Nienawidzę Bożego Narodzenia. Choćbym nie wiem, jak szeroko się uśmiechał, nie zmienię samotnej rzeczywistości. W moim domu nie będzie choinki. W powietrzu nie będzie unosił się zapach makowca. Nikt nie przełamie się ze mną opłatkiem. Zamiast zanurzyć posrebrzaną łyżkę w ciepłym barszczu, sięgnę po odgrzewaną w piekarniku pizzę. Zamiast ciepłego światła kolorowych lampek mój pokój rozświetli zimny blask telewizora

Stałem właśnie w kolejce w supermarkecie i obserwowałem ludzi ogarniętych świąteczną gorączką. Ojcowie z zaangażowaniem dźwigali kolejne zgrzewki wody i napojów gazowanych. Matki po raz setny przeglądały listy zakupów, sprawdzając, czy nic nie pominęły. Nastoletnie dzieci zacierały ręce w oczekiwaniu na kolejne w tym roku zegarki, telefony i inny elektroniczny szmelc. Dlaczego nikt już się nie cieszył z czekolady i pary ciepłych skarpet?

Tęskniłem za świętami z dzieciństwa

Spojrzałem na zawartość swojego koszyka. Nie wiem, dlaczego wziąłem to sushi i paczkę meksykańskich nachosów. Może jednak powinienem urządzić święta, choćby dla samego siebie, a nie obrażać się na życie, bo nie ułożyło mi się tak, jak chciałem.

Odstawiłem koszyk pełen zagranicznych bzdetów i wziąłem nowy, by wypełnić go najbardziej świątecznymi produktami, jakie tylko zdołałem znaleźć. Kiedy po raz drugi stanąłem w kolejce, poczułem się jakoś lepiej. Pasowałem do wszystkich. Też będę miał święta! Zacząłem nawet podrygiwać do amerykańskiej świątecznej piosenki. Co z tego, że nie miała nic wspólnego z prawdziwą kolędą. Była wesoła, a ja chciałem poczuć się wesoły.

Wracając ze sklepu do domu, próbowałem nie przejmować się zimnym deszczem i ciemnym niebem. Walczyłem z wiatrem, targając zakupy. Miały być sushi i nachosy, a skończyło się na barszczu z kartonu, paczce uszek i paru innych świątecznych hitach. Szedłem powoli, tęskniąc za zimą z dzieciństwa pełną śniegu i wspominając ukochanego dziadka. W tym roku jakoś szczególnie za nim tęskniłem. Kiedy wziął mnie do siebie, miał prawie siedemdziesiąt osiem lat. Zmarł, gdy byłem w klasie maturalnej. Od tamtej pory musiałem radzić sobie sam, ale dzięki niemu udało mi się, wyszedłem na ludzi mimo braku rodziców…

Oddałem świąteczne zakupy

Nagle dostrzegłem klęczącą na chodniku starszą kobietę. Była otulona wytartym szalem, klęczała skulona, a jej brudne dłonie wskazywały stojący na chodniku pojemnik po lodach. W środku leżało kilka monet. Mijająca mnie para też popatrzyła na biedną staruszkę, ale się nie zatrzymała. Chłopak podzielił się tylko światłą myślą, że żebranie to świetny biznes, i że on też powinien zacząć tak zarabiać na życie. Zmieszany, spojrzałem na żebrzącą kobietę. Miała spuszczoną głowę. Najprawdopodobniej nie słyszała tego, co powiedział arogancki przechodzień. Oby.

W pudełku leżało ledwie kilka złotówek. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni, ale zdałem sobie sprawę, że nie mam przy sobie żadnej gotówki. Ostatnio za wszystko płaciłem kartą. Poza tym rzucanie pojedynczej monety wydało mi się wyjątkowo niestosowne. Widok tej staruszki zasmucił mnie. Była sama, w najgorszych latach życia najprawdopodobniej zdana wyłącznie na siebie.

Po chwili wahania postawiłem obok skulonej postaci reklamówkę z zakupami. Starowinka powoli uniosła głowę. Miała przenikliwe, mądre spojrzenie. Żywa zielona barwa tęczówek nie pasowała do pomarszczonej skóry twarzy.

– O czym marzysz? – zapytała mnie.

Co za głupie pytanie. Jak można wypytywać o podobne rzeczy obcego człowieka? Poczułem się tak, jakbym brał udział w jakimś durnym programie z ukrytą kamerą. Mimo złości stałem wpatrzony w mądrą twarz kobiety. Chciałem uciec, a zarazem pragnąłem, aby kogoś wreszcie szczerze zainteresowało to, co naprawdę czuję.

Marzę o rodzinie – odpowiedziałem, zaskakując samego siebie.

Kobieta patrzyła na mnie jeszcze kilka chwil, a później spuściła głowę, jakbym przestał ją obchodzić. Jednocześnie objęła ramieniem leżącą obok torbę z zakupami.

