić?

Byłam pewna, że na górze jest zięć z jakąś kobietą, ani przez chwilę nie wierzyłam, żeby mu się chciało jechać przez pół Polski na cmentarz! Sięgnęłam do torebki, w nadziei, że w kieszonce znajdę klucze, których używam, gdy opiekuję się kotem pod nieobecność młodych, ale cóż…

– Bianka je odebrała, detektywie od siedmiu boleści – mruknęłam do siebie.

Tym niemniej, z kluczami czy bez, musiałam działać, bo druga taka okazja na przyskrzynienie niewiernego zięcia mogła się szybko nie powtórzyć.

Postanowiłam wejść i kombinować już na górze

Gdy byłam na drugim piętrze, znienacka zgasło światło. Sięgnęłam do włącznika, ale wystraszyłam się: a jak pomylę kontakty i zadzwonię do kogoś?
Ruszyłam więc w ciemności, która gęstniała z każdym moim krokiem… Na dole coś stuknęło, potem usłyszałam szuranie i cichy śmiech. Schody dłużyły się niemiłosiernie, serce w piersi trzepotało, jakby chciało wyskoczyć, i nagle poczułam się zupełnie jak w moim śnie.
Coś miękkiego otarło się o moje nogi, aż podskoczyłam. Kot? 

Kiedy stanęłam wreszcie pod drzwiami mieszkania córki, byłam zupełnie spanikowana. Oparłam rozpalone czoło o futrynę i wtedy usłyszałam dochodzącą ze środka muzykę. Na dole znów coś zaszurało, ale tym razem miękko, jakby coś, co szło za mną, wynurzyło się przed chwilą z wody. Zapukałam raz, drugi. Odgłosy w środku umilkły i nagle zostałam w gęstej ciemności całkiem odcięta, zupełnie sama.

– Otwieraj! – krzyknęłam. – Otwieraj!

Zaczęłam walić w drzwi jak wariatka. Było mi już wszystko jedno, bylebym tylko nie musiała tu tkwić ani chwili dłużej.

– Otwieraj!

Jaka ona jest podobna do swojego ojca…

Co ty tu robisz, mamo? – córka uchyliła w tym samym momencie, gdy zrobili to jej sąsiedzi z boku. – Wchodź, cały blok postawiłaś na nogi!

– Wariatka! – usłyszałam z dołu.

Bianka złapała mnie za rękę i wciągnęła do mieszkania.

Oparłam się o ścianę i przez chwilę myślałam, że upadnę.

– Już dobrze – córka podała mi szklankę wody. – Co się stało?

Najpierw wypiłam, rozpięłam płaszcz.

– Miałaś być u koleżanki – wyjaśniłam, ale wciąż patrzyła na mnie jakoś dziwnie.

– Nie poszłam, źle się czułam – wzruszyła ramionami, a potem coś do niej dotarło i zapytała: – Myślałaś, że ktoś się włamał?

Kiwnęłam głową, zawsze było to jakieś wytłumaczenie.

Usiadłam na stołku, czekając na herbatę, którą obiecała zaparzyć.

– Jesteś sama? – zapytałam.

– Teraz już z tobą – burknęła. – Ale narobiłaś bagna… Co to w ogóle za pomysły? A jakby faktycznie był włamywacz, to co, zabiłabyś go spojrzeniem?

W przedpokoju stały męskie buty, a na wieszaku wisiała wojskowa kurtka. Robert nigdy nie włożyłby takiego łacha, nigdy. Wstałam, i zanim Bianka zdążyła się zorientować, otwierałam już drzwi sypialni.

– Mamo!

Leżał w łóżku, gapiąc się na mnie z głupkowatym wyrazem twarzy. Dopiero po chwili przyszło mu do głowy, żeby naciągnąć na siebie kołdrę.
Obcy facet.

Odsunęłam Biankę, która stała tuż za mną, zabrałam z kuchni swoją torbę i ruszyłam do wyjścia.

– Mamo, zaczekaj! – córka wybiegła za mną na korytarz. – Mamo!

Jaka ona jest podobna do ojca – pomyślałam. – Te same włosy, oczy”.

– Czy to może zostać między nami?  – zapytała. – Chyba nie powiesz Robertowi? I tak go nigdy nie lubiłaś.

Ruszyłam schodami w dół, czując jej błagalny wzrok na plecach. Potem usłyszałam trzaśnięcie drzwi.

Gdy byłam na pierwszym piętrze, znów zgasło światło, ale nawet się nie zatrzymałam. Spokojnie schodziłam dalej.

Nie było się czego bać, wszystkie moje upiory zostały tam, na górze.