Myślałem o swojej samotności

Wróciłem do domu. Nie chciało mi się myśleć o kolejnym wypadzie do supermarketu. Miałem tyle dobrych chęci, a skończyło się na tym, że spędzę święta, jedząc kanapki z żółtym serem. Popijając czarną kawę, wyjrzałem przez okno. Ulice opustoszały. W bloku naprzeciwko paliło się tylko kilka świateł; niemal cały budynek przeznaczony był pod wynajem. Wszystkie „słoiki” pojechały już do domu i napawały się słodką, rodzinną atmosferą. Tylko ja byłem sam.

Myślałem o swojej samotności, pozwalając, by ogarniało mnie coraz większe przygnębienie. Mimo dwóch łyżeczek cukru kawa była gorzka. Mimo rozkręconych do maksimum kaloryferów było mi zimno. Kiedy pogodziłem się z myślą, że już wszystkie moje święta będą tak samo beznadziejne, rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewałem się gości i w pierwszym odruchu chciałem zignorować natręta. Po chwili jednak pomyślałem, że jeśli nachodzi się kogoś w wigilię, musi to być coś poważnego.

Poznałem uroczą sąsiadkę

Otworzyłem drzwi. Na progu mojego mieszkania stała intrygująca kobieta. Była bardzo szczupła, miała kruche dłonie i długie włosy zaplecione w dwa luźne warkocze. W grubym wełnianym swetrze wyglądała trochę jak zagubiony anioł.

– Dobry wieczór – przywitała się cicho. – Strasznie sąsiada przepraszam, ale mam okropny problem z kranem w kuchni. 

Uśmiechnęła się zawstydzona i zerknęła w głąb mojego mieszkania. Niemal słyszałem jej pełne zdziwienia myśli: „Jak to bez choinki w święta? Bez lampek i świątecznej kolacji? To nienormalne!”.

Odstawiłem kubek z kawą na pusty stół i odruchowo wytarłem dłonie o spodnie. Nie miałem pojęcia o hydraulice. Do tego typu prac zawsze wzywałem fachowców. Mimo wszystko przecież nie mogłem odmówić tej kobiecie. 

– Jasne. Spróbuję pomóc, jeśli zdołam – odpowiedziałem.

Zaprowadziła mnie do swojego mieszkania, w którym pachniało smażoną rybą, prawdziwą choinką i miłością. Chłonąłem atmosferę tego małego mieszkanka, marząc o tym, że kiedyś zdołam stworzyć podobny dom. Idąc za kobietą, minąłem niewielki salon, w którym na kapanie siedziało dwóch identycznych chłopców. Weszliśmy do zastawionej jedzeniem kuchni.

– Uwielbiam barszcz – wymsknęło mi się na widok przygotowanych talerzy.

Kobieta była zmieszana moją obecnością w jej domu w tak szczególnym dniu. Skinęła lekko głową, a następnie spojrzała na kran, który obiecałem naprawić. Pochyliłem się nad zlewem, zastanawiając się, jak zatrzymać cieknącą wodę. Niestety, nie miałem żadnego pomysłu oprócz tego, żeby po prostu zakręcić zawór.

– Najlepiej będzie, jeśli po świętach wezwie pani jakiegoś specjalistę. Ja chyba tego nie naprawię – przyznałem się.

Kiwnęła kilka razy głową i dalej milczała.

To było zaskakujące

– No dobrze... to wesołych świąt – powiedziałem i ruszyłem do drzwi.

– Jest pan sam? – zapytała nagle.

– Słucham?

– Dzisiaj. Jest pan sam, prawda?

– Tak jakby – wzruszyłem ramionami, czując, jak rumieniec pokrywa moją twarz.

– To może zostanie pan z nami? Pomoże nam pan to wszystko zjeść – uśmiechnęła się, wpatrzona w swoje różowe klapki.

Od razu wyczułem, że jest bardzo zdenerwowana i wcale nie ma ochoty spędzać Bożego Narodzenia z nieznajomym.

– Nie będę przeszkadzać – odwróciłem się, chcąc jak najszybciej wrócić do siebie.

– Dzisiaj rano pewna staruszka powiedziała mi, że powinnam zapukać do drzwi mieszkania numer dwadzieścia osiem, i że znajdę tam przyjaciela. Dziwne, prawda?

– Staruszka? – zapytałem zaskoczony.

– Siedziała na ławce przed blokiem. Obserwowałam ją przez okno i po godzinie wyszłam zapytać, czy się nie zgubiła. Myślałam, że źle się poczuła, że trzeba jej pomóc, a ona powiedziała, że powinnam spędzić święta z człowiekiem, który mieszka pod numerem dwadzieścia osiem.

Patrzyłem na kobietę, nie wiedząc, co zrobić z rękami. Odruchowo wytarłem ich wnętrze o dżinsy.

– Przepraszam – westchnęła z lekkim uśmiechem. – Gadam od rzeczy.

Nie mogłem przestać jej się przyglądać.

– Chyba mamy wspólną znajomą – wyznałem po chwili milczenia. – Chętnie spróbuję tego barszczu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio go jadłem.